NR 38/2023
06.11.2013

Zawsze chciałem być artystą, ale mogę tylko o nich pisać: Karolina Breguła

Zawsze chciałem być artystą, ale mogę tylko o nich pisać: Karolina Breguła

Często dotyka mojego ramienia i mówi „Wojtek“. Zastanawiam się, ile jest w tym odruchu, ile sympatii, a ile pragmatyzmu – żeby być słuchaną, żeby być słuchaną – o którym dawno zapomniała, że istnieje. Podobnie z pierwszym spojrzeniem w oczy.

_MG_2384

Karolina Breguła, fot. Szymon Rogiński

Wychodzi z podziemi metra – jest ewidentnie ubrana, nie są to ciuchy, tylko świadomie dobrane niebieski i czerwony, staje też nie tak jak inni z boku warszawskiej Rotundy, tylko pośrodku jak sobie samemu dodany wykrzyknik. Podchodzę do niej, przy powitaniu patrzę ufnie w oczy. Długo, bo od jakiegoś czasu staram się walczyć z unikaniem wzroku (ćwiczę się i dorastam w tym kościele międzyludzkim) i nagle bach, widzę, że i ona długo patrzy, nie przestaje. Czy też w tym kościele ćwiczy? Zaczynam gorączkowo myśleć. Odwrócić wzrok czy nie. Odwrócić czy nie. Odwracam a potem idzie rozmowa.

Która też ma swoje koleje. Na przykład w sprawie jej sztuki, jak mówi, jestem nieprzygotowany. Wyraźnie się denerwuje, a ja staram się zrozumieć, o co mi chodzi, powtarzając frazy z ostatních jej wywiadów. Myślę, że już poległem, twarz moja podejrzewam jest trochę idioty i myślę, że teraz będę dla niej już zwykły, pokątny jakiś dziennikarzyna, który na dodatek się nie przygotował.

I wtedy – na szczęście wpada mi myśl o jej sztuce i o niej do głowy (zawsze myślę, że to to samo), i mówię – że wiesz Karolina… Też jakbym ją za ramię łapał… Bo mi się wydaje, że to twoje zainteresowanie rozumieniem przez zwykłych ludzi sztuki i ciągłe się odnoszenie do niej, to coś jak w teorii Irvinga Goffmana stosunek pensjonariuszy do instytucji totalnych. Takiego więzienia na przykład. Słowa padają, Karolina słucha.

Bo jeśli założymy – i produkuję dalej tą myśl na swoją obronę – że i sztuka i jej środowisko jest więzieniem – bo układy, bo znajomości, ale i język, i dostępność – to i tu się znajdą te same podejścia jak w więzieniu. Jedni będą starali się jakoś zadomowić w tej celi, wieszając plakaty na ścianach, inni przejdą na stronę władzy i przytakiwania, inni jeszcze poddadzą się na wstępie i zrezygnują (to odróżnia sztukę od więzienia), kolejni zaczną kalkulować na zimno, co się opłaca – a będą też tacy jak moim zdaniem ty, Karolina – którzy będą się buntować. 

Że nie może być tak, że interpretacja dzieła należy tylko do artysty i kuratora, ale i do ludzi. Tak jak mówiłaś w swoich wywiadach. Podaję przykłady, wśród nich Biuro Tłumaczeń Sztuki.

Słucha i zdaje się wybacza, jeśli była urażona. Cieszę się, jakbym tym tekstem coś dodał do wszystkich jej eleganckich dodatków, do niebieskich paznokci, finezyjnej grzywki, nalepki-gruszki zasłaniającej logo mac’a z którego wysyła swoją ostatnią pracę do ludzi, którzy powinni ją mieć („To nie gruszka, to cipka, nie widzisz?!” Bronię się i odpowiadam, że przypomina drumlę).

A potem, naturalnie do akapitów tego tekstu przechodzimy z kawiarni Studio, gdzie kiwali jej głowami na powitanie, do Kulturalnej, gdzie znów jej kiwają głowami, i też jakby trochę mi. Stajemy się dla siebie łagodniejsi, próbuję się też wytłumaczyć z tego, że nie podobały mi się jej fotografie z homoseksualnymi parami, bo nie wydawały mi się sztuką, a może mój coraz bardziej ciążący mi udany konserwatyzm każe mi je bez rozmysłu odrzucić.

Słucha tego już z pobłażliwością, jestem jej wdzięczny, pojawiają się jakieś błahe historie. Karolina zmienia się. Ja wpisałem pierwszy raz słowo „devil“ w wyszukiwarkę googla. Ona po Warsaw Gallery Weekend napisała do koleżanki smsa – „szatan“. Co za zbieżność! Na blade enuncjacje o Fauście, odpowiada streszczając swoje ostatnie video o urzędniku, który pragnąc postępu, wymusza go zakazami. Wszystko, już mniej o sztuce, bardziej skąd się zaczyna, jakby z niej. Wtem decyduje, że przenosimy się do Wietnamczyka na Chmielnej. Po drodze dalej plączę się w tym „niech nas zobaczą“, a Karolina wraca do krytyki – i w tych trochę dyplomatycznych, a trochę już ludzkich ustaleniach – mija nam spacer.

Jest w tym coś z negocjacji, z prób znalezienia własnego głosu wobec kogoś nieznanego, jest i coś z odkrycia. W głowie – w trakcie tej rozmowy – zamieniam sobie jej obraz z Krystyny Jandy z Człowieka z Żelaza, na powiedzmy – przygodną osobę z pociągu, której mogę opowiedzieć bez zobowiązań o ostatnich wzruszeniach. W zamian otrzymuję trochę historii o kredycie hipotecznym, planach na przyszłość i totalnym wejściu w sztukę po rozwodzie z mężem.

Mam wrażenie jakbym spotkał aż trzech ludzi. W każdej kawiarni kogo innego. W Studio kogoś, kto z rozmachem negocjuje swoją pozycję. W Kulturalnej okazuje się, że stoi za tym wszystkim jednak człowiek. A u Wietnamczyka spotykam po prostu prostu kogoś prywatnego, interesującego, ale tylko jak wszyscy – z opowieściami z czego żyje, jaka będzie jego zawodowa przyszłość i sposobami, jak o nią zadbać, a wszystko to obłożone odpowiednią ilością zmartwień.

To powrót do początku znajomości. Jeszcze z telefonu albo chwil przed Rotundą, kiedy bez ogródek mówiła o kłopotach z posklejaniem sobie prywatnego życia. Może wtedy było za wcześnie. Może. Dynamika takich spotkań: za dużo na początku, więc wycofanie i atak, i potem powrót.

Żegnam ją, zapominając o patrzeniu w oczy (tak jak ona zapomniała o łapaniu mnie za ramię i mówieniu „Wojtek“) i zastanawiam się, jak to będzie dalej. Wkrótce jedzie do Nowego Jorku. Pieniądze, które miała z tego stypendium już wydała i nie wie, z czego będzie tam żyć. Jaką i dla kogo okaże się tym razem Karoliną, z czym będzie walczyć, nie wiem. Kiedy spotkamy się w Kulturalnej po powrocie na pewno ją pozdrowię.

Dołącz do grona patronów „Szumu”.

Spodobał Ci się ten materiał? Dziś niezależna krytyka artystyczna potrzebuje Twojej pomocy. Pozwól robić ją nam dalej.

NEWSLETTER

Co piątek w Twojej skrzynce!


Stopka

AutorWojciech Albiński
TytułZawsze chciałem być artystą, ale mogę tylko o nich pisać: Karolina Breguła
FotografieSzymon Rogiński
Indeks

Zobacz też