Zawsze chciałem być artystą, ale mogę tylko o nich pisać: Karolina Breguła
Często dotyka mojego ramienia i mówi „Wojtek“. Zastanawiam się, ile jest w tym odruchu, ile sympatii, a ile pragmatyzmu – żeby być słuchaną, żeby być słuchaną – o którym dawno zapomniała, że istnieje. Podobnie z pierwszym spojrzeniem w oczy.
Wychodzi z podziemi metra – jest ewidentnie ubrana, nie są to ciuchy, tylko świadomie dobrane niebieski i czerwony, staje też nie tak jak inni z boku warszawskiej Rotundy, tylko pośrodku jak sobie samemu dodany wykrzyknik. Podchodzę do niej, przy powitaniu patrzę ufnie w oczy. Długo, bo od jakiegoś czasu staram się walczyć z unikaniem wzroku (ćwiczę się i dorastam w tym kościele międzyludzkim) i nagle bach, widzę, że i ona długo patrzy, nie przestaje. Czy też w tym kościele ćwiczy? Zaczynam gorączkowo myśleć. Odwrócić wzrok czy nie. Odwrócić czy nie. Odwracam a potem idzie rozmowa.
Która też ma swoje koleje. Na przykład w sprawie jej sztuki, jak mówi, jestem nieprzygotowany. Wyraźnie się denerwuje, a ja staram się zrozumieć, o co mi chodzi, powtarzając frazy z ostatních jej wywiadów. Myślę, że już poległem, twarz moja podejrzewam jest trochę idioty i myślę, że teraz będę dla niej już zwykły, pokątny jakiś dziennikarzyna, który na dodatek się nie przygotował.
I wtedy – na szczęście wpada mi myśl o jej sztuce i o niej do głowy (zawsze myślę, że to to samo), i mówię – że wiesz Karolina… Też jakbym ją za ramię łapał… Bo mi się wydaje, że to twoje zainteresowanie rozumieniem przez zwykłych ludzi sztuki i ciągłe się odnoszenie do niej, to coś jak w teorii Irvinga Goffmana stosunek pensjonariuszy do instytucji totalnych. Takiego więzienia na przykład. Słowa padają, Karolina słucha.
Bo jeśli założymy – i produkuję dalej tą myśl na swoją obronę – że i sztuka i jej środowisko jest więzieniem – bo układy, bo znajomości, ale i język, i dostępność – to i tu się znajdą te same podejścia jak w więzieniu. Jedni będą starali się jakoś zadomowić w tej celi, wieszając plakaty na ścianach, inni przejdą na stronę władzy i przytakiwania, inni jeszcze poddadzą się na wstępie i zrezygnują (to odróżnia sztukę od więzienia), kolejni zaczną kalkulować na zimno, co się opłaca – a będą też tacy jak moim zdaniem ty, Karolina – którzy będą się buntować.
Że nie może być tak, że interpretacja dzieła należy tylko do artysty i kuratora, ale i do ludzi. Tak jak mówiłaś w swoich wywiadach. Podaję przykłady, wśród nich Biuro Tłumaczeń Sztuki.
Słucha i zdaje się wybacza, jeśli była urażona. Cieszę się, jakbym tym tekstem coś dodał do wszystkich jej eleganckich dodatków, do niebieskich paznokci, finezyjnej grzywki, nalepki-gruszki zasłaniającej logo mac’a z którego wysyła swoją ostatnią pracę do ludzi, którzy powinni ją mieć („To nie gruszka, to cipka, nie widzisz?!” Bronię się i odpowiadam, że przypomina drumlę).
A potem, naturalnie do akapitów tego tekstu przechodzimy z kawiarni Studio, gdzie kiwali jej głowami na powitanie, do Kulturalnej, gdzie znów jej kiwają głowami, i też jakby trochę mi. Stajemy się dla siebie łagodniejsi, próbuję się też wytłumaczyć z tego, że nie podobały mi się jej fotografie z homoseksualnymi parami, bo nie wydawały mi się sztuką, a może mój coraz bardziej ciążący mi udany konserwatyzm każe mi je bez rozmysłu odrzucić.
Słucha tego już z pobłażliwością, jestem jej wdzięczny, pojawiają się jakieś błahe historie. Karolina zmienia się. Ja wpisałem pierwszy raz słowo „devil“ w wyszukiwarkę googla. Ona po Warsaw Gallery Weekend napisała do koleżanki smsa – „szatan“. Co za zbieżność! Na blade enuncjacje o Fauście, odpowiada streszczając swoje ostatnie video o urzędniku, który pragnąc postępu, wymusza go zakazami. Wszystko, już mniej o sztuce, bardziej skąd się zaczyna, jakby z niej. Wtem decyduje, że przenosimy się do Wietnamczyka na Chmielnej. Po drodze dalej plączę się w tym „niech nas zobaczą“, a Karolina wraca do krytyki – i w tych trochę dyplomatycznych, a trochę już ludzkich ustaleniach – mija nam spacer.
Jest w tym coś z negocjacji, z prób znalezienia własnego głosu wobec kogoś nieznanego, jest i coś z odkrycia. W głowie – w trakcie tej rozmowy – zamieniam sobie jej obraz z Krystyny Jandy z Człowieka z Żelaza, na powiedzmy – przygodną osobę z pociągu, której mogę opowiedzieć bez zobowiązań o ostatnich wzruszeniach. W zamian otrzymuję trochę historii o kredycie hipotecznym, planach na przyszłość i totalnym wejściu w sztukę po rozwodzie z mężem.
Mam wrażenie jakbym spotkał aż trzech ludzi. W każdej kawiarni kogo innego. W Studio kogoś, kto z rozmachem negocjuje swoją pozycję. W Kulturalnej okazuje się, że stoi za tym wszystkim jednak człowiek. A u Wietnamczyka spotykam po prostu prostu kogoś prywatnego, interesującego, ale tylko jak wszyscy – z opowieściami z czego żyje, jaka będzie jego zawodowa przyszłość i sposobami, jak o nią zadbać, a wszystko to obłożone odpowiednią ilością zmartwień.
To powrót do początku znajomości. Jeszcze z telefonu albo chwil przed Rotundą, kiedy bez ogródek mówiła o kłopotach z posklejaniem sobie prywatnego życia. Może wtedy było za wcześnie. Może. Dynamika takich spotkań: za dużo na początku, więc wycofanie i atak, i potem powrót.
Żegnam ją, zapominając o patrzeniu w oczy (tak jak ona zapomniała o łapaniu mnie za ramię i mówieniu „Wojtek“) i zastanawiam się, jak to będzie dalej. Wkrótce jedzie do Nowego Jorku. Pieniądze, które miała z tego stypendium już wydała i nie wie, z czego będzie tam żyć. Jaką i dla kogo okaże się tym razem Karoliną, z czym będzie walczyć, nie wiem. Kiedy spotkamy się w Kulturalnej po powrocie na pewno ją pozdrowię.
Wojciech Albiński – Miłośnik sztuki
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby autorskie
- Wojciech Albiński
- Tytuł
- Zawsze chciałem być artystą, ale mogę tylko o nich pisać: Karolina Breguła
- Fotografie
- Szymon Rogiński