NR 22/2023
23.09.2022

Witajcie w miasteczku North Park. „Republika słońca” w BWA Studio Wrocław

Aleksy Wójtowicz
Guido van der Werve, „Dzień, w którym nie kręciłem się wraz ze światem”, 2007, fot. Alicja Kielan
Witajcie w miasteczku North Park. „Republika słońca” w BWA Studio Wrocław
Guido van der Werve, „Dzień, w którym nie kręciłem się wraz ze światem”, 2007, fot. Alicja Kielan
Wystawa „Republika słońca”, która otworzyła się w ramach Sceny Artystycznej tegorocznego Festiwalu Nowe Horyzonty, wychodzi od mitycznego obrazu nordyckiej Północy. Przy czym ten północny mit wykracza poza czasy starożytne i kieruje się wprost ku współczesności.

O tym, że świat się gwałtownie zmienia (a my razem z nim) niech świadczy fakt, że w Ikei już nigdy nie kupicie hot-doga za złotówkę – od września kosztuje aż cztery złote. Koniec z hygge, czas na sisu, jak słusznie ostrzegały magazyny lifestyle’owe. Fińskie sisu tłumaczyć można jako upór, wytrwałość lub determinację w przezwyciężaniu życiowych przeszkód. Na przykład takich jak śnieżyca, kryzys, wojna lub utrata młynka gwarantującego dobrobyt. Tak, młynka. W XIX-wiecznym eposie Kalewala – dzięki któremu część Europy czasem przypomina sobie o istnieniu Finlandii – sisu towarzyszy jednej z głównych bohaterek, gdy walczy z najeźdźcami z Południa właśnie o młynek. Młynek nazywa się sampo i właściwie nie wiadomo czym jest – może być tym i tamtym: żarnem, mennicą albo i nawet filarem podtrzymującym świat. W każdym razie – tak jak róg obfitości, jest czymś wartym zachodu. Lub przynajmniej godnym zaciętej walki.

Uczyć się od filmu. „Życie wewnętrzne: Brzuch” w BWA Wrocław Piotr Policht recenzuje wystawę towarzyszącą festiwalowi Nowe Horyzonty w 2019 roku CZYTAJ!

Nie dziwcie się, że ten tekst otwiera się wspomnieniem o szwedzkich bułkach z parówką, duńskim carpe diem i cudownych młynkach z Finlandii – wszystko to składa się na wyobrażony obraz Skandynawii, opowiedziany najprostszymi skojarzeniami. Wystawa Republika słońca, która otworzyła się w ramach Sceny Artystycznej tegorocznego Festiwalu Nowe Horyzonty we Wrocławiu, wychodzi właśnie od mitycznego obrazu nordyckiej Północy. Przy czym ten północny mit wykracza poza czasy starożytne i kieruje się wprost ku współczesności. Kuratorowana przez Ewę i Stacha Szabłowskich wystawa oparta jest na niezwykle prostym pomyśle – zestawia symboliczną Północ z jej geograficznym ekwiwalentem. Tak jakoś wyszło, że od kilku dekad północ Globalnej Północy jest postrzegana jako obiektywnie najlepsze miejsce do życia. Tam słońce musi świeci inaczej – nie tylko z powodu polarnych nocy i dni. „Inaczej” oznacza ogrom nadziei, który w dobie katastrofy klimatycznej, kryzysu demokracji liberalnej i społeczeństwa obywatelskiego jest w tym rejonie pokładany. „Inaczej” oznacza także przesunięcie globalnego centrum na mapie świata, co w kontekście teorii postkolonialnej nie jest i nie będzie pozbawione znaczenia; jeżeli transformuje się Okcydent, zmienia się także to, co znajduje się poza nim.

Tak jakoś wyszło, że od kilku dekad północ Globalnej Północy jest postrzegana jako obiektywnie najlepsze miejsce do życia. Tam słońce musi świecić inaczej – nie tylko z powodu polarnych nocy i dni. „Inaczej” oznacza ogrom nadziei, który w dobie katastrofy klimatycznej, kryzysu demokracji liberalnej i społeczeństwa obywatelskiego jest w tym rejonie pokładany.

Udana prostota pomysłu Republiki słońca w BWA Studio obejmuje także korzystanie z symboliki solarnej, co do której każdy ma jakiś stosunek. Północne słońce zachowuje się anormalnie. Jest inne, a symboliczne zabiegi, aby je schwytać, obłaskawić i przebłagać kończą się umiarkowanym powodzeniem. W kręgu podbiegunowym raz nie chce zachodzić, a potem nie chce wschodzić – nocą natomiast pojawiają się kolorowe smugi zorzy, niepodobne do tego, co zwykliśmy kojarzyć ze zmierzchem. Nic zatem dziwnego, że symbolem Sztokholmu stał się Vädersolstavlan – XVI-wieczna malarska panorama miasta, nad którym wisi nie jedno, ale kilka słońc rozszczepionych na nieboskłonie. Witajcie w Skandynawii – republice najdziwniejszego słońca, którego osobliwość i rachityczność ma szansę uratować wszystkich, którzy tutaj się schronią; republice, która powstała na kanwie oświecenia pastoralnego, tak niepodobnego do kontynentalnej gwałtowności tego okresu. Ta tradycja, która łączy racjonalizm z pierwiastkami rustykalno-kaznodziejskimi jest ciekawym punktem wyjścia dla wystawy o Północy, którą realizuje się w Polsce. Jak zauważa Włodzimierz Pessel, Polska z nordycką Północą miewa stosunki ambiwalentne – zwłaszcza jeżeli chodzi o historię nowoczesną, w której morze Bałtyckie staje się ważną granicą w topografii tożsamości europejskiej, spychając Północ na margines Okcydentu. Choć Polska współdzieli z Danią i Szwecją Bałtyk, to kulturowo notorycznie zwraca się na Południe, prowokując badaczy i badaczki do twierdzącej odpowiedzi na pytanie „Czy Polska leży nad Morzem Śródziemnym?”. Skandynawia bywa inspiracją, ale raczej dla naszego romantyzmu i młodopolszczyzny, dla których atrakcyjna jest północna pogańska „barbarzyńskość” i urok Iwaszkiewiczowych tłumaczeń dzieł Kierkegaarda. Na ten obraz nakłada się całkiem współczesny kontekst północnych rubieży Europy jako z jednej strony soc-demokratycznej namiastki chłodnego raju, w którym da się uwić ciepłe gniazdko rodem z ikeowskich katalogów, a z drugiej – multikulturowego regionu, który ze zmiennym szczęściem radzi sobie z antymigranckimi nastrojami. Dlatego też Szabłowscy w Republice słońca uprawiają nienachalną imagologię, zestawiając turystyczny zachwyt szeroko rozumianych Południowców nad tamtejszą naturą i społeczny komentarz osób stamtąd. Do ekspozycji zapraszają autochtonów i autochtonki oraz osoby migrujące – jeżeli nie z Polski do Islandii, to z Somalii do Szwecji. Republika słońca działa na różnych rejestrach: od prostych odczytań formalnych aż po wielopiętrowe nowinkarstwo. Dzięki temu tytułowa republika pęcznieje od skojarzeń i wyobrażeń, jak na utopię przystało. Dla wystawy, która ma być dodatkową atrakcją filmowego festiwalu, to bardzo trafna decyzja. Dzięki niej zostaje zachowany balans pomiędzy dostępnością dla „niedzielnej” publiczności a potencjałem widocznym dla stałej widowni BWA Studio.

Agnieszka Polska „The New Sun”, 2017 wideo HD, 12'19, dzięki uprzejmości artystki, fot. Alicja Kielan
Zuza Golińska „Słońca (Suns)”, 2019 i Styrmir Örn Guðmundsson, „ELDAR (Erupcja)”, 2021, fot. Alicja Kielan

O kulcie tytułowego słonecznego żywiołu mówią wprost Słońca Zuzy Golińskiej – industrialne totemy obsypane siarkowym pigmentem – i film The New Sun Agnieszki Polskiej, w którym ognista kula zyskuje twarz i pamięć wszystkiego, co widziała w epoce antropocenu. Na fizyczny aspekt promieni słonecznych zwraca uwagę Kuba Bąkowski w napędzanym fotowoltaiką mechanizmie instalacji Nocny lot – czymś pomiędzy osobliwym kalejdoskopem a mikroskopem złączonym z archaicznym projektorem. Ten rzuca delikatny obraz na zaciemniony ekran umieszczony na oknie galerii. Wspomniane prace rozważają słońce raczej w kategoriach formalnych – jako obiektu kultu, bytu obserwującego ziemskie życie lub przedmiotu refleksji nad jego fizyczną naturą. Na jego znaczeniach dla społeczeństwa postindustrialnego opiera się natomiast film Ane Hjort Guttu Four Studies of Oslo and New York, w którym norweska artystka analizuje ekonomiczny aspekt dostępu do światła słonecznego w metropoliach. Choć nie jest to opowieść rodem z Jonathana Crary’ego o próbach stworzenia drugiego słońca, które wspomogłoby rolnictwo skracając „nieproduktywność” nocy do minimum, tak to skojarzenie narzuca się mimochodem – film Guttu dotyczy tego, jak dostęp do jasnych, przestronnych mieszkań jest reglamentowany w zagęszczającej się tkance miasta. Istotnym symbolem, który pojawia się w Four Studies… jest mural Diego Rivery z początku lat 30., w którym meksykański artysta kreśli przekrój poprzeczny metropolii, gdzie biedota mieszka w podziemiach i pracuje na dobrobyt mieszkańców szklanych domów. Popularny wówczas motyw – który pojawia się w szeregu lewicowych grafik i m.in. arcydziele ekspresjonistycznej kinematografii Metropolis – nic nie traci na aktualności. Działał doskonale zarówno w The Mole Show The Residents, przerażał w historii o Kowloon City, jak i poruszał w zupełnie współczesnym filmie Parasite Joon-ho Bonga z 2019 roku. Opowieści o kontraście podziemnych nor i wyrafinowaniu słonecznych miast w kontekście tej wystawy to aluzyjny ukłon w stronę napięcia pomiędzy globalnymi strefami dostatku i niedoboru, określanymi za Immanuelem Wallersteinem globalnymi Północą i Południem. Wspomniana przeze mnie we wstępie bitwa o sampo – młynek szczęścia i dobrobytu – opisana w Kalewali to również pojedynek pomiędzy Północą i Południem: południowcami, którzy młynek wykuli, i Louhi, północną wiedźmą, która umie władać pogodą i reglamentować dostęp do życiodajnego słońca.

Zuza Golińska „Słońca (Suns)”, 2019 i Styrmir Örn Guðmundsson, „ELDAR (Erupcja)”, 2021, fot. Alicja Kielan
Stach Szabłowski, fot. Alicja Kielan
Ewa Szabłowska, fot. Alicja Kielan

Republika słońca jest przepełniona światłem nie tylko w wymiarze odniesień w pracach – ciemność i światło są tu używane w rozmyślny sposób. Scenografia ekspozycji, autorstwa Fabiena Lédé’a, która opiera się na drewnianych, domkopodobnych konstrukcjach, wydziela komfortowe przestrzenie dla prac wideo. Jedna część przestrzeni BWA Studio została wypełniona żółtymi świetlówkami, które przylepiają się do małej architektury ekspozycji. Druga, pogrążona w mroku, jest tłem m.in. dla innej realizacji Kuby Bąkowskiego pt. Wielka Niedźwiedzica pod Fugleberget – w której artysta dokumentuje działanie na czole lodowca Hansbreen, gdzie główną rolę gra północne niebo. Dokumentacja otrzymuje swój interaktywny rewers oparty na obiekcie, w którym wykorzystano mechanizm fal radiowych. Wielkiej Niedźwiedzicy można dotykać, wzniecając dźwięki podobne nieco do tego, co można wydobyć z jednego z najdziwniejszych instrumentów świata – thereminu. Ten elektroniczny instrument zyskał popularność głównie ze względu na spektakularny sposób gry (de facto wirtuozerzy i wirtuozerki nie dotykają urządzenia, ale wydobywają dźwięki zbliżając dłonie do jego anten) i to, jakie rejestry może on osiągnąć. Najprawdopodobniej to, co kojarzymy jako kosmiczną muzykę przyszłości zostało silnie sformatowane przez dźwięk thereminu – i przede wszystkim, sposób w jaki używał go Bernard Herrmann, kompozytor muzyki do klasycznego amerykańskiego filmu sci-fi Dzień, w którym zatrzymała się Ziemia z 1951 roku.

Opowieści o kontraście podziemnych nor i wyrafinowaniu słonecznych miast w kontekście tej wystawy to aluzyjny ukłon w stronę napięcia pomiędzy globalnymi strefami dostatku i niedoboru, określanymi za Immanuelem Wallersteinem globalnymi Północą i Południem.

Zapytacie – jaki to ma związek z wystawą? Ano, w tej samej zaciemnionej przestrzeni wyświetlone zostaje wideo Guido van der Werve, w którym, zgodnie z tytułem, artysta na jeden dzień przestaje się kręcić wraz ze światem. Van der Werve nie sprowadza na Ziemię kosmitów, ale mierzy siły na zamiary – staje na Biegunie Północnym, igrając z romantyczną figurą zdobywcy śnieżnego bezkresu. Kolejną interaktywną pracą dźwiękową, opartą na falach radiowych i dziwacznych dźwiękach, które wynikają z ich zakłócenia poprzez dotyk, jest sześciokątna, miedziana płyta Amélie Laurence Fortin, z której słychać trzaski arktycznego jeziora. Znając erudycyjne skłonności Szabłowskich istnieje szansa, że to nawiązanie do klasyki sci-fi jest celowe – a nawet jeżeli jest tylko cudownym zrządzeniem losu, to bardzo przyjemnie jest je odkryć już po wizycie na wystawie.

Najmniej komfortowo na Republice słońca może czuć się łubin, przywieziony z Islandii przez Wiolę Ujazdowską – roślinę zamknięto w szklanym terrarium. Przy tegorocznych upałach, które dały się we znaki również w przestrzeni BWA Studio, więźnia szklanej klatki nie było widać zbyt wyraźnie ze względu na zaparowane szyby. Dla artystki łubin staje się symbolem niejednoznacznego stosunku do migrantów – zarówno tych ludzkich, jak i roślinnych – zapraszanych na wyspę w praktycznych celach. W przypadku łubinu jego uprawa miała zapobiec wyjaławianiu islandzkich gleb, które wskutek zmian klimatycznych zaczynają ubożeć. Popularność fioletowych łubinowych łanów w islandzkim krajobrazie przyczyniła się do określenia tej rośliny jako gatunku inwazyjnego, który zakłóca dotychczasowy ekosystem wyspy, a jednocześnie pełni istotną rolę w zachowaniu jej skromnego potencjału rolniczego.

Styrmir Örn Guðmundsson, „Ognisko”, 2021 Tusz na papierze, fot. Alicja Kielan
Wiola Ujazdowska, „Przepowiednia Łubinu i słońca co nigdy nie zachodzi”, 2022, fot. Alicja Kielan
widok wystawy, fot. Alicja Kielan

Chciałbym zwrócić też uwagę na prace, które utkwiły mi w pamięci na dłużej – nie są do siebie podobne ani w tym, o czym mówią, ani w środkach, których używają. Dwie malarskie kompozycje Styrmira Örna Guðmundssona to abstrakcyjne pejzaże, w których islandzki artysta zbliża się do rejonów dziwaczności Charlesa E. Burchfielda. Wielkoformatowe prace Guðmundssona to emocjonalne krajobrazy erupcji i wulkanicznych panoram rozlewającej się lawy pośród mszystych połaci. Z takim malarstwem jest tylko jeden problem – bardzo trudno się je opisuje, głównie dlatego, że działają podprogowo. W tym momencie muszę oddać głos Jerry’emu Saltzowi, próbującemu słowem oddać to, co dzieje się u Burchfielda – Saltz pisze między innymi o drzewach z telekinetyczną aurą i domach, z których wypływa ektoplazma. U Guðmundssona nie ma drzew ani domów – ale nastrój panuje podobny, niezależnie od tego, jak pretensjonalnie to brzmi. Islandczyk, zupełnie jak amerykański akwarelista sprzed lat, przespał kubizm; przespał też szereg innych zwrotów i sposobów malowania, co wyszło mu na dobre.

Sztuka w multipleksie Jakub Majmurek opisuje sekcję artystyczną na festiwalu Nowe Horyzonty 2017 CZYTAJ!

Z zupełnie innej wrażliwości przychodzi seria animacji Ewy Einhorn i Jeuno JE Kim o fikcyjnym mieście Krabstadt, o której można powiedzieć, że wygląda jak South Park, gdyby powstał w Skandynawii (i gdyby nie napisali go zwolennicy PEGIDY). Nieprzypadkowo Krabstadt na polskiego widza działa tak, jak dwudziesty sezon South Parku, w którym naczelny edgy boy Eric Cartman przeżywa przemianę z zagorzałego seksisty w feministę. U Einhorn i Kim perypetie wioski wyrzutków gdzieś na końcu świata w dziwaczny sposób, niezależnie od skali problemów, prowadzą do relatywnie bezprzemocowych rozwiązań. Choć podświadomie czekamy na katastrofę, bohaterom i bohaterkom udaje się jej uniknąć. Najprawdopodobniej to kwestia spaczonego polskiego oka, które patrząc na ten South Park à rebours liczy na anegdotę, którą zna z gorzkiego doświadczenia, gdzie na idealistki czeka wyłącznie zimny prysznic rozczarowania. Pozwolę sobie na głupi żart – mamy tutaj do czynienia z North Parkiem, na który nikt nie liczył, ale każdy go potrzebował. Nic dziwnego, że umiejscowiono go na północnym wygwizdowie, które nie istnieje, ale ma skandynawskie rysy. A jeżeli chodzi o utopię – ta przecież nigdy nie jest celem, ale zawsze kierunkiem. W tym wypadku, jedynym możliwym kierunkiem wydaje się wyobrażona Północ, zdolna pomieścić wszystko, czego na realnym Południu zaczyna brakować.

Dołącz do grona patronów „Szumu”.

Spodobał Ci się ten materiał? Dziś niezależna krytyka artystyczna potrzebuje Twojej pomocy. Pozwól robić ją nam dalej.

NEWSLETTER

Co piątek w Twojej skrzynce!


Stopka

Artystka / ArtystaPasi Autio, Kuba Bąkowski, Ewa Einhorn & Jeuno JE Kim, Camilla Figenschou, Amélie Laurence Fortin, Zuza Golińska, Ane Hjort Guttu, Marja Helander, Salad Hilowle, Styrmir Örn Guðmundsson, Agnieszka Polska, Wiola Ujazdowka, Guido van der Werve
WystawaRepublika Słońca
Czas trwania22.07 – 08.10.2022
Kuratorka / KuratorStach Szabłowski, Ewa Szabłowska
FotografieAlicja Kielan
Strona internetowawww.nowehoryzonty.pl/vod-film.s?id=12391
Indeks

Zobacz też