Trzecia droga. Present Performance 6
Choć w tym roku odbyła się już szósta jego edycja, Present Performance to najskromniejszy z organizowanych przez Gdańską Galerię Miejską festiwali. Cień rzucają na niego opromieniona sławą noblisty Grassomania i cieszące się dużą popularnością Narracje, współorganizowane z Instytutem Kultury Miejskiej. Te ostatnie, choć odbywają się w dosłownie najgorszej możliwej pod tą szerokością geograficzną aurze – w zimne listopadowe wieczory – zgromadziły przez lata wierną widownię. Present Performance, który z kolei odbywa się w wymarzonych okolicznościach, na początku lata, w malowniczym parku oddalonym ledwo o kilkanaście metrów od plaży, ma ze zgromadzeniem publiczności odwieczny problem. Ciągnący tłumnie promenadą na plażę turyści nawet nie tyle mają na performans wywalone, co po prostu nie mają pojęcia, że cokolwiek się obok nich dzieje.
Daleki jestem od glanowania festiwalu z tego powodu, zwłaszcza że ta sytuacja ma swoje zalety. Z jednej strony miło, kiedy sztuką interesuje się jak najszersza publiczność, artyści mają poczucie sensu wykonywanej pracy, a koordynatorzy z galerii czują, że parę stówek (sic!) wydanych na spreje przeciw komarom to dobra inwestycja. Z drugiej – przykład wspomnianych Narracji pokazuje, jakie ograniczenia narzuca większa popularność i chęć jej utrzymania. Co roku więc obserwujemy kuratorów siłujących się między Scyllą merytorycznego kontentu a Charybdą spektakularnego efektu wow. Present Performance z kolei, jak w zeszłym roku ujęła to na naszych łamach Karolina Plinta, to trochę festiwal od znajomych dla znajomych, dzięki czemu przynajmniej owi znajomi dużo mogą, za to nic nie muszą.
No, może muszą, ale niewiele – jedyne ograniczenia to lokalizacja, okolice Parku Brzeźnieńskiego, oraz uwzględnienie w programie festiwalu jego duchowego patrona, Leszka Przyjemskiego. W tym roku nestorowi polskiego performansu po raz pierwszy nie udało się jednak pojawić na festiwalu. Kuratorka tegorocznej odsłony, Ania Batko, nawiązała za to do jednej z licznych powoływanych przez Przyjemskiego do życia wirtualnych instytucji – Museum of Hysterics. Tytułem festiwalu uczyniła więc histerię. Wydawałoby się – tytuł jak tytuł, pretekstowy i pozwalający odfajkować zadanie do wykonania; uczestnicy wzięli go sobie jednak całkiem głęboko do serca, prezentując różne odcienie tytułowej histerii – związanej ze strachem przed grasującymi w okolicy mordercami, kilkuletnim uwiezieniem w bunkrze czy atakiem zmutowanych potworów rodem z japońskich monster movies.
Zaproszenie Batko – kuratorki i krytyczki, która ma doświadczenie w pracy z performerami, choć nie skupia się wyłącznie na tym medium, samo w sobie jest rodzajem deklaracji. Impreza początkowo przypominająca mini-Konteksty, przeniesione z jednego uzdrowiska do drugiego i zdominowane przez twardą klasykę performance artu, zaczęła zmieniać profil w zeszłym roku, kiedy koordynatorka cyklu, Gabriela Warzycka-Tutak, zaprosiła do przygotowania kolejnej odsłony Mateusza Szymanówkę. Ta zaś, choć dla branżowej publiczności być może mało ekscytująca, z perspektywy przypadkowych turystów czy samych Gdańszczan wpisywała się w popularyzatorskie założenia festiwalu. Przywoziła odbiorcom, którym trudno z dnia na dzień wyrwać się na warszawską premierę nowego solo Pawła Sakowicza czy spektaklu Marty Ziółek, the best of dzisiejszej polskiej choreografii w pigułce. Po klasykach dostaliśmy więc drugą stronę barykady. Opisana przez Karolinę Plintę trzy lata temu sytuacja polskiej sceny performatywnej, na którą składa się twierdza nestorów i robiący pod nią podkop choreografowie, nie zmieniła się do dziś znacząco. Może za wyjątkiem tego, że można by mówić już nie o podkopie, a osobnym gmachu postawionym przez środowisko choreograficzne – nowocześniejszym, choć równie monolitycznym.
Batko, pozostająca właściwie poza oboma obozami, postanowiła więc w swojej edycji trochę tę dwubiegunową sytuację rozmontować i poszukać trzeciej drogi, ambitnie wychodząc poza popularyzatorską misję festiwalu i traktując go jako okazję do przeprowadzenia małego eksperymentu. Świadczy o nim już sam skład zaproszonych artystów, wśród których znalazła się tylko jedna zdeklarowana performerka, Justyna Górowska. Towarzyszył jej połowicznie nawrócony na malarstwo Mikołaj Sobczak, inny malarz-performer Jakub Gliński oraz artyści z performansem związani luźno, jak Piotr Urbaniec i Karolina Jarzębak, lub praktycznie wcale, jak Bartosz Zaskórski.
Batko, pozostająca właściwie poza oboma obozami, postanowiła więc w swojej edycji trochę tę dwubiegunową sytuację rozmontować i poszukać trzeciej drogi, ambitnie wychodząc poza popularyzatorską misję festiwalu i traktując go jako okazję do przeprowadzenia małego eksperymentu.
Na lokalizację festiwalu kuratorka wybrała dotychczas zupełnie pomijane poniemieckie bunkry. Ich dotychczasowe przeoczenie w ramach festiwalu, odbywającego się w niewielkim bądź co bądź parku, może w pierwszej chwili dziwić. Kiedy jednak znajdziemy się na miejscu, łatwiej je zrozumieć. Przecinając park najbliższą plaży ścieżką, można bunkrów w ogóle nie zauważyć. Nawet czytając wszystkie rozsiane wokół tablice informacyjne, gorliwy turysta nie dowie się o nich za wiele. Opis umieszczony na stosownej tablicy skupia się prawie wyłącznie na oryginalnym założeniu pruskiej baterii artyleryjskiej z końca XIX wieku, ignorując jej późniejszą historię.
Historię tę zdarzało się także zupełnie ignorować uczestnikom. Przede wszystkim Karolinie Jarzębak, która od pewnego czasu prowadzi w Krakowie galerię Jak Zapomnieć i lumpeks o wdzięcznej nazwie Szmaty. W mieście, w którym najprężniej działające galerie zamykają się w aurze iście najntisowych skandali finansowych, Jarzębak heroicznie dzierży więc pochodnię samoorganizacji i walczy o to, by Kraków nie popadł w totalną depresję. Z performansem w Gdańsku artystka nie poradziła sobie jednak równie dobrze. Jarzębak ustawiła na bunkrach szereg okołospożywczych rekwizytów, między innymi piramidę z bułek do burgerów zalanych farbą niezbyt przekonująco udającą keczup i dmuchany basenik wypełniony mlekiem z płatkami śniadaniowymi. Ta scenografia rodem z nieudanego pastiszu teledysku Billie Eilish powstała jednak w nieznanym chyba nawet samej artystce celu. Główną atrakcją całej sytuacji okazał się więc zapętlony na telewizorze found-footage’owy film zmontowany ze śmieszno-abiektalnych filmików z YouTube’a z jedzeniem w tle.
Bardziej związany z lokalnym kontekstem był odbywający się tuż obok performans Piotr Urbańca. Artysta odniósł się w nim do mniej malowniczego oblicza parku i całej dzielnicy, która wśród miejscowych, ze względu na szereg morderstw i porwań, nazywana bywa Rzeźnem. W minimalistycznym performansie Urbaniec najpierw wypatroszył więc wielkiego pluszowego misia, a następnie przez kilka godzin wypychał go przynoszonym z pobliskiej plaży piaskiem z metodycznością godną prawdziwego mordercy. W parkowe tło z jeszcze dyskretniejszym działaniem wtapiała się też Justyna Górowska, realizująca kolejną odsłonę projektu WetMeWild. O ile niedawno w krakowskiej galerii Shefter performerka urządzała publiczności oprowadzanie po galeryjnej łazience niczym Andrea Fraser, tak tym razem znikała w parku czekając na odnalezienie. Od czasu do czasu można się było więc natknąć na artystkę czytającą w krzakach Granice wzrostu lub pieszczotliwie głaszczącą drzewa.
Nowszy rozdział historii kompleksu bunkrów wydobył Bartosz Zaskórski we współpracy z Edytą Sasin. Na przełomie lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych w bunkrach funkcjonował mianowicie klub techno, o czym próżno szukać informacji na parkowych tablicach.
Mniej delikatny dla otoczenia okazał się Jakub Gliński, który także rozwinął swój stały repertuar, co w tym przypadku oznacza performans oparty na scenariuszu: ubiorę się w kostium ze znalezionych wokół śmieci i trochę poświruję. Artysta snuł się więc wśród zdumionych turystów ubrany w malowniczy strój nadający mu wygląd bliźniaczo podobny do potworów z kosmicznego horroru Dead Space. Po drodze, jakby dla potwierdzenia przypuszczeń postronnych, że jest ekscentrycznym bezdomnym, grzebał w śmietnikach i zgarniał kolejne fanty, z których najbardziej okazałym okazał się pokaźny fragment blaszanego płotu wydobyty z rozkopanego placu budowy. W otoczeniu parku i zdumionych plażowiczów stała formuła Glińskiego o dziwo zagrała wyjątkowo dobrze – praktycznie bez wysiłku i planu artysta generował szereg zabawnych sytuacji rodem z całkiem udanej slapstickowej komedii. Jak w momencie, gdy zmęczony taszczeniem w ukropie wielkiego kawału stali, zakopał się w cieniu naprzeciwko placu zabaw, mimochodem strasząc rodziców z dziećmi. Mimochodem także kontekst dla jego działania zbudowali inni artyści – w zestawieniu z akcją Górowskiej i Zaskórskiego, Gliński wyglądał jak postać z pogranicza realnej ekologicznej apokalipsy i niskobudżetowego filmu o ataku zmutowanych krabów.
Bezpośrednio do historii bunkrów odnieśli się wspomniany Bartosz Zaskórski i Mikołaj Sobczak. Ten ostatni odwołał się do lokalnej legendy, krążącej po powojennym Gdańsku i utrwalonej w literaturze przez Zenona Skierskiego w noweli Gdy zgaśnie słońce. W zbombardowanych przez sowietów bunkrach, głosi legenda, przetrwać miało trzech niemieckich żołnierzy. Jeden z nich, nazwiskiem Willi Kurtz, przeżyć miał jeszcze kilka lat po wojnie i prowadzić w tym czasie pamiętnik, którym Skierski rzekomo posługiwał się przy pisaniu powieści. Wydobyty przypadkiem w 1950 roku, podczas odgruzowywania bunkrów, po wyjściu z ciemnego pomieszczenia miał też błyskawicznie stracić wzrok. Sobczak przywołał tę historię, powołując do życia efemeryczne niczym instytucje Przyjemskiego Muzeum Rekonstrukcji Historycznych. W akcji z udziałem trójki podnajętych performerów artysta w swoim stylu z upodobaniem mnożył warstwy, nakładając na siebie m.in.: domniemane cytaty z pamiętnika uwięzionego oficera, piosenkę Anny German i choreografię póz monumentalnych Meyerholda odtwarzaną w miejscu, gdzie stał wyburzony również w 1950 roku falliczny militarny pomnik z czasów Wolnego Miasta Gdańska. Wszystko to wykonywane w sposób celowo przerysowany i nieudolny. Nadekspresja jednej z performerek kontrastowała więc ze sztywnością performera-narratora, wypowiadającego swoje kwestie z entuzjazmem godnym ucznia recytującego wykutą na blachę Inwokację. Sobczak, bawiąc się w tej sytuacji przednio, wcielał się w międzyczasie w zaaferowanego dyrektora swojej fikcyjnej instytucji, po kantorowsku wychodzącego na scenę i komenderującego aktorami. Performans, który stanowić miał alternatywę do klasycznych rekonstrukcji historycznych, nie tyle więc proponował alternatywę dla kolejnych bitew pod Grunwaldem i koronacji Chrobrego, co parodiował wszelkie heroiczne-martyrologiczne zabawy w rekonstrukcje jako takie.
Nowszy rozdział historii kompleksu bunkrów wydobył Bartosz Zaskórski we współpracy z Edytą Sasin. Na przełomie lat dziewięćdziesiątych i dwutysięcznych w bunkrach funkcjonował mianowicie klub techno, o czym także próżno szukać informacji na parkowych tablicach. Wyjątkowo żywa rejwowa scena trójmiejska miała też swoje ciemne strony, klub w bunkrze został więc zamknięty po tajemniczym podpaleniu w roku 2003, a jego zniechęcony właściciel wyprowadził się do Danii. Początkowo Zaskórski planował zorganizować koncert w zrujnowanych wnętrzach, jako że dziś bunkry są już zabytkiem, nie dostał na to jednak niestety zgody. Musieliśmy się więc zadowolić koncertem w plenerze, urozmaiconym za to pokazem scen z wintydżowych filmów o wielkich potworach i tańcem Edyty Sasin w stroju wielkiego kraba, uszytym przez ojca artysty, Tomasza Zaskórskiego.
Trudno uznać Histerię za imprezę przewartościowującą medium performansu, jednak na skromną skalę jednodniowego festiwalu udało się kuratorce faktycznie odświeżyć formułę samej imprezy i pokazać, że nawet na pierwotnie oldskulowych festiwalach jest miejsce na praktyki bezpośrednio wywodzące się z teatru czy widżejsko-rejwowych tradycji lat 90. Można powiedzieć – najwyższa pora, skoro mamy już szóstą odsłonę, a spora część środowiska dopiero niedawno się o istnieniu tego festiwalu w ogóle dowiedziała. Być może przyszedł też krok na odważny gest i zrezygnowanie w przyszłości z dotychczasowych wytycznych, zwłaszcza że w niewielkim brzeźnieńskim parku chyba naprawdę wyczerpano już wszystkie możliwe atrakcje. Póki co Annie Batko udało się mini-Konteksty przekształcić w nieortodoksyjne anty-Konteksty, a to już samo w sobie duże osiągnięcie.
Piotr Policht – historyk i krytyk sztuki, kurator. Związany z portalem Culture.pl, Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie i „Szumem”. Fanatyk twórczości Eleny Ferrante, Boba Dylana i Klocucha.
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Jakub Gliński, Justyna Górowska, Karolina Jarzębak, Piotr Urbaniec, Mikołaj Sobczak oraz Konstanty Spiralski, Karolina Kliszewska, Marta Drachal, Bartosz Zaskórski oraz Edyta Sasin, Tomek Zaskórski, Rafał „mendowesz” Ziemiński i Dorota Kuś (narratorka)
- Wystawa
- Present Performance 6: Histeria
- Miejsce
- Park Brzeźnieński im. J.J Haffnera, Linker Richtkreisstand Dorfbatterie (pozostałości niemieckich fortyfikacji)
- Czas trwania
- 29.06.2019
- Osoba kuratorska
- Anna Batko
- Strona internetowa
- ggm.gda.pl