Ja ci wierzę, Zuzanno. Rozmowa z Zuzanną Janin
Katarzyna Malejka: Dnia 9 sierpnia 2021 r. nad drzwiami swego domu zawiesiłam własnoręcznie wykonany ledon. Świetliste rurki układały się na kształt mojego pisma, a napis brzmiał Ja Ci wierzę Zuzanno. Był to komunikat skierowany do innej artystki, Zuzanny Janin i stanowił nawiązanie do jej neonu Nikt ci nie uwierzy Zuzanno, który kilka tygodni wcześniej zawisł w wnęce tarasowej jednego z warszawskich domów. Kilka dni później Paweł Żukowski wzmocnił ten głos tworząc swój baner z hasłem Wierzę ci Zuzanno. Wraz z Pawłem nie byliśmy proszeni o zabranie tego głosu, nie pytaliśmy się też o zgodę. Zrobiliśmy to w geście wsparcia skierowanym nie tylko do samej artystki, ale także do kobiet i osób, które doświadczyły wszelkich form przemocy domowej.
Z Zuzanną Janin rozmawiam o jej twórczości, o osobistym, niemal intymnym kontekście wybranych dzieł. O doświadczeniu przemocy domowej. O przecięciu funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości i sztuki oraz o tym, w jaki sposób chroni nas prawo.
Katarzyna Malejka: Twoja praca Walka z 2001 roku została odebrana jako obraz walki płci. Stajesz w ringu z bokserem Przemkiem Saletą, mistrzem świata wagi ciężkiej. Wchodzisz w męski świat i musisz przetrwać. Ciężko o bardziej wymowną scenę. To nie walka, ale obraz zakamuflowanego aktu przemocy. Ta praca jest dla mnie między innymi opowieścią o trudnościach w rozpoznaniu sytuacji, w której uczestniczymy – w rywalizacji, agresji czy może już w akcie przemocy.
Zuzanna Janin: Wizualizacja niekończącego się zmagania. Robiąc tę pracę myślałam o wojnie, o pokonanych, że mimo klęski istnieją w pamięci, mogą powstać i trwać. Kiedy to mówisz to pojawia się taka refleksja: w trakcie nagrywania wideo ja walczyłam z Saletą, ale on sparował, żeby mnie nie znokautować. Inaczej wszystko by się skończyło, zostałby sam, bez możliwości działania. To jest też dla mnie metafora polityczna opowiadająca o konflikcie, w którym występuje duża dysproporcja sił. Obecność kobiet w życiu społecznym i politycznym powoduje, że mężczyźni w nowoczesnym świecie muszą także szukać dla siebie nowego miejsca, zaakceptować zmieniające się reguły gry oraz skorygować postrzeganie własnych i cudzych potrzeb. Czy to nie jest fantastyczna metafora tego, że możemy przyjąć nowe zasady w życiu?
Nowe zasady wobec tego, co osłabione, kruche?
Dokładnie, ale walka płci, o której wspomniałaś jest przecież elementem naszych konfliktów wewnętrznych. Jak my wszyscy – świadomie lub nie – mam też w sobie jednocześnie sprzeczne siły: olbrzyma, który umie ustąpić i dziewczynkę, która się nie poddaje. Jakimś rozwiązaniem kryzysów byłoby zrozumienie zarówno męskiego, jak i żeńskiego pierwiastka w sobie. Przewartościowanie ich w taki sposób, jak w mojej pracy. Na razie jesteśmy wychowywani według zasady: to olbrzym, który nie ustępuję, a to dziewczynka, która jest zmuszona ulec. A ja twierdzę, że aby zaistniała równowaga, continuum – jak w moim wideo – to powinno być właśnie odwrotnie. W życiu jest odwrotnie.
Gdyby osoba, do której zwróciłam się o pomoc powiedziała: „wierzę ci”, być może sprawy potoczyłyby się lepiej dla wszystkich.
Dla mnie jest to też praca o doświadczeniu przemocy w heteronormatywnej relacji miłosnej. Rozumiem, że wtedy nie chciałaś o tym mówić wprost?
Tak, doświadczyłam już wtedy przemocy ze strony partnera, ale nie chciałam i nie umiałam się do tego przyznać. Ani przed sobą samą, ani przed nikim innym. Kiedy w końcu to zrozumiałam i poprosiłam przyjaciółkę rodziny o pomoc, odmówiła mi i powiedziała „nikt ci nie uwierzy”, a zaraz potem „to taki miły człowiek”. To zamknęło mi usta, ale też zmusiło mnie do szukania pomocy u obcych ludzi i instytucji. Czułam się też związana przysięgą małżeńską, z której zostałam później zwolniona. To typowe – u wielu ludzi wstyd powoduje, że ujawniają przemoc dopiero po latach. Zaś sama myśl o tym, aby iść na policję i zgłosić nadużycia ze stronny członka rodziny wydaje się jakimś strasznym przejawem braku lojalności. W takiej relacji doświadczasz ze strony partnera na przemian niby troski i czułości (love bombing), innym razem jesteś poniżana lub zastraszana. To cykl i mechanizm przemocy. Wtedy bardzo chciałam ratować tę miłość i rodzinę, więc żyłam w świecie pogłębiających się sprzeczności. Szukałam pomocy w organizacjach takich jak Niebieska Linia, ale nie byłam gotowa na odejście, bo ciężko jest odejść w pustkę od kogoś, kogo się kocha. Próbowałam walczyć, negocjować, mówiłam sobie: nie boję się, zostaję, zmienię to. W ramach karkołomnych działań naprawczych trafiliśmy na terapię dla par. Na jednym ze spotkań terapeutka zwróciła do mojego partnera mniej więcej tak: „Przecież pan wie, że żony się nie bije!” i wtedy usłyszałyśmy odpowiedź, która do dziś dzwoni mi w uszach: „Ale ja tylko ją uderzyłem tak lekko, przecież jakbym chciał naprawdę ją pobić, to bym powalił ją jednym ciosem”.
Walka miała być dowodem na moją rzekomą „agresję” i na to, że mój były mąż „musiał się przede mną bronić”.
Wracając do pracy – próbowałam wyobrazić sobie przestrzeń relacji i napięć między potrzebami kobiet, a mężczyzn bez przemocy. Realizacja tego projektu była dla mnie osobistym laboratorium zmiany. Próbą wyobrażenia sobie tego, co wtedy było nieosiągalne w moim życiu prywatnym. Tam poniosłam klęskę. Stwierdzenie „nikt ci nie uwierzy, Zuzanno” było jej częścią. Gdyby osoba, do której zwróciłam się o pomoc powiedziała: „wierzę ci”, być może sprawy potoczyłyby się lepiej dla wszystkich. Szczególnie dla dzieci.
W rozmowie z Iwoną Demko wspomniałaś, że praca ta została użyta jako dowód w sprawie przemocy domowej, której padłaś ofiarą. Dowodem na co miała być ta praca?
Miała być dowodem na moją rzekomą „agresję” i na to, że mój były mąż „musiał się przede mną bronić”.
Nieobliczalna artystka?
Tak, ale to częste zjawisko. Nie tylko to, że metodą oprawcy na oddalenie od siebie oskarżeń jest oskarżenie o to samo ofiary. Pewnego rodzaju regułą jest też to, że w toku postępowań śledczych i na sali rozpraw aktywność zawodową kobiet próbuje się wykorzystać przeciwko nim samym. Odwrotnie niż aktywność zawodowa mężczyzn, wtedy to ona ma stanowić potwierdzenie ich wrażliwości i odpowiedzialności. Zwłaszcza wtedy, kiedy oskarżonym jest mężczyzna wybitny w swojej dziedzinie, osoba publiczna i szanowana – tak jak to było w moim wypadku. Tymczasem mój dorobek i uznanie artystyczne miały stać się pretekstem do podważenia wiarygodności mojej osoby. Byłam w szoku, wszyscy byliśmy w szoku. Ani policja, ani prokurator jednak nie dali się nabrać. Co więcej, dla policji moje dokonania były „większe”. Coś się zmienia. Powoli, ale się zmienia. Victim-blaming jest już dość dobrze opisanym zjawiskiem szkolenia robią swoje. Zresztą, gdybym nie trafiła na doskonale przeszkolone policjantki, które same zgłosiły podejrzenie przemocy, prawdopodobnie sprawy potoczyłyby się inaczej. Problemem była prokuratura, dla której brak krwi był sprawą graniczną, a przecież siniaki ukryte pod ubraniem, to krew z ciosów, kopania, którą zatrzymała skóra. Muszę zrobić o tym pracę, żeby pomóc, aby ten stereotyp przemocy upadł. Obrazem przemocy domowej nie jest krew.
Istotą przemocy domowej nie jest strach i widoczna uległość, a głębokie poniżenie i uprzedmiotowienie.
Odnoszę wrażenie, że stereotyp kobiety-artystki, bardziej emocjonalnej niż zwykła kobieta, szalonej indywidualistki skłonnej do przesady miał tu zwalczyć inny stereotyp – uległej i przestraszonej kobiety-ofiary.
Oczywiście kwestie kulturowe i światopoglądowe mają swoje odbicie w sposobie funkcjonowania wymiaru sprawiedliwości. Przedstawicielami prawa są ludzie o różnych poglądach i wrażliwości. Ale źle się dzieje, kiedy ze szkodliwymi stereotypami spotykamy się w kontakcie z policją lub na salach sądowych. Sytuację utrudnia fakt, że społeczny obraz przemocy domowej koncentruje się nie na sprawcy, ale na ofierze. Na przykład, na wyobrażeniu o jej lęku i niemocy. Przestraszonej, niezaradnej, najlepiej z widocznymi oznakami przemocy fizycznej. Tymczasem ofiarami mogą być – i często są – wykształcone, mocne kobiety, potrafią stawić opór intelektualny i moralny wobec tych zachowań, ale brak im narzędzi, aby wyjść z relacji przemocowej. Natura takich relacji jest silnie uzależniająca. Tymczasem istotą przemocy domowej nie jest strach i widoczna uległość – przynajmniej nie takie, jakimi je sobie kulturowo wyobrażamy – a głębokie poniżenie i uprzedmiotowienie.
Przemoc domowa, czy – mówiąc językiem polskiego prawa – znęcanie się nad osobą najbliższą to również przemoc psychiczna, która oczywiście jest karalna, ale ciężko ją udowodnić. Wiemy, że duża część tego typu zgłoszeń jest umarzana jeszcze na etapie policji lub nieco później w prokuraturze. W efekcie do rozpraw w sądzie karnym w ogóle nie dochodzi. Jak było z tobą?
Moja sprawa była umarzana i trzy razy wznawiana. Zwróciłam się do Rzecznika Praw Obywatelskich. Po zapoznaniu się z moją sprawą biuro Rzecznika napisało do prokuratury, że dowody na przemoc domową w tej rodzinie są ewidentne. Są nagrania i zeznania świadków. Mimo to prokuratura ponownie umorzyła sprawę, a w uzasadnieniu stwierdzono, że „żona męża się nie boi, więc do przemocy nie doszło”.
Wątki post-traumatyczne, związane z lękiem, zamrożeniem czy bezradnością są obecne w twoich pracach. Jak na przykład obiekty z wystawy Dom przekształcony w bryły geometryczne czy TAKOTSUBO. Lecząc chorobę złamanego serca. Ta ostatnia to z kolei chyba praca o stracie i porzuceniu?
To opowieść o postępującej chorobie, która dzieje się równolegle do pozornie normalnego, ba!, nawet udanego życia. Mówi także o nierozpoznanym lęku. Strach i stres schowane głęboko w ciele to między innymi, objawy psychosomatyczne – utrata pamięci, bezsenność, drażliwość, zawroty głowy czy ataki paniki, które do złudzenia mogą przypominać objawy chorób serca. Kiedy trafiłam na pogotowie z zawrotami głowy, chwilową utratą widzenia, upadkiem na prostej czy drżeniem i drętwieniem ciała, myślałam, że mam zawał albo wylew, ale badania nic nie wykazały. Wypisano mnie z diagnozą „objawy stresu kłótni rodzinnej”. I tak kilka razy. Takotsubo to właśnie taka choroba – jest i jej nie ma. Choroba złamanego serca. Jej przyczyny to długotrwałe doświadczanie silnego stresu.
Kompulsywnie rysowałam i kleiłam z kawałków fotografii ekspresyjne wizerunki serca, mroczne, ciemne, poszarpane, w kawałkach. Za każdym razem nieco inaczej. Aż do momentu, kiedy udało mi się narysować jasne, białe serce.
Rysuję serce na kopertach, które delikatnie rozklejam i uzupełniam rozdarcia. To koperty listów i zaproszeń listy od lat dziewięćdziesiątych i przełomu wieków, kiedy jako małżeństwo artystów dostawaliśmy mnóstwo zaproszeń i często chodziliśmy na otwarcia, gdzie jednak nigdy nie ujawniałam domowej przemocy, jakiej podlegałam. Pozornie wszystko było ok, poza moimi wielokrotnie nadwrażliwymi i dziwacznymi reakcjami Surwiwalki11 SURWIWALKI to grupa zrzeszająca kobiety doświadczone przemocą domową, jak i wciąż jej doświadczające, założona przy wsparciu Centrum Praw Kobiet i Zastępczyni Rzecznika Praw Obywatelskich, działająca od grudnia 2018 przy Centrum Praw Kobiet z siedzibą w Warszawie. MANIFEST SURWIWALEK którego autorkami są Zuzanna Janin, Paulina Penc, Aleka Polis i Urszula Nowakowska (CPK) dostępny jest na stronie: https://cpk.org.pl/co-robimy/surwiwalki/ ↩︎, czy ściślej mówiąc – osoby z PTSD. Oczywiście nigdy nie ujawniałam domowej przemocy, jakiej podlegałam. Potem to nasze wspólne życie artystyczno-wernisażowe stało się historią i to na niej, na wewnętrznej stronie tych kopert, które wcześniej skrupulatnie kolekcjonowałam, snułam własną do tej pory ukrytą opowieść. Kompulsywnie rysowałam i kleiłam z kawałków fotografii ekspresyjne wizerunki serca, mroczne, ciemne, poszarpane, w kawałkach. Za każdym razem nieco inaczej. W ten sposób opłakiwałam moją miłość i stratę, rysując serię Takotsubo. Lecząc chorobą złamanego serca, aż do momentu, kiedy udało mi się narysować jasne, białe serce.
W pracy Widziałam swoją śmierć reżyserujesz własny pogrzeb i w przebraniu uczestniczysz w orszaku żałobnym. Kiedy mówisz, że „celem było urzeczywistnienie marzenia, by doświadczyć tego, czego nie da się doświadczyć” i nazywasz tą wizję marzeniem, to ja myślę o uldze, której się szuka w wyobrażeniu własnej śmierci, a może bardziej w wizji niebycia lub końca.
Tak, to marzenie o uldze. Piętnaście lat po jej zrealizowaniu praca również pojawia się jako dowód na to, jakobym była „złą osobą”.
Ta próba miszmaszu rzeczywistości prawnej z metaforą sztuki była dla mnie zaskakująca i bardzo bolesna. Moje działania twórcze bywają graniczne, stawiają pytania o emocje i etykę, ale zawsze biorę za nie twórczą odpowiedzialność. Jest to dla mnie element etyki zawodowej. Próby użycia mojej własnej wyobraźni, odwagi twórczej i pracy artystycznej – która jest eksperymentem, granicznym doświadczeniem o bólu i stracie – jako dowodu na moje „szaleństwo” były dla mnie podwójnie nieetyczne. W ten sposób rozumując mogłabym przecież wyciągnąć cudze prace, jak nagranie nieludzkich dźwięków bicia pasem w podłogę naszego domu jako obraz natury przemocowej, ale takie używanie prac artystycznych w sprawie sądowej nawet nie przyszło mi do głowy. Poza tym, miałam przecież realne dowody.
Tracisz zdrowe punkty odniesienia, znikąd nie masz pomocy i zrozumienia. Zamiast tego pojawia się absurdalne poczucie winy i wypalający wstyd. A ponieważ jest to forma psychicznego zniewolenia, przestajesz widzieć rozwiązanie.
Chociaż moją pracę Widziałam swoją śmierć można interpretować na wielu polach – politycznie, społecznie, kulturowo, filozoficznie – to niestety masz trochę rację. Były takie chwile, w których myśl o śmierci i końcu przychodziły do mnie mimowolnie. Budziłam się w fazie paniki i natychmiast zabierałam się za pracę, rzeźbienie, rysowanie, dzieci, obowiązki, sprzątanie. Cokolwiek, byle to zagłuszyć. Działo się to z poczucia strasznej niemocy. Udało mi się częściowo zaradzić, by akty przemocy fizycznej wobec mnie ustały, ale było to pyrrusowe zwycięstwo. Po ustaniu ataków fizycznych (pchania, bicia, kopania i plucia), przemoc psychiczna (agresywne gesty, bluzgi, szydzenie, kpiny, rzucanie przedmiotami, udawanie strzelania mi w plecy) stała się jeszcze bardziej dotkliwa. Chciało mi się wyć z niemocy. Uciec. Praca Widziałam swoją śmierć skupia w sobie wszystkie te emocje, które prowadzą do jednego tylko pragnienia, aby to już się skończyło. Przyjmujesz na siebie zbyt dużą odpowiedzialność. Chcesz, starasz się, aby sytuacja się zmieniła, ale to okazuje się nieskuteczne. Okazywanie na przemian czułości i okrucieństwa dezorientuje do tego stopnia, że prowadzi do uzależnienia psychicznego. Zatracasz logikę tych wydarzeń. Wtedy pojawia się ucieczka w alkohol, unikasz bycia we własnym domu, angażujesz się w różne projekty-podróże. Robisz wszystko to, co pozwala uniknąć poniżenia, napaści słownych lub wielotygodniowego milczenia. On to „taki miły człowiek”, na zewnątrz bardzo się pilnuje, więc i tobie zaczyna brakować społecznego rozeznania tej sytuacji. To jest straszne, bo tracisz zdrowe punkty odniesienia, znikąd nie masz pomocy i zrozumienia. Zamiast tego pojawia się absurdalne poczucie winy i wypalający wstyd. A ponieważ jest to forma psychicznego zniewolenia, przestajesz widzieć rozwiązanie. Tracisz nadzieję, poczucie sprawczości, nie masz kontroli nad swoim życiem, a to jest podobne do powolnego umierania.
Być we własnym kondukcie żałobnym, zobaczyć tego czego nie da się zobaczyć – to dramatyczne marzenie o odzyskaniu kontroli nad tym, czego nie możemy już kontrolować. Poprzez sztukę mogłam uwolnić tę fantazję, przyjrzeć się jej i zmienić ją w rodzaj opanowanej, kontrolowanej refleksji. Niewykonalnej.
W pracy Volvo V70 przekształcone w 6 Dronów (Piaski Pustyni) rozebrałaś na części rodzinny samochód i złożyłaś go ponownie w sześć dronów. Symbol bezpieczeństwa i komfortu zamieniałaś w rój maszyn, które kojarzą się z inwigilacją i ciągłym zagrożeniem. Militaryzacja życia oraz przemoc systemowa splatają się tu z jednostkowym doświadczeniem przemocy wewnątrz życia rodzinnego. Skąd to połączenie?
Pamiętam, że cięłam to auto przed domem, na oczach rodziny. Przedtem wszyscy po kolei jeździliśmy tymi samochodami (były dwie rzeźby z dwóch samochodów Volvo V70 i Volvo 240), aż zdezelowały się kompletnie i mogłam przerobić je na obiekty sztuki. Wtedy jeszcze tego nie wiedziałam, ale w latach 70. i 80, kiedy ruch na rzecz przeciwdziałania przemocy w rodzinie był przede wszystkim ruchem społecznym, wskazywano na podobieństwa zachowań sprawców przemocy domowej do działań stosowanych wobec zakładników i więźniów. U kobiet z doświadczeniem przemocy domowej często diagnozuje się PTSD, odnotowując u nich specyficzne reakcje post-traumatyczne i/lub bezradność. Ja walczyłam z bezradnością, do ostatniej chwili. Syndrom Stresu Pourazowego (PTSD) zaobserwowano między innymi u byłych więźniów obozów koncentracyjnych (pisał o tym Antoni Kępiński w Esejach oświęcimskich) czy u amerykańskich żołnierzy wracających z wojny w Wietnamie. Na początku kojarzono go wyłącznie z doświadczeniami wojny. Dziś psychotraumatologia jest rozwiniętą dziedziną nauki i wiemy więcej. PTSD jest także reakcją na świadomą lub nieświadomą niezgodę na powtarzającą się krzywdę. Ostatnie badania wyjaśniają, dlaczego niemożliwe jest wydostanie się z cyklu przemocy bez pomocy i wsparcia z zewnątrz. Trauma złożona powstaje u kobiet uwięzionych w cyklu przemocy wskutek długotrwałego oddziaływania bodźców urazowych, niekoniecznie na skutek jednorazowego jawnie traumatycznego zdarzenia. To powolny i bardzo podstępny proces polegający na stopniowej utracie wolności osobistej, godności i równości. Dlatego uważam, że działania sprawców i sprawczyń przemocy domowej powinny być rozpatrywane nie tyle w kategoriach przestępstw kryminalnych, ile w kontekście łamania praw człowieka.
Wracając do pracy – drony to jedne z najgroźniejszych i najskuteczniejszych broni współczesnego pola walki. Są ciche i szybkie, niewidoczne, a ich operatorzy siedzą w bezpiecznym miejscu oddalonym o steki kilometrów od miejsca ataku. Tak olbrzymia przewaga technologiczna i militarna, z jaką mieliśmy do czynienia podczas wojny w Afganistanie, a teraz w Ukrainie, wydawała mi się znakiem naszych czasów. Z jednej strony praca ta stanowi wizualizację przejścia z epoki samochodów osobowych w epokę dronów. Z drugiej to dramatyczna opowieść o rozpadzie rodziny, więzi, wspólnoty i przyjaźni, o nierównej walce, niespodziewanym ataku na bezbronną, ufną osobę. Osobiste doświadczenie jest tu – jak we wszystkich moich pracach – uniwersalizowane. To praca o końcu poczucia osobistego, ale też jakoś intuicyjnie profetyczna – o końcu epoki politycznego i historycznego bezpieczeństwa.
Czym jest tryptyk selfie Śpiąca niebieska, Czerwona ze wstydu, Czarna jak ja (W łóżku z M.)?
To cykl zdjęć selfie wykonanych telefonem. Powstały w nocy, w łóżku, leżąc obok ukochanej osoby, kiedy nie mogłam zasnąć. Na wszystkich tych fotografiach mam zamknięte oczy: kto tu komu robi zdjęcie? Śpiąca? Uśpiona? Nieobecna, transparentna i niewidząca? Zdradzana? Ciągle czekająca na czułość i uzależniona od człowieka śpiącego obok mnie. W nocy tulącego się i trzymającego mnie jak dziecko, a w ciągu dnia udającego, że mnie nie widzi. Lub publicznie, że mnie nie zna. Bezsenne noce były różne, a światło w nocy też jest zmienne: jednym razem powstało zdjęcie czerwonawe od malutkiej lampki, jeszcze innym niebieskawe od pełni księżyca. Z pośród tych wszystkich fotografii wybrałam trzy, a w każdej z nich dominuje inny kolor. Kolory te symbolizują trzy różne filary przemocy symbolicznej wobec kobiet.
Śpiąca niebieska to ten niebieski maryjny, oznacza podporządkowanie i posłuszeństwo, którego wymagają od kobiet systemy religijne. W ikonografii chrześcijańskiej kobieta w niebieskiej sukience – Maria – została uwięziona wewnątrz życia rodzinnego. Cierpliwe znosi nakazy i zakazy. Przede wszystkim jest matką i ma sprostać rolom opiekuńczym nie tylko nad potomstwem. Została sformatowana tak, aby być modelem dla kobiet, które w konsekwencji jej kultu mają akceptować ograniczony dostęp do swojego ciała, seksualności, własnego czasu i pragnień. Przede wszystkim mają chronić integralność rodziny i robić to kosztem swoich potrzeb, a nawet swojego bezpieczeństwa. Kontrola kobiet to podstawa monoteistycznych systemów religijnych, które kiedyś formowały prawo. Zresztą przez kobiety kontroluje się ich rodziny: mężczyzn, mężów, dzieci, matki i ojców tych kobiet. To kontrola przeniesiona, pośrednia.
W mojej pracy są to symboliczne kolory – trzy filary, które podtrzymują funkcjonowanie przemocy wobec kobiet. Niebieski symbolizuje systemy religijne, czerń wykluczenie i brak wiedzy o kobietach, a czerwień – wstyd.
Czarna jak ja?
Czarna jak ja to tytuł piosenki Davida Bowiego, który płynnie zmieniał swój genderowy wizerunek. W mojej pracy czerń symbolizuje obszar niewiedzy o kobietach, który zastępowany jest szkodliwymi, seksistowskimi i czasem wręcz absurdalnie głupawymi stereotypami. W seksistowskim ujęciu kobieta to taka „rasa”, która składa się z kilku „podras”, tworzonych według kategorii wieku i wyglądu. W tym sensie seksizm jest jak rasizm skierowany przeciwko „innej”. Kobieta w przestrzeni ogólnej wiedzy obecna jest tylko wtedy, kiedy jest prokreacyjnym obiektem kontroli. Później znika. Zauważ, jak niewiele wiedzieliśmy o mądrości nastoletnich dziewczyn (do czasu pojawienia się Grety Thunberg). Najpierw kultura je infantylizuje, a potem seksualizuje. Tymczasem to one są na przykład, czułymi obserwatorkami, motorem świadomości, empatii i dążenia do wiedzy, pokoju. I potem naprawdę nie ma żadnej wiedzy powszechnej o potrzebach i realnym życiu kobiet w okresie pomenopauzalnym. Czemu menopauza jest wstydliwa? Przecież to fajny stan i najlepsza nagroda za biologiczne brzemię bycia kobietą i matką. Czas zasłużonej wolności. Tymczasem kobiety starsze nadal są ośmieszane i zniewalane do wykonania ciężkiej, najmniej płatnej i niedocenianej pracy opiekuńczej. Robią to nieodpłatnie we własnych rodzinach lub dorabiają do niskich emerytur, świadcząc opiekę i wsparcie innym. Pomimo ogromu pracy, jaką już udało się wykonać w epoce postemancypacyjnej i feministycznej to nadal męska perspektywa świata jest uznawana za powszechną. Brakuje wiedzy i świadomości związanej z seksualnością kobiet, ich społecznym funkcjonowaniem, a nawet ich zdrowiem. Kultura i historia sztuki jest pełna wizerunków kobiet, ale są one nierealistyczne i mało prawdziwe, bo nie były tworzone przez kobiety patrzące z wewnątrz, a przez mężczyzn. Są patriarchalną wizją kobiecości pokazaną z zewnątrz. Dopiero od niedawna w obszarze sztuk wizualnych pojawia się dotąd nieobecna, a teraz upodmiotowiona figura babci / babki – często w pracach młodych artystek, które opowiadają o swojej relacji z matką matki. O dzieciństwie, gdzie niemal zawsze jest bardzo ważna figura mądrej i kochającej babki. W moim przypadku to była właśnie opieka nad leżącą babcią (jedną z moich babć), wspólne lektury i słuchanie jej opowieści. Potem każda babcia pojawiła się w moich pracach, między innymi Idź za mną zmień mnie. Już czas. i Studentka, a obie babcie w Siedem Córek.
Robiąc sobie samej selfie z zamkniętymi oczami myślałam też o tym, jak przemoc przenika wiele sfer naszego życia. Jak to prawo do posiadania i kontrolowania własnego wizerunku jest kruche, zwłaszcza w dobie internetu i mediów społecznościowych. Kiedy zaczęłam funkcjonować w mediach społecznościowych, doświadczyłam shamingu, cyberprzemocy siedząc przed komputerem, we własnym domu. Wtedy dotarło do mnie realnie, w jak wielkim stopniu wstyd jest narzędziem kontroli społecznej.
Czerwona ze wstydu jest pracą o emocji, poprzez którą kontroluje się ofiarę przemocy domowej. Wstydzisz się tego, co dzieje się poza zasięgiem wzroku innych; że osoba ci bliska tak bardzo cię nie szanuje i poniża. To się ukrywa z lęku przed niezrozumieniem i społecznym odrzuceniem. Otoczenie ma tendencje do trzymania z silniejszymi, podczas gdy ofiarę uważa się za słabą. To prosty mechanizm tłumaczący zachowania synów, którzy boją się ojca patriarchy i wtórnie poniżają swoje matki-ofiary. Z kolei gdyby nie smartfony i media społecznościowe nie byłoby zapewne ruchu #metoo. Dziś już nie mamy do czynienia ze „słowem przeciwko słowu”. Dziś mamy nagrania, zdjęcia, screeny wiadomości, wyniki obdukcji lekarskich. Dziś mamy możliwość wymiany doświadczeń i wspólnej obserwacji mechanizmów przemocy. W mojej pracy są to symboliczne kolory – trzy filary, które podtrzymują funkcjonowanie przemocy wobec kobiet. Niebieski symbolizuje systemy religijne, czerń wykluczenie i brak wiedzy o kobietach, a czerwień – wstyd.
Pokoje to niezwykle intensywna, osobista i radykalna praca. Mocą zbliżona do tych wcześniejszych jak Walka i Widziałam swoją śmierć. W tych projektach znajdujesz się w sytuacjach emocjonalnie granicznych, są to projekty performatywne. Ale ty nie jesteś performerką, która przeżywa na sobie swój performens. Tu dzieje się coś więcej.
W tym projekcie pokazałam drugą stronę romansu – cierpienie osoby zdradzonej, którą lokuje się w obszarze pogardy i wykluczenia, rzadko współczucia. Pokoje to wizualizacja emocji kobiety porzuconej po ponad trzydziestu latach związku, zdradzonej przez ukochanego z osobą w wieku własnej córki. Takich projektów w obszarze sztuki wizualnej nie ma, przynajmniej ja ich nie znajduję. Co prawda, jest wspaniały projekt Sophie Calle o porzuceniu i zdradzie, ale ona go robiła z perspektywy kobiety młodej. Zdecydowałam się więc zarejestrować krok po kroku okrucieństwo takiej zdrady, związaną z nią miłosną i rodzinną żałobę po stracie. Pojechałam do hoteli w Paryżu, Białymstoku i Berlinie, zarezerwowałam te same pokoje, gdzie niemal na moich oczach mój ukochany mąż zdradzał mnie z kochanką. W każdym z nich spędziłam samotną, bezsenną noc. Teraz mówię o tym spokojnie, ale było to dla mnie dantejskie wkroczenie do piekieł. W każdym z tych pokoi hotelowych powtarzam ten sam rytuał. Rozbieram się, wsuwam się w pościel i próbuję zasnąć. W kolejnych pokojach pojawiają się nowe elementy, widać zmianę emocji: od rozpaczy, niemocy, po niezgodę i wściekłość. Rano wstaję, idę pod prysznic, gdzie obmywam się z tego przeżycia. Na końcu siadam na łóżku, tyłem do tego pokoju i patrzę przez hotelowe okno. Proces ten rejestruje kamera na statywie. Kiedy robiłam to wszystko, nie miałam pewności czy wykorzystam nagrany materiał.
To opowieść snuta w trzeciej osobie, o próbie zabicie w sobie miłości, poprzez doznanie tego, czego kochająca osoba nie umie pojąć.
A jednak to zrobiłaś, instalacji wideo towarzyszy performance i tekst.
Z tych trzech bolesnych, „leczniczych” podróży powstał tryptyk wideo Pokoje / Rooms. Niekiedy odbywa się na jego tle performance Historia pewnej zdrady, w którym performerka czyta list – jest ona jednocześnie jego autorką, bohaterką i adresatką. W pewnym momencie z jej ust pada takie zdanie: „Pani B. miała do wyboru zabić siebie, albo zabić w sobie tę miłość”. To opowieść snuta w trzeciej osobie, o próbie zabicie w sobie miłości, poprzez doznanie tego, czego kochająca osoba nie umie pojąć. Jest odniesieniem do naszej kulturowej fiksacji na punkcie relacji romantycznych, które nierzadko dzieją się kosztem innego życia, cudzego szczęścia, głębokich emocji, krzywdy.
Performens był pokazywany w formie spektaklu teatralnego. Co znaczyło dla ciebie upublicznienie tego doświadczenia?
To duża zmiana dla mnie. Scenariusz tego performensu funkcjonuje już niezależnie jako gotowy tekst monodramu z didaskaliami, odbywającego się na tle wideo-tryptyku Pokoje. Po raz pierwszy wykonałam go osobiście na deskach teatru TR w Warszawie w maju 2022 roku. Takie wykonanie za każdym razem wiele mnie kosztuje. Psychicznie, bo otwiera wszystkie zabliźnione rany, ale to jest cena, którą znam i chcę podźwignąć. A fizycznie – ponieważ wykonuje szereg dziwnych wymagających ruchów, prób stawania na głowie, upadków, miotania się, czołgania, wyginania. Pod naporem obrzydliwych słów, które cytuję – obelg, oskarżeń, szczucia, jakiś zawistnych knowań – zamieniam się w koślawą, niekształtną rzeźbę. Wraz z tekstem staję się karykaturą osoby ludzkiej, kobiety, wypaczeniem jej godności i wartości. Moje ciało wizualizuje „przeczołganie” i wydaje się manifestować ból nie do zniesienia.
Efekty całej pracy poprzednich sześciu lat, aby wyzdrowieć z choroby złamanego serca momentalnie znikł i odchorowałam odtworzenie tamtych scen przez kilka następnych tygodni.
Chciałabym bardzo, aby mój scenariusz był odtwarzany przez inne osoby, dojrzałe aktorki, które wzbogaciłyby moją koncepcję i tekst o coś nowego, coś swojego. Chciałabym również, aby wszedł do repertuaru teatralnego.
To praca o zdradzie i porzuceniu kobiety po wielu dekadach życia razem. To opowieść o ejdżyzmie w podwójnych standardach, społecznym przyzwoleniu na męską zdradę, zrozumieniu jakim cieszą się wybory mężczyzn, którzy zdradzają i wybierają młodsze partnerki. A o tym, jak bezduszne jest skazanie innych na rozpacz, stratę i porzucenie. To obraz bólu utraty prawa do szczęścia, spokoju i bezpieczeństwa.
W tekście jedna z postaci trój-bohaterki mówi: „Dziękuję Pani B. bo pokazała mi, że ból jest taki spokojny, a rozpacz wygląda tak pięknie w jedwabnej pościeli hotelowego pokoju”. Nic nie wiemy o cierpieniu, dopóki go nie doznamy. To powiedziała jedna z osób, która przyszła na dyskusję po performansie, a potem długo mnie tuliła. Czułam, że doskonale wie, co czuję. A Wierzę ci Zuzanno to gigantyczny, rzadko spotykany na polu sztuki, unikalny w swojej sile manifest wrażliwości, porozumienia i zrozumienia.