WENECJA 2013: Krew i róż
Ogrom pawilonów i wydarzeń towarzyszących tegorocznemu Biennale w Wenecji okazał się niemożliwy do ogarnięcia w parę dni i wymusił na nas specyficzny i dość okrutny, bo selektywny tryb oglądania. Wchodziliśmy do pawilonów, dając im parę minut na przekonanie nas, że powinniśmy w nich zostać. Jeżeli nie były wystarczająco interesujące i nie miały magnesu, który zatrzymałby nas na dłużej, wychodziliśmy prawie natychmiast. Niektóre pawilony odtwarzaliśmy we wspomnieniach jeszcze później, a inne nie zapisywały się w pamięci prawie wcale albo jedynie z trudem przypominaliśmy sobie co działo się w poszczególnych miejscach. Postanowiliśmy skupić się na tych wartych poświęcenia dłuższej chwili.
Pawilon Polski prezentujący projekt Konrada Smoleńskiego Everything Was Forever, Until It Was No More z całą pewnością ma w sobie siłę przyciągania na dłużej (jeżeli już przyjdzie się o pełnej godzinie). Dwa dzwony ustawione równolegle, z nakierowanymi nań mikrofonami, wyznaczają środek halowego wnętrza. W niewielkiej odległości za nimi stoją ściany ustawione z głośników, podczas gdy boczne ściany samego pawilonu od góry do dołu pokryte są stalowymi szafkami. Surowe wnętrze polskiego pawilonu utrzymane w ciemnej, stalowej tonacji, z rzędami regularnie ułożonych pod ścianą szafek, przywołują na myśl kostnicę albo futurystyczny kościół. Mimo początkowych obaw, które z całą pewnością odczuwają zwiedzający po otrzymaniu zatyczek do uszu, dźwięk dzwonów nie jest opresyjny. Głośne dźwięki, zmieniające się stopniowo – przechodzące przez kolejne etapy od bijących dzwonów, których brzmienie następnie jest odtwarzane z głośników aż do rezonujących ścian ze stalowych szafek – ma w sobie coś hipnotyzującego, włącza ciała odbiorców we wspólną falę drgającego dźwięku. Jednak zaraz po opuszczeniu pawilonu odczuwa się pustkę, bynajmniej nie przez katharsis, którego można doświadczyć w stanach transowych, ale raczej przez cisnące się na usta pytanie „to wszystko?”. Wielu zwiedzających może poczuć niedosyt, a może nawet zdziwienie żałobną atmosferą pawilonu.
Poza Pawilonem Polskim, któremu z oczywistych względów poświęciliśmy dużo atencji, zasługujący na uwagę okazał się sąsiedni Pawilon Rumuński. Maria Alexandra Pirici i Manuel Pelmus, których projekt jest tam właśnie prezentowany, na czas Biennale pustą przestrzeń pawilonu zamienili na miejsce rekonstrukcji wybranych najważniejszych wystaw Biennale d’Arte, jakie miały miejsce w Giardini od początku trwania tej imprezy artystycznej. Niematerialna, choreograficzna reprezentacja w wykonaniu kilku performerów, którzy zmieniają co chwilę swoje pozycje i informują zwiedzających o tym, co właśnie zostanie zaprezentowane jest zdecydowanym punktem tegorocznej edycji Weneckiego Biennale.
Interesujący jest również Pawilon Grecki z pracami Stefanosa Tsivopoulosa, który oprócz obszernego researchu na temat ekonomii i różnych metod wymiany walutowej zaprezentował trzy filmy odnoszące się do trwającego kryzysu w krajach południa Europy, bez epatowania smutkiem czy żalem. Ostatni okazał się nawet bardzo zabawny. Przedstawiona na nim samotna zblazowana kolekcjonerka ubrana w kimono, składa z banknotów kwiatowe origami i wypełnia wazon świeżą kompozycją, wyrzucając poprzedni banknotowy bukiet. W ekskluzywnym mieszkaniu przepełnionym drogimi dziełami sztuki, bez trudu możemy rozpoznać polski akcent – rzeźbę Pawła Althamera. W międzyczasie przeprowadza rozmowę telefoniczną, z której wynika, że parę tygodni wcześniej kupiła kolejne dzieło sztuki, którego zapomniała odebrać.
Odświeżającym akcentem jest wspólny pawilon Litwy i Cypru zajmujący wnętrza modernistycznego gmachu miejskiej hali sportowej Palasport Giobatta Gianquinto tuż obok Arsenale. Zgodnie z zamierzeniem jest to prezentacja włączająca nie tylko artystów litewskich i cypryjskich z różnych generacji, ale także gościnny udział artystów z innych krajów. Na wystawie oprócz instalacji można oglądać kilka prac choreograficznych w wykonaniu performerów, m.in. Lia Haraki. Projekt kuratorowany przez Raimundasa Malasauskasa o nazwie Oo można śmiało uznać za jedno z najbardziej zaskakujących przedsięwzięć Biennale 2013, uhonorowane przez komisję wyróżnieniem za oryginalność formuły pawilonu.
Naszym faworytem jest jednak Pawilon Irlandzki, w którym Richard Mosse zaprezentował zdjęcia i filmy z podróży do Demokratycznej Republiki Konga. Artysta pokazuje żołnierzy z zawieszoną na ramionach bronią pokaźnych rozmiarów na tle pejzaży, których naturalną zieleń zamienił na intensywny róż. Zabieg jest prosty, ale efekt niebanalny. Zapierające dech w piersiach surrealistyczne krajobrazy skontrastowane z mundurami i smutnymi spojrzeniami żołnierzy, jeszcze mocniej wydobywają bezsensowność śmierci milinów ludzi, pochłoniętych przez kolejne wojny domowe trawiące Demokratyczną Republikę Konga. Różowe pola odrealniają drastyczne sceny leżących zwłok. Mosse oprawia niewyobrażalne okrucieństwo w nadzwyczajne piękno, które nie może istnieć w naturze.
Po obejrzeniu wielu świetnie zaaranżowanych wystaw podczas 55. Biennale w Wenecji pozostaje wrażenie, że niewiele z nich jest na tyle oryginalnych, żeby zapaść w pamięć na dłużej. Brakuje artystów z najmłodszego pokolenia i dystansu, a nadmiar powagi towarzyszący niektórym projektom w zestawieniu z innymi daje efekt bliski banałowi, szczególnie gdy przesłanie zasadza się gdzieś na poziomie anegdoty.
Zofia Krawiec — Autorka książek „Miłosny Performans” i „Szepczące w ciemnościach”. Absolwentka filozofii i kulturoznawstwa. Mieszka w Warszawie.
Więcej