Dzień 309. Podsumowanie roku z perspektywy ukraińskiej
BLYZKIST: Maria Beburia i Taras Gembik
2022 zaczął się dla nas 24 lutego
Nie pamiętamy, co się działo na początku tego roku. 2022 zaczął się dla nas 24 lutego. A co działo się dalej, zaciera się we wspomnieniach, w natłoku wydarzeń, miesiącach w napięciu, niepokoju i strachu. Pamiętamy ten rok już tylko dzięki zdjęciom, wiadomościom wymienianym z rodziną i przyjaciółmi lub rachunkom ze zbiórek jedzenia czy leków wysyłanych do Ukrainy. Pamiątki z tego roku są naznaczone wojną, lecz także są zapisami chwil wsparcia i solidarności.
Nasze rodziny postanowiły pozostać w Ukrainie. 24 lutego nie wiedzieliśmy, co robić, ale wiedzieliśmy, że trzeba robić coś. Czuliśmy lęk, bezradność i złość.
Po 24 lutego tragiczne okoliczności spowodowały jednak, że wydarzyło się coś, o czym marzyliśmy od dawna. Od kilku lat staraliśmy się o większe zaplecze, by działać na rzecz osób migranckich. Zadawaliśmy więc sobie jednocześnie pytanie, dlaczego wojna musiała dotknąć naszych bliskich, by otrzymać tę możliwość.
Doświadczenie, które zebraliśmy w ciągu ubiegłych lat, pracując w polu kultury i działając na rzecz osób migranckich w ramach kolektywu BLYZKIST, pomogło nam od razu włączyć pomoc humanitarną do naszych działań i powołać razem z naszymi bliskimi osobami Solidarny Dom Kultury (SDK) Słonecznik* w budynku Muzeum Sztuki Nowoczesnej przy Pańskiej 3.
Jako BLYZKIST działamy ze wspólnotami i dla wspólnot osób migranckich, a także w kryzysie bezdomności. Do tej pory, co tydzień od 2021 roku, odbywa się Antykryzysowy Klub Filmowy, wydarzenie, które organizujemy razem z Fundacją Daj Herbatę dla osób w kryzysie bezdomności. Jako Słonecznik rozszerzyliśmy swoje działania i staliśmy się także ciągle powiększającą się wspólnotą.
SDK jest safe-space’m dla społeczności ukraińskiej, migranckiej i uchodźczej z innych krajów. Dostaliśmy możliwość na działania i staliśmy się bardziej widoczni. Słonecznik to dla nas nie projekt artystyczny, to przede wszystkim ludzie, którzy nas wspierają, oraz wspólnota osób migranckich i uchodźczych, z którymi wspólnie tworzymy tę przestrzeń. Która już wyszła poza budynek przy Pańskiej – jest w innych miejscach fizycznych, w czatach na Telegramie, ale też w środku nas samych.
Najważniejsze pamiątki po tym roku stanowią więc archiwum naszych działań. To SMS-y od rodziców. To zdjęcia dokumentujące zbiórki leków, sprzętu medycznego i jedzenia, które wysyłaliśmy do miejscowości we wschodniej Ukrainie razem z Fundacją Bądź i wolontariuszkami. To rachunki za zakup produktów do robienia kanapek, które zawoziliśmy do punktów na warszawskich dworcach. To transparenty, z którymi chodziliśmy pod ambasadę rosji. To rysunki słoneczników namalowane przez dzieci. To potwierdzenia wpłat na oddolne inicjatywy działające w Ukrainie i darowizn na armię ukraińską. To wiersze, które wspólnie czytaliśmy. I tysiące pierogów i litry zup, które zrobiliśmy podczas wspólnych gotowań razem z Kobietami Wędrownymi i Panią Lubov. To tańce w Zaczarowanym Ogrodzie na Jazdowie. To recepty na kolejne leki uspokajające. To paczki z termo bielizną i power bankami. To wiele, wiele innych pamiątek, a wśród nich oczywiście dużo rozmów, spotkań, płaczu, spalonych papierosów, przytuleń.
W dziesiątym miesiącu pełnej inwazji rosji na suwerenną Ukrainę widzimy, że polskie społeczeństwo i zachodnie kraje zmęczyły się tematem, a wojna wciąż trwa. Potrzebujemy wsparcia cały czas, instytucjonalnego i systemowego. Wciąż niezbędne są darowizny na kontynuację działań czy zakup generatorów i leków pierwszej potrzeby, które wysyłamy do Ukrainy. Lecz także potrzebujemy obecności w przestrzeni publicznej i na platformach wypowiedzi.
Czujemy, że przez ten rok wiele rzeczy się zmieniło na rzecz dostępności instytucji kultury dla osób migranckich i uchodźczych. Pierwsze kroki zostały wykonane, ale co dalej? Już nie jest wystarczające tłumaczenie opisu wystawy na język ukraiński, potrzebujemy rozbudowanej polityki integracji, włączania i zatrudnia osób migranckich na etaty. W tej chwili, co dziesiąta osoba mieszkająca w Polsce jest z Ukrainy. Włączanie do życia kulturalnego i publicznego osób szukających w Polsce schronienia nie jest już wyborem instytucji, lecz koniecznością. Widzimy też potrzebę w kontynuowaniu już rozpoczętej dyskusji o dekolonizacji, bojkocie kultury rosyjskiej i dobrych praktykach sojuszniczych.
Dostałyśmy wiele wyrazów wsparcia od środowiska artystycznego, naszych przyjaciół/ek, zawiązaliśmy sojusze z nowymi inicjatywami i oddolnymi kolektywami. Przetrwaliśmy ten rok tylko dzięki Wam wszystkim i naszym osobom bliskim, bo jesteśmy w tym razem. Działamy dalej.
*Kolektyw SDK „Słonecznik”: Maria Beburia, Sebastian Cichocki, Kuba Depczyński, Taras Gembik, Yulia Krivich, Kaja Kusztra, Natalia Sielewicz, Bogna Stefańska i niezliczone osoby sojusznicze.
Yulia Krivich
Sieć wzajemnego wsparcia
Powiedzieć, że ten rok był rokiem szokującym, ciężkim, wyczerpującym i tragicznym w moim życiu oraz życiu wielu osób z Ukrainy — to nie powiedzieć prawie nic. Wojny nie powinny się wydarzać, nikt nie powinien tak cierpieć, a na tej planecie, która i tak umiera, wydawało się, że już nie może istnieć takie zło. Jednak zło, jak mówiła Hannah Arendt, jest banalne i nie posiada żadnej głębi i wymiaru demonicznego. Jest wśród nas na co dzień w większym lub mniejszym stopniu i jeżeli go się nie potępia, nie przeciwstawia się tej ludzkiej zachłanności, wiemy już, że może wzrosnąć do niewiarygodnej skali ludobójstwa i masakry. Tak jest na całym świecie.
Czujemy, że przez ten rok wiele rzeczy się zmieniło na rzecz dostępności instytucji kultury dla osób migranckich i uchodźczych. Pierwsze kroki zostały wykonane, ale co dalej?
Swoje podsumowanie chciałabym jednak zacząć od czegoś pozytywnego. Jednym z moich najmocniejszych doświadczeń w życiu w Polsce, a mieszkam tu od 11 lat, był tegoroczny niewiarygodny zryw pomocy polskiego społeczeństwa na początku pełnoskalowej inwazji rosji na mój kraj. Przy tej okazji chciałabym odczarować słowo „fala”, bo tylko tak widziałam to, co się działo — Fala Pomocy dla Ukrainy. Jak trafnie opisała ten moment Sylwia Chutnik: to państwo powinno zmienić nazwę na zrzutka.pl. Początki tej fali łączą się w mojej świadomości z powstaniem Solidarnego Domu Kultury Słonecznik na Pańskiej 3, miejscem, które stało się dla nas, Ukraińskiej diaspory w Polsce, bezpieczną przestrzenią. Pomimo wcześniejszych sygnałów, nikt nie był w stanie uwierzyć, że wojna naprawdę może się wydarzyć. W kompletnym szoku, zebraliśmy się na Pańskiej, żeby malować transparenty i od tamtego dnia liczę dni i miesiące SDK Słonecznik.
Najpierw spontaniczne zebranie, chęć pomocy, dzielenie się obowiązkami, a jednocześnie kontakt z wolontariuszami, a dla nas odzyskanie poczucia sprawczości, że realnie możemy, choćby i w małym stopniu, wpływać na bieg historycznych dziejów. Leki, zbiórki, kanapki, zebrania, transporty, ludzie, dużo ludzi, matki z dziećmi na dworcach, słoneczniki zamiast okupantów (najlepszy perfomans roku według mnie), wywiady i rozmowy, zdjęcia na dokumenty, lekcje z języka ukraińskiego, masaże relaksacyjne, pomoc psychologiczna, wsparcie prawne, spotkania z przyjaciółmi, których dawno nie wiedziałam, teraz już uciekających przed wojną — wszystko to się działo w budynku biur Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie na początku roku. Niewiarygodnie, jak ludzie potrafią się zmobilizować. Nie zapomnę spotkania kryzysowego Konsorcjum Praktyk Postartystycznych na Pańskiej 3, kiedy artystki, artyści, pracownicy kultury z różnych regionów przyjechali/ły do Warszawy w pełnej gotowości działać razem na rzecz pomocy Ukrainie. Kanapki robiło się na dole, a dyskutowało się na górze. Na tym właśnie spotkaniu podzieliliśmy się na kilka grup; każda z nich się zajmowała innym zagadnieniem. Wydaję się, że wtedy jeszcze termin westplaining nie wszedł tak mocno w użycie, ale już wtedy czuliśmy, że ma miejsce się pewien rozłam światopoglądowy. W związku z tym dołączyłam do grupy „kontrpropagandy”. Właśnie w tej grupie powstał projekt, w który od początku zaangażowało się wiele osób — Soniakh Digest, against war, empire, and westsplaining.
Nie zapomnę spotkania kryzysowego Konsorcjum Praktyk Postartystycznych na Pańskiej 3, kiedy artystki, artyści, pracownicy kultury z różnych regionów przyjechali/ły do Warszawy w pełnej gotowości działać razem na rzecz pomocy Ukrainie.
Dość długo wydawało się, że robienie sztuki nie ma sensu. Jak robić sztukę po Buczy? Jedynie co mnie wtedy zajmowało, to jak pomóc swojej rodzinie, jak pomóc ludziom, którzy są na miejscu. Jedyne uczucie, które wtedy trzymało mnie przy życiu, to wściekłość, złość i to właśnie pomagało mi walczyć na co dzień. W języku ukraińskim jest dobre słowo — лють które oznacza mniej więcej wściekłość. Pamiętam jak wiele razy czytałam wtedy tekst o Ukraińskiej wściekłości autorstwa Kateryny Iakovlenko, kuratorki, pisarki i badaczki z Luhanska i Kijowa. Także wystawa, kuratorowana przez Katię w jej zrujnowanym mieszkaniu pod Kijowem, jest moim highlightem roku. Wszyscy się boją piekarza, ale ja dziękuję odbyła się w ruinach mieszkania kuratorki, w które uderzył rosyjski pocisk. Po tym, jak powiat kijowski został wyzwolony przez armię Ukraińską, Iakovlenko przyjechała do Irpenia, żeby pożegnać się symbolicznie ze swoim tamtejszym życiem. Jak wielu ludzi w tym roku, Katia straciła już swój drugi dom (pierwszy, w 2014 w Luhansku), i próbowała zagoić ranę poprzez sztukę. Wychodząc z prywatnego doświadczenia tego, jak jednostkowa strata jest doświadczana w tle wielkiej katastrofy, w moim rozumieniu wystawa Kati daje wielką nadzieję dla sztuki w dramatycznych czasach. A sam tytuł wywodzi się z historii o piekarzu chleba z wioski sąsiedniej od Irpienia, który codziennie chodził piec chleb do lokalnego sklepiku. Droga do niego była cały czas ostrzeliwana. Pieczywo było rozdawane po trzy sztuki na osobę, a kolejka potrafiła trwać do 3 godzin. Kiedyś ktoś z tłumu zapytał, dlaczego tak wolno idzie, a piekarz odpowiedział, że codziennie ryzykuje życiem dla tego chleba i właściwie można mu podziękować. A więc Katia chciała podziękować mu w taki sposób. Kiedy czytała ten fragment swoich dzienników w Berlinie na publicznym evencie, organizatorzy, jak opowiadała, mocno się przerazili.
Ten rok był dla mnie także rokiem rozczarowań wobec wielu działaczek i działaczy kultury, ale także wobec myśli krytycznej w ogóle. Nie będę tu komentować strony agresora w kolonialnej wojnie, w pierwszej kolejności dlatego, że nie zdziwiła mnie ani postawa większości rosyjskiego społeczeństwa, ani postawa rosji liberalnej, tak zwanej antyreżimowej części kraju. Wojna trwa 8 lat, a rosyjski imperializm — stulecia.
Ta wojna ujawniła także przepaść i wielki kryzys w produkowaniu wiedzy przez zachodnie badaczki i badaczy i ich postrzeganiu Europy Wschodniej. Zobaczyliśmy, jak wiele teorii w praktyce, w obliczu realnej katastrofy po prostu się nie sprawdza, ale też jak wiele pracy czeka nas samych, aby zmienić ten porządek rzeczy.
A więc jak rozmawiać z tymi wszystkimi westernsami, którzy wciąż usiłują cię wciągnąć we wspólne debaty z rosyjskimi działaczami kultury? Nie widzą problemu, czasem nawet nie informują, że w programie będzie rosyjska narracja (nasze tegoroczne doświadczenie z documenta 15)? Jak wytłumaczyć wszystkim historię twojego kraju, twojej kultury, jak udowodnić, że twoja tożsamość istnieje? Jak zawalczyć o swoją agendę? To właśnie sztuka stała się częścią bardzo ważnej batalii dla nas w tym roku — stała się narzędziem i bronią w dyskursie (kultury, historii, języka) na tle wojny. Większość osób w Ukrainie wie teraz co to znaczy określenie cultural front i jak na nim się walczy. Albo — na przykład — jak wytłumaczyć, dlaczego nie chcemy teraz podejmować żadnej publicznej dyskusji z rosyjskimi działaczami kultury. O słowach, które nie ratują życia świetnie napisał Mykyta (Nikita) Kadan, jako odpowiedź na otwarty list artysty i współzałożyciela grupy Chto Delat?. Ponieważ Kadan odmówił uczestnictwa we wspólnej debacie z artystami i działaczami z rosji i Białorusi, wyżej wspomniany Vilensky postanowił wystosować list otwarty, w taki sposób zwracając się do Nikity. Złożonych, aktualnych tekstów w tym roku było wyjątkowo dużo, czytaliśmy i uczyliśmy się na nich. Właściwie dlatego u nas w SDK Słoneczniku postanowiliśmy założyć cykl spotkań i warsztatów o dekolonizacji, żeby razem i wspólnie zastanowić się i poszukać odpowiedzi na powyższe pytania. A więc otworzyliśmy puszkę Pandory.
O dziwo, w tym roku dużo myślałam o sztuce, o moralności i etyce w niej zawartej. Mam poczucie, że to wyjątkowe doświadczenie, które przeżyliśmy razem na samym początku, dało nam dużo narzędzi jako wspólnocie artystycznej do zmian od środka. Narzędzi, które mogą, a wręcz powinny być wykorzystane w innych sytuacjach kryzysowych. Bardzo bym chciała poświęcić więcej w tym tekście temu, co mnie zabolało w Polsce. Kolejne instytucje kultury, które straciliśmy; Akademie Sztuki, gdzie panuje przemoc. Niestety w moich priorytetach prawie cały rok było i pozostaje życie i wojna tuż przy granicy Polski.
Proszę o wsparcie w naszej nowej zrzutce „Podziel się ciepłem” na pomoc humanitarną dla frontu i szpitali w Ukrainie.
Yuriy Biley
Nie ma co ukrywać, że mijający rok był dla wszystkich wyjątkowo trudny. Wojna w Ukrainie skoncentrowała działania wielu sektorów i skupiła uwagę na moim kraju. Jestem beneficjentem tej sytuacji. W podsumowaniu roku w sztuce chciałbym skupić się na dwóch sprawach: widzialności sztuki ukraińskiej oraz instytucji dotkniętych instrumentalizacją z racji aktualnej sytuacji politycznej w Polsce.
Reakcja środowiska artystycznego na wojnę w Ukrainie w pełnowymiarowej skali była natychmiastowa i szumna. Marzec był chaotyczny, pełen różnych wydarzeń, spontanicznych aukcji, zrzutek, oddawania artystom i artystkom ukraińskim social mediów i tworzenia miejsc schronienia. Już na początku tego miesiąca odbyło się kryzysowe spotkanie w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, podczas którego w ramach otwartej dyskusji zastanawialiśmy się w jaki sposób sektor kultury może wesprzeć środowisko artystyczne zarówno w Ukrainie, jak i w Polsce. Szybko okazało się jednak, że większość – o ile nie wszystkie – osób, które na początku dotarły do Polski znalazła docelowe miejsca pobytu w innych krajach. Mimo szczerych chęci nie mieliśmy im wiele do zaproponowania, nie zapewniliśmy miejsc pracy ani nie wsparliśmy ich systemowo. Wynikało to jedynie z braku dofinansowania instytucji kultury przez obecny rząd. Ogólnie rzecz biorąc pomocy zewsząd było bardzo dużo, była ona jednak bardzo rozproszona i zabrakło jej wsparcia systemu. Systemowej pomocy ostatecznie było niewiele – dla przykładu, stypendia z ZAIKSU bardzo szybko okazały się zaledwie jednorazowym finansowym wsparciem.
Jednak dzięki solidarności i chęci pomocy miało miejsce kilka ważnych wydarzeń. Do kolejnego większego spotkania środowiska ukraińskiego doszło dopiero we wrześniu przy okazji wydarzenia Druh Druha, które zostało zainicjowane przez Dawida Radziszewskiego. W ramach tej inicjatywy kilkanaście galerii komercyjnych zaprosiło ukraińskie artystki i artystów do zaprezentowania swojej twórczości w swoich przestrzeniach. Druh Druha cieszyło się dużym zainteresowaniem i zyskało spory rozgłos, także dlatego, że łączyło artystyczne środowisko ukraińskie z polskim rynkiem sztuki. Z drugiej strony tegoroczne Warsaw Gallery Weekend mogło schować się w cieniu Druh Druha. Pojedyncze wystawy kilku reprezentantów i reprezentantek z Ukrainy przeszły bez echa, a na całym WGW zabrakło tematu wojny. Bardzo doceniam jednak wystawę łączącą queerowość i polskość Karola Radziszewskiego w BWA Warszawa, która została wyróżniona nagrodą Fundacji Sztuki Polskiej ING.
Jeżeli chodzi o pozostałe wystawy sztuki ukraińskiej – w głównej mierze indywidualne – to na wysokości zadania stanęły pomniejsze instytucje i lokalne BWA. W większości przypadków w miejscach takich jak Arsenał w Białymstoku, Labirynt w Lublinie czy BWA w Zielonej Górze te wystawy wpisywały się w program zaplanowany jeszcze w zeszłym roku.
Natomiast jeżeli chodzi o to, co zadziało się w dużych instytucjach, to z przykrością stwierdzam, że od lutego żadne cenione przeze mnie miejsce nie zdecydowało się na realizację dużej wystawy ukraińskiej sceny, tak jak miało to miejsce w innych krajach. Z jednym wyjątkiem, ale w miejscu, które najmniej zasłużyło sobie na tę prezentację. Chodzi o otwarty na jesieni zbiorowy pokaz Ukraina. Pod innym niebem w CSW Zamku Ujazdowskim. Pierwotnie miała być to największa wystawa sceny ukraińskiej w Polsce, na którą ponoć zaproszono prawie 200 artystów i artystek. Jak czytamy w tekście towarzyszącym wystawie: „Jest to największa wystawa współczesnej sztuki ukraińskiej reagującej na wojnę i barbarzyński atak Rosji – obejmuje ponad dwieście prac trzydziestu dwóch artystek i artystów”. Jednak dzięki bliskim kontaktom i solidarności środowiska ukraińskiego z polskim, które bojkotuje CSW, większość zaproszonych zrezygnowała z udziału w wystawie. Drugim bardzo ważnym wydarzeniem było ArtsLink Assembly 2022 – Reflections, które niestety odbyło się w tej samej instytucji. Takiej konferencji z udziałem ukraińskiego sektora kultury nie było od lat. Jednak dziwi mnie, że tak ważna i ceniona instytucja jak ArtsLink i Ukraiński Instytut nie były w stanie znaleźć sobie innego miejsca do takiego spotkania niż CSW, które – jak wiadomo – jest zarządzane przez prawicowego dyrektora, mianowanego przez obecny rząd bez konkursu. Nie wziąłem udziału w tym spotkaniu ze względu na solidarność z polskim środowiskiem. Oczywiście żałuję, że nie mogłem się spotkać z osobami ze środowiska, z którego pochodzę. Będąc w dwóch środowiskach wybór jest ciężki, a tak naprawdę – niemożliwy, bo każdy wybór w tej sytuacji będzie niestosowny. Dzisiaj kogoś razem bojkotujemy, ale zaraz później z nim współpracujemy, bo organizowane wydarzenie znajduje się w innym budynku niż biuro dyrektora. Ta dwubiegunowość środowisk mnie przeraża, ale w tej sytuacji mogę pojąć dlaczego ukraińskie środowisko i organizatorzy nie wiedzieli, że dzisiaj z CSW się nie współpracuje. Po prostu nie dostali od nas jasnego sygnału.
W tym roku odbyły się także dwie duże wystawy, w których również nie wziąłbym udziału. Na szczęście nie musiałem odmawiać, bo nie zostałem do nich zaproszony. To wspomniana już ukraińska wystawa w CSW oraz Niepokój przychodzi o zmierzchu w Zachęcie. Wokół tej drugiej było sporo dyskusji i krytyki, która padała z wielu stron. Jednak niemal setka uczestników i uczestniczek wystawy i programu performatywnego wzięła w niej udział, a spora część środowiska uznała, że dobrze się stało, że Niepokój... się odbył.
Ja z kolei bardzo uważnie przeczytałem program Janusza Janowskiego. Przy okazji jednego z projektów, nad którym pracowałem, miałem nawet „przyjemność” redagować ten program w języku ukraińskim. Tłumaczka, z którą współpracowałem bardzo mi współczuła twierdząc, że sama nigdy nie miała okazji tłumaczyć tak merytorycznie i językowo złego tekstu. Uważam, że Niepokój…, czyli wystawa o charakterze przeglądu, bardziej legitymizuje przyszły program Janowskiego niż jest działaniem wobec niego krytycznym. Z tego powodu sądzę też, że ta wystawa nie pomoże osobom, które wzięły w niej udział. Pokazały swoje prace w instytucji, która nie jest już „tą Zachętą”; tą, o której same marzyły.
Wystawa, którą kochacie nienawidzić. „Niepokój przychodzi o zmierzchu” w Zachęcie
Warto także pamiętać o kolejnym sojuszniku CSW i Zachęty, wymienianym w programach nowych dyrektorów przejętych instytucji. Centrum Rzeźby Polskiej w Orońsku jest instytucją, której dyrektorem jest Maciej Aleksandrowicz, również mianowany przez ministra. Jednym z jego tegorocznych flagowych projektów była wystawa Niech szyją! Współczesna polska rzeźba uszyta (tytuł LOL), która otworzyła się w trakcie trwania weneckiego Biennale. Pokaz rzekomo miał wpisywać się w program najważniejszego biennale sztuki na świecie, a naprawdę poza lokalizacją nie miał z nim nic wspólnego. Skandalicznym posunięciem dyrekcji było zaproszenie do tej wystawy artystek i artystów, dla których nie przewidziano żadnego honorarium za udział. Liczono, że do udziału skusi ich sam prestiż miasta i obecność wystawy w czasie trwania Biennale. Niestety, zgodnie z oczekiwaniami dyrekcji, niektórych to skusiło. A sama zgoda na udział przy takich warunkach przekreśliła wszystkie dotychczasowe starania Obywatelskiego Forum Sztuki Współczesnej o obligatoryjne płacenie artystom i artystkom za ich udział w wystawach. Mimo to w Wenecji miała miejsce bardzo ważna wystawa, która pochodziła z programu poprzedniej dyrekcji Zachęty. Przeczarowując świat Małgorzaty Mirgi-Tas, którą wykuratorowali Joanna Warsza i Wojciech Szymański, była popisowym i bezkompromisowym pokazem sztuki romskiej artystki w Polskim Pawilonie. Wystawa nie tylko oczarowała publiczność, ale także była próbą przeczarowania tego, co dzieje się aktualnie w kulturze w naszym kraju.
Wracając do wątku sztuki ukraińskiej – na uwagę zasługują dwie wystawy w Muzeum Sztuki w Łodzi: zbiorowa Obywatele kosmosu kuratorowana przez Daniela Muzyczuka i I ogień i popiół Nikity Kadana, którą kuratorowała Agnieszka Pindera. Szkoda jedynie, że ich otwarciu towarzyszyło odwołanie dyrektora Jarosława Suchana i mianowanie jego następcą Andrzeja Biernackiego, artysty i właściciela marginalnej Galerii Browarna w Łowiczu. Biernacki zamknął ostatecznie listę prawicowych muszkieterów. Wakacyjne spotkanie w Warszawie połączone z pożegnaniem dyrektora Suchana wyglądało jak prawdziwa stypa polskiej kultury. Moim kolejnym rozczarowaniem jest Kraków i wystawa w MOCAKU firmowana plakatem ze zdjęciem Petra Pavlenskyego (Masza Potocka LOL). Następnym jest sytuacja w Muzeum Współczesnym Wrocław, którego nowo powołana dyrektorka odpowiadając na pytanie, dlaczego z instytucji odeszło 90% pracowników, stwierdziła, że to jest „proces naturalny”.
Jeżeli chodzi o pozostałe wystawy sztuki ukraińskiej – w głównej mierze indywidualne – to na wysokości zadania stanęły pomniejsze instytucje i lokalne BWA. W większości przypadków w miejscach takich jak Arsenał w Białymstoku, Labirynt w Lublinie czy BWA w Zielonej Górze te wystawy wpisywały się w program zaplanowany jeszcze w zeszłym roku. Ich zaangażowanie było zatem kontynuacją wieloletniego programu angażującego scenę ukraińską. Galeria Labirynt jako jedna z niewielu instytucji była w stanie zorganizować także dodatkowe wystawy sztuki ukraińskiej. Jest to w dużej mierze zasługa Waldemara Tatarczuka i świetnego zespołu, który w trakcie licznych problemów związanych z powołaniem nowego dyrektora poradził sobie z utrzymaniem programu galerii na wysokim poziomie. Na szczęście sytuacja Lublina skończyła się happy endem – Waldemar Tatarczuk po licznych nagonkach i perturbacjach konkursowych ponownie został powołany na nowego dyrektora Labiryntu. Innym rodzajem działań była bieżąca pomoc dla wszystkich osób uchodźczych, taka jak w BWA we Wrocławiu, które zorganizowało noclegownię czy pojedyncze kryzysowe rezydencje między innymi, w BWA w Zielonej Górze.
Najciekawszą wystawę jaką zobaczyłem w tym roku była kuratorowana przez Michała Grzegorzka Mon chéri Soviétique Karola Radziszewskiego w BWA Studio we Wrocławiu. Chciałbym też podkreślić tutaj bezpośrednie zaangażowanie Radziszewskiego w działania na rzecz Ukrainy. Przeznaczył na sprzedaż wiele prac, z których środki przeznaczono na wsparcie różnych inicjatyw i osób z Ukrainy. Chciałbym mu w tym miejscu za to bardzo podziękować, tak jak Janie Shostak, która razem z mniejszością białoruską była i jest bardzo zaangażowana w bezpośrednią pomoc na granicy polsko-ukraińskiej.
Kolejnym długotrwałym i systematycznie prowadzonym projektem jest SDK Słonecznik, które stworzyło Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, stając się najbardziej widoczną inicjatywą pomocową w kraju. Magazyn „Dwutygodnik” stworzył dział Ukraina, który angażuje osoby piszące i tłumaczy z Ukrainy, przybliżając zarówno polską, jak i ukraińską scenę artystyczną. Dział ten z powodzeniem funkcjonuje do dziś. Natomiast walka o eliminację spolszczonych nazwisk trwa nadal. Nie chodzi tutaj tylko o „Dwutygodnik” czy „Gazetę Wyborczą”, ale także o wiele osób z doświadczeniem pracy dyplomatycznej w Ukrainie i w kulturze, które systematycznie i wbrew naszej woli spolszczają ukraińskie nazwiska.
Chciałbym bardzo podziękować wszystkim osobom, które w jakikolwiek sposób wsparły mój kraj w tragedii, która dzieje się na oczach całego świata. Moim jedynym marzeniem jest – poza dalszą współpracą naszych krajów, także artystyczną – aby ta wojna natychmiast skończyła się naszym zwycięstwem.
Marta Romankiv
Rok 2022 rozpoczął się w atmosferze zagrożenia atakiem Rosji na Ukrainę. Mimo to, wojna w Ukrainie na pełną skalę wydawała się mało prawdopodobna. W pierwszych dniach stycznia oglądając wystawę Wilhelma Sasnala Taki Pejzaż w Muzeum POLIN myślałam o tragedii uchodźców i uchodźczyń na polsko-białoruskiej granicy. Zupełnie nie zdawałam sobie sprawy, że temat nasączonych krwią pejzaży zdominuje cały następny rok. Dziś, myśląc o jego podsumowaniu, mam przed oczami tysiące zniszczonych budynków, uniwersytetów, szkół, przedszkoli, muzeów, galerii i teatrów; hektary spalonych lasów, pól i zanieczyszczonej ciężkimi metalami gleby; kilometry okupowanych i deokupowanych terytoriów; setki tysięcy odebranych żyć.
24 lutego obudził mnie telefon. Wstawaj, włącz wiadomości, rozpoczęła się wojna – usłyszałam w słuchawce głos koleżanki. Następne dni to chaos: ciągłe odbieranie wiadomości, telefonów, próby pomocy, wpłaty na rzecz Sił Zbrojnych Ukrainy, transport kasków, kamizelek kuloodpornych, termowizorów, dronów… Jako urodzona i wychowana w Ukrainie mieszkanka Polski otrzymywałam mnóstwo wiadomości: „Mam wolny pokój, mogę przenocować kilka osób!”, „Mam samochód – czym mogę pomóc?”. Widziałam jak w dużych polskich miastach i małych miasteczkach tysiące osób angażowało się w wolontariat. Również ci, którzy nigdy wcześniej tego nie robili. Błyskawicznie zareagowały także instytucje kultury – przekształcając swoje przestrzenie na magazyny dla zbiórek, punkty noclegowe dla uchodźców i uchodźczyń wojennych czy miejsca spotkań. Odpowiadając na potrzebę chwili w Muzeum Sztuki Nowoczesnej, na Pańskiej 3 powstał kolektyw SDK Słonecznik, dzięki czemu w pierwszych tygodniach wojny tysiące kanapek przygotowanych rękami wolontariuszek i wolontariuszy codziennie trafiało na warszawskie dworce. Teatr Łaźnia Nowa w Krakowie, Teatr Nowy w Warszawie i nieistniające już Biennale Warszawa stały się miejscami noclegowymi dla uchodźców i uchodźczyń. Pomoc płynęła zewsząd, była ponad podziałami. Nawet Piotr Bernatowicz, obecny dyrektor CSW Zamek Ujazdowski, który wielokrotnie prezentował antyuchodźcze postawy (m.in. prezentując hasło „przychodzimy zburzyć twój dom i zrujnować ci życie” w ramach kuratorowanej przez niego wystawy Strategie Buntu w poznańskim Arsenale w 2014 roku) nie uchylił się od proukraińskiej narracji pomocowej.
Dopiero teraz w pełni rozumiem, jak archaiczna jest wojna.
Był to moment, w którym „ukraińskość” w Polsce zaczęła oznaczać coś zupełnie nowego. Ukraiński akcent – przynajmniej na chwilę – przestał być powodem kompleksów czy wstydu migrantek i uchodźców. Wskazywał bowiem na przynależność do społeczeństwa, które w obliczu rosyjskiej inwazji bohatersko walczy o bezpieczeństwo i pokój w Europie. Ukraińska kultura zaczęła być obiektem zainteresowania. Pomimo tego, że organizatorzy znaczących dla sceny artystycznej Biennale Sztuki w Wenecji czy documenta 15 niemal pominęli aktualny kontekst Ukrainy, widoczność ukraińskiej sztuki w 2022 roku wzrosła. Wynikiem tego były liczne wystawy. W warszawskich galeriach prywatnych miał miejsce pokaz sztuki współczesnych artystek i artystów z Ukrainy zatytułowany Druh Druha / Друг друга. Inicjatywa zorganizowana w podobnej jak Warsaw Gallery Weekend formule była reakcją na trwającą wojnę. Gestem solidarności stała się także polsko-ukraińska wystawa na billboardach w Berlinie Distant Tolerable Murder, jak i współkuratorowana przeze mnie wraz z Yulią Krivich i Agatą Cieślak wystawa ukraińskich artystek w Instytucie Goethego w Krakowie (If there is no war today, it doesn’t mean there is NO war, artystki: Alevtina Kakhidze, Kateryna Alijnyk, Kinder Album i Sana Shahmuradova).
W tym roku instytucje sztuki w końcu zauważyły ukraińskojęzyczne odbiorczynie i odbiorców. Jeszcze do niedawna temat dostępności wystaw i wydarzeń artystycznych dla największej mieszkającej w Polsce mniejszości był pomijany, co w poprzednich latach podkreślały m. in. Maria Beburia i Taras Gembik – członkinie zespołu Blyzkist. Po 24 lutego, dosłownie w ciągu kilku dni tłumaczenia na język ukraiński stały się priorytetową potrzebą w wielu polskich muzeach i galeriach. Była to ważna zmiana spowodowana tragiczną rzeczywistością.
***
Ten rok zmusił mnie do wyzbycia się wygodnych pacyfistycznych postaw. Dopiero teraz w pełni rozumiem, jak archaiczna jest wojna. Zawsze potępiałam wszelkie działania prowadzące do ludzkiej krzywdy. Dziś już wiem, że w wielu sytuacjach tylko broń może powstrzymać kolejne gwałty, tortury, mordy. To właśnie dlatego #ArmUkraineNow w mojej opinii jest najważniejszym hasłem roku. Jednocześnie, rosyjska agresja to nie tylko spadające bomby, ostrzeliwane miasta i terror energetyczny, ale również wojna informacyjna, która trwa na każdym polu, również w polu sztuki.
Niestety, wciąż wiele osób uważa kulturę za sferę niezależną od zmian politycznych. O tym świadczy chociażby fakt, że sztuka wielokrotnie znajdowała się poza nałożonymi na Rosję sankcjami, a pomimo trwającej ze strony Rosji inwazji prace rosyjskich artystek i artystów pojawiały się w europejskich galeriach. Na przykład, w Krakowie – mieście, w którym mieszkam – twarz Piotra Pawleńskiego znalazła się na plakatach w przestrzeni publicznej. Był to sposób na promocję wystawy w MOCAKu w kwietniu 2022 roku. Z listem sprzeciwu, jak i odpowiedzią dyrekcji można zapoznać się na stronie „Szumu”.
Mając do czynienia z kulturą rosyjską nie możemy zapominać o jej głębokich powiązaniach z rządem państwa, które już oficjalnie zostało uznanego za terrorystyczne. Głośne w tym roku ujawnienie faktu prowadzenia Pawilonu Rosyjskiego w ramach weneckiego Biennale przez córkę obecnego szefa firmy Rostech, produkującej broń dla Putina oraz córkę Siergieja Lawrowa, jest dobrym przykładem, aby zrozumieć konstrukcję całego systemu powiązań. Sztuka i kultura zawsze były częścią opresyjnego systemu budującego kremlowski reżim, gdzie nawet liberalna opozycja jest częścią tej gry. W obliczu dokonywanego ludobójstwa bojkot kultury rosyjskiej, jak i dekonstrukcja jej kolonialnych i imperialistycznych korzeni są konieczne. Już prawie rok trwająca rosyjska agresja pokazała, że Rosja w jej obecnej postaci powinna przestać istnieć. Musimy podjąć wszelkich starań, aby ją powstrzymać.
Lia Dostlieva
Mówiąc szczerze, nie wiem, jak robić podsumowania roku z perspektywy artystycznej, kiedy w twoim kraju jest wojna. Ten fakt podsumowuje rok — jest wojna. Dzisiaj, kiedy to piszę, jest dzień 300. Zmieniło się nam odczucie czasu, wszystko zastygło 24 lutego. Pół roku temu poszłam na rynek i zobaczyłam, że już są czereśnie. Nie mogłam zrozumieć jak to — czereśnie w lutym. Trochę czasu mi zajęło uświadomienie sobie, że już jest lato, więc czas na czereśnie.
Tak naprawdę wojna nie zaczęła się 24 lutego, zaczęła się w roku dwa tysiące czternastym, ale oczywiście teraz wszystko czuję i postrzegam inaczej. Po 24 lutego dość długo czułam na przykład, że sztuka jest bez sensu. W 2014 roku moje miasto było okupowane, a ja straciłam wszystko, ale aż tak radykalnych uczuć nie miałam. Myślałam, że akurat w sztuce jest nadzieja. Teraz nachodzą mnie myśli, że jeśli sztuka nie może zatrzymać czołgów, jest do dupy.
W czym więc szukać wsparcia, jeżeli istniejąca wiedza teoretyczna jest wadliwa, a sztuka w obliczu wojny ma zero sprawczości?
Na szczęście zdecydowana większość artystów ukraińskich tak nie myśli i działa cały czas, mimo tego, że wielu z nich pozbawionych jest światła i ciepła, musi chować się w piwnicach lub na korytarzach przed rosyjskimi ostrzałami. Niedawno rozmawiałam z artystami z zupełnie innej części świata i ktoś mówił, że interesuje go fenomen korytarzu jako miejsca, przez które przechodzi się szybko, z reguły nie przystając na dłużej. Nic nie powiedziałam. Nie chciałam znów psuć innym ludziom przyjemnego wieczoru swoją wojną. Później i tak zepsułam.
Z wykształcenia jestem antropolożką kulturową i to wiele dla mnie znaczy. Przyzwyczaiłam się myśleć o sobie jako o osobie o poglądach lewicowych. Jednak po 24 lutego, kiedy ze strony zachodniej pojawił się chór głosów (w tym osób ważnych intelektualistów, osób publicznych) zachęcających do tego, żeby nie wspierać militarnie Ukrainy, tylko pozwolić na jej podział i zapomnieć (tzw. pacyfizm i postawa antywojenna kształtu „WAR BAD”) zaczęłam powątpiewać w autorytety nauk humanistycznych. Jeżeli osoby znakomicie wykształcone, w sytuacji czarno-białej, nie dają sobie sprawy i nie potrafią określić, kto jest najeźdźcą, a kto ofiarą, popadają w gaslighting i victimblaming, to może to znaczy, że nauki humanistyczne są też do niczego? Może zajmują się raczej ochroną własnego status quo niż wnikliwą analizą obecnego świata? W czym więc szukać wsparcia, jeżeli istniejąca wiedza teoretyczna jest wadliwa, a sztuka w obliczu wojny ma zero sprawczości?
Fajnie jest się pomylić. W tym miejscu chciałabym bardzo podziękować wszystkim osobom z Polski i nie tylko, które po wybuchu wojny angażowały się na różne sposoby w działania pomocowe, pomagały osobom artystycznym odzyskać możliwość zajmowania się sztuką, uwzględniały tematy ukraińskie w działaniach swoich instytucji, udostępniały swoja przestrzeń fizyczną i symboliczną, słuchały, próbowały rozumieć. Były z nami razem. Wydaje mi się, że to bycie razem mimo wszystko, czasem w warunkach niemożliwych, jest dla mnie najważniejszym doświadczeniem tego roku — z perspektywy artystycznej i ludzkiej.
Lia Dostlieva (ur. 1984) – urodzona w Doniecku w Ukrainie artystka, antropolożka kultury i eseistka. Absolwentka Etnologii i Antropologii Kultury na Uniwersytecie Adama Mickiewicza w Poznaniu. Jej zainteresowania naukowe i artystyczne są koncentrują się wokół zagadnień związanych z traumą, postpamięcią, praktykami upamiętniającymi oraz sprawczością i widocznością grup wrażliwych.
Marta Romankiv – urodzona we Lwowie, w Ukrainie. Jest artystką interdyscyplinarną, twórczynią instalacji, prac wideo oraz sytuacji społecznych. Ukończyła kierunek ceramiki artystycznej w Lwowskim Państwowym Instytucie Sztuki Dekoracyjnej i Stosowanej. Kontynuowała studia w Polsce – na Wydziale Sztuki Uniwersytetu Pedagogicznego w Krakowie, a tytuł magistry uzyskała na Akademii Sztuki w Szczecinie. Jest doktorantką Akademii Sztuk Pięknych w Gdańsku.
Swoją działalność skupia głównie wokół tematu praw obywatelskich i pracowniczych, wykluczenia społecznego w kontekście migracji, jak i związanych z tym problemów tożsamościowych. Jej projekty najczęściej mają charakter partycypacyjny i znajdują się na pograniczu aktywizmu, nauk społecznych i sztuki. Artystka mieszka i pracuje w Polsce.
Yulia Krivich — urodzona w Dnieprze w Ukrainie artystka, aktywistka, fotografka i kuratorka. Ukończyła Akademię Architektury w swoim rodzinnym mieście oraz Akademię Sztuk Pięknych w Warszawie. W swojej praktyce artystycznej porusza kwestie tożsamości, wykorzystuje elementy aktywizmu w połączeniu z praktykami kolektywnymi. Zainteresowania artystki oscylują wokół tematów migracji, teorii dekolonizacyjnej oraz kwestii związanych z Europą Wschodnią. Laureatka sekcji ShowOFF podczas Krakowskiego Miesiąca Fotografii (2015), uczestniczka Pla(t)form w Muzeum Fotografii w Winterthur w Szwajcarii (2018), nominowana do nagrody Pinchuk Art Center w Kijowie (2018), stypendystka miasta Warszawa (2021), uczestniczka WHW Akademija w Zagrzebiu (2021), Futures Platform w Amsterdamie (2021) oraz uczestniczka programu Citizenship Ukraine na Documenta 15 w Kassel (2022).
Yulia mieszka w Warszawie, a od początku inwazji Rosji na Ukrainę współtworzy Solidarnościowy Dom Kultury „Słonecznik”, otwarte międzykulturowe centrum wsparcia uchodźców i migrantek w Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie.
Maria Beburia (ur. 1997) – aktywistka, pracowniczka kultury i organizacji pozarządowych, pochodząca z Odesy (Ukraina), od 2014 roku mieszkająca w Warszawie. Absolwentka kulturoznawstwa Uniwersytetu SWPS, studiowała w Instytucie Kultury Polskiej Uniwersytetu Warszawskiego. Obecnie pracuje w Fundacji Ocalenie jako specjalistka ds. partnerstw. Z Muzeum Sztuki Nowoczesnej związana od 2017 roku, gdzie wraz z Tarasem Gembikiem stworzyła kolektyw BLYZKIST, zajmujący się dostępnością instytucji kultury dla osób z doświadczeniem migracji mieszkających w Polsce. Współtwórczyni Solidarnego Domu Kultury „Słonecznik”, który powstał jako kryzysowe centrum solidarności i wsparcia w pierwszych dniach po pełnej inwazji rosji na Ukrainę, a obecnie funkcjonuje jako otwarty, solidarny, wielojęzyczny i wielokulturowy dom kultury.
Taras Gembik (ur. 1996) – pracownik kultury, performerka, pochodzący z Ukrainy. Od czterech lat współpracuje z Muzeum Sztuki Nowoczesnej w Warszawie, włączając migrantki/tów oraz ich perspektywy i doświadczenia w życie i program publiczny Muzeum. Razem z Marią Beburią tworzy kolektyw „BLYZKIST” (bliskość), który skupia się na tworzeniu wielopoziomowej wspólnoty osób z doświadczeniem migracji. Razem z Fundacja Daj Herbatę od lipca 2021 roku prowadzi dla osób w kryzysie bezdomności Antykryzysowy Klub Filmowy w Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Od początku pełnej inwazji Rosji na Ukrainę współtworzy Solidarny Dom kultury „Słonecznik” przy ul. Pańska 3. Pracuje z językiem i poezją, próbując odnaleźć słowa do ekspresji tego, co niewyrażalne – okrucieństwa wojny, doświadczenia uchodźctwa i wykorzenienia.
Yuriy Biley (ur. 1988, Użhorod, Zakarpacie, Ukraina) – artysta wizualny i kurator. Od 2015 roku mieszka i pracuje we Wrocławiu. Współzałożyciel i członek Open Group (od 2012), laureat nagrody specjalnej i głównej PinchukArtPrize (2013, 2015, Kijów) oraz uczestnik wystawy w pawilonie narodowym Ukrainy na 56. Biennale Sztuki i w programie towarzyszącym 57. Biennale Sztuki w Wenecji. W 2019 roku kolektyw Open Group był kuratorem ukraińskiego pawilonu 58. Biennale Sztuki w Wenecji. W 2022 otrzymał nagrodę wrocławskiej Gazety Wyborczej WARTO, oraz nagrodę publiczności „Allegro Prize”. Biley jest także kuratorem i współzałożycielem galerii Detenpyla – Lwów (od 2011) i NOWY ZŁOTY – Wrocław (od 2019).