W poszukiwaniu historii społecznych. Narracje #14
Na festiwalowej mapie Polski Narracje należą do grona żwawych weteranów. W 2009 roku, gdy Festiwal odbył się po raz pierwszy, sztuka w przestrzeni publicznej manifestowała się za pomocą wieczornego pokazu laserów. Wiele się od tamtego czasu zmieniło, w tym także i same Narracje. Jednak jedno jest niezmienne: zainteresowanie publiczności, która pomimo listopadowego zimna, zacinającego deszczu lub śniegu niestrudzenie przybywa na kolejne odsłony festiwalu. Popularność Narracji w zasadzie nie dziwi – nie chodzi w nich przecież tylko o sztukę, ale również o spacer z mapą w ręku w poszukiwaniu kolejnych obiektów oraz eksplorację dzielnicy, w której aktualnie urządzany jest festiwal. Uczestnicząc w Narracjach nie jest się zatem po prostu widzem, lecz odkrywcą poszukującym skarbów, o czym przekonałam się jako obserwatorka kilku edycji.
Orunia niegdyś cieszyła się sławą niebezpiecznej, dlatego też zespół kuratorski tegorocznych Narracji postanowił zmapować jej „czułe punkty”.
Orunia, czyli dzielnica wybrana na tegoroczną odsłonę Narracji, na pierwszy rzut oka może odstraszać. To specyficzny obszar Gdańska – przelotowy, przecięty na pół drogą i torami kolejowymi. Orunia niegdyś cieszyła się sławą niebezpiecznej, po której po zmroku lepiej nie chodzić samemu, dlatego też tegoroczny festiwalowy spacer nie był tak jednoznacznie beztroski jak choćby po Wrzeszczu czy Oliwie. Duet kuratorski 14. edycji Narracji, Katarzyna Słoboda i Jakub Gawkowski (ex-Muzeum Sztuki w Łodzi), mając ambicję pokazać bardziej zniuansowane oblicze dzielnicy, postanowili zmapować jej „czułe punkty” – miejsca i ślady historii, ze szczególnym naciskiem na jej społeczny aspekt.
A skoro o historii mowa, cofnijmy się do początków dzielnicy, gdzie od wczesnego średniowiecza mieściła się kupiecka osada. W XVI wieku Orunia – położona częściowo na wzgórzach, a częściowo w nizinie – stała się popularnym miejscem rekreacji gdańskich patrycjuszy, budujących tu sobie wypoczynkowe dworki. Dalekim echem tych czasów jest park Oruński, który powstał w XVII wieku jako założenie parkowe przy dworku należącym do gdańskiego burmistrza Bartłomieja Schachmanna – Gdańsk zawdzięcza mu również powstanie Złotej Bramy, Fontanny Neptuna, Sali Czerwonej Ratusza i Wielkiej Zbrojowni. Swoją świetność park przeżył jednak dwa wieki później, gdy jego właścicielem został botanik Gottfried Reyger, który urządził tu ogród botaniczny i prowadził obserwacje przyrodnicze. To właśnie naukowe zainteresowania Reygera stały się inspiracją dla Lilianny Zeic, która w pracy Ta, która patrzy w niebo, stworzonej z Natalią Pancewicz, połączyła klimatologię z chiromancją. Wyświetlane w parku wideo prezentowało wokalny występ Pancewicz, która wyśpiewała historię trzech stuleci zmian klimatu. W jej klimatycznym lamencie dźwięki wysokie odpowiadały wysokim temperaturom, a niskie nikim, zaś sam motyw wieszczki, w którą wcieliła się Pancewicz, inspirowany był wróżką Benitą Cempel. W latach 90., w dobie rozkwitu prywatnych kanałów telewizyjnych, Cempel prowadziła autorski program Od magii do nauki w legendarnej telewizji Sky Orunia, której to archiwa są dzisiaj bogatym zasobem wiedzy o życiu dzielnicy w transformacyjnej Polsce.
Urok lat 90. zafascynował zresztą nie tylko Zeic. Idąc ścieżką w głąb parku, ciężko było nie zauważyć amfiteatru ze sceną przyozdobioną przez Martę Krześlak, która postanowiła nawiązać do estetyki festynów transmitowanych przez Sky Orunię. Znana z upodobania do najntisowej pstrokacizny artystka dała tu znakomity popis swoich możliwości, zapełniając scenę błyszczącymi serpentynami, ozdobami choinkowymi, jarmarcznymi wiatraczkami czy dyskotekowymi kulami w kształcie spodków UFO. Poruszane wiatrem i migoczące w śniegu plastikowe błyskotki uwodziły wzrok, dając wrażenie przebywania w bajkowym sezamie, wypełnionym powidokami wspomnień z czasów dzieciństwa.
Większej czujności od obserwatorek i obserwatorów wymagało odnalezienie realizacji Alicji Czyczel, umieszczonej nad stawem dolnym oruńskiego parku. Po Czyczel – zajmującej się na co dzień choreografią taneczną – spodziewałam się jakiegoś plenerowego performansu. Na miejscu czekała jednak niespodzianka, ponieważ artystka tym razem zaproponowała publiczności choreografię bezruchu w czasie i przestrzeni. Nie był to jednak bezruch, by tak rzec, bezczynny, ponieważ w jego ramach należało wsłuchać się – czy też może wsiąknąć – w przygotowaną przez artystkę medytację. Pracę Nasiąkać światem można określić jako rodzaj treningu uważności w postrzeganiu relacji naszego ciała z naturą: stawu i życia, jakie się w nim toczy. W dosłownym zjednoczeniu z naturą pomagały także wielkie kałuże błota dookoła stawu, w które niejeden ponoć wdepnął.
Wyrazistym wątkiem tegorocznych Narracji były historie osób pracujących, z nizin społecznych lub wykluczonych, które pojawiły się w kilku realizacjach.
Po szybkiej przebieżce przez park publiczność przechodziła przez drogę na drugą stronę Oruni, i był to moment zderzenia z innym, mniej malowniczym obliczem dzielnicy. W XIX wieku, za sprawą rozwoju kolei i przemysłu, Orunia przeobraziła się w osiedle robotnicze; w latach 30. XX wieku, gdy była przyłączana do Gdańska, uchodziła za dzielnicę ubogą; nic więc dziwnego, że była bastionem lokalnego ruchu komunistycznego. Stąd wyrazistym wątkiem tegorocznych Narracji były historie osób pracujących, z nizin społecznych lub wykluczonych, które pojawiły się w kilku realizacjach. Magdalena Franczak postanowiła pochylić się nad losem pracownic seksualnych, które trafiały do protestanckiego domu poprawczego Magdalenenheim, gdzie w ramach „poprawy” pracowały w pralni. Praca Podżycie Franczak przybrała formę słuchowiska prezentującego losy jednej z mieszkanek Magdalenheim oraz instalacji w postaci łuku zębów wyrastających z gleby dawnego cmentarza ewangelickiego, który zlikwidowano w 1957 roku. Artystka połączyła w ten sposób zapominaną historię rezydentek Magdalenheim z podziemnym życiem dawnego cmentarza, o którym dzisiaj przypomina głównie specyficzny układ drzew i płyty nagrobne służące za obramowania piaskownic.
To jednak nie koniec celebrowania herstorii na Narracjach. W trakcie spaceru można się było jeszcze natknąć na dwie instalacje: Marty Romankiv (Alegoria pracy domowej [prototyp]) oraz Marty Jastrzębskiej (Unieobecnienie). Pomnikowy prototyp Romankiv, który powstał we współpracy z osobami wykonującymi odpłatną pracę domową, jest wizualizacją zawodu pozbawionego swojej alegorycznej reprezentacji – praca domowa kobiet przez wieki była niewidzialna. Pomnik umieszczono w niszy zabytkowej kamienicy, w której niegdyś mieściła się Drukarnia Gdańska, pełniąca w międzywojniu ważne miejsce integracji polskiej społeczności Wolnego Miasta Gdańska. Do samej historii miejsca nawiązuje towarzysząca obiektowi matryca drukarska z cytatem z książki Wspomnienia z młodości ubogiej służącej. Jej autorka, Marie Sansgêne, to postać intrygująca – wiadomo, że urodziła się w 1853 roku w Gdańsku i w wieku 14 lat zaczęła pracować jako służąca w różnych domach. Jej los odmienił się dzięki małżeństwu z zamożnym i wykształconym mężczyzną, najprawdopodobniej krytykiem sztuki. Już sam dobór pseudonimu świadczy o jej samoświadomości: francuskie sansgêne można przetłumaczyć jako „bezwstydnie”, ale jest to też nawiązanie do postaci Catherine Hübscher, znanej jako Madame Sans-Gêne – praczki, która przy boku męża François-Josepha Lefèbvre’a awansowała społecznie, stając się wielką damą okresu I Cesarstwa. Madame Sans-Gêne znana była z prostackich manier i niewyszukanego języka, i w podobnym tonie napisane zostały wspomnienia gdańskiej służącej, które są nie tylko barwnym opisem życia mieszczaństwa i biedoty gdańskiej drugiej połowy XIX wieku, ale także świadectwem emancypacji autorki. „Trudne są dla mnie chrześcijańska pokora i wybaczenie zniewagi, o wiele bardziej odczuwam w sobie raczej dumę i świadomość własnej wartości” – tak Sansgêne pisała o swoich doświadczeniach, i właśnie ten cytat wykorzystała w swojej pracy Romankiv.
Co znaczące, na Oruni istniał kiedyś pomnik służącej. Zgodnie z legendą przedstawiał on służącą Magdalenę, która za karę za rzekome lenistwo została zamieniona w posąg. Pomnik, po wojnie coraz bardziej dewastowany, do lat 60. stał w parku Oruńskim, po czym znikł – być może został zakopany przez mieszkańców lub po prostu zniszczony. Historię leniwej służącej postanowiła przypomnieć Jastrzębska, która przygotowała własną wersję pomnika – zamieniona w głaz kobieta nie jest tutaj już bezsilną służką, ale wyemancypowaną, wyłaniającą się z głębin ziemi fantastyczną istotą. Być może wiedźmą, która dopomina się o prawa osób marginalizowanych i wymazywanych ze społeczności i wspólnej przestrzeni.
Spacer po Oruni „za torami” przypominał nieco turystykę slumsową. Ponoć kuratorzy mieli wątpliwości, czy należy prowadzić tam trasę, jednak przeważył argument za tym, aby pokazać dzielnicę taką, jaka ona jest.
Biorąc pod uwagę specyfikę Oruni, gdzie sympatyczne blokowiska sąsiadują ze zdegradowanymi, wysiedlanymi slumsami, aż prosiło się, żeby prac, które podejmują wątki klasowości i wykluczenia było więcej. Tym bardziej, że część trasy Narracji biegła właśnie przez teren tuż przy torach, gdzie naprzeciwko ekranów akustycznych stały częściowo opuszczone i podupadłe kamienice oraz domy. Ta część dzielnicy należy do PKP, która, jak widać, raczej nie śpieszy się z inwestycjami, a w planach ma raczej wyburzenie starego budownictwa niż jego rewitalizację. Dlatego też spacer po tym terenie przypominał nieco turystykę slumsową i ponoć kuratorzy mieli wątpliwości, czy należy prowadzić tam trasę. Ostatecznie przeważył argument za tym, aby pokazać dzielnicę taką, jaka ona jest, choć w moim odczuciu zabrakło tu pracy, która dobitnie komentowałaby kolejarską politykę i zaniedbania. Trochę w tym duchu można by interpretować wyświetlaną naprzeciwko ekranów akustycznych pracę Daniela Kotowskiego Człowiek, który nie posługuje się mową, nie jest człowiekiem. Choć projekcja Kotowskiego opowiadała o społecznym wykluczeniu osób głuchych, zawarty w niej gest symbolizujący lekceważenie można było interpretować również jako ilustrację stosunku kolejarzy do społeczności mieszkającej w domach „za torami”. Problem barier komunikacyjnych i dostępności podjęty został również przez Ulę Zerek, która kolorowym światłem i projekcją wideo postanowiła ocieplić przestrzeń przejścia podziemnego pod torami na ulicy Junackiej. Spokojna muzyka i film z tancerką pląsającą w przejściu podziemnym faktycznie były przyjemne, jednak odebrałam to działanie jako dosyć naiwne, bo oparte na powierzchownej estetyzacji – mniej więcej z podobnym efektem upiększa się „trudną” przestrzeń muralami lub drzewami w donicach.
Oddając jednak sprawiedliwość projektowi Zerek, warto zauważyć, że była to właściwie jedyna realizacja na Narracjach, która próbowała w przestrzeni Oruni coś zmienić lub nawet ją nieco naprawić. Wiekszość festiwalowych prac szła w znacznie bezpieczniejszym kierunku – tak jak Cezary Poniatowski, który stworzył spektakularną instalację z dywanów w opuszczonej szklarni czy poświęcone historii Sky Orunia słuchowisko Grażyny Moniki Olszewskiej. Natomiast Barbara Gryka, zamiast sama przygotować występ, w roli performerów zatrudniła lokalny zespół Three Deaths, złożony z małoletnich chłopców grających punka, którzy specjalnie na Narracje przygotowali utwór inspirowany napisami na murach oruńskich ulic. Podczas ich koncertu w klubie festiwalowym oczywiście najgłośniej kibicowali rodzice. Jednak w kategorii dzieła instant tym razem wygrała Jadwiga Sawicka, której działanie sprowadziło się do rytualnego wywieszenia flagi Serce kraju, który to gest artystka praktykuje w różnych miejscach od 2017 roku. Tym razem jej wybór padł na budynek Gdańskiej Fundacji Innowacji Społecznej, która zajmuje się wsparciem lokalnej społeczności oraz osób uchodźczych i migranckich. Choć działalność GFIS-u z pewnością zasługuje na docenienie, tak sam gest Sawickiej wydaje się dość banalny.
Obie instalacje mogły chwytać za serce – niestety miałam wrażenie, że są to prace na doczepkę, uzasadnione bardziej chęcią wsparcia Ukrainy niż kwestiami merytorycznymi.
Także na samych Narracjach znalazło się miejsce dla narracji migranckich. W tym roku festiwal współpracował bowiem z programem Wolne Słowo, organizowanym przez Gdańsk Miasto Literatury. Kuratorka tego programu, Anna Łazar (swoją drogą, również eks-pracownica MSŁ), w ramach tej mikro sekcji przygotowała dwie realizacje: Porzuciwszy raz dom Ingi Levi i Iji Kiwy oraz Kateryny Badianowej Zasłona ostrożności. Obie odnosiły się problemu ucieczki z kraju, rozłąki z rodziną i utratą domu, przy czym Levi i Kiwa przygotowały mentalną mapę utraty i tęsknoty w formie muralu, zaś Badianowa zaaranżowała lokal przy Trakcie Świętego Wojciecha. W jego – lokalu – oknach pojawiły się firanki z charakterystycznymi taśmami ochronnymi, które od czasu rozpoczęcia pełnoskalowej inwazji stały się stałym elementem ukraińskiego pejzażu. Na środku lokalu ustawiono stół z talią kart, na których zamiast karcianych figur wydrukowano zrzuty ekranu z wideo rozmów podzielonej przez wojnę rodziny. Obie instalacje mogły chwytać za serce, mi jednak nasunęło się pytanie o spójność tych realizacji z zasadniczą koncepcją kuratorską – niestety miałam wrażenie, że są to prace na doczepkę, uzasadnione bardziej chęcią wsparcia Ukrainy niż kwestiami merytorycznymi. Rok temu taka strategia pewnie byłaby uzasadniona, ale w tym momencie, kiedy wojna w Ukrainie wydaje się przekształcać w trwały konflikt, być może potrzebujemy już innych strategii współpracy.
Nowych strategii wydają się potrzebować także same Narracje, pomimo faktu, że ich formuła wydaje się sprawdzonym przepisem na frekwencyjny sukces. W festiwalowych kuluarach dało się jednak usłyszeć głosy znużenia obecną formą festiwalu. W trakcie czternastu edycji organizatorzy Narracji obskoczyli około 11 dzielnic, a Gdańsk ma ich łącznie 35, więc zabawa w obecnej formie może trwać jeszcze długo – pytanie, czy na końcu ktoś jeszcze będzie chciał się w Narracje bawić? Na pewno już rejteruje samo miasto, które systematycznie ścina budżet imprezy, obecnie niższy o połowię w porównaniu do poprzednich edycji. Trochę to dziwi, biorąc pod uwagę, że Narracje to impreza przede wszystkim na temat Gdańska, dla Gdańszczan i Gdańszczanek. Narracje nie są także imprezą, o którą można by się pokłócić – jest to ciągle festiwal rodzinny, który nawet jeśli podnosi tematy trudne (wojna, społeczny wyzysk) i wytycza trasy przez tereny zdegradowane, to nie robi tego w kontrowersyjny sposób. Ale jeśli miasto tego nie docenia, a organizatorzy są już znudzeni, to może faktycznie pora na zmianę? Ja na pewno nie będę miała nic przeciwko dodaniu do tych gdańskich opowieści odrobiny pikanterii.
Karolina Plinta – krytyczka sztuki, redaktorka naczelna magazynu „Szum” (razem z Jakubem Banasiakiem). Członkini Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki AICA. Autorka licznych tekstów o sztuce, od 2020 roku prowadzi podcast „Godzina Szumu”. Laureatka Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy (za magazyn „Szum”, razem z Adamem Mazurem i Jakubem Banasiakiem).
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Kateryna Badianowa, Alicja Czyczel, Magdalena Franczak, Barbara Gryka, Martyna Jastrzębska, Daniel Kotowski, Marta Krześlak, Inga Levi, Ija Kiwa, Grażyna M. Olszewska, Cezary Poniatowski, Marta Romankiv, Jadwiga Sawicka, Ula Zerek, Liliana Zeic.
- Wystawa
- Narracje #14 na Oruni. Czułe punkty
- Miejsce
- Gdańsk, Orunia
- Czas trwania
- 17-18 listopada 2023
- Osoba kuratorska
- Katarzyna Słoboda, Jakub Gawkowski
- Fotografie
- Bogna Kociumbas, Michał Szymończyk
- Strona internetowa
- narracje.eu
- Indeks
- Alicja Czyczel Barbara Gryka Cezary Poniatowski Daniel Kotowski Festiwal Narracje Ija Kiwa Inga Levi Jadwiga Sawicka Jakub Gawkowski Karolina Plinta Katarzyna Słoboda Kateryna Badianowa Liliana Zeic Magdalena Franczak Marta Krześlak Marta Romankiv Martyna Jastrzębska Ula Zerek Wolne Słowo Gdańsk Miasto Literatury