Ruch Polski wokół Słońca
Zazwyczaj pakuję się dzień wcześniej. Robię to szybko, prawie automatycznie. Takich wyjazdów było już kilkadziesiąt i zawsze zabieram to samo, z drobnymi sezonowymi modyfikacjami. Zimą muszę pamiętać o rękawiczkach, żeby mi palce nie zamarzły, kiedy sterczę przy statywie. Latem muszę wziąć spray na komary, żeby mnie nie pożarły, kiedy sterczę w krzakach. W dzień wyjazdu wstaję wcześnie rano. Nie lubię wstawać wcześnie, ale jak trzeba, to trzeba. Do autostrady mam blisko. Przez kolejne cztery dni będę pracował w trybie astronomicznym, czyli od wschodu do zachodu Słońca. Zimą cieszę się więc, że jest jeszcze ciemno, kiedy zjeżdżam na A4. Światło pojawia się we właściwym momencie, czyli dopiero wtedy, gdy opuszczam autostradę. Latem tracę rano trochę dnia. Czasem godzinę, dwie lub więcej. Autostradą A4 jadę na wschód lub zachód. Po kilkudziesięciu albo kilkuset kilometrach odbijam na południe lub północ. Po zjeździe z autostrady jadę do zmroku, dopóki jest światło. Dystans w linii prostej nie jest duży. Jadę zygzakami. Z normalnego, logistycznego punktu widzenia przebieg trasy nie ma sensu. Często się zatrzymuję. Zimą dzień jest krótki. Nie robię przerwy na obiad. Dopiero wieczorem, kiedy nie ma już światła dziennego, jem zupę w hotelu. Latem dzień jest długi. Jem obiad, kiedy Słońce stoi wysoko, żeby mieć siłę i wykorzystać w pełni długi wieczór, gdy światło jest lepsze niż w południe. Relacja ze światłem jest w czasie tych wyjazdów specyficzna. To prawie obsesja. Ile go będzie? Czy będzie mocne czy słabe? Czy będzie ostre czy miękkie? Ciepłe czy chłodne? Czy jadąc tą trasą, o tej porze, Słońce będzie świeciło za plecami czy w oczy?
Pamiętam jeden wspaniały letni długi dzień ze światłem idealnym. Było go dużo i było rozproszone. Dotarłem do hotelu po zmroku, padłem na wznak na łóżko. Byłem zmęczony, ale miałem pewność, że ten dzień wyglądał tak, jak powinien wyglądać. Patrzyłem w sufit, a w głowie pojawił mi się mikrowiersz. Było to dziwne, bo z poezją mam niewiele wspólnego.
Biorę całe światło dnia
Gdy się kończy, leżę
Bez życia szczęśliwy
Ostatni pełen obrót Polski wokół Słońca, czyli rok 2021, był dziwny. Minęły już pierwszy szok i dezorganizacja z roku 2020. Wszyscy się przyzwyczaili do pandemii. Ale nie było w pełni normalnie, bo na początku roku ograniczenia wciąż obowiązywały. Hotele były zamknięte. Kilkudniowe wyjazdy były niemożliwe.
Aby uniknąć percepcyjnej rutyny, stosuję sezonowo-geograficzną kombinatorykę. Skoro mamy w Polsce 4 pory roku i 16 województw, to potrzeba 64 wyjazdów, aby każde województwo odwiedzić o każdej porze roku. Zazwyczaj wyjeżdżałem na cztery dni. 64 czterodniowych wyjazdów to razem 256 dni podróży. To oczywiście ogólna statystyka, uśredniona po 16 latach pracy nad A–Z. Moje szaleństwo nie jest aż tak precyzyjnie wykalkulowane. Ale prowadzę specjalny kalendarz działań i z zaskoczeniem stwierdziłem, że tyle to mniej więcej trwało. Suma kilkudniowych wyjazdów złożyła się w 250-dniową podróż poświęconą wyłącznie A–Z. Do tych dłuższych wyjazdów dochodzą jeszcze jednodniowe wycieczki oraz trudny do nazwania podróżą czas, kiedy kręciłem się po okolicy podczas stacjonarnych, dłuższych pobytów poza domem.
Faktem jest jednak, że po latach stosowania różnych strategii wykrystalizowała się najbardziej efektywna metoda, w ramach której przez sześć ostatnich lat świadomie i konsekwentnie stosowałem tryb sezonowy, czyli starałem się wyjeżdżać w Polskę regularnie przez cały rok, w każdy kolejny miesiąc na cztery dni. Czterodniowy blok pełnej koncentracji, potem miesięczna przerwa, w czasie której „zapominałem”, jak wygląda rzeczywistość, i znowu czterodniowy wyjazd. Percepcja zresetowana, znowu można oglądać świat ze zdziwieniem. Wszystko kręciło się więc w kółko. Po jakimś czasie czułem się jak satelita krążący po orbicie wokół Polski. A ponieważ sama Polska krążyła po orbicie wokół Słońca, to zmieniające się pory roku układały się w mojej głowie w kalejdoskop cyklicznych przemian. W czasie tych wszystkich lat natura nigdy nie była dla mnie tematem samym w sobie. Czasem pojawiała się na zdjęciach jako bohaterka pierwszego planu, często była w tle. Pozwalała też odpocząć i nabrać sił podczas podróży.
Ostatni pełen obrót Polski wokół Słońca, czyli rok 2021, był dziwny. Minęły już pierwszy szok i dezorganizacja z roku 2020. Wszyscy się przyzwyczaili do pandemii. Ale nie było w pełni normalnie, bo na początku roku ograniczenia wciąż obowiązywały. Hotele były zamknięte. Kilkudniowe wyjazdy były niemożliwe.
13 stycznia zrobiłem pierwsze w 2021 roku zdjęcie. To była akcja specjalna, bo chciałem sfotografować konkretny obiekt – globus stojący pod gołym niebem w Pabianicach. W normalnych warunkach jechałbym do Pabianic cały dzień, licząc, że na improwizowanej trasie znajdę coś dodatkowego. Przenocowałbym w Pabianicach w hotelu, następnego dnia rano zrobiłbym zdjęcie globusa, a potem jechałbym dalej. Tym razem jednak musiałem dojechać na miejsce i tego samego dnia wrócić do domu. Globus stoi na prywatnej działce, jest wielki i piękny, wykonany z pasją. Trzy miesiące wcześniej dowiedziałem się o jego istnieniu i od tego czasu zastanawiałem się, jak go włączyć do A–Z. Niestety, wszystkie hasła ze słownika, którymi można by go w prosty sposób zdefiniować, były już zajęte. „Globus”, „kula ziemska”, „Ziemia”, „kula” – wszystko zajęte. W styczniu, kiedy dotarły do Polski chłody, jakich dawno nie widziano, pojawił się w mojej głowie obraz idealnie ilustrujący hasło „biegun północny”. Wyjechałem więc do Pabianic w potencjalnie najbardziej odpowiednim meteorologicznie momencie. Na miejscu musiałem być o świcie, zaraz po prognozowanym ustąpieniu opadów śniegu. Wyjechałem, kiedy było jeszcze ciemno. Odległość z Katowic do Pabianic: 188 kilometrów. Jechałem powoli w śnieżycy, białą autostradą. Drogowcy zaskoczeni. Wszyscy zaskoczeni. Takiej zimy dawno nie było. Jechałem i rozmyślałem o zawirowaniach klimatycznych. Sezonowa regularność w coraz mniejszym stopniu wiąże się z meteorologicznymi prawidłowościami. Jedynie w astronomicznym sensie nic się nie zmienia. Z niezmienną precyzją można określić, o której godzinie danego dnia, w konkretnym punkcie globu nastąpi wschód Słońca. Tak było i tym razem – zgodnie z planem o 7.30 nad Pabianicami zaczęło się rozjaśniać. Szczęśliwie prognoza pogody też się sprawdziła i śnieg przestał padać. Wjechałem do miasta. Wąską, ślepą uliczką dojechałem na miejsce. Stojąc o świcie przed globusem, podziwiałem piękną świeżą czapę śniegu. Nie wiedziałem, czy patrzę na anomalię. Czy za kilka lat będzie można oglądać śnieg w Pabianicach? Zrobiłem zdjęcie i już miałem składać statyw, kiedy usłyszałem kogoś za plecami. Starszy pan, mieszkający naprzeciwko, przyszedł zapytać, co za pomiary tutaj robię. Bardzo się zmartwił, kiedy mu powiedziałem, że fotografowałem globus.
Robiłem sobie żarty z przekonania, że słowo stanowi perfekcyjne narzędzie do opisu świata, że jest osią, wokół której ludzka cywilizacja od zarania kręci się po utartych orbitach. Nie wiem, jak długo utrzyma się powszechna wiara, że tak właśnie jest.
– Myślałem, że nareszcie będą kłaść asfalt na tej końcówce. Faktycznie, ślepa uliczka kończyła się kilkudziesięciometrowym gruntowym odcinkiem.
– Dzisiaj nie jest źle, bo mróz. Ale jak się tylko skończy, ziemia rozmarznie i utoniemy w błocie”.
12 lutego 2021 roku poluzowano obostrzenia, otwarto hotele w reżimie sanitarnym. Skorzystałem więc z okazji i pojechałem najdalej, jak się dało, na Hel. W kolejnych miesiącach wyjeżdżałem już regularnie. Było prawie tak jak kiedyś, ale jednak coś się nieodwracalnie zmieniło. To już nie był dobrze naoliwiony mechanizm. Pandemia, kryzys ekonomiczny i społeczny, zmiany klimatyczne. Kryzys uchodźczy na wschodniej granicy. Ksenofobia i narracje wykluczające jako ochoczo stosowane narzędzia polityczne. Wielkie problemy tego świata zaczęły wywierać coraz bardziej realny wpływ na rzeczywistość. Regularne trajektorie codzienności odkształciły się. A był to dopiero 2021 rok i nikt, może poza Ukraińcami, nie miał jeszcze pojęcia, co się zdarzy w roku 2022. Możliwe więc, że rok 2021 będzie ostatnim pełnym obrotem A–Z wokół Słońca. Rok 2022 pełnym obrotem już nie był. Wojna przekierowała moje myśli na inne tory. Rodzaj koncentracji niezbędnej do tego typu pracy pojawiał się z trudem lub wcale. Spalanie benzyny stało się problematyczne już nie tylko ze względów ekologicznych i klimatycznych. To teraz nie wyłącznie wstydliwy ślad węglowy, ale też kwestia geopolityczna. Powtórzenia w A–Z były dla mnie we wcześniejszych latach potwierdzeniem rytmu w cyklu życia, dowodem na istnienie mutujących prawidłowości. Pory roku spokojnie następujące po sobie, ciągle w tej samej kolejności. Mniej oczywiste, choć bardziej interesujące były czasoprzestrzenne koincydencje – bliźniacze obiekty znalezione w różnych miejscach, w różnych latach, układające się w typologiczne pary i mikrozestawy. Teraz to wszystko jest dla mnie sygnałem, że może już wystarczy. Że może trzeba już przestać, albo przynajmniej zrobić sobie dłuższą przerwę.
W tej książce można obejrzeć 200 prac z cyklu A–Z (Gabloty edukacyjne). Na każdej rozkładówce, zawsze po prawej stronie, umieszczone są chronologicznie prace z 2021 roku – ostatniego pełnego obrotu Polski wokół Słońca. To wybór 100 prac ze 154. Po lewej stronie na każdej rozkład.wce umieszczone są prace wybrane ze wszystkich pozostałych lat. To wybór 100 prac z pozostałych 1400 zilustrowanych haseł. Starsze prace odgrywają czasem rolę podobną do migawek poprzedzających nowy odcinek serialu, którym zawsze towarzyszy fraza „w poprzednich odcinkach…”.
W ciągu minionych szesnastu lat praca nad cyklem A–Z pełniła dla mnie rozmaite funkcje. Formuła okazała się na tyle pojemna, że patrząc na całość z dzisiejszej perspektywy, widzę rodzaj mentalnej mapy, mentalnego dziennika. Jedne fascynacje się pojawiały, inne zanikały. A–Z, przybierający formę gablot edukacyjnych, to kpina z edukacji. Żałosne definicje – natrętne, ale ostatecznie bezradne wobec wymykającej się rzeczywistości. Latami robiłem sobie w A–Z żarty z języka. Moim zdaniem piękno języka, jego bliska życia witalność zawiera się w jego niedoskonałości, amorficzności. Istnieją oczywiście spetryfikowane formy języka, ale są to puste muszle, porzucone przez ślimaka, który pełznie dalej. Robiłem więc sobie żarty z przekonania, że słowo stanowi perfekcyjne narzędzie do opisu świata, że jest osią, wokół której ludzka cywilizacja od zarania kręci się po utartych orbitach. Nie wiem, jak długo utrzyma się powszechna wiara, że tak właśnie jest. Poza słowem pozostaje niewiele stabilnych punktów odniesienia. Dobrze, że daty rozpoczęcia astronomicznych pór roku pozostaną niezmienne do końca świata (z zachowaniem niewielkich wahań dobowych).
Niniejszy fragment pochodzi z książki Ruch Polski wokół Słońca. Koncepcja: Andrzej Tobis i Katarzyna Sagatowska. Wydawnictwo: Galeria Sztuki Współczesnej w Opolu. Partner: Galeria Jednostka. Autorzy tekstów: Andrzej Tobis, Dorota Masłowska. Publikacja w językach: polskim, angielskim i niemieckim.
Przypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Andrzej Tobis
- Osoby autorskie
- Andrzej Tobis
- Tytuł
- Ruch Polski wokół Słońca
- Fotografie
- Andrzej Tobis
- Wydawnictwo
- Galeria Sztuki Współczesnej w Opolu
- Data i miejsce wydania
- 2023, Opole