W Zamku ciągle straszy
We wrześniu minie rok od objęcia przez Małgorzatę Ludwisiak stanowiska dyrektorki stołecznego CSW (konkurs wygrała w czerwcu, rozmowy z załogą zaczęły się w lipcu, formalnie kontrakt obowiązuje od września). Ludwisiak znalazła się w wymarzonej sytuacji: po Fabio Cavalluccim nie może być przecież gorzej. Trudno o lepsze warunki do wprowadzenia gruntownych zmian, których, jak wiadomo, Zamek potrzebuje na wszystkich poziomach (merytorycznym, personalnym, infrastrukturalnym, tożsamościowym…). Jednak ruina, jaką Ludwisiak zastała po niesławnym Włochu, może okazać się także pułapką. Jak bowiem wiadomo, rewolucje nie wybuchają wtedy, kiedy ludziom jest bardzo źle, lecz kiedy im się poprawia, ale za wolno w stosunku do zmian zachodzących dookoła (wyniki wyborów prezydenckim najnowszym dowodem na słuszność tej tezy). Tymczasem właśnie kończy się okres próbny Ludwisiak. Jak go wykorzystała?
Pani dyrektor zaczęła klasycznie: od zmontowania nowej ekipy. Z jakim efektem? Z Zamkiem pożegnał się m.in. Romuald Demidenko, jeden z najciekawszych, najbardziej kreatywnych (i już doświadczonych!) kuratorów młodego pokolenia, oraz Justyna Wesołowska, wieloletnia kuratorka CSW, autorka m.in. przekrojowej wystawy Maurizio Catellana. W efekcie odwołano przygotowywaną przez Wesołowską wystawę-jubileusz z okazji 50-lecia Galerii Foksal, ale także anonsowany na highlight nowego programu pokaz Nieskończona ilość małp Stacha Szabłowskiego. Podczas sławetnej konferencji prasowej, na której nie można było zadawać pytań (tej ze ścianką w tle), reklamowała go sama Ludwisiak. W tym układzie największym hitem (i merytorycznym, i medialnym) okazała się wystawa Natalii LL, czyli… ostatni pokaz z programu Cavallucciego. Dodajmy, że przygotowany przez kuratorkę zewnętrzną – Ewę Toniak. Tymczasem na pokład weszli Jarosław Lubiak (wicedyrektor nr 1), Adrianna Prodeus (wicedyrektor nr 2) i Urszula Kropiwiec (wicedyrektor nr 3), w zamkowym teamie zakotwiczyła także Anna Czaban (na razie bez stanowiska wice, ale może wkrótce przyda się nr 4). Wkrótce pracę podjąć ma Joanna Zielińska – kuratorska nadzieja Zamku. W CSW będzie więc co czytać, ale czy co oglądać?
Nowe władze z pewnością mają świadomość, że w tej sytuacji każda wystawa będzie ostukiwana z wszystkich stron i oceniana jako pars pro toto całej instytucji – jej potencjału, woli zmian i możliwości logistycznych. I nic nie poradzę, ale tak też odbieram Co jest społeczne?, które potrwa do końca września i nie tyle zamknie miodowy rok Ludwisiak, co oficjalnie otworzy małżeństwo nowej dyrektor z Zamkiem.
Co oglądamy? Kuratorowana przez Grzegorza Borkowskiego wystawa zajmuje dolne sale Zamku, które stały puste przez pół roku, jednak wygląda, jakby klecono ją na kolanie dwa dni. Pokaz nie ma żadnego zamysłu poza jednym: pokazać prace i wydarzenia, które z inicjatywy CSW powstały i odbyły się w przestrzeni publicznej Warszawy. To w zasadzie wystawa archiwaliów: plansz z powiększonymi fotografiami i filmów.
Zaczynamy od klasyki, czyli realizacji w ramach Raju utraconego, jest Spacer Pawła Althamera, Dotleniacz i Pozdrowienia z Alej Jerozolimskich Joanny Rajkowskiej, Barbara Kruger, Jenny Holzer, Krzysztof Wodiczko… już państwo ziewają? Cóż, jest nawet Lawrence Weiner, choć ja nie chwaliłbym się zamalowaną podczas remontu pracą klasyka sztuki pojęciowej. Pytanie za sto punktów: po co robić szkolny pokaz, który ani nie poszerza naszej wiedzy o tych pracach (i ich autorach), ani ich w nowy sposób nie kontekstualizuje? Ot, było sobie dwadzieścia-kilka realizacji usytuowanych w przestrzeni publicznej w latach 1988–2014, okresie jak każdy inny i niczym specjalnym się nie wyróżniającym… Zaiste, nie sposób pojąć, jaki był zamysł powstania tej wystawy – obstawiam, że chodziło o szybką produkcję, która „czymś” wypełni straszące pustką sale CSW. Czym? No jakże, jesteśmy w Zamku, a więc oczywiście pracami jakoś związanymi z Zamkiem! Słowem, klasyka gatunku. Ale to nie wszystko – tak koszmarnie zrealizowanej wystawy nie widziałem od dawna. Opis tej ekspozycji musiałby mieć znamiona znęcania się, więc poprzestanę tylko na uwadze, że powiększone zdjęcia naklejone na piankę (na niektórych rogach spłaszczoną – pewnie upadła podczas wieszania), chaotycznie rozmieszczone filmy i kilka starych katalogów na prowizorycznym stoliku to nie jest poziom instytucji mającej ambicje globalne. Mówiąc eufemistycznie, to również trochę za mało, jak na wystawę problemową. To zresztą raczej projekt na książkę – w sam raz do ogarnięcia przez sprawny zespół w rok. Warto przy okazji zauważyć, że Cavallucci właśnie w rok przygotował swój Regress/Progress (abstrahując od jakości tego projektu). Tymczasem dzisiaj publiczność dostaje pokaz, który powinien nazywać się Na dworze (dla krakusów: Na polu), bo to jedyny wspólny mianownik prezentowanych prac, jaki udało się wyzyskać. Można wręcz powiedzieć, że CSW zapomniało o tym, co jest społeczne i jak pracuje się z artystami formatu Holzer, Kruger, Weinera czy Wodiczko.
Nie wiem, czy to miał być pokaz siły (tradycja zobowiązuje), ale wiem, że wyszła desperacja, przypadkowość i reaktywność (jeżeli ktoś się nie zorientował, podpowiem, że kapitał symboliczny związany z pracami Rajkowskiej już od dawna leży w budynku przy ulicy Pańskiej). A teraz tak zwany szerszy obraz. Kiedy poprosiłem w kasie o przewodnik po wystawie, bileterka z uśmiechem oznajmiła mi, że nie ma, na stronie jest niewiele więcej niż na karteczce, którą ściskałem w dłoni, a „katalogu nie będzie”. Chciałoby się powiedzieć – nic nowego. Pomijając standardowe katalogi twórców zagranicznych (często horrendalnie drogie: Jankowski – 220 zł., Alӱs – 130 zł.), Zamek nie radzi sobie z opracowaniem publikacji do najważniejszych wystaw: British British Polish Polish czeka na książkę blisko dwa lata, Secretum et Tremor Natalii LL – kilka miesięcy. O publikacjach problematyzujących aktualny stan sceny artystycznej i poddających namysłowi dzisiejszą pozycję Zamku – nawet nie wspominam. A jeżeli jesteśmy już przy wydawnictwach, to nie sposób nie zauważyć, że „Obieg” od dłuższego czasu stoi w miejscu lub dryfuje w kierunku nieznanym chyba nawet jego redaktorom – co odnotowuję bez satysfakcji (ostatnio znalazł się nawet na celowniku hakerów i zniknął, choć złośliwi utrzymują, że to ktoś zapomniał zapłacić za witrynę). W ogóle przestrzeń wirtualna to kolejna bolączka Zamku – fatalna, skrajnie niekomunikatywna strona (minął rok…), drewniane wpisy na Facebooku, Instagram aktualizowany nawet co kilka tygodni…
Idźmy dalej. Dziedziniec Zamku przesklepiono dachem rodem z piwnego ogródka – zimą niewątpliwie chroni od śniegu i deszczu, jednak latem zamienia CSW w piekarnik. Niegdysiejsze atrium zdobią teraz aluminiowe rusztowania z kablami i oświetleniem – ale nic to, teraz „iwenty” mogą odbywać się tu po taniości cały boży rok. Ma to urok plenerowej biesiady. Ostatnio na dziedzińcu parkowała flota samochodów BMW pomalowanych przez artystów. No to kontynuujemy spacer. Szatnia, kiedyś wygodnie usytuowana przy wejściu na wystawy, od jakiegoś czasu znajduje się tak daleko od sal, jak tylko można – w podziemiach, do których schodzi się obok kina. W bibliotece (czynnej zaledwie cztery godziny dziennie) nie ma wi-fi – jeżeli ktoś przyszedł popracować na plikach zapisanych w chmurze, niestety nie da rady (za to obsługa przemiła). Winda do pomieszczeń biurowych, ale także Ośrodka Informacji i Dokumentacji Naukowej, jest tradycyjnie zablokowana dla odwiedzających – kiedyś trzeba było wołać pracownika, żeby przytknął kartę na zewnątrz windy, teraz taki biedak musi już wejść do środka. Jesteśmy na górze. Na korytarzach jak zwykle walają się komputery, model IBM 386.
Czepiam się? Tak, ale tylko trochę. Niektóre z tych przedsięwzięć były zaplanowane wcześniej? Niektóre może tak. Ale skoro przez rok nie udało się posprzątać korytarzy, dokończyć kilku publikacji i zainstalować wi-fi w bibliotece (o wymyśleniu dobrej wystawy nie wspominając), to jakim cudem zostanie posprzątany bałagan programowy? I w tym wszystkim nie chodzi nawet o deprecjonowanie pracy tego czy innego kuratora. Zresztą Borkowskiemu, legendzie Zamku i „Obiegu”, jeden słabszy pokaz nie zaszkodzi – szczególnie o znamionach zleconego odgórnie, kleconego ad hoc zapychacza. Rzecz w obezwładniającym, wylewającym się z każdej szpary poczuciu nudy, braku metody, misji i idei. Jak słyszę, Zielony Jazdów przemianowano w tym roku na Zielony Archipelag, pomalowano też płot – oto miara postępu. Z kolei Adam Broomberg & Oliver Chanarin, których wystawa właśnie się otwiera (26 czerwca), to artyści dobrze znani z krakowskiego Miesiąca Fotografii, gdzie w 2011 roku kuratorowali całą imprezę. To oczywiście dobrze, że teraz pokażą swoje prace w Warszawie – lepiej późno niż wcale. Interesująco zapowiada się także cykl sześciu spotkań Część większej całości osnuty wokół prac składających się na Kolekcję Publiczną m.st. Warszawy, do 2025 roku pozostającą w depozycie CSW Zamek Ujazdowski (dodajmy, że z inicjatywy Fundacji Bęc Zmiana). Ale cykl kilku spotkań instytucji nie czyni. Podobnie, jak „podskórne” działania A-I-R Laboratory. Może czas odwrócić proporcje?
Przystępując do konkursu, Małgorzata Ludwisiak zaproponowała formułę instytucji zajmującej się „sztuką globalną”. Rzecz w tym, że dzisiaj nie trzeba odkrywać w tej materii Ameryki. Pozostając w obrębie instytucji stołecznych, łatwo dostrzeżemy, co stanowi o ich atrakcyjności (nie tylko dla ekspertów, ale także dla coraz większej publiczności): wystawy problemowe; rzetelne, a jednocześnie przystępne pokazy monograficzne; styk powojennej nowoczesności i współczesności; nienaganna architektura wystaw; edukacja; praca na archiwach; nieustannie tasowane i rozszerzane kolekcje; pokazy artystów zagranicznych. Proporcje i jakość tych składników przesądzają o sile i wyrazie danej instytucji, ale wszystkie je łatwo odnajdziemy w programach MSN-u, Zachęty, MNW, Królikarni… a także BWA Tarnów, BWA Wrocław, MWW, Arsenału w Białymstoku i innych. Halo, pobudka, czas centralizacji (rozumianej także jako dominacja opisywanego tu Centrum) dawno już się skończył, a do najlepszych polskich instytucji prowadzą równe drogi, jeżdżą szybkie pociągi i latają tanie samoloty (oto wspominane na wstępie zachodzące dookoła zmiany). Obawiam się, że w tej sytuacji CSW nie pomoże nawet skala pangalaktyczna.
Zbigniew Libera zauważył kiedyś, że trzy osoby w Fundacji Galerii Foksal robią więcej niż 90 zatrudnionych w CSW. Rozpoznanie sprzed kilkunastu lat ciągle pozostaje w mocy. Trudno, będę pierwszym, który zada to pytanie: po co właściwie Warszawie Zamek? Ekologiczne bezglutenowe rzodkiewki za 10 złotych można już kupić w wielu miejscach, nie trzeba fatygować się do parku na Jazdowie. Hamaki i leżaki też nie przesądzają sprawy. Ta ciągle jest w załatwianiu.
PS. Tylko proszę nie zwalniać wymienionych tu osób.
PS2. W kawiarni jest dobra i niedroga kawa.