Gra kartami historii. „Polska 2410″ w lokalu_30 i „Grunwald. Rekonstrukcja” w Teatrze Współczesnym w Szczecinie
„Inwazja rosyjska jest jak cofnięcie się w czasie, do XX lub nawet XIX wieku. Rosja chce wszystko i wszystkich cofnąć w czasie. Mam wrażenie, że jesteśmy w epoce rekonstrukcji historycznej, narzuconej przez Rosję. To są po prostu rekonstruktorzy” – opowiadał mi kilka miesięcy temu Oleksiy Radynski, fotograf, który miniony rok spędził na dokumentacji śladów wojny w Ukrainie. Obserwację tę można rozszerzyć i opisać nią politykę w zasadzie wszystkich krajów pielęgnujących narodową/nacjonalistyczną tożsamość, choć jej skala i konsekwencje bywają różne. W Polsce rekonstrukcja historyczna też ma się świetnie, i to tego stopnia, że w przewrotny sposób staje się inspiracją dla nowego pokolenia artystów i artystek. Dwoma nowymi przykładami tego raczkującego zjawiska1 są debiutujące na scenie artystki – Julia Woronowicz, główna odpowiedzialna za wystawę Polska 2410 w lokalu_30 oraz Ewelina Węgiel i Anna Mazurek, autorki spektaklu Grunwald. Rekonstrukcja w Teatrze Współczesnym w Szczecinie. Po jaką historię sięgają te trzy artystki i o czym starają się nam opowiedzieć?
Julia Woronowicz jest artystką wyraźnie zainteresowaną kreowaniem alternatywnych scenariuszy historii. Szerszej publiczności znana jest głównie jako autorka pracy Kwiatuszku, którą wygrała ostatnią edycję konkursu Artystyczna Podróż Hestii, jednak bardziej reprezentatywna dla jej działań wydaje się choćby ubiegłoroczna wystawa Żywoty dziewann polnych, leśnych i nadwodnych, pokazana w poznańskiej galerii Łęctwo. Woronowicz prezentowała tam rezultaty swojego „art researchu” skupionego na mitologicznych, anty-maskulinistycznych bóstwach, rządzących obszarem Polski przed pojawieniem się człowieka. Wystawa w lokalu_30 jest już opowieścią o historii państwa polskiego, od jego plemiennych zalążków do tragicznego końca – w 2030 roku wybucha wielka wojna polsko-polska, w wyniku której do 2044 roku Polska zamienia się w atomową pustynię. My poznajemy tę historię z perspektywy roku 2410, a to, z czym się stykamy, to resztki polskiej kultury, odnalezione po czterech wiekach przez post-polonijną ekipę badawczą z Instytutu Historii Postmodernizmu Uniwersytetu w Chicago. Wystawa prezentuje efekty ich badań.
Jeśli coś pokrzepiającego w Polsce 2410, to sama możliwość alternatywy – Woronowicz pokazuje, że historia mogłaby być inna, tym bardziej, że nasza narodowa tożsamość opiera się w dużej mierze na mitach, sfabrykowanych na potrzeby danej chwili.
Podobnie jak wcześniej, do budowania alternatywnej wizji historii Woronowicz posługuje się feministycznym kluczem. Polska jest tu przedstawiona jako kraj o matriarchalnych tradycjach, a jej początki sięgają greckiej mitologii i antycznych plemion amazońskich, które postanowiły osiedlić się na mazowieckiej nizinie, dając początek ludowi Mazów. Ten z czasem podbił sąsiednie ludy Ślężan, Wiślan i Pomorzan. W społeczeństwie amazońskim najwyższe miejsca w hierarchii zajmowały kobiety – to one rządziły krajem i sprawowały w nim władzę religijną jako Kapłanki, symbolicznie zaślubione ze Słońcem, czego symbolem był emblemat w formie kolędnika. I to kobiety są bohaterkami nielicznych pozostałości po kraju zwanym Polską. Na wystawie Woronowicz patrzą na nas z arystokratycznych portretów, przebrane w sarmackie/amazońskie kontusze i husarskie zbroje. Z pradawnego malowidła dowiadujemy się, że straszącego w warszawskich piwnicach bazyliszka ukatrupiła rycerka; ustawiona w kącie jednej z sal korona należała zaś do męża Barbary Radziwiłłówny, który pełnił – jak podejrzewają badaczki z Chicago – rolę władcy marionetkowego. Co prawda polska kultura amazońska upadła pod wpływem naporu patriarchalnych mocarstw ościennych, jednak jej matriarchalne tradycje były praktykowane w ukryciu przez mazonerię, dzięki czemu przetrwały do XX wieku.
Wiek XX niestety również nie był dla Amazonek łaskawy – po krótkiej chwili wolności na początku stulecia Polska dostała się pod wpływy patriarchalnej Rosji, a po 1989 roku resztki polskiego matriarchatu zostały rozjechane przez kapitalizm. Jedną z ostatnich wielkich Amazonek była Pola Nuda, gwiazda muzyki pop i zwolenniczka powrotu do przednowoczesnej polskości. Niestety Nuda została zamordowana podczas charytatywnego koncertu 11 listopada 2030. To właśnie jej śmierć zapoczątkowała wielką i ostateczną dla Polski wojnę domową, zilustrowaną na batalistycznym obrazie otwierającym wystawę.
Utrzymana w formie mockumentu wystawa imponuje intelektualnym rozmachem i bawi rozmaitością artefaktów stworzonych na jej potrzeby: są tu obrazy, gliniane figurki, „ludowe” malowidło na deskach, gobelin utkany w ginącej technice werdiury, czarno-białe, niby XIX-wieczne fotografie, sfabrykowane wycinki z gazet, teledysk z Polą Nudą, jej kostiumy i fanowskie gadżety. Produkcja wystawy trwała dwa lata i było w nią zaangażowanych, razem z artystką i kuratorką Małgorzatą Król, prawie 40 osób. W pewnym sensie Polska 2410 jest wystawą scenograficzną – żadnego obiektu nie można tu traktować na serio, niemalże wszystko jest fejkiem, a z większości przedstawień zerka na nas sama Julia Woronowicz, wcielająca się w kolejne amazońskie bohaterki z werwą godną Cindy Sherman. Do wejścia w rolę amazońskiej monarchini namówiona została również babcia artystki, swoją drogą – prawdziwa amazonka po chemioterapii. Nawet oprowadzanie po wystawie było żartobliwą inscenizacją, w której artystka i kuratorka wcielały się w badaczki z Instytutu Historii Postmodernizmu.
Podczas wizyty w galerii łatwo może udzielić się nastrój beki (nie ma to jak heheszki z patriarchatu), ale wypada zapytać, czy nie chodzi tutaj o coś więcej. Co ta historia, obudowana tak wieloma gadżetami, ma nam właściwie powiedzieć? Opowieść Woronowicz nie kończy się happy endem – matriarchat przegrywa z patriarchatem i kapitalizmem, a w jakieś części odpowiedzialne są za to same Amazonki. Jeśli więc jest tu coś pokrzepiającego, to sama możliwość alternatywy – Woronowicz pokazuje, że historia mogłaby być inna, tym bardziej, że nasza narodowa tożsamość opiera się w dużej mierze na mitach, sfabrykowanych na potrzeby danej chwili. Aktualną potrzebą jakieś części osób w Polsce jest przedefiniowanie naszej narodowej tożsamości – i oto mamy propozycję nowego mitu założycielskiego. Przedsięwzięcie ambitne, a czy możliwe do wdrożenia, to inna sprawa – wszak wszystko zależy od politycznej woli.
Gra z historią, podjęta przez Ewelinę Węgiel i Annę Mazurek w spektaklu Grunwald. Rekonstrukcja, wydaje się być trochę innego rodzaju. Nie mamy tutaj do czynienia z historią alternatywną, tylko ukazaniem kluczowej dla polskiej mitologii bitwy z niekonwencjonalnej perspektywy. Choć tytuł spektaklu Węgiel i Mazurek sugeruje, że na deskach teatru skonfrontujemy się z kolejną rekonstrukcją grunwaldzkiego starcia, w istocie jest to opowieść o osobach i istotach wciągniętych w działania rekonstrukcyjne – artystach i artystkach, którzy stworzyli rekonstrukcje matejkowskiej Bitwy pod Grunwaldem, oraz koniach, które odegrały istotną rolę w tym starciu, a o ich poświęceniu raczej się nie wspomina. Pomysł trafiony, wszak w przypadku Grunwaldu najciekawsze jest to, co się wydarzyło i nadal wydarza wokół niego.
Grunwald to temat, który wydaje się całkowicie przechwycony przez nacjonalistyczną narrację i jako taki może zniechęcać.
Mamy (znowu!) rok 2410. Po zarośniętych polach grunwaldzkich wałęsają się dwa konie – choć dla ścisłości trzeba dodać, że to, co widzimy na scenie, to istoty pół-człowiecze i pół-końskie, które próbują odrzucić ludzką część siebie – niechcianą, bo odpowiedzialną za cierpienie nie-ludzkich przodków. Na własne nieszczęście natrafiają na ludzi, którzy właśnie zaczynają ceremonię z okazji tysięcznej rocznicy Bitwy. Nastrój jest niby podniosły, patriotyczny, ale uczestnicy jakby nieporadni, trochę naiwni, zaś najbardziej oczekiwanym momentem ceremonii wydaje się być poczęstunek. Gośćmi honorowymi tego wydarzenia jest Janina i Adam Panek, inicjatorzy powstania kopii Bitwy pod Grunwaldem Jana Matejki, wykonanej haftem krzyżykowym przez 35 hafciarek z całej Polski. Podczas spektaklu poznajemy także historię Jana Papiny – rzeźbiarza, który dłutem rekonstruuje dzieła Matejki w skali 1:1, czy Ireneusza Rolewskiego, autora malarskiej kopii Bitwy…, również w skali 1:1. W miarę rozwoju akcji obserwujemy, jak zza dzieł opowiadających o wielkiej historii zaczynają wychylać się małe narracje i osobiste motywacje kopistów i kopistek, dla których rekonstrukcja stawała się sposobem na życie (czytaj: walką z ekonomicznym wykluczeniem). W trakcie spektaklu na scenie pojawia się również sam mistrz Matejko, jednak jego wizerunek znacząco odbiega od tego, jak można wyobrażać sobie Największego Narodowego Malarza – Matejko okazuje się biedakiem, awanturnikiem w żebraczych szatach, który szydzi z patriotycznej ceremonii na grunwaldzkich polach (i wtedy na jego głowie pojawia się czapka Stańczyka), aż w końcu zadaje ostateczny cios tej historycznej fanfaronadzie, wyjawiając swój wstydliwy sekret: sprzedał swoje największe dzieło, bo potrzebował pieniędzy. W odpowiedzi organizatorzy uroczystości siłą wyrzucają go ze sceny – każda jednostka zaburzająca jedynie słuszną narrację musi zostać usunięta, zostają ci, którzy poddają się zawłaszczeniu.
W spektaklu Węgiel i Mazurek jest wiele momentów komicznych, ale nie obywa się bez akcentów moralistycznych – nie chcę zdradzać całości, więc powiem tyle, że dla koni przygoda z Grunwaldem kończy się nie za dobrze (czyli opresyjny antropocentryzm znów zatriumfuje), a w całej tej historii znajdzie się jeszcze miejsce na przemowę o ludziach ginących w polskich lasach. Dodatkowym atutem spektaklu jest jego aranżacja w formie wystawy-instalacji, wychodzącej poza ramy sceny i rozłażącej się po teatralnym korytarzu (jeszcze przed wejściem do teatru widzów witał koń), dzięki czemu publiczność wchodziła w grunwaldzką opowieść przed rozpoczęciem właściwej akcji.
Podobnie jak w przypadku wystawy Julii Woronowicz, poprzeczka w spektaklu Grunwald. Rekonstrukcja jest zawieszona wysoko. Grunwald to temat, który wydaje się całkowicie przechwycony przez nacjonalistyczną narrację i jako taki może zniechęcać. Oczywiście, z tradycją grunwaldzką da się dyskutować, co świetnie udawało się Edwardowi Dwurnikowi czy Jerzemu Kosałce, ale wycisnąć z niej coś świeżego, dającego wgląd w nasze aktualne problemy – prekaryjną sytuację osób artystycznych, zawłaszczanie słabszych przez narodowe narracje, wreszcie, spojrzenie na Polskę z perspektywy nie-ludzkiej – jest to pewien wyczyn. Politycznego potencjału takich projektów nie warto lekceważyć – historia w końcu nie jest czymś niezmiennym i ustalonym, a kształt historycznych ekspozycji zależy od tych, którzy je tworzą. Skoro w Muzeum Warszawy mógł zawisnąć portret czarnego powstańca namalowany przez Karola Radziszewskiego, myślę, że na podobnych historycznych ekspozycjach moglibyśmy przeczytać o cierpieniu koni lub micie Amazonek. Ja na takie wystawy z pewnością bym się chętnie wybrała.
Karolina Plinta – krytyczka sztuki, redaktorka naczelna magazynu „Szum” (razem z Jakubem Banasiakiem). Członkini Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki AICA. Autorka licznych tekstów o sztuce, od 2020 roku prowadzi podcast „Godzina Szumu”. Laureatka Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy (za magazyn „Szum”, razem z Adamem Mazurem i Jakubem Banasiakiem).
[1] Pisał już o tym w 36 numerze „Szumu” Aleksy Wójtowicz, przy okazji wystawy Horacego Muszyńskiego Zakon Artium Milites: legenda staje się historią w Galerii Sztuki Wozownia.
Karolina Plinta – krytyczka sztuki, redaktorka naczelna magazynu „Szum” (razem z Jakubem Banasiakiem). Członkini Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki AICA. Autorka licznych tekstów o sztuce, od 2020 roku prowadzi podcast „Godzina Szumu”. Laureatka Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy (za magazyn „Szum”, razem z Adamem Mazurem i Jakubem Banasiakiem).
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Julia Woronowicz, Ewelina Węgiel, Anna Mazurek
- Wystawa
- Polska 2410; Grunwald. Rekonstrukcja
- Miejsce
- lokal_30, Teatr Współczesny w Szczecinie
- Czas trwania
- 16.12.2022-10.02.2022 („Polska 2410") 23, 24.03 („Grunwald. Rekonstrukcja)
- Osoba kuratorska
- Małgorzata Król (Polska 2410)