Natura performansowi szkodzi
Nie jest żadną tajemnicą, że największą zaletą festiwalu Konteksty jest otoczenie – urocze miasteczko leżące na uboczu rzeczywistości (można tu nawet spokojnie pić piwo na ulicy i ten proceder jest tu uprawiany od południa do wczesnych godzin porannych dnia następnego) oraz niezwykle atrakcyjne plenery, dające możliwość kontaktu z dziką przyrodą. Kilkudniowy pobyt w Sokołowsku gwarantuje wypoczynek i świetną zabawę (właściwie nieuniknioną, jest się w końcu na kilka dni skazanym na integrację z performerami). Także siedziba fundacji In Situ robi duże wrażenie – jest to zabytkowy pałac z drugiej połowy XIX wieku, umiejscowiony w kilkuhektarowym parku, gdzie znaleźć można także inne, mniejsze wille. Obecnie pałac jest zrujnowany, ale jego odbudowa posuwa się prężnie, tak więc zapewne za 5-6 lat cały kompleks stanie na nogi. Można by więc bez przesady powiedzieć, że jest to rajska enklawa performansu i sztuk efemerycznych, dająca artystom niezwykłe możliwości do działań. Przyglądając się jednak niektórym akcjom podczas Kontekstów stwierdziłam, że jest to miejsce o tyle cudowne, co problematyczne; więcej, jest to w zasadzie kontekst-płapka, w którą wpada większość artystów i z pełnym zadowoleniem w niej zostaje, bo przecież jest tu tak miło.
O zagrożeniu wynikającym z nadmiernego kontaktu z naturą zdałam sobie sprawę ostatniego dnia festiwalu, na który zaplanowano dalsze projekcie filmowe oraz (wreszcie!) prezentacje młodych artystów uczestniczących w warsztatach prowadzonych przez starszych performerów. Najbardziej spektakularną formę przybrała wspólna akcja młodych z grupy kontrowersyjnego duetu VestAndPage, urządzona nad jednym z okolicznych jeziorek. Pierwszy znak nadchodzącej klęski pojawił się jeszcze na drodze na miejsce akcji, gdzie ociężale wlokła się odziana w pokutnicze szaty performerka. W brązowej chałacie, krowim łańcuchu na szyi i boso, ciągnęła za sobą drewnianą drabinę, a żeby nie było zbyt łatwo, na plecach dźwigała jeszcze grabie z przewieszonym przez nie wiadrem. Jeszcze na początku miałam nadzieję, że może jest to rodzaj ironii i wiejska siłaczka zaraz zrobi coś, co jakoś tę sytuację odczyni, ale nic z tego. Po dojściu na miejsce dziewczyna po prostu zaczęła grabić siano, najwidoczniej manifestując tym swoje ciągoty do uroków pracy na roli.
Nad samym jeziorem za to działy się cuda, budzące a to konsternację, a to rozbawienie. Oto bowiem na miejscu okazało się, że grasuje tu banda wariatów, dzikusów tudzież postaci baśniowych, sprowadzonych tutaj jakby krotochwilną odezwą Pana Kleksa: w wodzie pływała półnaga topielica, od czasu do czasu demonstrująca publiczności swoje jędrne piersi, gdzie indziej smętna anemiczka ugniatała glony leżące na brzegu, ktoś siedząc pupą w wodzie opowiadał o swoich traumach z dzieciństwa, a w płynącym nieopodal strumyku skakało dzikie dziecko, wydające z siebie zwierzęce poryki i z trudem tłumiące wybuchy agresji. Przede wszystkim zaś był to spektakl młodych ciał, a to prześwitujących przez mokre koszulki, a to wyłaniające się z glonowych odmętów, a to znowu filuternie tylko częściowo odsłanianych, przyozdabianych za to różnymi kuszącymi elementami (np. piórka). Co ciekawe, nikt jednak nie chciał rozebrać się całkowicie do naga, z czego wniosek, że młodzi performerzy, nawet chcąc podążać ścieżką mistrzów, majtki na sobie mieć muszą.
Wydać się może dosadne, że nazywam ich wprost bandą szaleńców, ale w zasadzie koncept całej akcji takiej interpretacji nie wyklucza. W końcu każdy z performerów miał zrobić coś o sobie, przepracować jakiś swój problem tudzież z dawna skrywaną traumę. Były to więc akcje całkowicie wsobne, skupione na samych artystach i właściwie tylko ich dotyczące. Każdy tutaj coś o sobie opowiadał albo się leczył… W tym sensie tym bardziej zaskakująca jest ich zgoda na działanie w kontekście tak bardzo oddalonym od rzeczywistości (romantyczne jeziorko pośród gór i lasów). Nie wiem, może ktoś z nich mieszka na wsi i nagie kąpiele w jeziorze to dla nich sytuacja codzienna, ale jednak coś tu jest mocno nie tak. Gdyby w tym jeziorze chociaż pływały jakieś śmieci, a w pobliżu była fabryka zatruwająca wody toksyczną substancją, może bym to jeszcze jakoś zaakceptowała jako grupowe działanie pro-ekologiczne. Jednak w przypadku, kiedy mamy do czynienia właściwie z przestrzenią idylliczną, warto by się zastanowić nad tym, po co się to robi i czy przypadkiem poddanie się sytuacji nie prowadzi do absurdu, głupkowatego teatrzyku odegranego przez bandę odrealnionych egocentryków.
Z akcji warsztatu VestAndPage obronną ręką wyszła tylko Justyna Łoś, która nie brała udziału w działaniach nad jeziorem, a swoją akcję przygotowała przy kinie. Chcąc najwidoczniej radykalnie odciąć się od kontekstu dzikiej natury, wyłoniła się z kontenera na śmieci i podjęła karkołomną próbę nauki żonglowania z internetowego tutorialu. Tablet z filmem trzymał duet „nauczycieli”, a po kilku nieudanych próbach zniechęcona Justyna pomaszerowała do drugiego kontenera i zanurzyła się w środku. W kontekście tego, co nastąpiło później, odbieram jej działanie to jako wyraz sceptycyzmu i chęć zdystansowania się wobec metody proponowanej przez VestAndPage. Było to także zademonstrowanie figur bezsilności i rezygnacji, które swoją drogą pojawiały się też w innych jej akcjach.
Jak to się stało, że tylko jedna osoba z całej grupy warsztatowej nie utonęła w zarysowanym powyżej artystycznym bajorze? Dla sprawiedliwości dodam, że zapewne młodzi performerzy nie są jedynymi ofiarami uroczych sokołowskich plenerów, które niezwykle kuszą, żeby zrobić w nich coś właśnie uroczego. Albo głęboko duchowego, wzniosłego i pięknego. Takie wartości preferuje zresztą kuratorka festiwalu, Małgorzata Sady, do czego się jawnie przyznaje. „Przede wszystkim, cenię sztukę, która oferuje wartości ponadczasowe, a nie tylko doraźny komentarz” – stwierdziła w jednej z wieczornych dyskusji i przyznajcie, że brzmi to niezwykle konserwatywnie. Z tego względu nie ma się co dziwić, że podczas Kontekstów istnieje niewielka szansa na spotkanie z prawdziwym artystycznym eksperymentem lub nowymi jakościami w sztuce. Takie na pewno ciężko dostrzec, jeśli nieustannie celebruje się własną grupę przyjaciół i hołduje łatwemu gustowi. Przy okazji, można też nie dostrzec, że doceniane w Sokołowsku „wartości ponadczasowe w sztuce” zdążyły się już zestarzeć i odejść do lamusa. Póki więc organizatorzy Kontekstów tego problemu nie zrozumieją i nie zdecydują się na estetyczną oraz personalną rewolucję, ich festiwal będzie pogrążany w artystycznym impasie. A szkoda, bo mógłby stać się imprezą kultową, jeśli tylko znalazło by się tu miejsce na świeże spojrzenie.
Relację z poprzednich dni tegorocznej edycji Kontekstów można znaleźć na blogu: sokodeluxe.tumblr.com
Przypisy
Stopka
- Wystawa
- V Międzynarodowy Festiwal Sztuki Efemerycznej Konteksty
- Miejsce
- Sokołowsko
- Czas trwania
- 18-22 lipca 2015
- Osoba kuratorska
- Małgorzata Sady
- Strona internetowa
- www.contexts.com.pl