Wywłaszczenie, czyli fundament własności
Possidere res privatim ut suas, ius est homini a natura datum.
Leon XIII, Rerum NovarumWłasność to kradzież.
Pierre-Joseph Proudhon
Podobnie jak papież Leon XIII przywykliśmy uważać własność za jedną z najbardziej naturalnych relacji, jakie możemy mieć z otaczającym nas światem. Gdy myślimy w ten sposób o własności prywatnej, wydaje się ona jakby przedłużeniem relacji z naszym własnym ciałem. W jego wnętrzu znajdują się najbardziej intymne i prywatne części nas samych, których nie widzimy, jednak bez wątpienia je posiadamy: serce, płuca, mózg. Na powierzchni mamy skórę – łącznik między tym, co na zewnątrz, a tym, co wewnątrz. W nieco dalszej strefie znajdują się te części naszego ciała, które możemy od niego odłączyć bez zasadniczego uszczerbku dla naszej biologicznej integralności: włosy, paznokcie. Przypominają one bardziej wewnętrzne części ciała pod tym względem, że są naturalnie, organicznie z nim zespolone. Z drugiej strony są podobne do rzeczy, które posiadamy, chociaż nie są one z naszym ciałem połączone – a więc nie organiczne – i dlatego nie możemy ich w żaden sposób odczuwać: ubrania, sprzęty domowe, nieruchomości. Ta ostatnia sfera-przedmiotów-które-posiadamy wydaje się ukonstytuowana przez płynne przejście od wnętrza naszego ciała do świata zewnętrznych przedmiotów i dzieli nawet z naszym wnętrzem pewne cechy. Włosy, tak jak zbędne książki bądź stary samochód, można przecież sprzedać. Utrata ulubionej rzeczy nie boli w sensie fizycznym, niesie jednak za sobą poczucie straty, jakby chodziło o część naszego ciała. Wiemy, że handluje się także organami – czasem za zgodą, a nawet z woli ich właścicieli, a czasem wbrew nim. Posiadane przez nas dobra znów wydają się więc przypominać najbardziej intymne części nas samych, z których można wywłaszczyć nas tylko siłą i wbrew naszej woli, a więc, mówiąc prościej, ukraść je.
Tak wygląda, w zarysie i uproszczeniu, fenomenologia i antropologia naszego rozumienia relacji własności. Nie wydaje się ona oparta na żadnych pojęciach, założeniach czy skomplikowanych twierdzeniach. Wręcz przeciwnie: własność jawi się jako coś całkowicie naturalnego, oczywistego, niewymagającego żadnych uzasadnień ani fundamentów, coś doskonale przejrzystego i niedomagającego się komentarza. Jest to, oczywiście, spojrzenie naiwne i błędne. XX-wieczna antropologia pokazała ponad wszelką wątpliwość, że to, co zdaje nam się w sferze naszych codziennych egzystencji naturalne – jak organizacja naszych rodzin i relacji seksualnych, sfera władzy, pracy, wartości etycznych i estetycznych – jest skonstruowane przez procedury i normy o kulturowym charakterze. Całkowicie nienaturalny dla nas sposób organizacji ludzkiego świata jest czymś absolutnie naturalnym dla kogoś wychowanego w innej kulturze. Konstatacja ta może wydawać się banałem, nie jest jednak wcale czymś oczywistym dla sporych grup, które chętnie odwołują się do pojęcia „prawa naturalnego”, wykorzystując je w dyskusjach na temat legitymizacji takich czy innych praktyk bądź norm prawnych. Nie jest to jednak postawa typowa wyłącznie dla fundamentalistów. Liberałowie, którzy wydają się doskonale rozumieć sztuczny, skonstruowany kulturowo charakter norm dotyczących wychowania dzieci, relacji w rodzinie czy wierzeń religijnych, okazują się jednak zacietrzewionymi fundamentalistami, gdy chodzi o jedną sprawę: własność.
Kwestia własności zawsze znajdowała się w samym centrum zachodniego dyskursu liberalnego. Niektórzy, jak np. amerykański socjolog Immanuel Wallerstein, uważają, że liberalizm zdobył dominującą pozycję w zachodnich społeczeństwach, ponieważ oferował taki kompromis z radykalnymi dążeniami ludowej samorządności, który poprzez pewne poluzowanie kontroli społecznej w sferze obyczajowej oraz politycznej dawał możliwość uchronienia własności prywatnej przed zbyt egalitarnymi zakusami klas niższych. Niezależnie od tego, czy zgodzimy się z takim ujęciem, czy nie, centralna pozycja własności prywatnej w refleksji liberalnej pozostaje faktem łatwym do wykazania. Widać ją najpełniej u jednego z najistotniejszych filozofów XVII wieku, Johna Locke’a. Autor Dwóch traktatów o rządzie, podobnie zresztą jak nieco od niego starszy Thomas Hobbes, wychodzi w swoich rozważaniach od czegoś, co uważa za pierwsze i podstawowe zagrożenie dla każdego człowieka, jednak w odróżnieniu od Hobbesa nie upatruje go w przemocy innych ludzi, ale w śmierci z głodu. Dlatego dla Locke’a gestem założycielskim społeczeństwa i cywilizacji nie jest, jak w Lewiatanie Hobbesa, zawarcie umowy społecznej, mającej na celu ochronę jednostek, ale podjęcie przez człowieka pracy w celu zabezpieczenia materialnych podstaw jego bytu. Praca i własność nie są zdaniem Locke’a faktami społecznymi, ale ukonstytuowaną poza społeczeństwem i kulturą relacją między pojedynczą jednostką a światem natury. Społeczeństwo pojawia się dopiero później. Sensem jego istnienia jest ustanowienie systemu wymiany owoców pracy i zabezpieczenie prawa własności. Z tego powodu, jak uważa Locke, wszelkie próby ograniczenia własności prywatnej poprzez normy kulturowe bądź akty prawne są niedopuszczalne, ponieważ gwałcą naturalny porządek świata1. Prawo własności zostaje w ten sposób poddane naturalizacji i relegowane do tej samej sfery fundamentalnych zasad rządzących światem, co prawo grawitacji czy zasady termodynamiki.
Chociaż to głównie liberalizm XVII i XVIII wieku odpowiedzialny jest w kulturze europejskiej za naturalizację własności – niebagatelną rolę odegrał tu oczywiście filozoficzny patron dzisiejszego neoliberalizmu Adam Smith – jednak to nie liberalizm odpowiada za źródłowe fetyszyzowanie owej relacji własności. Gloryfikacja prawa własności, z jaką mamy wyraźnie do czynienia wraz z rozwojem kapitalizmu, powtarza tylko o wiele starszy gest, a mianowicie prawne ujęcie własności w starożytnym Rzymie. Ogólnie rzecz biorąc, znaczenie prawa rzymskiego, odkrytego ponownie pod koniec średniowiecza, dla ukształtowania się nowoczesnego świata jest absolutnie fundamentalne i często prześlepiane w analizach, które nie wykraczają poza średniowiecze i nowożytność. Zdawał sobie z niego sprawę Engels, gdy pisał:
Prawo rzymskie jest w tak wielkim stopniu klasycznym wyrazem warunków życia i konfliktów typowych dla społeczeństwa zdominowanego przez czystą własność prywatną, że wszystkie późniejsze legislacje nie były w stanie poprawić go w żadnym istotnym aspekcie. W przeciwieństwie do niego system własności mieszczańskiej wieków średnich był przesiąknięty feudalnymi ograniczeniami i konstytuowały go w dużej mierze przywileje. Prawo rzymskie było pod tym względem o wiele bardziej zaawansowane niż burżuazyjne stosunki tamtych czasów2.
Amerykański antropolog David Graeber w książce poświęconej historii długu, pieniądza i własności prywatnej szczegółowo pokazuje, jak starorzymskie pojęcie dominium – nienaruszalnej własności każdego obywatela – zostało przejęte przez rodzący się kapitalizm, stając się osią organizacji kapitalistycznych społeczeństw. Ujawnia również jeden pozornie drobny, w istocie jednak fundamentalny szczegół: rzymska koncepcja dominium została dopiero wtórnie rozciągnięta na sferę przedmiotów nieożywionych, czyli rzeczy, a jej oryginalnym środowiskiem były relacje władzy w obrębie gospodarstwa domowego w dwóch kluczowych dla rzymskiego społeczeństwa sferach: patriarchatu oraz własności ludzi, czyli niewolnictwa3. Dominium to źródłowo sfera niepodzielnej władzy mężczyzny nad kobietami, dziećmi i niewolnikami. Władza ta została później prawnie rozciągnięta na świat przedmiotów.
Cofnięcie się do czasów rzymskich pozwala również uchwycić istotną cechę własności prywatnej, która zazwyczaj umyka nam z powodu nadmiernego skupienia na relacji między właścicielem a posiadanym przez niego obiektem kosztem zaniedbania szerszego kontekstu społecznego. „Prywatny” to źródłowo mniej więcej tyle, co „wyłączający jakiś obiekt z danego zbioru”. Rozumienie to obecne jest jeszcze bezpośrednio w gramatyce, gdzie tzw. α prīvātīvum oznacza przedrostek a- wyrażający negację bądź nieobecność. „A-teizm” to negacja istnienia boga, „a-typowość” to odbieganie od danego typu, „a-normalny” to niezgodny z normą itd. Istota własności prywatnej polega na takim właśnie wyłączeniu wszystkich poza uznanym właścicielem ze zbioru jednostek uprawnionych do dysponowania danym obiektem. To przesunięcie jest istotne, pozwala bowiem od razu uchwycić społeczny, a nie naturalny charakter prawa własności. Jego istotą nie jest wcale potwierdzanie naturalnej przynależności danej rzeczy do danej osoby, ale ustanowienie zakazu dysponowania nią przez inne osoby. Z tego powodu prawo własności ma w ogóle jakikolwiek sens tylko w sytuacji społecznej, a więc takiej, w której obecne są inne jednostki mogące potencjalnie zagrozić zasadzie wyłącznego użytkowania czegoś przez właściciela. W stanie naturalnym, w którym pojedyncza jednostka konfrontuje się wyłącznie z pozbawioną innych ludzi przyrodą, pojęcie własności prywatnej nie ma szczególnego sensu. Nie jest ono więc bynajmniej wcześniejsze wobec społeczeństwa, jak chcą liberałowie, ale w swojej istocie przez społeczeństwo ustanawiane. Widać też od razu, dlaczego analogia między posiadaniem jakiejś rzeczy a posiadaniem własnego ciała, chociaż bardzo intuicyjna, jest źródłowo chybiona: stajemy się posiadaczami własnych ciał nie na mocy wyłączenia innych z prawa użytkowania go, ale ponieważ źródłowo jesteśmy naszymi ciałami. Nie dlatego posiadam swój mózg, że społeczeństwo gwarantuje prawnie egzekucje zakazu dysponowania nim przez inne jednostki, ale ponieważ mój mózg to prostu ja; nikt inny nie mógłby go używać, nie będąc jednocześnie mną4.
Konceptualne zakorzenienie własności w akcie jej negowania pozwala zrozumieć historię kapitalizmu lepiej niż to, co proponują jego liberalni ideologowie. Była ona – i jest – w takiej mierze historią uwłaszczania, co wywłaszczania (ang. dispossession), a bez tego drugiego ustanowienie reżimu własności prywatnej nie byłoby w ogóle możliwe. Przyzwyczailiśmy się do automatycznego wręcz utożsamiania kapitalizmu z apoteozą własności prywatnej. Skoro jednak sam kapitalizm pojawił się w pewnym momencie historycznego rozwoju, razem z nim musiała pojawić się też kapitalistyczna własność. Skąd się wzięła? Pokrzepiająca fantazja, rozpowszechniana nawet przez bardzo bystrych socjologów, jak Max Weber, dopatruje się źródeł kapitalistycznej własności w oszczędności i ciężkiej pracy typowych dla społeczeństw protestanckiej północy Europy5. Niestety, ta zideologizowana wizja genezy kapitalizmu rozmija się z prawdą i to nie tylko dlatego, że kapitalizm znajdujemy również w katolickich Włoszech, na wiele wieków zanim doświadczyła go północ Europy. Źródła kapitalistycznego bogactwa, a wraz z nim kapitalistycznej własności prywatnej są o wiele bardziej mroczne, niż wydawało się Weberowi. W obu kluczowych dla kapitalizmu aspektach, czyli środków produkcji oraz pracy, źródło kapitalistycznej własności to jakaś forma wywłaszczenia. Jeśli chodzi o środki produkcji, były to najpierw przede wszystkim wywłaszczenia polegające na grodzeniach (ang. enclosures). Hasło to jest, przynajmniej ogólnie, wszystkim znane, rzadko jednak mówi się o skali tego zjawiska. W samym tylko XVII wieku w Anglii poddano grodzeniom, czyli arbitralnym prywatyzacjom, ok. ¼ ziemi będącej wcześniej własnością wspólną6. Ludność wiejska została w ten sposób pozbawiona swojej dawnej własności, która to własność stała się w podręcznikowy sposób prywatna, czyli niedostępna dla nikogo poza jej nowym właścicielem-uzurpatorem. Miało to daleko idące konsekwencje dla dynamiki całego społeczeństwa. Archeologowie odkryli ok. tysiąca opuszczonych wiosek z tamtego okresu. Wywłaszczeni tak wtedy, jak dzisiaj, doświadczają z konieczności pauperyzacji. Na przestrzeni XVII wieku liczba osób pozbawionych majątku wzrosła w Anglii 12-krotnie7, chociaż między rokiem 1600 a 1700 populacja tego kraju zwiększyła się tylko o 25 proc8. Tak więc wbrew temu, co możemy sobie wyobrażać na podstawie zideologizowanych opisów, powstanie kapitalizmu oznaczało przyrost liczby nie właścicieli, ale osób pozbawionych własności (ang. dispossessed).
Druga wielka maszyna wywłaszczania została puszczona w ruch przez ekspansję kolonialną. Europejczycy brali w posiadanie ziemie na wszystkich dosłownie kontynentach, nie zważając na los ich dotychczasowych mieszkańców i grabiąc ich bogactwo. W ciągu czterech wieków kolonialnej ekspansji między końcem XV a początkiem XX wieku Zachód podporządkował sobie ok. 80 proc. powierzchni całej planety, zagarniając również jej niewyobrażalne bogactwa. Gdyby trzeba było wskazać na jeden konkretny czynnik, bez którego machina kapitalistycznej akumulacji nigdy nie zaczęłaby pracować, byłyby nim właśnie owe wywłaszczenia i grabieże. Ich efekty odłożyły się na trwałe w gospodarkach europejskich państw, co włoski filozof i historyk Giovanni Arrighi doskonale opisuje na przykładzie jednego przedsięwzięcia, a mianowicie łupieżczej wyprawy korsarza sir Francisa Drake’a z lat 1577–1580:
Zyski z łupu przywiezionego na statku Golden Hind (około 600 tys. funtów) pozwoliły Królowej Elżbiecie na spłatę wszystkich długów zagranicznych oraz na zainwestowanie 42 tys. funtów w Kompanię Lewantyńską. Kapitał początkowy Kompanii Wschodnioindyjskiej pochodził w dużej mierze z zysków Kompanii Lewantyńskiej. Kompania Wschodnioindyjska dostarczyła z kolei zysków, stanowiących w XVII i XVIII w. podstawę angielskiego handlu zagranicznego. Jeśli, jak sugeruje Keynes, przyjmiemy średnią stopę zwrotu z tego kapitału na wysokości 6,5% rocznie, 42 tys. funtów zainwestowane w 1580 r. odpowiadało w 1700 r. całej wartości kapitału Kompanii Wschodnioindyjskiej, Królewskiej Kompanii Afrykańskiej oraz Kompanii Zatoki Hudsona, a w 1913 r. niemal 4 mld funtów, które stanowiły całość brytyjskich inwestycji zagranicznych9.
Dotkliwe wywłaszczenia dotyczyły pracy. Tutaj znów padamy ofiarą ideologicznych złudzeń, za co odpowiada również częściowo dziedzictwo intelektualne Marksa. Kapitalizm opisywany jest, zarówno przez swoich zwolenników, jak i przeciwników, jako reżim pracy najemnej, a więc z istoty wolnej. Tymczasem historyczna prawda wygląda inaczej: kapitalizm od samego swojego początku kształtował się jako reżim pracy niewolniczej i na niewolnictwie opartej. Nadbudował się na procederze atlantyckiego handlu niewolnikami, który odbywał się w makabrycznym trójkącie między północą Europy, zachodem Afryki i obiema Amerykami. Z Europy do Afryki eksportowano broń i inne towary, które wymieniano tam na niewolników. Tych ostatnich przewożono do Ameryk, aby pracowali na plantacjach trzciny cukrowej, tytoniu, kawy oraz bawełny. Produkty owe przewożono do Europy i sprzedawano z wielkim zyskiem. Uzyskane w ten sposób pieniądze inwestowano w broń i inne towary przewożone znów do Afryki Zachodniej. I tak dalej10. W ten sposób między XVII a XIX wiekiem Europejczycy wywieźli z Afryki do Ameryk kilkanaście milionów niewolników. Ich praca była kluczowa dla gospodarczego rozwoju Zachodu. Nie jest przypadkiem, że jedną z pierwszych maszyn, która w połowie XVIII wieku zainicjowała postęp techniczny kojarzony z rewolucją przemysłową, było krosno do tkania bawełny. Materiału do produkcji dostarczali niewolnicy z drugiej strony Atlantyku.
Jeśli jest coś bardziej niepokojącego od takiego opisu dość przerażających źródeł kapitalistycznej własności i bogactwa, to tylko jedna rzecz: fakt, że akumulacja pierwotna nigdy się nie skończyła. Należy myśleć o niej nie diachronicznie, jak o przekroczonym już epizodzie kapitalistycznego rozwoju, ale raczej synchronicznie, jak o strukturalnie niezbędnym komponencie kapitalistycznej gospodarki na każdym etapie jej istnienia. Bo czy dzisiaj nie jesteśmy świadkami i świadkiniami wciąż trwających wywłaszczeń? Tłumy uchodźców szturmują bogatą północ, aby uciec przed wojnami, biedą i głodem spowodowanymi nierzadko przez imperialistyczne interwencje krajów bogatych. Nigdzie nie widać tego lepiej niż na przykładzie Bliskiego Wschodu: nielegalna w świetle prawa międzynarodowego inwazja na Irak przeprowadzona przez USA i ich sojuszników, w tym również niestety Polskę, zdestabilizowała cały region, doprowadzając do rozpadu Syrii i powstania samozwańczego Kalifatu. Setki tysięcy uchodźców opuszczają Syrię, porzucając swoje domy, aby szukać schronienia w Europie. Nacjonaliści mogą przeciw uchodźcom protestować, prawda jest jednak taka, że kraje rozwinięte nie poradziłyby sobie bez nisko opłacanej siły roboczej, jakiej dostarczają imigranci. Kto wywoziłby śmieci, zamiatał ulice, rozwoził jedzenie, sprzątał mieszkania i budował domy, gdyby Niemcy, Wielka Brytania czy Stany Zjednoczone nie miały dosłownie dziesiątek milionów obywateli obcego pochodzenia, w istotnej mierze migrantów nielegalnych, a więc pracujących z konieczności na czarno za najniższe stawki?
Współczesny kapitalizm ma też liczącą dziesiątki milionów armię niewolników pracujących w fabrykach zachodnich korporacji rozmieszonych w biednych częściach świata. Czy los ponad tysiąca robotnic, które zginęły w ruinach kompleksu Rana Plaza w Bangladeszu w 2013 roku był w czymś lepszy od losu niewolników umierających na transatlantyckich statkach? Ile kosztowałby iPhone, gdyby produkujących go robotników byłoby stać na nowe elektroniczne gadżety?
Grodzenia także mają się dzisiaj świetnie i wkraczają w coraz to nowe dziedziny. Przemysł farmaceutyczny wykrada receptury na leki znane od tysięcy lat, a następnie patentuje je jako własne11, prywatne korporacje usiłują wywłaszczyć nas z samego kodu genetycznego, przypisując sobie wyłączne prawo do jego modyfikacji, zasoby naturalne są eksploatowane w interesie wielkich firm wydobywczych. Obszarem wyjątkowej aktywności wywłaszczających jest domena cyfrowa i to, co nazywa się „cyfrowymi dobrami wspólnymi” (ang. digital commons). Wiedza produkowana za publiczne pieniądze i w publicznych instytucjach jest prywatyzowana i zamykana poprzez patenty oraz prywatną kontrolę nad obiegiem artykułów naukowych sprawowaną przez oligopol kilku wydawnictw akademickich kontrolujących obecnie w skali świata 80 % proc. wszystkich tytułów prasy naukowej12.
Temu wszystkiemu nie ma końca: tak jak strumień uchodźców wywłaszczonych ze wszystkiego, co było ich codziennym życiem, niezmiennie napływa do bogatych państw zachodu, tak też kapitał nieustannie mieli nasz wspólny świat w swojej wywłaszczającej maszynie pierwotnej akumulacji. Fundamentem własności jest i było wywłaszczenie.
Tekst pochodzi z katalogu do wystawy „Dispossession” prezentowanej przez Europejską Stolicę Kultury Wrocław 2016 w ramach 56. Międzynarodowego Biennale Sztuki w Wenecji (8.05-22.11.2015). Cała publikacja dostępna na www.wroclaw2016.pl/dispossession od marca 2016.
1 Zob. P. Manent, Intelektualna historia liberalizmu, tłum. M. Miszalski, Kraków 1994, s. 66–68.
2 K. Marks, F., Engels, Werke, t. 21, s. 397. Cyt. za: P. Anderson, The Lineages of teh Absolutist States, London 1974, s. 424-425.
3 D. Graeber, Debt: The First 5,000 Years, New York 2011, s. 199‒201.
4 Oczywiście, technologiczne interwencje w ciało poprzez jego augmentacje bądź przeszczepy podobnie jak forsowane przez prywatne korporacje rozwiązania prawne pozwalające na patentowanie elementów genotypu stawiają tu ciekawy problem własności ciała w realiach posthumanistycznych. Jego posthumanistyczny właśnie charakter uwidacznia, że wkraczamy w nową sferę poza ludzką, której zasady funkcjonowania dla nas samych nie są jeszcze do końca zdefiniowane. Widać jednak pewien kierunek zmian: zwrotną projekcję rzymsko-kapitalistycznego pojęcia własności jako dominium w sferę bezpośredniej cielesności, od której źródłowo wyraźnie się odróżniała.
5 tłum. J. Miziński,
6 Zob. P. Linebough, M. Rediker, The Many-Headed Hydra. Sailors, Slaves, Commoners, and the Hidden History of the Revolutionary Atlantic, Boston 2000, s.17.
7 Tamże.
8 E. A. Wrigley, R. S. Schofield, The Population History of England, 1541‒-1871. A reconstruction, Boston 1981, ss. 208‒-209.
9 G. Arrighi, The Long Twentieth Century: Money, Power and the Origins of our Times, London 1994, s. 186.
10 Cały proceder jest doskonale opisany. Zob. np. M. Rediker, The Slave Ship. A Human History, New York 2007; P. Linebough, M. Rediker, The Many-Headed Hydra…, dz. cyt.; S. Buck-Morss, Hegel, Haiti i historia uniwersalna, tłum. K. Bojarska, Warszawa 2014; H. Thomas, The Slave Trade. The Story of the Atlantic Slave Trade, 1440‒1870, New York 1997.
11 Zob. M.E. DeGeer, Biopiracy. The Appropriation of Indigenous Peoples’ Cultural Knowledge, „New England Journal of International and Comparative Law” 2003, R. 179, 180.
12 Zob. K. Szadkowski, Uniwersytet jako dobro wspólne, Warszawa 2015.
Przypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Manaf Halbouni, Susanne Keichel, Thomas Kilpper z udziałem Massimo Ricciardo i Holgera Wüsta, Szymon Kobylarz, Dorota Nieznalska, Tomasz Opania, the Open Group, Andriy Sahaydakovskyy, Oksana Zabuzhko
- Wystawa
- Dispossession
- Miejsce
- Palazzo Dona Brusa, Campo San Polo 2177, Wenecja
- Czas trwania
- 08.05-22.11.2015
- Osoba kuratorska
- Michał Bieniek, Małgorzata Miśniakiewicz
- Fotografie
- Małgorzata Kujda
- Strona internetowa
- wroclaw2016.pl