„Mama” – krótki kurs budowania świata
Wiosną 2016 dostałem kilka mms-ów od Pawła Althamera. Była to seria zdjęć, zrobionych gdzieś na tyłach bródnowskich delikatesów: jakieś kamyki, kałuże, śmieci, patyczki, kapsle. Takie obsikane miejsca, na które nie zwraca się zwykle uwagi, przechodzi mimo, nie zawiesza wzroku. Ale też miejsca z dzieciństwa, kiedy budowano blokowiska i kiedy wystarczyło pójść kawałek przed siebie i już było się na łące albo na polu. I kiedy okazywało się też, że te łąki i pola są właściwie stalkerowskie: pomiędzy kałużami leżą skamieniałe fragmenty cementu, opony, dziwny plastik, guma. Świat po katastrofie albo świat czekający na apokalipsę. Dzieciństwo w PRL-u. Dzieciństwo Althamera. No i moje też.
Wśród historyków sztuki pojawia się często opinia, że międzynarodowa kariera Pawła Althamera zaczęła się od jego pierwszej berlińskiej wystawy w galerii neugerriemschneider. Wtedy właśnie świat sztuki zachwycił się transformacją, jakiej dokonał nieznany jeszcze szerzej polski artysta – z białej, sterylnej i przewidywalnej przestrzeni galerii wydobył jej drugie dno, alternatywną wersję historii, stworzył miejsce wyglądające jakby było zagospodarowane przez bezdomnych, zaskłotowane, zapomniane, niczyje. Nikt nie traktował tego profetycznie, dla większości – a był rok 2003 – działania Althamera były grą, grą z rozwijającym się szybko Berlinem, neoliberalizmem, agresywną polityką prywatnych galerii, brutalną gentryfikacją dzielnicy Mitte. Wtedy wszyscy wierzyli – lub przynajmniej udawali, że wierzą, że rzeczywistość kryzysu nigdy nie nadejdzie. Apokalipsa miała być już tylko historią, a czterej jeźdźcy zniknęli bezpowrotnie za horyzontem. Oczywiście, mylili się. Jak zwykle.
Trzynaście lat później Althamer powrócił do Berlina, do tego samego miejsca, w którym zaczynał. Mms-y z Bródna określały ogólną ramę wystawy, którą chciał zrobić: odtworzyć świat dzieciństwa, fantazmat tego świata i umieścić w nim swój aktualny autoportret – ze wszystkimi kontekstami, jakie z takiej konfiguracji mogły wynikać. Wybrał tradycyjną technikę: zdjętą z własnego ciała formę postanowił powielić w glinie i następnie wypalić. W sensie rzemiosła – był to manifestacyjny powrót do technik, które nie tylko są trudne, ale również wymagają bardzo specyficznej wiedzy. W sensie znaczeniowym – było to sięgnięcie do źródeł – ceramika jest jedną z najstarszych rzeźbiarskich zabaw znanych ludzkości.
W czasach kiedy można wydrukować siebie z drukarki 3d, sfilmować, zmultiplikować na przeróżne sposoby – wypalona glina jest czymś na granicy prowokacji. Zwłaszcza gdy za ścianą neugerriemschneider dzieje się 9. Berlin Biennale, i to dzieje się w większości na ekranach. Althamer oczywiście nie wiedział o tym i nie było to celowe działanie, chciał cofnąć się do początków własnej historii i być może zaczarować rzeczywistość. Wystawę postanowił nazwać Mama.
Większość recenzentów umieściła ją później w kontekście biennale, cyfrowej rzeczywistości, post-internetu itd. Ale Althamer nie miał o tym pojęcia. Po prostu szukał języka, żeby opowiedzieć o sobie i świecie. Szukał korzeni. Właściwie szukaliśmy ich wspólnie: on i zaproszeni do współpracy przyjaciele – Krzysiek Visconti, Bruno Althamer (syn Pawła), Janek Modzelewski (syn Jarka), ja… Włóczyliśmy się po Berlinie, pijąc piwo i paląc jointy, szukaliśmy miejskich pustkowi, wastelandu w środku metropolii; zaglądając do opuszczonych i zapomnianych miejsc i zbierając patyki, kamyki, śmieci. Wspólnie tworzyliśmy mapę tych miejsc: niewidzialnych, a jednocześnie dotkliwie namacalnych. Wystarczy bowiem zamiast do supermarketu pójść na jego tyły, nad rzekę, do starej fabryki albo garażu. Albo zajrzeć nad ranem do nieczynnego o tej porze zakładu fryzjerskiego i zobaczyć wypuszczone z klatek kanarki, fruwające pomiędzy suszarkami, lustrami i fryzjerskimi fotelami – tak właśnie powstał plan, żeby w przestrzeni wystawy pojawiły się również żywe ptaki.
Dostaliśmy cztery tony ziemi. Czarnej, szarej i takiej porozbiórkowej, z kamykami i kawałkami cegieł. I tonę gliny, żółtej, intensywnie żółtej. I zaczęliśmy tworzyć świat – mieszając najpierw ziemie w różnych proporcjach, żeby uzyskać fakturę i kolor pasujący do wizji Pawła. Z Görlitzer Park przywieźliśmy konary drzew, które za pomocą sznurka i gliny można było łączyć w dowolne konfiguracje. Na niedzielnym flohmarkcie zdobyliśmy kilkadziesiąt modeli niemieckich czołgów – od tych starych, nazistowskich po najnowsze wojenne wynalazki Bundeswehry. Znaleźliśmy starą kamerę 8mm i połamanego iPhona 5s. Nabyliśmy – legalnie i nie – kilkadziesiąt kaktusów, w większości sukulentów, w tym peyotl. Ktoś z przyjaciół przyniósł czaszkę mamuta. Udało się także kupić trzynaście okazów szarańczy, żywych, przeznaczonych do karmienia węży. I te wszystkie rzeczy znalezione w czasie wypraw – niby śmieci, a jednak bezcenne – kapsel od fritz-koli, potłuczoną ceramikę z warszawskiego Podgrodzia, sznurek z Neukölnn, rzemyczek z Syrii, kawałek buta z rzeki umieściliśmy na wystawie. Przedmioty, które zostały zakopane, przetworzone, ukryte, a których większość odwiedzających wystawę nawet nie zauważyła. Zresztą nie miałoby to dla nich znaczenia. Ale miało dla Althamera – jego wizja była zbyt holistyczna, by dało się ją pokazać. Odwiedzenie wystawy mogło być bowiem – w zamyśle – grą. Każdy przecież zauważał rzeźbę, ptaki nad głowami, przedmioty wkopane w ziemię. Ale dopiero próba połączenia ich w całość, odczytanie kodu, odkrycie języka pozwalało przeskoczyć na kolejny poziom.
I kiedy to wszystko się już poukładało, pokonfigurowało i zaczęło ze sobą rozmawiać, wpuściliśmy ptaki. A potem ludzi.
Przypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Paweł Althamer
- Wystawa
- Mama
- Miejsce
- galeria neugerriemschneider, Berlin
- Czas trwania
- 04.06-30.07.2016
- Strona internetowa
- www.neugerriemschneider.com