Zawsze chciałem być artystą, ale mogę tylko o nich pisać: Honorata Martin
Otóż Honorata Martin jest pogrobowcem sztuki krytycznej w Polsce, a sama wygląda jak medium. Tyle ustaliłem. Umawiam się z nią pod warszawską rotundą, rozmawiam z nią przez telefon, szukam jej oczami i widzę co najmniej trzy możliwe Honoraty, a każda z nich patrzy na buty, gdy ja słyszę, że tak, jest w kolorowych. Słowem, z pozoru wygląda na swój wiek, swoje społeczeństwo, swoją płeć i dopiero, gdy już się poznać i spojrzeć w twarz, widać kogoś, jak się zdaje doroślejszego, za firanką blond włosów, kto za tym baldachimem zwyczajności, kolorowych torebek, butów i o, takich dotąd, jasnych blond włosów wie o nas i sobie więcej. Zresztą może i nie. Stąd myśl o medium.
Przychodzę do niej już z gotową tezą, kim ona jest i co tu robi. Nie ma się co wypierać, artysta to mniej człowiek, a bardziej dzieło i dopiero trzeba się spotkać, żeby to zrównoważyć, a póki co rozmowa jest tylko żeby sprawdzić, czy się zgadza, czy nie ma nic przeciwko i żeby potwierdziła mi tylko, co tam sobie ubzdurałem w głowie. Idziemy do knajpy na Poznańskiej, Honorata orientuje się, że to jest od „głównej” tylko kawałek, co mnie do niej czule nastraja, bo przecież nie wiedzieć, gdzie Marszałkowska to jest jakieś naturszczykostwo i afront dla najświeższego nawet warszawiaka, ale niech tam, trzeba nawijać.
No więc, wiesz, wiesz, sztuka krytyczna to byli w Polsce najbardziej szlachetni ludzie tamtego czasu, którzy poszli za tym, co było, a nie było nic – stan zawieszenia między jednym państwem a drugim, wszystko w płynie. I oni szukali tego pierwszego człowieka, oczyszczonego i z PRL, i z III RP jakby szukali tego nagiego, czystego ciała z praw człowieka, takiego, który nie miałby ani rodziny, ani historii i ubrania nawet, a oni chcieli postawić go na postumencie i powiedzieć, tu dotarliśmy, tacy jesteśmy. Taka to była energia, wystarczy poczytać (a że takiego człowieka, jak prawa człowieka mówią nie ma i wszyscy tam się mylili, to inna historia). No a ty właśnie, Honorata, ty jesteś ich pogrobowiec – tak ją jej samej sobie przedstawiam, bez szacunku, może przez tę dziewczynkowatość, może przez dzień, przez dufnego siebie. I dlatego masz taką estymę, dlatego od razu zaciekawiasz, przez nich właśnie!
Widząc twoje prace – na każdej z tych, co wystawiłaś na stronie z portfoliami w sieci, a więc prac ważnych dla ciebie – widać to samo poszukiwanie, jak można się obyć bez tożsamości, bez rzeczy stałych, jakby świat powstał w pamięci dnia, chwili i w niej miał się skończyć. Jestem dumny z tej mojej obserwacji, każdą pracę z Karola Sienkiewicza można by w to włożyć, a ona pojawia się ni stąd ni zowąd, i to chlubnie kontynuuje. Suplement do książki.
Zobacz, czy każda twoja praca nie jest o tym? Nie ma w nich bliskich, zawsze jest próba przekroczenia tego, co zastane. Ludzie to na ogół masa, którą dopiero trzeba rozszczepić na atomy, takie same jak ty przez swoje akty. Albo druga rzecz, że niemal wszystkie twoje prace są o granicy. O dojściu, a właściwie miejscu granicznym, to „rozdaj wszystko, co masz”, to „malowanie fasady domu w najgorszej dzielnicy”, gdzie cały czas jest się wystawionym na możliwą ripostę ze strony mieszkańców, albo wdzięczne czytanie Hebanu Kapuścińskiego w kostiumie kąpielowym w trzydziestostopniowym mrozie na dachu kamienicy. Widzisz, widzisz granicę?
Zastanawia się.
I próbuje bronić: zawsze, gdy się kładła spać, myślała, co robiła źle, zaraz potem próbuje tego samego, co ja z nią: bo ty próbujesz mnie opisać i sklasyfikować. Chcesz mnie tak opisać, zamknąć. Tak próbuję. I pomiędzy te powzięte wcześniej zdania wpada rumor pierwszych wrażeń, trochę piwa, cukierki owocowe, egzotyczne połączenie smaków z Rossmanna. Zaczynamy się zgadzać dopiero przy jej Wyjściu w Polskę – wszyscy tak polubili ten projekt, bo dla nikogo nie istnieje nic więcej niż Warszawa, oni się boją przepaści za tablicą z napisem stolica. Tak – i te pytania dodaje – „o Polskę B”. Przecież to z góry ustalone, że jest tylko Marszałkowska, dodaję, a u was w Gdańsku – śmiejemy się z żartu, który gdzieś się przewija – nikt nie pije piwa American IPA. A już po chwili zgodność między nami prawie co do nudy i zaraz potem jej cucące anegdoty z tej podróży – że wszyscy mówili, że niebezpiecznie jest, dopiero gdy się wyjedzie do wioski obok, za las, jakby wszyscy i wszędzie patrzyli na siebie wilkiem.
Cały jej pomysł na sztukę w moim przekonaniu, jej portfolio, powstało tylko po to, żeby się przed tą wyobrażoną obcością między ludźmi obronić, ale i zdjąć tożsamość z siebie, bo może i inni zdejmą i nikt już nikomu nie będzie obcy. Taka jej propozycja. Zresztą w życiu robi, tak to widzę, to samo. „Nie ustawia się na życie z tego”, nawet nie mówi, że ze sztuki, więc jeździ do Londynu, by tam sprzedawać rzeczy na Christmass Market. Ten stoi obok Tate Modern i ona ma swoją ubikację w Tate – a gdy to mówi, uśmiecha się, jakbym ja miał to zapamiętać i przenieść do tekstu, bo przecież mówi przez nią duma. No, ale gdybyś miała tej tożsamości z siebie nie zdejmować, myślę, pytam. To kim jesteś?
Opowiada też nie o sobie, jakby nie miała czego opisywać, raczej o stanie, dość długim i że zwłaszcza teraz, po żałobie, chce się rozpłynąć w tłumie i nie być sama. Stąd to jeżdżenie do Londynu, stąd zaraz znajomi, z którymi umówiła się w knajpie obok, na godzinę przed pociągiem do Gdańska. A więc to już koniec — zaczynam się żalić — może jeszcze spotkamy się w Gdańsku…
Ta jej zwyczajność mimo sztuki, może i to jest pomysł jak zniknąć. Pomysł na człowieka z praw człowieka, ostatecznie zwyczajność. Żegnamy się na Wilczej, uśmiechy, nawet przytulenie jak do osoby z nagła bliskiej, zaraz potem przypomina mi się — może dlatego, że mówiła o wspinaniuś – gdzie już widziałem podobną twarz. Po trzech tygodniach ataków na jakieś iglice w Alpach, tuż po zejściu, ten sam rodzaj głębokich zmarszczek u znajomych. Na twarzy, w której czyste są tylko oczy. Odchodzę, nie myślę nic o niej, zadowolony i potwierdzeniem własnych myśli i zarazem utulony jej zwyczajnością. A później jeszcze, że to taka zwyczajność medium.
Wszystko na niej zwykłe, a zarazem, jak z takimi dziewczynkami z kultury popularnej, by nie napisać (nie chcę jej tego robić) z horroru, jest tu i kontakt z duchami i lewitowanie talerzy. Coś, czego się nie spodziewamy, ale chcemy to mieć, chcemy się znajdować w naturalnym otoczeniu śmiechów i rozmowy, jak ze wszystkimi i wszędzie, bo przecież bliscy, bo przecież i ja już jestem jej znajomym, ale z drugiej strony i świadomość: że tego człowieka jest dużo, dużo więcej. Najlepszy rodzaj spotkań. Zawsze obietnica. A póki co, to cukierki o połączonych smakach, rozmowy o piwach IPA, o pochodzeniu świecącej torebki, cały czas tych samych spodniach i że na dworze zimno, a cały dzień była na dworze i już chce się ogrzać. Zimowy wieczór. Honorata Martin. Latem robi wystawę malarstwa.
Wojciech Albiński – Miłośnik sztuki
Więcej