Zakręt poznańskiego Arsenału. Wystawa grupy NAZWA
„Dobrze się pan czuje? To świetnie, właśnie widzę – jasny wzrok, równy krok jak w marszu”, śpiewała w znanej piosence Agnieszki Osieckiej Krystyna Janda. Galeria Miejska Arsenał w Poznaniu, proszę państwa, od dłuższego czasu również jest na zakręcie, przechodząc z lewa (krótkie interregnum Karoliny Sikorskiej) na prawo. Po niedawnym rozstrzygnięciu kwestii jej władzy zwierzchniej, przyznanej Piotrowi Bernatowiczowi, w galerii trwa wystawa Prawdopodobnie Ziemia lubi się kręcić cokolwiek kuriozalnej grupy NAZWA. Pokaz nowopowstałej grupy wynika przy tym jeszcze z programu poprzedniego dyrektora galerii, niebezpośrednio stanowiąc wypowiedź na temat zróżnicowanego pejzażu kulturowego poznańskiego świata sztuki, zwłaszcza zaś pewnego jego fragmentu, któremu warto przyglądać się krytycznie.
Panie przodem?
W skład zaprezentowanej publiczności Arsenału NAZWY wchodzą młode adeptki sztuki: Magdalena Kleszyńska, Jagoda Matuła, Krystyna Różańska-Gorgolewska oraz mistrz, Mariusz Kruk. Panie przodem? Raczej koedukacyjne gentelmeństwo. Gender wystawy, mimo liczebnej przewagi kobiet, został na niej określony jako wyraźnie męski. Podczas gdy prace artysty wypełniły największą salę galerii na piętrze, artystki zagospodarowały pozostałe przestrzenie. Jak trafnie zauważyła Marta Smolińska, wystawa zbudowana została w oparciu o relację mistrz-uczennice. Dlatego też tak groteskowe wrażenie sprawiały figurki pomniejszonych kobiet, pojawiające się na wielobarwnych abstrakcyjnych obrazach Różańskiej-Gorgolewskiej – sprawiające wrażenie uwięzionych w ich patchworkowych fragmentach, korespondując z fetyszyzowanymi częściami kobiecego ciała, pojawiającymi się na obrazach Matuły, o czym dalej.
Kto widział tę wystawę, może też zadać sobie pytanie o cel, a raczej arbitralność kolektywnego działania w tym przypadku, zwłaszcza że prace wszystkich członkiń i członka grupy NAZWA wyodrębnione zostały osobnymi pomieszczeniami – nazwane z imienia i nazwiska. Trudno dociec, jak ta klasyczna koncepcja wystawiennicza ma się do statement grupy, w którym sugerowana jest widzom potrzeba uniknięcia formuły manifestu, a także przywoływana jest, nie wiadomo jednak z jakiej racji, idea nienazywalnego:
Nie określamy naszej twórczości, by nie zawężać pola odbioru. A, że większość form i sytuacji posiada jakąś nazwę, przyjęliśmy nazwę Nazwa. Pytania, czym to jest i o co nam chodzi, proszę zadawać sobie. Przedstawiamy to, co nazwie się poddaje, a jednak jej umyka i to, czego nazwać w pełni niepodobna.
Uzasadnieniem dla wystawy w planie historycznym, pokazującym ciągłość tradycji lokalnego środowiska artystycznego oraz jego znaczenie dla budowania tożsamości młodszego pokolenia, jest z pewnością postać Mariusza Kruka. To niewątpliwie legenda lat 80., założyciel grupy Koło Klipsa, działającej w latach 1983-1990, w składzie: Kruk, Leszek Knaflewski, Wojciech Kujawski, Piotr Kurka, Krzysztof Markowski, Piotr Postaremczyk. W czasach PRL-u, o czym pisał Piotr Piotrowski w Znaczeniach modernizmu, grupa reprezentowała „trzecią drogę”, sytuując się poza obiegiem oficjalnym i opozycyjno-kościelnym. Akcentując swój związek z rodzimą PWSSP, której ówczesny rektor, Jarosław Kozłowski, nadał wówczas bardziej międzynarodowy ton, jej członkowie poniekąd zrzekali się indywidualizmu na rzecz konsekwentnej realizacji wspólnie założonej idei wystawy. (Jesienią tego roku w Muzeum Sztuki w Łodzi ma zostać notabene pokazana wystawa Koła Klipsa z krytyczną oceną jej działalności). Warto jednak zwrócić uwagę, iż prace Kruka swą estetyką utknęły w „starych dobrych czasach”, sam zaś artysta dziś kojarzony jest z poznańskim establishmentem.
Zielono mi
Podczas gdy Piotrowski nie pomylił się, wskazując na pozytywny wydźwięk instytucjonalności Koła Klipsa – w którym to kontekście należy postrzegać barwność powstałych w jej ramach prac w czasach PRL-owskiej szarości – pozytywów ciężko doszukać się w instytucjonalnej układności obecnej wystawy. Pokazane na niej prace mocno osadzone zostały w oswojonych stylistykach klasycznych awangard, schlebiając mieszczańskim gustom tych odbiorców, którzy od sztuki oczekują czytelności w znanych im porządkach, nie stanowiąc zagrożenia dla intelektualnego spóźnialstwa.
Obrazy i obiekty, w większości oferujące atrakcyjną feerię barw, odbijającą się w aranżacji przestrzeni galerii, niebezpiecznie osuwały się w sferę już nawet nie estetyczną, co dekoracyjną. Wrażenia przewagi wizualnej atrakcyjności wystawy dopełniały częściowo pomalowane ściany galerii, zwłaszcza dominująca ściana zielona, stanowiąca nie tylko strategiczne tło wzmacniające kolorystyczne walory malarstwa Różańskiej-Gorgolewskiej, ale też autonomizujący się składnik pokazu, na siłę odświeżający ich wygląd, rodem z innej epoki. Mimo tego wiosennego akcentu, obrazy artystki przede wszystkim przypominały zawieszony na „izmach” sprzed połowy ubiegłego stulecia ciężki ornament, który trudno zawiesić w jakiejś aktualnej sytuacji artystycznej.
Znakomicie zintegrowana z białym sześcianem galerii, podnosząca kryterium rzemiosła oraz renomy nazwiska mistrza, recenzowana wystawa tym wyraźniej wskazywała na odłączenie od problemów dnia dzisiejszego – zwłaszcza zaś od problemu, jakim jest dziś instytucja publiczna i jakim stała się ta konkretna instytucja, zarówno w dotychczasowym jej profilu, w fazie krótkiej metamorfozy, oraz na obecnym etapie, na którym społeczne wobec niej oczekiwania kierowane są ze zdwojoną mocą.
Nevermore
Sala Kruka w halucynacyjnym spojrzeniu przypominała surrealizującą odsłonę Sali Neoplastycznej, co z uwagi na fakt, że obrazy oraz obiekty przestrzenne umieszczone zostały w niej przy tym w prezentystyczny sposób, który bynajmniej nie chronił je przed transformacjami w muzealne artefakty, stanowi zaletę cokolwiek dyskusyjną. Wyznaczony im został dość wyraźnie los znaków orientacyjnych dla niezbyt buntowniczych postaw artystycznych młodszych twórczyń NAZWY. W pracach Kruka, utrzymanych w poetyce balansującej na granicy onirycznego wydarzenia i świata materialnego, dostrzegłam nie tylko wzorzec, ale i galeryjną atrakcję. Mówiąc zaś dosadnie językiem metaforycznym: wabiąc oko jak papugi, ich aktywność świadczyła, jak w znanym wierszu Edgara Allana Poe, o nieruchomym dostojeństwie kruka, sprowadzając się do ewentualnego przyspieszania karier podopiecznych, których obecność miała działaś na nie odświeżająco! Dostojeństwo to promieniowało nie tylko na wspomniane już obrazy, ale i serię kamieni Magdaleny Kleszyńskiej, wykonanych z płatów stali i wełny, z nonszalancką adekwatnością kwestionujących materialną postać kamienia.
Czas bierze krągłości w obroty
Prawdopodobnie Ziemia lubi się kręcić to wystawa stanowiąca dobry punkt wyjścia do dyskusji o wytwarzających się wokół galerii politycznych oraz ideologicznych napięciach, relacjach między galerią, władzami miasta i poznańskiego establishmentu. To znakomita ilustracja potrzeby dyskusji na temat historycznego różnicowania artystycznych preferencji uczestników pola sztuki decydujących o jego kształcie, a także dramatycznego rozmijania się oferty galerii z oczekiwaniami bardziej krytycznie do sztuki nastawionych odbiorców. Dlatego też, nawiązując do tytułu wystawy można powiedzieć, że chociaż sytuacja Arsenału zmieniała się ostatnio w zawrotnym tempie, obroty te nie przełożyły się na impet obecnej wystawy, która stoi w martwym punkcie.
Mamy tu raczej do czynienia z estetyzacją zachowawczości w myśl restytucji miejsca dla sztuki, która nie burzy zastanych społecznych porządków, kanonów oraz hierarchii w jej strukturach, chroniąc odbiorców od wszelkich tożsamościowych turbulencji oraz oferując im klasyczną dawkę rzemieślniczej biegłości zaprawionej wyobraźniową szaradą. Obecna propozycja cechuje się również silną potrzebą powrotu do tradycyjnej formuły obrazu.
Z takiej oceny w pewnym sensie wyłamują się legitymizujące się odrobiną perwersji obrazy Matuły, umieszczone w dolnej sali galerii. Artystka łączy abstrakcję z figuracją, umieszczając zaokrąglone fragmenty kobiecego ciała, takie jak piersi czy tyłek, w uporządkowanych, geometrycznych strukturach wizualnych, co w kontekście próby scharakteryzowania NAZWY z zewnątrz zdradza pewien dekonstrukcyjny, pardon, dekoncentrujący potencjał. A morał z recenzji tej wystawy taki, że Arsenał na brak uwagi z pewnością nie narzeka, przy czym jedni nazywają rzeczy po imieniu, inni nucą pod nosem piosenki.
Przypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- grupa NAZWA (Magdalena Kleszyńska, Jagoda Matuła, Krystyna Różańska-Gorgolewska oraz Mariusz Kruk)
- Wystawa
- Prawdopodobnie ziemia lubi się kręcić
- Miejsce
- Galeria Arsenał
- Czas trwania
- 28.02-23.03.2014
- Osoba kuratorska
- Bogna Błażewicz
- Strona internetowa
- arsenal.art.pl