Wypierana ludzka zwierzęcość. Diana Lelonek w Lookout Gallery
Od kilku lat daje się w Polsce zauważyć rosnące zainteresowanie fotografią. Świadczy o tym obecnie duży szum wokół retrospektywy Zofii Rydet w MSN. Równocześnie galerii poświęconych tej dziedzinie sztuki jest wciąż mało. W Warszawie do kilku fortunnych wyjątków należą miejsca takie jak Galeria Asymetria, Leica czy Lookout Gallery. Lookout współpracuje co prawda z kilkoma starszymi artystami, jednak stara się przede wszystkim wspierać pokolenie najmłodszych polskich fotografów. Do tego grona należy Diana Lelonek, która interesuje się antropologią i postdarwinizmem, relacjami między człowiekiem, techniką i naturą. Te wątki rozwijała już w sierpniu w warszawskim CSW na swojej wystawie Zoe-therapy. Artystka „zaatakowała” wtedy portrety klasycznych filozofów mikrobakteriami w symbolicznym odwecie za ich antropocentryczną narrację dziejów. Do 22 listopada w Lookout Gallery trwa wystawa jej prac pod enigmatycznym tytułem Yesterday I met a really wild man.
Zawsze podchodziłem sceptycznie do fotografii artystycznej, jako dziedziny skupionej na estetyce dla estetyki – często wydawała mi się wyzuta z angażujących treści. Mam tu na myśli fotografów wykorzystujących instagramową estetykę, których prace znajdziemy często na stronach „VICE” czy „Dazed”. Ich zdjęcia są piękne, ale z reguły nie skłaniają do głębszej refleksji. W tym kontekście za pracami Diany Lelonek stoi bogaty ciężar intelektualny. Yesterday I met a really wild man jest emanacją posthumanizmu i tym samym wyraźną krytyką antropocentryzmu. Artystka swoimi zdjęciami stara się zmienić naszą perspektywę patrzenia na świat, w której człowiek stoi zawsze w centrum naszego zainteresowania.
Na wystawę w Lookout Gallery składa się pięć wielkoformatowych fotografii, wydrukowanych w bardzo wysokiej jakości. Zdjęcia zajmują całe główne pomieszczenie tej raczej skromnych rozmiarów galerii. W drugim, mniejszym pokoju, znajdziemy szereg obiektów, ale o tym później. Fotografie przedstawiają nagich ludzi w otoczeniu natury, jednak nie tej zupełnie dziewiczej, wszak na każdym zdjęciu artystka umieściła – czy to na pierwszym planie, czy w tle – współczesny industrialny krajobraz, świetnie znany mieszkańcom dużych polskich miast. Zaangażowani modele to przyjaciele Lelonek i naturyści, których fotografka zwerbowała rzekomo ogłoszeniem w prasie. Sposób przedstawienia postaci na tle przyrody przypomina zdjęcia dzikich zwierząt rodem ze stron National Geographic. Równie dobrze obrazy te mogą przywodzić na myśl ryciny ze szkolnych podręczników do biologii – ilustrujące naszych przodków sprzed kilku tysięcy lat. Żadna z postaci u Lelonek nie patrzy nam prosto w oczy, wręcz przeciwnie, najczęściej „stada ludzi” stoją do nas plecami, budząc wątpliwość, czy oglądamy ludzi, czy znacznie starszych członków naszego drzewa genealogicznego.
Zdjęcia Diany Lelonek powstały w tym i ubiegłym roku pod Warszawą, nad brzegiem Wisły i na Śląsku. Niektóre pochodzą z plaży nudystów w Łomiankach, inne z Dąbrowy Górniczej, co zdradzają ogromne zabudowania lokalnej elektrociepłowni. Na zdjęciu, które najbardziej przypadło mi do gustu, widać wielką piaskarkę w ceglanym kolorze wśród hałd piasku. Maszyna zajmuje pierwszy plan, dopiero po chwili w tle dostrzeżemy ludzi stojących nad urwiskiem. W aspekcie kompozycyjnym Diana Lelonek wydaje się świadomie kontynuować operowanie estetyką z jej wcześniejszego projektu Znacznie wcześniej. Podobnie jak wtedy tak i tym razem świat przyrody na zdjęciach artystki jest zarazem pociągający, ale i obcy. Co ciekawe, prace Diany Lelonek przypominają mi w dużym stopniu kilka zdjęć z rosyjskiej strony Беспросвет (Besprosvet) na Facebooku, przypominającej tamtejszy odpowiednik polskiej Duchologii. Odnoszę wrażenie, że artystka mogła zaglądać na tę stronę w przeszłości. Autorzy wspomnianego profilu publikują fotografie odzwierciedlające depresyjny krajobraz krajów postkomunistycznych, izolującą aurę architektury socrealistycznej. Znajdziemy tu pomniki Lenina, brzydkie bloki, opuszczone trzepaki – jest nawet naga dziewczyna, która stoi odwrócona do nas plecami, obok czołgu w lesie. Podobnie jak u artystki z Lookout Gallery, na tych zdjęciach ludzie są jednym z wielu elementów krajobrazu – jakby przypadkowi i zagubieni, wciśnięci między dzikie zarośla i labirynt gigantycznych budowli. Zdjęcia z Беспросвет w zestawieniu z pracami Diany Lelonek ujmują jako estetyczny dowód na wspólnotę doświadczeń społeczeństw postkomunistycznych. Mamy podobne widoki za oknem, nie aż tak dawno używaliśmy podobnych przedmiotów codziennego użytku, w latach dziewięćdziesiątych podobnie romansowaliśmy z estetyką Zachodu.
Artystka z Poznania podejmuje też drugi, bardziej uniwersalny trop – próbuje zburzyć podział na naturę i kulturę, w zamian proponując, za amerykańską filozofką Donną Haraway, holistyczny koncept „natury-kultury”. Lelonek próbuje obalić porządek dominujący w nauce i kulturze, który stawia człowieka ponad jego otoczeniem. We wrześniowym wywiadzie dla „Obiegu” poświęconym wystawie Lelonek Monika Bakke, autorka Biotransfiguracji, zwraca uwagę na to, że „nie chodzi o to, aby cofać się do jakiejś wyimaginowanej zwierzęcej przeszłości, ale raczej przemyśleć dobrze fakt, że jesteśmy zwierzętami.” W tym miejscu warto wyjaśnić, co mieści się w drugim z pomieszczeń w Lookout Gallery.
Z myślą o wystawie Diana Lelonek wraz z kuratorką Katarzyną Różniak nawiązały kontakt z Muzeum i Instytutem Zoologii PAN w Warszawie. Instytucja ta, znana wcześniej jako Polskie Muzeum Zoologiczne, przeszła w ciągu ostatnich dekad burzliwe przetasowania – zmiany lokalowe, pożar – aż ostatecznie stała się częścią PAN. Zbiory MIZ znajdują się obecnie w Pałacu Kultury i Nauki. Muzeum chętnie współpracuje z innymi instytucjami zainteresowanymi wystawieniem eksponatów z jego ogromnej kolekcji. Na potrzeby swojego projektu Diana Lelonek wybrała kości zwierząt i umieściła je w mniejszej sali galerii, tworząc tym samym ożywczy kontrast dla fotografii w głównej sali. Na dwóch stołach znajdziemy kilka czaszek i żeber, a także Anatomię zwierząt Krzysztofa Krysiaka. Układ prezentowanych obiektów wydaje się nieprzypadkowy. Na wyższej z półek spoczywa czaszka małpiatki i żebra jeżozwierza, które na pierwszy rzut oka mogą wywołać konsternację, ponieważ przypominają żebra i czaszkę noworodka. Tak więc gra ze skojarzeniami i przyzwyczajeniem do antropocentrycznej optyki udała się Dianie Lelonek znakomicie. Stawiamy się tak wysoko ponad światem roślin i zwierząt, a jeśli mielibyśmy rozpoznać własne szczątki, kto wie, czy nie popełnilibyśmy błędu. Na głównym stole artystka zbudowała kompozycję, która wygląda jak pogański ołtarz. Gipsowe popiersie małpy, w swojej kiczowatości i absurdzie, przypomniało rekwizyty rodem z Planety Małp. Natomiast wspomniana już Anatomia zwierząt otwarta na oścież wzbudzać może skojarzenia z Biblią. Układ przedmiotów sugerujący kontekst sakralny bądź okultystyczny można interpretować jako symboliczne przedstawienie konkurencji między nauką i religią – dwóch sił, które ścierają się wieczne w naszych głowach. Dianie Lelonek chyba mocno zależało na tym, żeby podkreślić podobieństwo między ludźmi i zwierzętami. Nie jest raczej zbiegiem okoliczności fakt, że podręcznik o anatomii otwarty był akurat na stronie z ilustracją możliwych mutacji u ludzi – była tam grafika pokazująca chłopca ze szczątkowym ogonem. Krótko mówiąc, nie zapominajmy o naszych korzeniach.
Z perspektywy czasu Yesterday I met a really wild man kojarzy mi się też z Walserem – tegorocznym debiutem fabularnym Zbigniewa Libery, którego premierową projekcję zobaczyłem na Nowych Horyzontach. Film opowiada historię urzędnika kolejowego, który tajemniczym zrządzeniem losu trafia do dżungli, gdzie spotyka dzikie plemię. Według samego Libery jest to historia fikcyjnej grupy ludzi, którzy świadomie odrzucili cywilizację i zamieszkali w dziczy. Bohaterowie Walsera to drugie pokolenie tej grupy samozwańczych outsiderów. Czy to zupełna fikcja? Niekoniecznie. Ostatnio mówi się coraz częściej o modzie na życie off-grid – świadomą ucieczkę od cywilizacji, egzystowanie poza pędem współczesnego świata. Jednak i w Walserze, i w przygodzie z off-grid można się dopatrywać eskapizmu, u Diany Lelonek – wręcz przeciwnie. Bohaterzy jej kadrów zawsze kroczą w stronę zabudowań, jakby z ciekawością i chęcią poznania swojego miejsca w świecie. Artystka zachęca do odważnej i świadomej konfrontacji z ideami posthumanizmu i poddania w wątpliwość naszej wyższości względem flory i fauny. Także kwestie ekologiczne wydają się ważne dla Diany Lelonek. Jak widać po tematyce jej kolejnych wystaw, fotografkę wciąż nurtuje problem, często wypieranej, ludzkiej zwierzęcości i wiary współczesnego człowieka w zdobycze nauki. O ostatnim świadczy jej praktyka manipulowania książkami, jak przy okazji ubiegłorocznego projektu Tam i tak nic nie ma. Artystka „pastwiła się” wtedy z Markiem Kucharskim nad dziełem O pochodzeniu gatunków Karola Darwina. Prawdy objawione współczesnej nauki wydają się wywoływać w Dianie Lelonek bunt i potrzebę protestu. Wszak wiele z tych prawd stanowiło nadbudowę teoretyczną dla wielu ludzkich niegodziwości, żeby wymienić tylko supremację białych kolonistów nad innymi rasami i degradację środowiska naturalnego. Jak widać po nagłówkach dzisiejszych gazet, to wciąż bardzo aktualne tematy.
Przypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Diana Lelonek
- Wystawa
- Yesterday I Met a Really Wild Man
- Miejsce
- Galeria Lookout
- Czas trwania
- 26.09-22.11.2016
- Osoba kuratorska
- Katarzyna Różniak
- Strona internetowa
- lookoutgallery.pl