Krytycy spółka z o.o. Wokół Najlepszych Dyplomów ASP 2019
Jest taki utarty pogląd o krytyce artystycznej, szczególnie chętnie powtarzany przez samych krytyków, według którego krytyka chyli się ku upadkowi – w gazetach wysokonakładowych jest coraz mniej na nią miejsca, krytyki się nie czyta i nie poważa, a samych krytyków jest tylu, co kot napłakał. Są to trochę banały, dzięki którym krytycy mogą się nad sobą w nieskończoność użalać, zamiast trzeźwo przyjrzeć się kondycji własnej dyscypliny i sobie. Gdybyśmy bowiem to zrobili, mogło by się okazać, że na dobrą sprawę krytyków jest u nas za dużo, a ich społeczna funkcja jest ze wszech miar wątpliwa. Pozostaje mieć nadzieję, że te głupoty, jakie czasem wygadujemy o sztuce, nie docierają do uszu szerszej publiczności i żaden artysta czy artystka nie bierze ich sobie do serca.
W tym kontekście problematyczne bywają jednak momenty, kiedy ktoś wpada na pomysł, żeby krytyków dowartościować. Stało się tak w Gdańsku, gdzie tamtejsza Akademia Sztuk Pięknych co roku organizuje konkurs i wystawę Najlepszych Dyplomów ASP. Konkurs, jak przystało na polskie realia akademickie, jest hermetycznym tworem szkolnym – uczestników wybierają tutaj akademicy i akademicy przyznają nagrody, które mają nikłe konsekwencje w dalszej karierze młodych adeptów sztuki. Organizatorzy konkursu próbowali nadać mu odrobinę splendoru, przemianowując go na imprezę międzynarodową, ale jako że odsetek studentów zagranicznych był nikły (w zeszłym roku dwie studentki z Bratysławy i student z Wilna), w tym roku szczęśliwie z tego zrezygnowano. Jednym z bardziej sensownych pomysłów było doproszenie do konkursu Gdańskiej Galerii Miejskiej, która typuje własnego laureata i w ramach nagrody organizuje mu wystawę. No i jest nagroda krytyków, teoretycznie kolejny łącznik konkursu z realnym obiegiem artystycznym, z którą ponadto wiąże się gratyfikacja finansowa. W tym roku nagroda została przyznana po raz trzeci, a wraz z nią naszła mnie smutna refleksja, że to, co trzy lata temu mogło wydać się odświeżające, po trzech latach zamienia się w swoją nieznośną parodię. Już sam skład jury upodabnia je do krytycznego ZOO, które najlepiej oglądać przez zabezpieczające kraty, a jego poszczególni członkowie z roku na rok wydają się coraz bardziej zgorzkniali lub uprzedzeni do młodej sztuki; swojemu zmęczeniu tematem rytualnie dają upust podczas powernisażowej dyskusji.
Otrzymanie nagrody krytyków staje się kłopotliwym wyróżnieniem – trochę nie wiadomo, czy to nagroda, czy sygnał, że z twoją twórczością coś poszło nie tak.
Przesadzam? Przyjrzymy się więc składowi jury. Bogusław Deptuła, były naczelny „Art&Business”, organu prasowego ściemy o nazwie Abbey House i antyautorytet od spraw młodej sztuki; Piotr Sarzyński, krytyk który dawno temu przestał trzymać rękę na pulsie i sam przyznaje, że w sztuce młodych nie orientuje się wcale; Iwo Zmyślony, renegat z TVP Kultura, który chełpi się tym, że od roku nie napisał żadnego tekstu; Karolina Staszak, nawrócona redaktorka, która szafuje w tekstach ocenami estetycznymi, a równocześnie ciągle nie zauważyła, że layout jej magazynu jest przestarzały o jakieś 10 lat. No i ja – postać z jakiś względów ciągle kontrowersyjna (jak długo jeszcze?), a w oczach takich ekspertów jak Deptuła pozbawiona smaku i wrażliwości na prawdziwe piękno ignorantka. W takich warunkach otrzymanie nagrody krytyków staje się kłopotliwym wyróżnieniem – trochę nie wiadomo, czy to nagroda, czy sygnał, że z twoją twórczością coś poszło nie tak. Co prawda dwie poprzednie nagrody krytyków jeszcze trzymały się w ryzach racjonalności (w 2017 roku nagrodę przyznano Janie Shostak, rok temu – Róży Dudzie i Michałowi Soi), wiadomo jednak było, że ten w miarę dobry wynik nie odzwierciedla poglądów całego jury. W tym roku przeważyły nastroje konserwatywno-negatywistyczne – jury, prześcigając się w paternalistycznych pouczeniach i poszukując niedoścignionego ideału wybrało dyplom znacząco różny od propozycji z poprzednich lat. Trudno mi się pod tym wyborem podpisać, zastanawiając się jednak nad tą sytuacją dłużej, doszłam do wniosku, że mimo wszystko jest ona prawdziwsza od lat poprzednich, dających ułudę, że nie jest źle. Mówi też ona sporo na temat samej krytyki i jej kompletniej bezradności wobec tak zdawałoby się przyjemnego zjawiska, jakim jest młoda sztuka.
Co do kategorii przyjemności, oglądanie takiej wystawy jak Najlepsze Dyplomy ASP należy oczywiście zaliczyć do rozrywek typu guilty pleasure – obok dyplomów dobrych i ciekawych sporo tutaj prac miałkich, wtórnych lub szafujących różnymi intelektualnymi kliszami. Już na samym wejściu do sal Zbrojowni Sztuki gości witała rzeźba Ecce homo Adriany Nowickiej (ASP Łódź) – realistyczny posąg mężczyzny, który według autorki miał wizualizować refleksje nad postawą moralną człowieka współczesnego. „Czym jest człowieczeństwo? Co czyni nas ludźmi, a co sprawia, że stajemy się bestią?” – pyta w swoim tekście autorka pracy, a żeby oddać pełnię problemu, w klatce piersiowej posągu umieściła odlane z żywicy poliestrowej cielęce serce. Wyraźnie disneyowskie ambicje artystki umiarkowanie korespondują jednak z samym wizerunkiem „ludzkiej bestii” – przed nami siedzi bowiem trochę smutny mężczyzna w średnim wieku. Pomimo deklarowanej przez artystkę fascynacji ludzkim ciałem, zapobiegawczo ubrany w slipy.
Na pocieszenie dodam, że nie była to jedyna praca epatująca życiowym coelhizmem – dyplom 28489 Aleksandry Szlęk (ASP Katowice) został pomyślany jako graficzne puzzle, które mają nam uzmysłowić bezsens istnienia. Planszę, zaprojektowaną w formie kalendarza obliczonego na średnią długość życia człowieka (78 lat, czyli 28498 dni), można było wypełnić kartonikami symbolizującymi różne aktywności życiowe, takie jak spanie, obowiązki domowe, praca zawodowa czy siedzenie przed ekranem. „Ile czasu zajmuje nam to, co nazywamy prawdziwym życiem?” – pyta przekornie autorka, na co można by zdroworozsądkowo odpowiedzieć, że to jest właśnie prawdziwe życie, i to chyba nawet nie takie złe.
Jak to zwykle bywa, od generalizowania na tematy egzystencjalne młodym artystom lepiej wychodzi podejmowanie tematów im bliższych – rodziny, wspomnień z dzieciństwa czy kwestii przynależności. Takich prac na Najlepszych Dyplomach było też całkiem sporo – Natalia Magalska z gdańskiej ASP w swojej pracy Łódzka 5 zwizualizwała swoje dziecięce wspomnienia, odtwarzając z pomocą domowych sprzętów wnętrze mieszkania swoich dziadków (częścią instalacji był nawet stół z kompocikiem i ciastem, którym można się było częstować), psychodelicznym migawkom z lat dziecinnych poświęcone było też malarstwo Sary Winkler (UAP Poznań); wspomnienia z dzieciństwa były punktem wyjścia w pracy Naczynia kuchenne Bogdana Kosaka (ASP Wrocław) oraz cyklu malarskim Strefa Bartłomieja Flisa (ASP Łódź). Na tym tle dość ciekawie wypadła instalacja Tomasza Kowalczyka (UAP Poznań) W górę rzeki, której przywołanie pamięci o domu rodzinnym połączone było z refleksją nad kresem kultury chłopskiej – czyli wątek osobisty został tu osadzony w szerszej refleksji kulturowej. Problem relacji klasowych pojawił się również w instalacji W jaśniejącym słońcu nie było radości Anny Shimomury (ASP Warszawa), na którą składał się film przedstawiający płynącą Wisłę i ustawione obok kostki z siana. Ta dość enigmatyczna w formie praca miała symbolizować niewolniczą pracę chłopów w Polsce szlacheckiej – temat, fakt, ciekawy, choć nie wiem, czy akurat ta realizacja go ciekawie ilustruje.
Taka kondensacja wątków osobistych nie dziwi i wydaje się wpisywać w szersze generacyjne tendencje (w których melancholia za czasami minionymi łączy się z refleksją na tematy jak najbardziej współczesne), co jednak znamienne, w dyskusjach o sztuce młodych często bywa ona uznana za argument przeciwko niej. Bo to eskapizm, to już było i ile jeszcze, kiedy ci młodzi zajmą się czymś poważniejszym… Kiedyś to było, sztuka krytyczna, to, tamto… Może i to marudzenie ma jakieś swoje podstawy, sęk w tym, że tego typu pretensje trzeba sobie dozować w racjonalny sposób. W przeciwnym razie nie znajdzie się sztuka, która godna byłaby naszego zainteresowania, a każda propozycja, bez względu jaka by nie była, okaże się wtórna. W taką właśnie pułapkę wpadli moi towarzysze krytycy (i krytyczka) podczas tegorocznych obrad, które zamieniły się w festiwal malkontenctwa. Na wystawie można było wskazać kilka wyróżniających się prac, wartych dowartościowania – jak zwykle niezła okazała się reprezentacja ze Szczecina, ze świetnymi, ekspresyjnymi rzeźbami Piotra Brucha na czele i dość zabawnym para-dokumentem o Trofimie, roślinie żyjącej na Pałacu Kultury i wydzielającej propagandowe gazy, przygotowanym przez Marynę Sakowską.
Sekcję malarską ratowało bezapelacyjnie malarstwo Konrada Żukowskiego (ASP Kraków) – swobodne i bezpretensjonalne w formie, w tematyce homoerotyczne i ironicznie egzystencjalne. Nagrodzenie takiego malarstwa mogłoby być wyrazistym gestem w czasach nagonki na społeczność LGBT, no ale co z tego, skoro na wstępie usłyszałam do kolegów „wtórne, wygląda jak Mateusz Sarzyński, było”? Kolejną mocną propozycją była praca Körperreise Marka Wodzisławskiego (ASP Katowice). Wodzisławski w Gdańsku przygotował instalację zbudowaną wokół motywu katastrofy samochodowej – zderzenia zwierzęcia (a konkretnie ptaka, co ponoć oddaje ornitologiczne fascynacje artysty) z pojazdem, które tutaj zostało rozbite na kilka filmowych i scenograficznych sekwencji: moment spadania ptaka na samochód, rozjeżdżania go przez koła pojazdu, otoczone taśmami ostrzegawczymi miejsce wypadku i wreszcie, schowany za kotarką film przedstawiający martwego kierowcę, bezwładnie leżącego na poboczu i dziobanego w rękę przez sikorkę. Swoją drogą, ostatni film był pokazywany na tegorocznej Artystycznej Podróży Hestii – pozbawiony swojego kontekstu, intrygował, ale był dosyć lakoniczny, mógł się wydawać patetyczny. W kontekście reszty instalacji nabierał za to wyraźnych znamion zajebistości. Cóż jednak z tego, skoro od kolegów krytyków usłyszałam „To kojarzy się z filmami Cronenberga… Stare, było… No i co tu tyle tych elementów… przegadane to!”. Koniec końców, instalacja Wodzisławskiego została uznana za grafomańską. Doceniła ją za to Gdańska Galeria Miejska, przyznając swoją nagrodę.
Obsesyjne poszukiwanie twórczości w pełni dojrzałej, wyważonej i nowatorskiej w końcu skłoniło jury do nagrodzenia studentki z Wrocławia, Urszuli Madery, która w Gdańsku pokazała część prac z cyklu Trzy linie. Cztery wymiary. Prace Madery faktycznie mogły dawać wrażenie wyważenia, jako że były to po prostu abstrakcyjne płótna, wycięte przy użyciu maszyny CNC. Wykorzystanie maszyny zostało przedstawione przez artystkę jako pomysł innowatorski, symboliczny gest oddania władzy nad sztuką nowym technologiom. No i to wywołało w braci krytycznej zachwyt, tak jakby temat mechanizacji procesu artystycznego nie był młotkowany w sztuce od ponad stu lat i wielu artystów nie zrobiło tego lepiej (Duchamp? Warhol?). Do tego doszły pochwały za umiejętność redukcji, świadczącej o dojrzałości artystki (rozumiem, że chodziło o prostotę geometrycznych form obrazów) i zachwyty nad klarownym opisem pracy. Nota bene, w owym opisie, dość naiwnie rozwodzącym się nad innowacyjnością pomysłu użycia maszyny CNC, artystka nie wspomniała, że chociaż swoje prace wstępnie wycina przy użyciu maszyny, to później maluje je ręcznie, wykonując pracę godną średniowiecznego mnicha. Pieczołowite kompozycje, w jakich jej prace następnie zawisły na ścianach, mają się też nijak do idei mechanicznej seryjności. Muszę przyznać, że oglądając wystawę przeszłam obok nich całkowicie obojętnie, traktując jako przykład dizajnu wystawienniczego. Ów dizajn zaskarbił sobie jednak przychylność innych członków jury, którzy docenili doskonałość form („To skończona artystka!” – stwierdził Bogusław Deptuła) lub potraktowali ją jako swoiste schronienie przed naporem banalnych, zbyt młodzieżowych tematów (Piotr Sarzyński). Niektórzy co prawda nie byli przekonani do końca („Ta praca jest albo innowacyjna, albo kompletnie wtórna” – deliberował Zmyślony), ale z braku własnego zdania przystali na propozycję silniejszych. Koniec końców wybór krytyków okazał się bardziej miałki od decyzji rektorów ASP, którzy w tym roku nagrodzili prace Piotra Strobela (ASP Łódź) – minimalistyczne kilimy zrobione z różnych papierzysk, którymi otaczamy się na co dzień w domu czy biurze. Co tu nie mówić, jest to szczególne osiągnięcie, które w kontekście całego konkursu i zadania, jakie miała spełniać nagroda krytyków, znacząco podważa jej sens. A laureatce, no cóż – należą się chyba wyrazy współczucia?
Karolina Plinta – krytyczka sztuki, redaktorka naczelna magazynu „Szum” (razem z Jakubem Banasiakiem). Członkini Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki AICA. Autorka licznych tekstów o sztuce, od 2020 roku prowadzi podcast „Godzina Szumu”. Laureatka Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy (za magazyn „Szum”, razem z Adamem Mazurem i Jakubem Banasiakiem).
WięcejPrzypisy
Stopka
- Wystawa
- Najlepsze Dyplomy Akademii Sztuk Pięknych 2019
- Miejsce
- Zbrojownia Sztuki, Gdańsk
- Czas trwania
- 3 sierpnia – 8 września 2019
- Strona internetowa
- zbrojowniasztuki.pl
- Indeks
- Adriana Nowicka Aleksandra Szlęk Anna Shimomura Bartłomiej Flis Bogdan Kosak Bogusław Deptuła Iwo Zmyślony Karolina Plinta Karolina Staszak Konrad Żukowski Marek Wodzisławski Maryna Sakowska Natalia Magalska Piotr Bruch Piotr Sarzyński Piotr Strobel Sara Winkler Tomasz Kowalczyk Urszula Madera