Znajomi znajomym
Festiwal Present Performance to wydarzenie, o którym na dobrą sprawę mało się słyszy, a wielu w ogóle o nim nie wie, choć w tym roku odbyła się jego piąta edycja. Patronem tego mającego miejsce co roku w Brzeźnie festiwalu jest od początku Leszek Przyjemski, lokalny nestor performance artu, a w przeszłości artystyczny kontestator PRL-owskiej rzeczywistości, autor Nieistniejącej Przytakującej Galerii „TAK” i Museum of Hysterics. Duchowy patronat i artystyczne preferencje kuratorki Marii Sasin jak do tej pory miały znaczący wpływ na kształt festiwalu – występowali tu głównie reprezentanci starszej generacji performerów (Ewa Zarzycka, Janusz Bałdyga, Zbigniew Warpechowski), ich spadkobiercy (Justyna Górowska, Przemysław Branas) i artystki/ści związani ze środowiskiem trójmiejskim, jak Angelika Fojtuch czy Anka Leśniak. Ze względu na swój stosunkowo skromny charakter, festiwal (za którym stoi Gdańska Galeria Miejska) nie mógł konkurować z inną istotną imprezą performance organizowaną w Trójmieście – Dwubiegunowymi Międzynarodowymi Spotkaniami Performerów, kuratorowanymi przez Artiego Grabowskiego w PGS Sopot. W tym roku po raz pierwszy organizatorzy Present Performance wyciągnęli z tej sytuacji wnioski i postanowili odświeżyć formułę festiwalu, zapraszając jako kuratora towarzyszącego Mateusza Szymanówkę. Szymanówka, związany głównie ze środowiskiem tanecznym, ma już pewne doświadczenie we współpracy z instytucjami poza Warszawą – w 2016 i 2017 roku współkuratorował spotkania performatywne w Galerii im. Jana Tarasina w Kaliszu, oparte na dość ciekawej formule pokoleniowej konfrontacji. Wtedy pomysł sprowadzenia tancerzy do niewielkiej galerii w Kaliszu wydawał się innowacyjny; równie interesująco mógł wypaść festiwal w Brzeźnie, temperatura wydarzenia była jednak typowo sezonowa, czyli letnia.
Hype na performans taneczny nie mija (ostatnia wystawa Alexa Baczyńskiego-Jenkinsa w Fundacji Galerii Foksal tylko go potwierdziła), jednak zasadniczą bolączką środowiska tanecznego w Polsce jest jego wielkość i możliwości ekspansji. Polscy performerzy-tancerze to zaledwie garstka osób, grupa znajomych warszawskiej publiczności już świetnie znana. Zapuszczanie się w inne rejony kraju jawi się tu więc jako nieuchronna konieczność, jednak wyjeżdżając zawsze warto zastanowić się, dokąd się jedzie i po co. W przypadku festiwalu Present Performance sytuacja została zaprojektowana prosto – jako wypad znajomych nad morze, w trakcie którego każdy pokazał, czym obecnie się zajmuje. Bez napinki, ale też be szczególnego pomyślunku – jak na odświeżenie formuły festiwalu to jednak trochę za mało. Dla nielicznej publiczności z Gdańska możliwość konfrontacji z nowymi twarzami sceny tanecznej stanowiła pewnie jakąś atrakcję, ale z drugiej strony zaproszenie artystów w kluczu koleżeńskim nieuchronnie doprowadziło do sytuacji znanych z takich imprez jak Konteksty, gdzie przyjeżdża się po to, żeby oglądać rok w rok to samo i odpocząć z resztą starych wyjadaczy pod chmurką. Wygląda więc na to, że nowe pokolenie performerów z zadowoleniem wchodzi w buty swoich poprzedników, trochę jakby niepomne, do czego może to doprowadzić.
Naśladownictwo to było nieuświadomione i bynajmniej nie wiązało się z pokoleniowym dialogiem. Leszek Przyjemski rytualnie wystąpił na początku festiwalu, tym razem zapowiadając umieszczenie na plaży w Brzeźnie tablicy dedykowanej międzynarodowym spotkaniom galerii nieistniejących w Gdańsku-Brzeźnie w marcu 1975 roku. Tablica, o wadze 60 ton, ma lewitować dziesięć metrów nad poziomem morza, projekt jest więc znów z serii tych nieistniejących. Przyjemski, postać wyjęta z innego artystycznego porządku i do kręgu tancerzy pasująca jak pięść do oka, był wiernie supportowany przez Łukasza Guzka, Ankę Leśniak i swoich przyjaciół, podczas gdy reszta, trochę jakby nie rozumiejąc co się właściwie dzieje, zajęta była sobą.
Jeśli chodzi o rozpoznanie lokalne, dominowała raczej refleksja popkulturowo-wypoczynkowa, co skutkowało akcjami zajawkowymi i humorystycznymi, ale czasem trafiała ona w punkt.
Przyznać trzeba, że lokalne historie i sytuacje to nie jest mocna strona środowiska tanecznego, zasadniczo osadzonego w globalnym kontekście. Ciężko było się więc spodziewać, że choreografowie sami spróbują podjąć jakiś dialog z trójmiejską sceną performance, wyszło jednak na to, że sam fakt występu poza bezpieczną sytuacją sceniczną może być pewnego rodzaju próbą. Co innego bowiem występować w zamkniętej przestrzeni, z odpowiednią podłogą, oświetleniem oraz widownią usadowioną w wygodnych fotelach, a co innego w plenerze, gdy w uszach świszczy zimny wiatr, a pod butami chrzęści piasek, znacząco zwiększający możliwość upadku. Zderzenie z siłami natury zmęczyło nawet największego tanecznego perfekcjonistę, Pawła Sakowicza, który podczas swojego występu co chwila przystawał, ciężko dysząc i starając się utrzymać równowagę. Gdyby zresztą zaliczył upadek, właściwie wyglądałoby to nieźle, jego choreografia Jumpcore jest w końcu poświęcona Fredowi Herko, amerykańskiemu tancerzowi-samobójcy, który w swoim ostatnim performansie wyskoczył przez okno nowojorskiej kamienicy. Brzeźno to jednak nie Nowy Jork, wylecieć tutaj na dobrą sprawę nie było z czego, performans Sakowicza zakończył się więc bezpiecznie i odegrany w parkowym amfiteatrze prezentował się nawet malowniczo.
Na urokliwym otoczeniu podobnie skorzystał performans Przemka Kamińskiego Soft spot, w którym czwórka tancerzy w połyskliwych, jakby futurystycznych strojach wykonywała enigmatyczne układy ruchowe – rodzaj umówionej gry gestów i znaków, przywodzących na myśl sceny z filmów sci-fi. W konfrontacji z niekorzystną pogodą performans został jednak skrócony, co właściwie zostało przez wszystkich przyjęte z dużą ulgą (pytanie, na ile cieszono się z możliwości powrotu do hotelu, a na ile z zakończenia samego, dość monotonnego performansu, pozostawiam otwarte).
Wyzyskać letniskowy klimat najlepiej się udało Ani Nowak, która swoją choreografię Bez tytułu #3 postanowiła umieścić w jednym z ciasnych pokoi hotelu Lido. Lepka, bardzo intymna atmosfera trącącego myszką pokoiku intensyfikowała doświadczenie performansu, rozgrywanego pomiędzy artystką – ubraną w obcisły gorset, ze sztuczną brodą, wąsami i w peruce – i jej półnagim towarzyszem.
Bardziej zręcznie wypadły te performansy, których autorzy postanowili się choć trochę dopasować do zastanej sytuacji. Jeśli chodzi o rozpoznanie lokalne, dominowała raczej refleksja popkulturowo-wypoczynkowa, co skutkowało akcjami zajawkowymi i humorystycznymi, ale czasem trafiała ona w punkt. Marta Ziółek postanowiła więc wcielić się w bohaterkę, którą zawsze chciała zostać – piratkę – i w efektownej masce kościotrupa-korsarza groziła publiczności pistoletem, by następnie w typowym dla siebie stylu zaprosić wszystkich na plażę na wspólne, energetyczne przytulanie. Duet Małpeczki świetnie wybrał lokalizację – różany skwer, otoczony ławeczkami, na których starszyzna wygrzewa korzonki, a dzieci jedzą lody – gdzie na luzie, w zwiewnych podomkach i z kieliszkami wina w rękach dziewczyny przez dwie godziny debatowały nad projektem performansu, jaki mają przygotować na jesień w Zamku Ujazdowskim. Performans ma być ponoć o jedzeniu widzianym z perspektywy klasowej, co było dla dziewczyn przyczynkiem do częstowania publiczności serią głupawych i niepoprawnych politycznie żartów, na temat grubych, chudych i głodu. Nie wiem, czy te żarty były dla wszystkich zrozumiałe, ale artystki nie mogły narzekać na brak zainteresowania, szczególnie ze strony grupy lokalnych penerów, wyśpiewujących świńskie piosenki i – no cóż było to nad morzem, tuż przy porcie – dumnie prezentujących swoje wędki.
Wyzyskać letniskowy klimat najlepiej się udało Ani Nowak, która swoją choreografię Bez tytułu #3 postanowiła umieścić w jednym z ciasnych pokoi hotelu Lido. Lepka, bardzo intymna atmosfera trącącego myszką pokoiku intensyfikowała doświadczenie performansu, rozgrywanego pomiędzy artystką – ubraną w obcisły gorset, ze sztuczną brodą, wąsami i w peruce – i jej półnagim towarzyszem. Performans Nowak oparty jest na sekwencji gestów i interakcji – czasem czułych, macierzyńskich, ale i namiętnych – tutaj wykonywanych milimetry od nosów publiczności, na podłodze, parapetach lub łóżkach, na których siedzieli także przybyli goście. Po wejściu do środka właściwie nie chciało się wychodzić, łatwo było wniknąć w nastrój i zupełnie odpłynąć, w czym akurat działanie Nowak przypominało trochę performans Baczyńskiego-Jenkinsa w FGF. Tyle że było mniej efekciarsko, a bardziej intymnie.
Kto się jednak nie nasycił atmosferą intymności podczas działania Ani Nowak, miał jeszcze szansę uzupełnić te braki w trakcie występu Zuzanny Ratajczyk i Juana Pablo Cámary I remember the last episode but not the last anecdote. Zdaje się, że było to działanie bardzo na poważnie, z ambicjami badania problemu bliskości (znowu) i nudy, ale biorąc pod uwagę wysoką częstotliwość występowania tych zagadnień na festiwalu, performansem Ratajczyk i Cámary można było się na serio znudzić. Przyglądając się działaniom performerów (powolnemu dotykaniu się wzajemnie, szeptom, wychodzeniu z sali, patrzeniu tępo w pustkę) odnosiło się wrażenie, że wystarczyłoby tylko trochę zmienić dekoracje – artystów przebrać w czarne stroje i zostawić bosych, publiczność pozbawić czapeczek z daszkiem i modnych najeczek – i jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki z fajnego performansu wyszedłby pretensjolany, oldshoolowy performance art. Brakuje tylko tarzania się nago w piasku lub kolorowym pyle, choć ostatni spektakl Agaty Swinarskiej w Teatrze Nowym (You Are Safe, choreografia: Agata Siniarska, Ania Nowak, Katarzyna Wolińska / dramaturgia: Mateusz Szymanówka) daje sporo nadziei, że i ten motyw wkroczy na dobre do młodej polskiej choreografii.
W Brzeźnie ten sytuacyjny komizm – spotkania znajomych ze znajomymi, z których każdy wygląda podobnie i robi podobne rzeczy, dzięki czemu festiwal przypominał zlot jakiegoś gangu z Berlina – miał szansę wybrzmieć w szczególnie mocny sposób. Ciekawe jest na pewno pytanie, na ile sami choreografowie zdają sobie z tego sprawę i czy w końcu się ockną, że jest ich za mało na to, by móc pozwolić sobie na kiszenie się we własnych sosach. Jak na razie idą w artystyczną turystykę, w czym znów przypominają swoich starszych kolegów od performance artu.
Karolina Plinta – krytyczka sztuki, redaktorka naczelna magazynu „Szum” (razem z Jakubem Banasiakiem). Członkini Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki AICA. Autorka licznych tekstów o sztuce, od 2020 roku prowadzi podcast „Godzina Szumu”. Laureatka Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy (za magazyn „Szum”, razem z Adamem Mazurem i Jakubem Banasiakiem).
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Przemek Kamiński, Małpeczki (Maria Magdalena Kozłowska i Maria Toboła), Ania Nowak, Zuzanna Ratajczyk i Juan Pablo Cámara, Paweł Sakowicz, Marta Ziółek, gość honorowy - Leszek Przyjemski i inni
- Wystawa
- Present Performance 5: Future Perfect
- Miejsce
- Gdańsk-Brzeźno, Lido Dom Przy Plaży i Park Brzeźnieński im. J. J. Haffnera
- Czas trwania
- 30.06–1.07.2018
- Osoba kuratorska
- Mateusz Szymanówka
- Fotografie
- Michał Szymończyk
- Strona internetowa
- ggm.gda.pl