W galeriach rzeźba, na łamach poezja. Uwagi na marginesie wystawy Olafa Brzeskiego
Właśnie skończyła się spora wystawa Olafa Brzeskiego w stołecznym CSW. Odwiedziłem ją „rzutem na taśmę”, ostatniego dnia. Zwlekałem nie tylko z powodów – nazwijmy je – wakacyjnych; mając w pamięci poprzednie pokazy Brzeskiego, obawiałem się, że w Zamku Ujazdowskim zobaczę wystawę przewidywalną, bo i – tak sobie myślałem – trudno z prac tego artysty wydobyć jakieś głębsze sensy, zestawić je w nieoczekiwane konstelacje. Ciekawość jednak zwyciężyła. Co zastałem w CSW? Pokaz tak poprawny, że aż mdły; i choć za tło rzeźb pokazanych na Samolubie służyły biele, blada zieleń, grafit i wyblakły róż – nie mogę przestać myśleć o tej wystawie jako o cukierkowej. Wszystko tu jest idealne: nawet proporcje między „klasyczną rzeźbą” a „ciekawym eksperymentem”. Ot, typowa dla tego artysty oswojona drapieżność – dobra i do galerii sztuki współczesnej, i do modnej restauracji.
Po powrocie z Samoluba przeczytałem odhaczone zawczasu recenzje Iwo Zmyślonego i Karoliny Plinty. I zdębiałem. Zadziwiające, jak w zderzeniu z twórczością – nazwijmy to – intensywną wizualnie, krytycy ci zamienili się w Adamów Zagajewskich wyrokujących o metafizycznych głębiach krakowskiego malarstwa. Oto w miejsce chłodnego krytycznego namysłu pojawiają się kawałki ni to poezji (Zmyślony), ni to prozy (Plinta). W wypadku autora „Dwutygodnika” podobna retoryka nie zaskakuje – Zmyślony dał już się poznać jako poszukiwacz Świętego Graala, czyli sztuki, którą można odbierać za pomocą zmysłów; nie szkiełka i oka, lecz czucia i wiary. „Co to właściwie znaczy – dobrze rozumieć rzeźbę? To przecież dwa skrajnie różne, nieprzystawalne światy. Rozum jest czymś w głowie, świadomym i nieprzestrzennym – rzeźba jest czymś na zewnątrz, przestrzennym i nieświadomym. Między nimi przepaść. Po stronie rzeźby ciało – czucie wszystkimi zmysłami, zmienne przepływy doznań w czasie i przestrzeni. Po stronie rozumu język – obsesja nazywania; wtłaczanie tej gmatwaniny w sztywne ramy dyskursu. Rozum, aby zrozumieć, musi najpierw nazwać, czyli upakować ciasno do mentalnych szufladek” – pisze Zmyślony, a ja poczułem się, jakby dyskurs (!) krytyczny cofnął się do czasów, w których krytycy tonem natchnionych mędrców wskazywali na metafizyczne znaczenia kapistowskich plam, a niedobrzy twórcy „eksperymentów intermedialnych” (copyright Iwo Zmyślony) bezcześcili świątynię sztuki. Innymi słowy, poczułem się, jakbym robił kwerendę prasy lat 90. ubiegłego stulecia.
Przesadzam? Tylko trochę.
„Ogołocone z narracji, działają w całkowitym milczeniu, na sposób czysto fizyczny – kształtem, skalą, fakturą, formą, konsystencją, umiejscowieniem w przestrzeni” – napisał Zmyślony o wystawie Clinamen. Wystawie, która jest ilustracją konkretnych teoretycznych założeń; wystawie powstałej w ścisłej współpracy z kuratorem – bez mała wystawą duetu; wystawie do czytania, co podkreśla jej struktura; wystawą nieledwie przeintelektualizowaną – za zgodą i z intencją autorki. Autor być może by to zauważył, gdyby wziął pod uwagę wypowiedzi artystki. Jednak sztuka „ogołocona z narracji” – i to jest naczelna zasada tej retoryki – musi być wypłukana z wszelkiego kontekstu, to dziecko talentu zrodzone w próżni; a najgorsze co można z tą uświęconą materią zrobić – to zagadać. Dlatego krytyk – miast analizować, porównywać, poddawać w wątpliwość, oceniać – musi uderzyć w poetyckie tony – po prostu nie ma innej amunicji. Stąd też słowne potworki typu „myślenie poprzez materię”; stąd emfaza opisu – zdumiewająca tym bardziej, że dotyczy wystaw przekrojowych, a nie debiutów. Bo przecież to wszystko, co tak zachwyciło Zmyślonego i Plintę – znamy doskonale. Cóż, „fantazja niczego nie przesądza, niczego nie nazywa”.
Ale taka krytyka jest przecież stara jak nowoczesność; więcej – jest jej nieodrodnym dzieckiem. I dlatego musi opierać się na diadzie treść-forma, gdzie treść to tylko próba zapisu tego, co niewysławialne; próba skazana więc na porażkę. Tu tekst, wiedza („mentalne szufladki”), dyskurs („sztywne ramy dyskursu”) – są w najlepszym razie złem koniecznym; skoro już muszą się pojawić – niech ograniczą się do tła, na którym dzieło będzie lepiej widoczne. Ich pierwsza funkcja to nie przeszkadzać – „a między nimi przepaść”. Stąd też uwaga Iwo Zmyślonego: „Najważniejsze jednak, że nie usiłuje ona [narracja Stacha Szabłowskiego z katalogu wystawy] wyjaśnić twórczości Brzeskiego, a jedynie nas do niej zainspirować”. Nie wyjaśniać. Inspirować. Czuć. Bo przecież „bezsens to żywioł fantazji”. Trudno o większe chybienie.
Z kolei Karolina Plinta uraczyła nas kilkoma akapitami niby-literackiego opisu, a następnie konstatacją, że Brzeski jest dobry, bo ma dużo pomysłów. Ale czyż sztuka „pomysłów” to nie antyteza sztuki „czucia”…? Ot, łamigłówki krytyków-poetów. W każdym razie – myli Plinta efektowność i efekciarstwo; jednorazowe pomysły pt. „jak by tu jeszcze ugryźć rzeźbę” z konsekwentną twórczą metodą; dekory z estetycznym nowatorstwem.
Jednak oba te teksty – o paradoksie! – to opisy adekwatne do sztuki Brzeskiego (Tarasewicz, jak na złość, została po prostu zredukowana do tego, z czym za sprawą Clinamen próbowała powalczyć – do czystej emocji). Zmyślony pisze o wszystkim, tylko nie intencjach twórcy, podglebiu tych rzeźb, ich – używając niemiłego krytykowi słowa – kontekście. I słusznie – bo u Brzeskiego ich nie ma, to czysty formalizm, przynależny prędzej do porządku dizajnu niż sztuki. Z kolei Plinta musi pompować trzy czwarte swojego tekstu wątpliwej przydatności – i jakości – kawałkami. Czemu nie opisała wystawy krok po kroku, praca po pracy – jak zwykła to czynić? Czyżby nie było czego…?
I na zakończenie – nie obawiajcie się, nie jestem potworem i też dostrzegam w sztuce „to coś”; jej warstwę – prawdopodobnie najważniejszą – którą czasem ciężko wyrazić słowami. Tyle że „to coś” może posiadać każdy rodzaj sztuki – również sztuka niematerialna, procesualna, społeczna, krytyczna, performens itp. No, ale tu nie możemy mówić o „myśleniu poprzez materię”. I to jest właśnie główny problem krytyki zaprezentowanej przez Zmyślonego i Plintę. Tymczasem trzeba umieć opisać również sztukę „czucia” – tyle że poetycka egzaltacja niespecjalnie sprzyja trzeźwości osądu.
–
Front: karty inwentarzowe eksponatów z kolekcji Muzeum Rzeźby im. Xawerego Dunikowskiego w Królikarni, wystawa Clinamen. Iza Tarasewicz, fot. Piotr Żyliński