To nie są nasze zachwyty. „Erika Hoffmann-Koenige: Mój wybór dla Atlasa Sztuki z kolekcji Hoffmann” w Atlasie Sztuki w Łodzi
„Jak to zachwyca, skoro nie zachwyca” – można zapytać siebie po wizycie w Atlasie Sztuki w Łodzi. Plejada światowej sławy artystów i bardzo dobra aranżacja miały dać spektakularne efekty. Dały, przynajmniej w moim odczuciu, pokaz efektowny, ale zanurzony w nieobecnej w Polsce perspektywie myślenia o sztuce. To wystawa, z której nietrudno zrobić trzy ujęcia na instagrama, znaleźć tło do selfie na fejsbuka. Mój wybór dla Atlasa Sztuki z kolekcji Hoffman – wystawa przygotowana przez jedną z najbardziej znanych europejskich kolekcjonerek, Erikę Hoffmann-Koenige, to jednak dla recenzentki trudny orzech do zgryzienia. Przede wszystkim dlatego, że trudno ocenić wystawę bez tezy, nastawioną na zrobienie na widzu wrażenia. Takie właśnie zadanie postawiła przed sobą kuratorka i właścicielka kolekcji – do Łodzi chciała wybrać prace spektakularne, które nie wymagając zbyt wiele przygotowania, zachwycą każdego chętnego widza.
Pod pewnymi względami wystawa faktycznie robi ogromne wrażenie. Doskonale wychodzą dużych rozmiarów kolorowe płótna Günthera Förga zestawione efektownie z geometrycznym obrazem Franka Stelli. Ciemny fiolet zestawiony z wąskim pasem pomarańczu, jasna, żywa zieleń przecięta granatową linią – obrazy Förga wciągają do świata koloru. Na płótnie Stelli wyrazista czerwona linia załamuje się po spotkaniu z żółtym trójkątem obramowanym na beżowo, a między geometrycznymi obrazami dwóch malarzy, przy oknie stoi różnokolorowa rzeźba Kathariny Grosse oświetlona naturalnym światłem. Wszystko to w Atlasie Sztuki, w galerii, do której wchodzi się z ulicy Piotrkowskiej, w tej samej bramie, co salon tatuażu artystycznego „Dziabanko” i sklep z przebraniami „Megastroje”. Najbliżej wyrazistych kolorów za oknami galerii jest chyba żółto-zielony szyld „Antyki”, ale te polskie kolory są jakieś inne, jakby sprane.
Nie da się mówić o wyborze „dla Atlasa Sztuki” bez przywołania postaci kolekcjonerki, a jednocześnie kuratorki tej ekspozycji, Eriki Hoffmann-Koenige. W ogromnym berlińskim lofcie, kupionym przez kolekcjonerkę i jej męża, a także współautora kolekcji – Rolfa Hoffmanna, jej zbiory można oglądać co sobotę od niemal dwudziestu lat. Wystawy zmieniają się co roku, funkcjonując na podobnej zasadzie jak te pokazywane w bunkrze Borosa (w nieco innej części berlińskiego Mitte). Skąd wzięła się ta kolekcja? Hoffmanowie przez wiele lat prowadzili razem dobrze prosperującą firmę odzieżową i od lat 60. kupowali dzieła sztuki. Motorem tych działań jest Erika, przed ślubem studentka historii sztuki, później projektantka z firmie. Zaczęło się od świetlnej rzeźby jednego z członków lokalnej grupy artystycznej ZERO, która miała przyciągać do butiku klientki, a skończyło na berlińskim lofcie wypełnionym sztuką, której mogłoby pozazdrościć niejedno muzeum sztuki współczesnej.
Dla Hoffmanów oglądanie sztuki, zainteresowanie nią, wyjazdy na Biennale do Wenecji, a później także na Documenta w Kassel, były częścią zachodniego, inteligenckiego stylu życia. Erika, której ojczym kierował muzeum w Mönchengladbach, od dziecka była nią żywo zainteresowana – dlatego też zdecydowała się studiować później historię sztuki. Na jej współczesne upodobania i odważne spojrzenie bez wątpienia wpłynął Johannes Cladders, słynny dyrektor Städtisches Museum w Mönchengladbach. Prowadzona przez niego instytucja uczyniła miejskie muzeum w prowincjonalnym miasteczku przestrzenią, o której rozmawia się nie tylko w innych landach, ale też innych krajach. Prowadzone przez niego muzeum – laboratorium sztuki, stało się w latach 70. progresywną przestrzenią myślenia o sztuce współczesnej.
Częste wizyty w Mönchengladbach bez wątpienia miały wpływ na kształt kolekcji Hoffmann. Zbieranie sztuki stało się pasją małżeństwa – związaną nie tylko z chęcią posiadania prac w domu, ale też przekonaniem o konieczności i powinności wspierania artystów, chęci obcowania z nimi, dyskutowania. „Kiedy mój mąż i ja zaczynaliśmy w latach 60. interesować się sztuką współczesną, spotykaliśmy artystów na wernisażach. W czasie rozmów z nimi i w czasie niedzielnego zwiedzania wystaw mieliśmy nadzieję na znalezienie nowych idei, inspiracji dla naszej działalności zawodowej i naszego życia” – mówi Erika Hoffmann-Koenige w rozmowie z Jackiem Michalakiem. Dom pełen obrazów, instalacji, świetlówek, rzeźb czy nawet działających prac wideo był w gruncie rzeczy produktem ubocznym konkretnego myślenia o sztuce i społecznego podejścia do niego. Sztuka to nie tyle przykry obowiązek, lecz raczej intelektualna powinność człowieka zamożnego, radzącego sobie dobrze z rzeczywistością mieszczanina. Potrzeba obcowania z dziełami nie wynika z chęci zaznaczenia swojego statusu (choć bez wątpienia się z nim wiąże), ale z chęci uczestnictwa w życiu kulturalnym. A jednocześnie sztuka to w tym ujęciu przestrzeń, w której można zaakceptować rzeczy niespodziewane i niepokojące, ale z nadzieją, że nie wydostaną się one z jej ram.
I dlatego właśnie w kolekcji Hoffmann pojawiają się prace takie jak seria zdjęć Nan Goldin, z chwytającym za gardło, choć chłodnym autoportretem artystki po pobiciu. Odbitki fotografii z lat 80. wyglądają na tej wystawie jak egzotyczne motyle z innego świata, ze świata, w którym walka trwa. Można spojrzeć na nie przez instalację Moniki Bonvincini, z grubego, popękanego szkła oświetlonego białym światłem neonowych żarówek. Spotęgowany dramatyczny efekt staje się nadmiernie teatralny, eksponując sztuczność samej sztuki. W tej salonowej kompozycji obrazy przemocy, kruchości i śmierci, takie jak te sportretowane przez Goldin, tracą na wymowności. Podobny los spotyka Zuzannę Janin i jej Walkę, zapis meczu bokserskiego artystki z Przemysławem Saletą. Zawzięta próba zmierzenia się z ogromnym mężczyzną naprzeciwko pięknych płócien Förga traci energię. To nie jest sztuka stworzona, żeby się świetnie sprzedać. Pokazana obok Charlotte Steve’a McQueena Walka wydaje się bezcelowa, chociaż przecież nie jest.
W tradycji polskiej sztuki brakuje obiektów, których do swojego świetnego zbioru poszukuje Erika Hoffmann-Koenige. Janin i Goldin tak samo tracą u niej swoją siłę. W wywiadzie kolekcjonerka opowiada o swojej przyjaźni z Kozyrą, rozpoczętej od telefonu polskiej artystki, która chciała jej pokazać swoje Święto wiosny. „Najpierw go nie kupiłam” – mówi Hoffmann. „Było za duże”. Polska sztuka współczesna (z okresu prezentowanego na wystawie, czyli z grubsza rzecz ujmując od lat 70.) rzadko myśli o wymiarach. Historię polskiej sztuki pisano w zadymionych, zatęchłych piwnicach, w pomieszczeniach wydartych przypadkiem. Po co mieć w domu Kantora, komu miałby przydać się wózeczek Beresia, kto chciałby sypiać w poduszkach jego żony? Nie przez przypadek nasz rynek galeryjny, choć coraz lepszy, dalej kuleje. Nie ma u nas zwyczaju czy nawet poczucia obowiązku obcowania ze sztuką wysoką, chodzenia do muzeów, galerii, nie mówiąc już o kupowaniu. Historie o berlińskim lofcie, do którego co sobotę można wpaść i pozwiedzać, chociaż przecież tak niedaleko naszej granicy, nie mają u nas żadnych odpowiedników.
Wystawa, na której ogromny obraz Jean-Michela Basquiata wisi obok Warhola, gdzie za każdą ścianą kryje się jakaś świetlówka Flavina, a na podłodze do przewodu pokarmowego zaprasza nas Pipilotti Rist, może się wydawać marzeniem każdego polskiego muzeum. Problem leży jednak w założeniach. Pokazanie efektownej sztuki to za mało, żeby zachwycała. Sztuka, którą „dla Atlasa Sztuki” wybrała z kolekcji Erika Hoffmann-Koenige, to sztuka zbierana w konkretnym celu – codziennego obcowania z pracami, prezentowania ich w ramach własnego domu, dla radości posiadania czegoś pięknego czy wyjątkowego. Od samego początku istnienia kolekcji miały się w niej znajdować prace „towarzyszące”, dzieła sztuki, wśród których ma się ochotę żyć. I dlatego jest tu miejsce zarówno na ogromne płótno Basquiata czy pomalowaną przez niego skrzynię, jak i na Warhola i Vanessę Beecroft. To jednak nie znaczy, że Mój wybór dla Atlasa Sztuki to świetna wystawa. Galerie miejskie czy muzea służą prezentacji sztuki, ale powinny jej narzucać ramy.
Tymczasem ramy, które do tej wystawy pasują, to faktycznie ogromny loft w środku Mitte. To już nie salon, w którym wokół postaci kolekcjonerki czy mecenaski zbierają się artyści, żeby dyskutować, ale ogromne jasne mieszkanie, do którego raz w tygodniu zaprasza się zwiedzających. Widzowie w domu Eriki Hoffmann-Koenige nie są u siebie, ale traktuje się ich jak gości. Każdą grupą zajmuje się przewodnik, oprowadzając po kolejnych pomieszczaniach, zwiedzających wita gospodyni lub jej asystentka. Dzieła są niepodpisane – brak etykietek ma sprzyjać swobodnemu kontaktowi z pracami. W Łodzi z tego pomysłu zrezygnowano, przy każdej pracy podając tytuł i autora – więc niby chodzi o wrażenie, ale największe wrażenie i tak powinny na nas robić nazwiska. Problematyczna jest też kwestia oderwania kolekcji od wyznaczonego sposobu prezentacji. W Atlasie Sztuki od samego początku zwiedzania czułam się jak piąte koło u wozu, a mojemu spotkaniu ze spektakularną sztuką nieodłącznie towarzyszył ochroniarz. Od wejścia do galerii cały czas wodził za mną czujnym wzrokiem, towarzyszył mi we wszystkich salach. Wieczór wcześniej ekspedientki z sklepie rozmawiały o tym, jak postępować w wypadku podejrzanych osób. „Ja ci mówię, jak tylko wchodzi, to wszędzie za nim chodź. Wtedy nie kradną” – udzielały sobie rad. I tak właśnie, nawet w programowych zachwytach i zderzeniach, na plecy spojrzy ktoś, kto zbada, czy nie chcemy czegoś wynieść pod kurtką.
Przypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Jean-Michel Basquiat, Isa Genzken, Monica Bonvicini, Dan Flavin, Günther Förg, Vanessa Beecroft, Nan Goldin, Frank Stella, Zuzanna Janin, Andy Warhol, Katharina Grosse, Steve McQueen, Pipilotti Rist, Felix Gonzalez-Torres & Christopher Wool
- Wystawa
- Erika Hoffmann-Koenige: Mój wybór dla Atlasa Sztuki z Kolekcji Hoffmann
- Miejsce
- Atlas Sztuki
- Czas trwania
- 15.04-05.06.2016
- Osoba kuratorska
- Erika Hoffmann-Koenige
- Strona internetowa
- www.atlassztuki.pl