„To był bardzo trudny czas”. Artystyczna Podróż Hestii jako symptom kryzysu mecenatu korporacyjnego
Konkurs, konflikt, kryzys
Autorzy i autorki zwykle są zadowoleni, gdy ich teksty okazują się prorocze. Jednak publikując recenzję wystawy 19 i 20. edycji konkursu Artystyczna Podróż Hestii (APH) nie spodziewaliśmy się, że odpowiedź na pytanie o to, jak długo jesteśmy w stanie grać w grę satysfakcjonującą jedynie dla procenta zainteresowanych, przyjdzie tak szybko. Podczas tegorocznej gali finałowej konkursu APH jeden z jurorów, Sebastian Cichocki, powiedział do zgromadzonych: „[…] jest to najlepsza edycja […], jaką widziałem. Może ostatnia edycja. Nie wiadomo. Może to już… Wydaje mi się, że może już nikt nie będzie chciał brać udziału w konkursach artystycznych. Bardzo dziękuję wam za udział w konkursie artystycznym w takiej formie”. Owszem, była to jedna z najlepszych edycji tego konkursu, pełna interesujących postaw twórczych; na wystawie pokonkursowej uwidocznił się pokoleniowy zwrot ku sztuce dalece bardziej zaangażowanej niż zazwyczaj. Cieszy i może napawać nadzieją fakt, że w tych nieciekawych czasach młodzi twórcy i twórczynie są wrażliwi na rzeczywistość. Dlaczego więc kurator Muzeum Sztuki Nowoczesnej powiedział to, co powiedział?
Jak słusznie zauważono na facebookowej stronie APH, czerwiec był wyjątkowo gorącym miesiącem. Było to odczuwalne nie tylko ze względu na temperaturę powietrza, ale także konflikt na linii organizatorzy-osoby uczestniczące. Konflikt ten narastał stopniowo, obejmując kolejne obszary konkursu – od zapisów w regulaminie, przez kwestie finansowe, aż po sposób przyznawania nagród i pandemiczny „Projekt Okno”. Do czasu gali finałowej była to wiedza osób uczestniczących, jury i organizatora. Emocje znalazły ujście 11 czerwca, w dniu ogłoszenia wyników. Dotyczyło to nie tylko wypowiedzi Cichockiego, ale przede wszystkim kuluarowych wypowiedzi artystek i artystów, które można sprowadzić do kilku pytań: jaki jest stosunek organizatora konkursu do uczestników i uczestniczek? Jaką funkcję pełnią konkursy w całym systemie artystycznym, komu służy rywalizacja i konkurencja? Czy za sam udział w konkursie należy się wynagrodzenie? Czym właściwie jest i jaką funkcję pełni mecenat korporacyjny? Ważny był też kontekst pandemii. Kontrowersje wzbudził fakt, że choć była to edycja reklamowana jako „podwójna” i w tej podwójności wyjątkowa, liczbę finalistów zmniejszono z 50 do 30 i przyznano jedną pulę głównych nagród.
Nazajutrz po gali w mediach społecznościowych zaczęły pojawiać się pierwsze wpisy komentujące nie tyle wyniki, ile kontrowersje narosłe wokół konkursu. Najgłośniejsza była bez wątpienia facebookowa wypowiedź Karoliny Plinty z 12 czerwca, która w dosadnych słowach streściła swoje przemyślenia na temat tego, co usłyszała w Muzeum Sztuki Nowoczesnej. Szerokim echem odbiły się także symboliczne gesty dwojga uczestników: internetowa zbiórka na transport konkursowych prac zorganizowana przez Przemysława „Piniaka” Pińskiego oraz decyzja Natalii Galasińskiej, laureatki Nagrody Specjalnej „Warsztaty w Sokołowsku”, która po zakończeniu wystawy, w obliczu konieczności poniesienia wysokich kosztów transportu swojej pracy do Szczecina, postanowiła ją zezłomować.
Nie jest naszą sprawą, jak kierownictwo APH radzi sobie z zarządzaniem kryzysowym. Jednak w tym przypadku reakcja na kryzys jest o tyle istotna, że sama w sobie pokazuje, jak organizator konkursu wyobraża sobie relacje z jego uczestnikami i uczestniczkami oraz jak reaguje na głosy krytyki. APH nie wydała żadnego oficjalnego komunikatu, chociaż część kwestii podnoszonych przez artystów i artystki wybrzmiewała już w poprzednich latach. Zamiast tego Magdalena Kąkolewska, prezeska Fundacji Artystyczna Podróż Hestii, zabierała głos na prywatnych kontach artystów w mediach społecznościowych. Dla przykładu, pod postem Przemysława „Piniaka” Pińskiego pytała, czy kieruje nim frustracja z powodu nieotrzymania nagrody.
Dopiero po dwóch tygodniach, już po zamknięciu wystawy, w przeciągu dwóch dni pojawiły się wypowiedzi pośrednio lub wprost odnoszące się do zaistniałej sytuacji, przy czym nadal nie był to oficjalny głos organizatora konkursu, tylko osób współpracujących z APH lub samą Magdaleną Kąkolewską. Mimo to warto przyjrzeć się tym wypowiedziom, ponieważ składają się one na wizję mecenatu korporacyjnego, którą zdaje się podzielać kierownictwo fundacji APH.
27 czerwca wpis na temat konkursu opublikował na swoim blogu „Artdone” Przemysław Głowacki, stały współpracownik kierowanej przez Kąkolewską Fundacji Art Transfer („Czy piszę ten tekst z powodu prywatnej sympatii do Magdy Kąkolewskiej? Na pewno też”). Warto podkreślić, że jest to jego jedyny tekst „interwencyjny” – na blogu zamieszczane są najczęściej zdawkowe, choć bogato ilustrowane notki o kolejnych wystawach, przede wszystkim sztuki nowoczesnej i dawnej. Tym razem Głowacki napisał obszerny tekst o ironicznym tytule Na sztandarach młodzi artyści i artystki. Autor przedstawił w nim wyrazistą wizję mecenatu korporacyjnego. Nie będzie chyba nadużyciem, jeżeli streścimy perspektywę Głowackiego w następujący sposób: „mecenas daje i stawia warunki, a jak się nie podoba, to nie ma przymusu brania udziału w jego przedsięwzięciach”. Jak czytamy, Fundacja APH „ładuje od wielu lat setki tysięcy złotych w polską sztukę. Poprzez jej działalność ERGO Hestia daje własne, prywatne pieniądze. Mówienie, że chowa coś do kieszeni jest bez sensu, to są ich własne pieniądze”. Mecenas jest więc wyłączony spod krytyki niejako z definicji – jak można krytykować kogoś za to, że dysponuje własnymi środkami w taki sposób, jaki uważa za optymalny? Więcej – z perspektywy Głowackiego krytyka mecenasa niebezpiecznie przypomina czasy komunizmu: „Huzia na zgniłego kapitalistę, który nie dał nam tego co nam się należy. Czy nikt nie widzi, że to retoryka z czasów PRL-u? Bo nam się należy! Nic się nie należy, a na pewno nie od ERGO Hestii”. Co więcej, młodzi artyści i artystki, którzy podważają reguły konkursu, nie wiedzą, co czynią, bo „zaczynają swoją drogę artystyczną i o pewnych mechanizmach po prostu nie wiedzą”. Autor ich więc informuje, że sprawa jest prosta: „Mamy do czynienia z mecenasem, a nie dojną krową, która ma nielimitowaną ilość mleka w wymionach. Co więcej, mecenas ustala swoje zasady i ma do tego prawo. Zawsze tak było i nie bardzo widzę powody, aby to się zmieniło w odniesieniu do sztuki współczesnej. Jeżeli ktoś się na te zasady nie zgadza, to po prostu nie korzysta z łaskawości mecenasa”.
Nazajutrz, 28 czerwca, obszerny wpis na swoimi profilu na Facebooku (publicznym) opublikował Jacek Sosnowski, galerzysta, a dawniej także kurator Fundacji Dom Development City Art. Autor przedstawił się w sposób następujący: „Z Artystyczną Podróżą Hestii jestem związany relacjami biznesowymi i towarzyskimi od momentu przeniesienia tego konkursu do Warszawy, w moich rozmowach z ludźmi reprezentującymi firmy pragnące wspierać krajowy świat sztuki zawsze przedstawiam APH jako tych, którzy zrobili to w Polsce dobrze”. Następnie Sosnowski zarysował alternatywę: z jednej strony jest „załamanie świata sztuki”, „akty cenzury przeplatane kryzysem instytucji”, „stagnacja rozwojowa rynku sztuki”, „kompromitujący, a wręcz hańbiący od dekad rozmiarem i metodologią” [tak w oryginale – przyp. red.] mecenat państwowy, populistyczne władze samorządowe etc. – z drugiej zaś sektor prywatny, „który akurat przechodzi pozytywną zmianę i idzie w stronę, gdzie traci niewielu, a zyskuje większość”. Sosnowski zauważał przy tym, że w Polsce mecenat korporacyjny jest nieadekwatnie mały w stosunku do „skali naszego kraju, naszych firm oraz miejsca w świecie. Jest tu ogromne pole do rozwoju, które szczególnie powinniśmy wspierać”. Podobną linię podziału wykreśliła Bogna Świątkowska, członkini jury APH i uczestniczka organizowanej przez grupę ERGO Hestia i APH konferencji art brandingowej (Un)Common Ground. Na swoim profilu na Facebooku (wpis z 27 czerwca) wskazywała, że dzisiaj, w połowie 2021 roku, sytuacja jest klarowna: z jednej strony są środki publiczne „dystrybuowane przez obecnego ministra kultury i podległe mu instytucje”, a więc dla większości artystów i artystek nieosiągalne, z drugiej zaś „inne modele” finansowania sztuki, czyli de facto jakaś współpraca z kapitałem prywatnym.
Wpisy Głowackiego i Sosnowskiego łączyła nie tylko wspólna wizja mecenatu korporacyjnego, ale także sposób, w jaki zdefiniowali oni strony sporu wokół APH. Mianowicie z ich tekstów wynika, że problemem nie jest oddolny sprzeciw artystów i artystek, ale wpis Karoliny Plinty na jej prywatnym profilu facebookowym. Obaj autorzy konsekwentnie przedstawiali wpis Plinty jako oficjalne stanowisko redakcji „Szumu” (mimo że kilkukrotnie to dementowaliśmy), jak również akcentowali związek wydawcy „Szumu” z Akademią Sztuk Pięknych w Warszawie. Głowacki pytał: „wydawcą [„Szumu”] jest Fundacja Kultura Miejsca przy – uwaga! – Wydziale Zarządzania Kulturą Wizualną Akademii Sztuk Pięknych w Warszawie. Co na to włodarze ASP?”. Z kolei Sosnowski apelował: „Środowisko powinno dążyć do ujawnienia i zweryfikowania sprawczości tego rodzaju osób, a odpowiedzialność powinny także ponosić instytucje i organizacje ich wspierające”. Kurator Fundacji Dom Development City Art pozwolił sobie też na uwagi dotyczące kompetencji i wykształcenia Karoliny Plinty, a nawet określił ją mianem „pożytecznej idiotki”. Otwartym pytaniem pozostaje: sprzyjającej jakim siłom?
Te słabo zawoalowane (i miernie zriserczowane) groźby nie byłyby godne uwagi, gdyby nie dwie kwestie. Po pierwsze, tak sformułowane wypowiedzi mogą łatwo wywołać „efekt mrożący” w odniesieniu do zagadnień art brandingu, sponsoringu korporacyjnego czy działaności biznesowej mecenasa, o co nietrudno szczególnie w nieprzesadnie zasobnym sektorze prasy kulturalnej (przykłady takich tematów tu i tu). Po drugie – i znacznie ważniejsze – takie zdefiniowanie stron sporu powoduje, że z pola widzenia znikają uczestnicy i uczestniczki konkursu APH, a więc podmiot zbiorowy, który spór ten zainicjował, zgłaszając konkretne wątpliwości i postulaty. Tymczasem obaj panowie zdają się traktować artystów i artystki nie jako podmiot, ale raczej bierny przedmiot całej sytuacji. Sosnowski pisze, że „powinni [oni] zdać sobie sprawę z tego, w jakiej tak naprawdę pozycji się znajdują, i dopiero po tego rodzaju rachunku sumienia podejmować działania”. Przemysław Głowacki wyłożył sprawę bardziej wprost: „W dawnych czasach artyści byli wdzięczni swoim mecenasom albo przynajmniej mieli na tyle rozsądku, aby nie kąsać ręki, która ich karmiła”.
„W jakiej tak naprawdę pozycji” znajdują się więc uczestnicy i uczestniczki 19. i 20. edycji APH? Szanując ich podmiotowość uznaliśmy, że nikt nie wie tego lepiej niż oni sami. Dlatego postanowiliśmy oddać im głos – tym bardziej, że nikt dotychczas tego nie zrobił. Z naszej propozycji skorzystało 20 spośród 30 osób biorących udział w konkursie. Część wolała zachować anonimowość, część wypowiadała się pod nazwiskiem. Wszystkie wypowiedzi zostały autoryzowane. Jedna osoba wycofała się z chęci opublikowania swojego stanowiska już po autoryzacji.
Rachunek sumienia
Grażyna Monika Olszewska:
„Najbardziej nie w porządku było to, że kwestia pojedynczej nagrody dla dwóch edycji pozostała w sferze domysłów. Niektórzy uczestnicy dowiedzieli się o tym dopiero na rozdaniu nagród. Ja przeczytałam nowy regulamin dotyczący dwóch edycji, więc nie byłam zaskoczona, ale wiadomo, że mało kto czyta regulaminy. Informacja oraz uzasadnienie powinny dotrzeć do uczestniczek z ust organizatorów – tak byłoby uczciwie. Druga kwestia – APH nie płaci za transport prac ani za nasz przyjazd na konkurs. Czyli robimy wystawę i nie tylko nie dostajemy za to żadnych pieniędzy, ale jeszcze dopłacamy. Pewnie organizatorom wydaje się, że każdego stać na wyłożenie często niemałej kwoty na kuriera. Tymczasem nawet inicjatywy prywatne powinny brać pod uwagę podstawowe standardy współpracy z artystkami i artystami. Myślę, że można APH porównać do Młodych Wilków – te drugie rzeczywiście chcą dać młodym artystom możliwość poznania się i doświadczania razem rzeczy (koncerty, wykłady). Członkowie jury występują przed publicznością ze swoimi wykładami, a potem sytuacja się odwraca i prace przedstawiają uczestnicy konkursu. To bardzo równościowa formuła, w dodatku prezentacje uczestników są jawne, wszyscy mogą siebie nawzajem posłuchać – co też zapewnia większą transparentność. APH to przybudówka firmy ubezpieczeniowej, której dobrze robi taki PR. Chociaż rozmowę z członkami jury wspominam dobrze”.
Artystka 1:
„Chyba najbardziej kontrowersyjną sprawą ostatniej edycji była kwestia pojedynczej nagrody. Wiele osób było, zresztą słusznie, rozczarowanych. Niektórzy dowiedzieli się o tym w trakcie finału, tuż przed rozdaniem nagród. Podobnie jak wiele innych osób uważam, że nagrody powinny być podwójne (tym bardziej, że w historii konkursu zdarzały się nagrody ex aequo). Równie dużym zaskoczeniem dla uczestników był fakt, że jedna osoba została nagrodzona podwójnie, co w sytuacji tak dużej liczby uczestników, było jak pstryk w nos. Gdy myślę o alternatywie dla przyznanych nagród, to zgadzam się z głosami, które mówią o nagrodzie pieniężnej, zwłaszcza w obecnej sytuacji. Sama bardzo potrzebowałabym takiego wsparcia, chociaż wiedziałam, że ten konkurs takiego wsparcia nie oferuje, więc nie winię tu Hestii. Być może zmieni się to w przyszłości. Zgłosiłam się ze względu na prestiż konkursu i możliwość wystawy w MSN. Sama formuła konkursu jest dla mnie przerażająca. Gdy się zgłaszałam, nie byłam świadoma jak wygląda prezentacja przed jury (10 slajdów po 20 sekund). Budziło to ogrom stresu wśród finalistów. Trudno jest się w tym dopatrywać dobra uczestników – tym bardziej, że uczestnicy regularnie podnoszą swój sprzeciw wobec zasad prezentacji. W czasach, gdy formuły konkursowe odchodzą już do lamusa, jest to kuriozalne, że w MSN wciąż istnieje taki rodzaj praktyki”.
Anna Rutkowska:
„Możliwość udziału w wystawie stanowiła dla mnie główną motywację do wzięcia udziału w konkursie. Zgłaszając swoją pracę, byłam świadoma zasad i warunków, chociaż zmiana puli nagród była dla mnie i dla wielu osób pewnym zaskoczeniem. Dotychczasowe doświadczenia związane ze współpracą z instytucjami kultury zbudowały we mnie poczucie rezygnacji. Jestem mile zaskoczona współpracą z zespołem odpowiedzialnym za realizację wystawy. Bliskie spotkania z ekipą montującą wciąż wspominam z ekscytacją, miałam okazję spędzić kilka dni w muzeum, wieszając swoją pracę. Transport obszernej i kłopotliwej instalacji był dla mnie sporym wyzwaniem i kosztem. Tymczasem wiele z polskich konkursów ma znacznie gorsze warunki uczestnictwa. Być może dobrym pomysłem byłoby uwzględnienie wynagrodzenia za pracę również artystek i artystów, w końcu bez ich poświęcenia i wkładu nie będzie żadnej wystawy ani żadnego konkursu”.
Artystka 2:
„Jeśli chodzi o warunki współpracy, to nie mogę nic złego powiedzieć, tak samo jeśli chodzi o sprawy organizacyjne. Jestem z nich zadowolona. Jeśli chodzi o podwójną edycję i nagrody, to uważam, że sprawiedliwe by było, gdyby każda edycja miała swoje główne nagrody. Zastanawiam się też nad brakiem wynagrodzenia dla wszystkich artystów i artystek, którzy/które prezentują swoje prace na wystawie finałowej. I myślę, że to nie jest tylko problem Hestii, ale w ogóle tego, że młodzi artyści i artystki mają zadowalać się nijakim prestiżem wydarzenia, wystawy, konkursu – bez nawet minimalnego wynagrodzenia”.
Przemysław „Piniak” Piński:
„U mnie było tak, że dowiedziałem się od kogoś, że jest taka plotka, że wszyscy zostaniemy wrzuceni do jednej puli. Wydawało mi się to niemożliwe, ale ktoś mi wysłał skrina z regulaminu i faktycznie to tam było. Fakt, wychodzi na to, że średnio się takie regulaminy czyta, a później jest raban. Ja dowiedziałem się w ostatniej chwili i zrobiło to na mnie duże i raczej złe wrażenie. Podobnie źle oceniam to, że każdy musiał zapłacić za swój transport – pracy i samego siebie, co w niektórych przypadkach wymagało sporo wysiłku i kosztów. Natalia Galasińska za transport swojej pracy ze Szczecina do Warszawy zapłaciła dwa i pół tysiąca złotych. Gdyby mogła, najchętniej by tą pracę już tam zostawiła, tym bardziej, że sytuacja, kiedy zostajesz z transportem sam, nie wzmacnia poczucia wartości twojej pracy. Organizatorzy nie chcieli nawet spakować mojej pracy i nakleić na nią naklejki dla kuriera, którego chciałem sam opłacić. Gdy się z nimi kontaktowałem, usłyszałem, żebym przysłał do nich kogoś z Warszawy. Tak też zrobiłem, praca jest więc u mojego znajomego, a nie u mnie w Poznaniu. Kontakt z organizatorami oceniam jako sztywny i korporacyjny, od początku miałem poczucie, że każdy z pracowników Hestii odpowiada przed Wielkim Bratem. Z jednej strony wymagano od nas stosowania się do restrykcyjnych reguł konkursowych, z drugiej strony same prace traktowano po macoszemu. Moja praca na przykład została zawieszona trzy metry nad ziemią bez mojej wiedzy, o czym dowiedziałem się z Instagrama. Wiem, że miały też miejsce inne fakapy związane z ekspozycją. Nie miałem poczucia, żeby przy montażu był ktoś, kto zadbałby o interes nieobecnych artystek i artystów. Przy tym wszystkim zastanawia mnie rola Muzeum Sztuki Nowoczesnej, które się temu wszystkiemu biernie przygląda i nie walczy o lepsze warunki dla uczestniczek i uczestników konkursu, choćby głupie 500 zł wynagrodzenia za transport i jedzenie. W tym roku wszyscy ekscytowali się jury, że jest bardzo miłe i zadowolone; faktycznie sprawiali wrażenie, że świetnie się bawili. Ja też tego dnia bawiłem się dobrze, bo kto by się nie cieszył ze swojego obrazu w muzeum”.
Małgorzata Mycek:
„Dużo działań ze strony organizatorów, było nie OK. Rozmowy z jury, które koniecznie musiały odbyć się na żywo, były śmieszne. Mamy pandemię i samo to, że osoba nie czuje się na tyle bezpiecznie, by jechać do Warszawy, powinno być wystarczającym argumentem za tym, by tam nie jechać. Ja o swojej depresji mówię otwarcie i tak samo zachowałam się względem organizatorów. Kiedy tylko potwierdzili termin tych spotkań, napisałam im, że nie mogę wtedy być w Warszawie, bo mam od pół roku umówionego lekarza. Szczerze im opisałam swoją sytuację, byłam w stanie nawet dostarczyć zwolnienie lekarskie. Nie mam pieniędzy na prywatne leczenie, a mój stan zagrażał poważnie mojemu zdrowiu. Przekładanie terminu spotkania z psychiatrą wiązałoby się z półrocznym oczekiwaniem [na następną wizytę]. Nie mogłam na to sobie pozwolić, bo byłam w sytuacji kryzysowej i pilnie potrzebowałam podjąć leczenie. I cieszę się, że je podjęłam, rezygnując z tego wyjazdu. Na początku mnie zignorowano. Po jakichś dwóch tygodniach milczenia zaczęłam pisać maile oraz prywatnie skontaktowałam się z jedną z koordynatorek. I po raz kolejny musiałam tłumaczyć się ze swojego stanu zdrowia. Od czasów liceum nikt mnie tak beznadziejnie nie potraktował. Nawet na studiach zwolnienia lekarskie były respektowane. Na moją prośbę, by zrobić spotkanie online, dostałam odpowiedź, że nie ma takiej opcji. Mega źle się poczułam, wszystko to się odbiło na moim zdrowiu, bo jakby nie patrzeć, zostałam w ten sposób wykluczona z konkursu. Dopiero po kilku dniach dostałam telefon od drugiej koordynatorki, że jednak widzimy się na Zoomie. To był piątek, dzień obrad, miałam więc niepełne dwie godziny na to, by się przygotować. Mam niesprawny komputer, musiałam też zmienić wszystkie plany – zmienić tak, jak im to pasowało. Oczywiście cały czas żonglowali godzinami. Raz miałam być gotowa na 14:30, później jednak na 15, później znowu coś tam. W pewnym momencie zaczęłam się martwić, że jeśli zdobędę jakąś nagrodę, to współpraca się przeciągnie i odbije się to na moim zdrowiu. Przysięgam – cieszę się, że nic nie wygrałam. A co do werdyktu – poza tym, że nagród było zdecydowanie za mało – był według mnie bardzo fajny.
Artystka 3:
„Mnie poruszyła przede wszystkim historia Natalii Galasińskiej, bardzo symboliczna, i to właśnie myśląc o niej, wsparłam zrzutkę Piniaka. Miło by było, żeby standardem konkursów artystycznych było pokrycie podstawowych wydatków jak transport prac czy zwrot kosztów podróży przez organizatora. Finaliści APH są wybierani spośród dużej liczby artystów-studentów, a wystawa w takim gronie już jest wyróżnieniem. Jak dla mnie, konkurs mógłby zakończyć się na wystawie w MSN-ie, pomijając etap prezentacji przed komisją. Wybór zwycięzcy odbywałby się na podstawie samych prac. A może odbywa się na podstawie prac, tylko po co w takim razie ten występ?”.
Maria Plucińska:
„W sumie jedyną sytuacją, która niestety mnie trochę zabolała, było to, że w tym momencie studiuję za granicą i ze względu na pandemię zapytałam o opcję prezentacji zdalnie, bo koszty testów [na COVID-19], które trzeba wykonywać przy przekraczaniu granicy, są spore. Dostałam informację, że takiej opcji nie ma, na miejscu jednak dowiedziałam się, że innej uczestniczce pozwolono prezentować się zdalnie. Nie żałuję, że przyjechałam na finał i rozmowę, ale wydało mi się to jednak nie fair. No i oczywiście nagrody, co do których nie dostaliśmy żadnych konkretnych informacji. Sporo osób, w tym i ja, dopiero w dniu finału zorientowało się, że edycje są łączone również pod tym względem; wszyscy jakoś unikali tematu i pozostawały domysły”.
Artystka 4:
„Nie jest prawdą, że nigdy w historii APH nie zdarzyły się dwa pierwsze miejsca, bo tak było przy okazji Józefa Gałązki i Katarzyny Szymkiewicz. Czemu tego precedensu nie powtórzyć w przypadku, gdy dwie edycje są jednocześnie oceniane, i nie przyznać jednego pierwszego miejsca z 19. i jednego z 20. edycji? Wielu z nas myślało, że tak będzie”.
Artystka 5:
„Krytyka konkursu trwa od lat, organizatorzy sami to podkreślają, czyniąc ironiczne uwagi odnośnie do krytycznych recenzji w »Szumie« lub nawet angażując się osobiście w dyskusje na mediach społecznościowych. Mimo tego odnoszę wrażenie, że z krytyki nie są wyciągane wnioski, a wprowadzone zmiany są kosmetyczne. Dyskusja wokół edycji z 2016 mogłaby równie dobrze dotyczyć edycji 2019 i 2020, zwłaszcza w części dotyczącej autoprezentacji, która dalej ma trwać dokładnie 3 minuty i 20 sekund i obejmować 10 slajdów, a na rozmowę przeznaczone jest 6 minut i 40 sekund. Tak, może to być inspirująca formuła, dla reszty jest jednak po prostu ograniczająca. Nie pomaga tłumaczenie, że jest to przydatne rozwiązanie stosowane w rozmowach z partnerami biznesowymi. Bogna Świątkowska i Sebastian Cichocki stają na głowie, żeby uczynić panującą na rozmowie stresującą atmosferę bardziej przyjazną, co nie zmienia faktu, że przypomina to bardziej sprzedaż produktu lub powtórkę z egzaminu wstępnego niż rozmowę. Szalenie irytujące jest również protekcjonalne powtarzanie, że do konkursu nikt nas nie zmusza, regulamin jest od lat dostępny na stronie, nie obowiązuje opłata wpisowa i przecież studenci przyjeżdżający z innych miast dostają nocleg w Novotelu na 29. piętrze z pięknym widokiem na pół Warszawy! Ze śniadaniem! A poza tym to przecież takie wyróżnienie, być na wystawie w MSN-ie! Czuję się jak w dyskusji o niewdzięcznych, roszczeniowych millenialsach, którzy oczekują płatnych staży na studiach i fajnych, godnych warunków pracy po studiach. Może warto rozważyć nocleg w nieco mniej prestiżowej lokalizacji i o tańszym standardzie na rzecz pokrycia kosztów transportu (na który, w przypadku uczestników 20. edycji, mieliśmy TYDZIEŃ)? Jakby co, nie jest to poważna sugestia – używam jej tylko dla podkreślenia dysproporcji między różnymi obszarami konkursu (okazała, dofinansowana gala finałowa, świetna dla wizerunku vs. kwestia transportu czy dojazdu). Wszyscy czytają regulamin i go podpisują – ale można jednocześnie go kwestionować. Tak samo jak pomimo wszystkich fajnych rzeczy, które wynikają z konkursu, można krytykować organizatorów. Nie tylko zalewać falą pochwał w obawie, że cofną filantropijną rękę. Na koniec refleksja o nagrodach. Nie zgadzam się z tym, że kwestia podzielenia nagród na dwie edycje była niespodzianką, to akurat było dość jasne od ogłoszenia wyników 19. edycji w szczycie pandemii, jednak nie zmienia to faktu, że jest to co najmniej dyskusyjne, a pytanie, które pojawiło się gdzieś w dyskusji, dlaczego uczestnicy głośno nie zaprotestowali na gali jest niefajne i bezmyślne. Natomiast zdumiewające jest dla mnie, że organizatorzy w czasach pełzającego kryzysu finansowego, pandemii, z perspektywą czwartej lub dziesiątej fali zachorowań i dyskusji o art turystyce, post-turystyce, generowaniu śladu węglowego itd. – nie zrewidowali swoich nagród, którymi nadal są rezydencje (i którymi, jak ktoś słusznie zauważył, nie można się podzielić, nie da się tym również najeść albo zwrócić sobie kosztów udziału w konkursie)”.
Artysta 1:
„Zasady prezentacji były mega sztywne, 10 slajdów po 20 sekund. Wiem, że były osoby, które chciały trochę inaczej zorganizować swoją prezentację, ale im na to nie pozwolono. Później prezeska Hestii pytała nas, jak poszły te prezentacje i czy mamy propozycje, żeby coś zmienić. W tym momencie padło, że prezentacje są zbyt sztywno traktowane, że chcielibyśmy mieć możliwość modyfikować długość slajdów albo chociaż samemu je przełączać. Co spotkało się z niezrozumieniem i brakiem chęci przyjrzenia się nawet tym argumentom”.
Adam Kozicki:
„Jedna pula nagród to chujnia, brak hajsu za transport to chujnia, nagroda-wycieczka w zamian za oddanie pracy to chujnia, tak jak i brak możliwości zorganizowania wideo-calla. Kiedy powiedziałem, że nie potrzebuję prezentacji multimedialnej do występu przed jury, zagrożono mi dyskwalifikacją”.
Piotr Mlącki:
„Ja uważam, że to nie powinno dziać się w MSN-ie”.
Artystka 6:
„Cały czas byłam pewna, że będą osobno nagrody dla obu edycji, i w sumie nigdy na żadnym etapie komunikacji z nami nie wspomniano o tym, że miałoby to wyglądać inaczej. Poza tym jeszcze chujowe było to, w jaki sposób potraktowali Gosię Mycek. Dostała od nich opierdol jak na godzinie wychowawczej”.
Ewelina Węgiel:
„Wiadomość o tym, że byłam finalistką dotarła nawet do znajomych niezainteresowanych sztuką współczesną. Organizatorzy skutecznie angażują pracowników jednego z niewielu muzeów, z którymi warto współpracować w naszym kraju. Z tego, czego się dowiedziałam, proces selekcji finalistów był ciężki i dołożono wielu starań, aby był jak najlepszy: nie oceniano tylko zgłaszanego projektu, ale też zrobiono internetowy research, brano pod uwagę inne działania studentów. [Jeżeli chodzi o minusy], to pomimo konsultacji żadna z moich próśb dotyczących ekspozycji nie została niestety wysłuchana. Zamiast zaciemnionej oddzielonej przestrzeni, w której słychać by było muzykę i można by oddać się jej transowemu charakterowi, były drzwi wejściowe, dwa telewizory i tekst, który wydał się oczywisty. Super, że moja praca była pokazana, ale płakać mi się chciało, gdy okazało się, że tak to wygląda, tym bardziej biorąc pod uwagę to, że pracuję z trudnym filmem quasi-dokumentalnym, a delikatne kwestie etyki dotyczące bohaterów spędzają mi sen z powiek. Konkurs dawał możliwość spotkania innych uczestników oraz osób zaangażowanych w organizację, w tym jury, i to była duża wartość. Oczywiście faktem jest, że formuła konkursu chyba nikomu nie odpowiada, w mojej praktyce z innymi (nie-ludźmi, ludźmi) współpracuję, a nie konkuruję, mam nadzieję, że jeśli jeszcze będzie kolejna edycja, to zostanie to rozwiązane inaczej. Dodam też, że wielką zaletą dla mnie jest to, że moja szkoła (krakowska ASP) dzięki APH doceniła moją pracę i wpłynęło to korzystnie na moją ocenę, co w sumie wydało mi się niebezpieczne dla akademii, bo APH nie powinna mieć tak dużego wpływu”.
Artystka 7:
„Uważam, że pojedyncze nagrody w podwójnej edycji były krzywdzące. Finalistki/ści byli pokrzywdzeni również dlatego, że ich prace o tematyce ważnej rok temu mogły przedawnić się w barwnym 2021, a nie można było zgłosić kolejnych projektów. Na koniec można zapytać, czym różni się Sokołowsko od Pniew czy Legionowa, ale sprawdziłam w Google Maps i jest to wieś poniemiecka, więc to i folklor, i zagranica. Lepiej niż Legionowo”.
Sylwia Marszałek-Jeneralczyk:
„Tym, co wywarło na mnie szczególne wrażenie, jest kontakt ze stroną organizującą. Anna Palacz, Maja Wolniewska i Maciej Maćkowiak stworzyli cudownie ciepłą i towarzyską atmosferę, która pozwoliła poniekąd zapomnieć o stresie, jaki wywołuje »pompa« całego wydarzenia. Ich dostępność, rady i otwartość były bardzo wspierające. Sama formuła prezentacyjna podczas etapu rozmów z jury była jednak bardzo stresująca, choć można by uznać za plus próbę utrzymania prezentacji w jakichś ryzach. Praca kuratorska, forma prezentacji wystawy, były na bardzo wysokim poziomie, choć, co zostało już parokrotnie zauważone, aspekt dźwiękowy mógł zaburzać ogólny odbiór. W wypadku mojej pracy na pewno. Prace laureatów niewątpliwie zasługują na szczere uznanie”.
Artystka 8:
„Muszę przyznać, że nie mam doświadczenia ani obycia w konkursowo-open callowym światku. Konkurs APH był drugim oraz jak na razie ostatnim konkursem artystycznym, w jakim wzięłam udział. Nawiązując do kwestii pojedynczej nagrody – faktycznie, trochę to niesprawiedliwe. Wyznam też, że do ostatniej chwili miałam nadzieję, że pula nagród zostanie podwojona. Muszę jednak przyznać, że moje doświadczenia współpracy z APH są mimo wszystko bardzo pozytywne. Widzialność i wsparcie, jakie otrzymałam od kadry APH, są czymś, za co jestem ogromnie wdzięczna. Zdaję sobie sprawę z tego, że ktoś mógłby mieć całkiem inne odczucia – faktycznie, kwestia nagrody pozostawia niesmak, ale warto też spojrzeć na drugą stronę medalu. APH jest jedną z niewielu prywatnych instytucji, która regularnie wspiera i inwestuje w młodych artystów. Żadna inna ogólnopolska instytucja nie zapewnia młodym absolwentom szkół artystycznych (zwłaszcza tym, którzy nie mieszają w Warszawie) takiej szansy bycia dostrzeżonym. Fakt, trochę głupio wyszło, ale inicjatywa APH wciąż zasługuje na szacun za swoje lata pracy i zaangażowanie”.
Artystka 9:
„Mało wspominanym elementem współpracy z laureatką/laureatem jest wymiana dóbr – dostajesz nagrodę, ale musisz przekazać [fundacji] swoją pracę. Oczywiście praca, którą Hestia bierze do swojej kolekcji, też jest coś warta. Możliwe nawet, że w zestawieniu z wyjazdem do Wilna artystka/artysta wychodzi na zero – Rupert to miejsce, gdzie można aplikować na open call, a pobyt na rezydencji kosztuje 450 euro miesięcznie (plus koszty transportu i wyżywienia). Coś, co jest komunikowane jako nagroda sporego kalibru, jest więc rodzajem dealu, gdzie firma znów niewiele traci. A co szkodzi kupić prace od artystów na ich własnych zasadach i dorzucić osobom choćby 2-3 tysiące? Możliwe, że są osoby, które chciałaby zachować swoje prace lub mają oferty ich kupna.
Kolejną kwestią jest brak wynagrodzenia za wystawę. Podczas finału na łodzi obok MSNu był open bar i kolacja, m.in. owoce morza – dla wszystkich, choć uczestnicy zdawali się nie wchodzić tam z powodu klimatu garniturów i umcy-umcy. Nie krytykuję open baru, z którego z korzystali pracownicy Hestii ani tego, że byli ładnie ubrani – to domena dużych wernisaży – ale nie mogłam nie pomyśleć o tym, że sam koszt jedzenia i drinków mógłby pokryć wynagrodzenie w wysokości choćby 500 zł na osobę. Mimo że to pozornie śmieszna kwota, dla mnie 500 zł to duży wkład do budżetu. Wykonałam pracę, dostarczyłam ją, byłam na montażu. To prosty gest, który ogromna firma powinna zrozumieć – nikt przecież nie pracuje w niej za darmo. Naszą wystawę obejrzało mnóstwo osób. Przykro mi, że w MSN-ie tworzy się komunikat, który normalizuje brak wynagrodzenia dla młodej osoby zaczynającej swoją drogę w sztuce. Nawet wysyłając w gimnazjum prace na lokalne konkursy literackie czy malarskie dostawaliśmy w nagrodę pieniądze.
Kolejna sprawa – to, że przy połączeniu dwóch edycji i połowicznej puli nagród prezes przyznał nagrodę specjalną tej samej osobie, która wygrała pierwsza nagrodę – z całym szacunkiem dla wspaniałej Julii i jej pracy – było smutne i frustrujące. To jego wolny wybór, ale powielił tą decyzją narrację »wszystko albo nic« – jedna osoba dostała zarówno wyjazd do Nowego Jorku, jak i pracę projektową przy raporcie, podczas gdy można było uszczęśliwić jeszcze jedną artystkę/artystę”.
Natalia Galasińska:
„Konkurs APH był pierwszym takim wydarzeniem związanym ze sztuką, w którym uczestniczyłam. Nie wiedziałam więc, jak taki konkurs powinien wyglądać. Z różnych stron słyszałam, że powinnam być dumna, że dostałam się do finału APH, że to bardzo ważny konkurs, że to pierwszy poważny krok w mojej karierze. Wtedy nie wiedziałam, że tym krokiem będzie zezłomowanie mojej ulubionej pracy z powodu zbyt wysokich kosztów transportu. Nie obwiniałam o to nikogo, mimo tego, że dookoła słyszałam, że powinnam. Byłam wdzięczna za to, że ktokolwiek chciał mi pomóc w tym transporcie i było mi bardzo głupio, że z tej pomocy skorzystać nie mogłam. 1300 zł, które zaproponowała mi APH, to o połowę mniej niż proponowały mi firmy transportowe, jednak ciągle dla mnie za dużo. Będąc w finale, czułam się nieswojo, głupio było mi mówić o tym w miejscu, w którym wino lało się bez końca, wszystko było przygotowane na wysokim poziome, a reklama konkursu pojawiała się nawet w tramwaju. Przestraszona regulaminem, w którym napisane było, że prace trzeba odebrać w konkretnym terminie, bo w innym przypadku zostanie odesłana na koszt właściciela, zdecydowałam się na oddanie jej za darmo miejscowemu złomiarzowi. Swoją drogą, regulamin ten stanowił podstawę wszystkich argumentów APH i podczas konfliktu, który rozpętał się po finale. Konflikt ten rozpoczął się w social mediach pod różnymi postami, ja skupię się na swoim. Udostępniając zbiórkę na transport pracy jednego z finalistów pierwszy raz publicznie przyznałam się do zezłomowanie swojej pracy; miałam żal do siebie, czułam, że zawiodłam tym wszystkich ludzi, którzy pomagali mi w jej tworzeniu i o których była ta praca. Publikując ten post nie chciałam nikogo oskarżać, nie spodziewałam się więc, że zostanę w taki sposób potraktowana w komentarzach przez Magdę Kąkolewską. Na komentarzach się nie skończyło, powstał również tekst, napisany przez Przemysława Głowackiego, przyjaciela/znajomego Kąkolewskiej, w którym padają niesłuszne oskarżenia. Artykuł ten próbuje wybielić APH, naginając przy tym niektóre fakty. Możemy tam przeczytać np. o tym, że finał się nie odbył, a w zamian za to zorganizowany został »Projekt Okno«. Bzdura. Projekt ten miał nam umilić czas oczekiwania na finał, który został przeniesiony, a nie go zastąpić. Projekt, który miał wspierać młodych artystów, w rzeczywistości był dla mnie kilkumiesięcznym stresem. Jestem teraz oskarżana o to, że konkurs przestanie istnieć przeze mnie tylko dlatego, że było mi przykro z powodu zezłomowania mojej pracy. Teraz jest mi przykro jeszcze bardziej”.
Należy zaznaczyć, że również wspomniany „Projekt Okno”, który miał być alternatywnym wsparciem finansowym dla piętnaściorga artystek i artystów (uczestników i uczestniczek 19. edycji), został odebrany ambiwalentnie.
Grażyna Monika Olszewska:
„»Projekt Okno« miał niby pomagać drobnym przedsiębiorcom w kryzysie pandemicznym, ale to było mocno naciągane, mi trafiła się firma, która w okresie pandemii nie odnotowała praktycznie żadnych strat. Lokale wybierali pracownicy ERGO Hestii spośród swoich klientów, których ubezpieczają, więc klucz wyboru był inny niż założenia projektu”.
Małgorzata Mycek:
„Finalnie realizowałam prace w witrynie kosmetyczki. Zanim mi ją przydzielono, miałam kontaktować się z jakimś sklepem z elektroniką. Przed podjęciem takiej współpracy chciałam go wygooglować, no i znalazłam forum, gdzie pracownice oskarżały właściciela o molestowanie i mobbing, były tam głosy o różnej przemocy. No i wkurwiłam się strasznie, że takie osoby są typowane do tego projektu. Od razu napisałam do koordynatorek i firmę mi zmieniono. Myślę, że to szczyt hipokryzji nominować do nagrody prace społecznie zaangażowane, nagradzać te z feministycznym wydźwiękiem i udawać, że wspiera się kobiety, a jednocześnie współpracować z osobą, która dopuszcza się przemocy seksualnej. Zastanawiam się, czy po moim odkryciu to feministycznie zaangażowane korpo, jakim jest Hestia, nadal współpracuje ze sprawcą przemocy [firmy z projektu Okno były wybierane spośród klientów Hestii – przyp. red.]”.
Artystka 9:
„Wyjazd do Sokołowska na kilka dni jako dodatkowa nagroda i nazywanie osób wytypowanych laureatami? Serio? Organizatorzy nie biorą pod uwagę tego, że my też mamy swoje praktyki artystyczne, projekty, plany… Z głosów, które słyszałam, nie jest to dla większości z nas imponująca nagroda, ale coś, co kojarzy się z plenerem, mimo całej sympatii do Sokołowska. Jeśli to miało nas trochę uspokoić w obliczu połączenia dwóch edycji, wyszło średnio”.
Natalia Galasińska:
„Do »Projektu Okno« również mam wiele zarzutów. Honorarium za projekt, o którym pisze Głowacki, to przecież również koszty transportu, materiałów itp. Nie muszę wspominać, że niewiele z tej kwoty zostało po wykonanym projekcie. Na sam koniec projektu usłyszałam od jednej z kuratorek, że APH nie mogło porozumieć się z właścicielką lokalu, w którym odbywać miała się moja wystawa. Jak ten problem był rozwiązywany przez cały czas trwania projektu? Zmuszaniem mnie do zrobienia wystawy dopasowanej pod właścicielkę sklepu; umowa mówi, że mieliśmy zrobić »autorskie dzieło sztuki«, jednak przemieniło się to we »wszystko co pojawi się w tej witrynie musi być spójne z oczekiwaniami właścicielki lokalu, czyli estetyczne«. Niestety rozmowy odbywały się również telefonicznie i nie mam dowodów na to, że mój projekt musiał być w pełni dopasowany do wymagań właścicielki. Ostatecznie była to po prostu dekoracja witryny, a nie autorskie dzieło sztuki. Kiedy wyraziłam sprzeciw, sugerowano mi zrezygnowanie z udziału w projekcie. Przez chwilę kuratorkom udało się mi wmówić, że wina leży po mojej stronie; wystraszona całą sytuacją, dopasowałam się, nie chciałam kontynuować konfliktu, akceptując nawet to, że właścicielka sklepu postanowiła moją wystawę po zamontowaniu poprzestawiać po swojemu (zdjęcia, na których właścicielka jest w trakcie zmieniania witryny, krążą po internecie jako dokumentacja mojej pracy). Sugerowano mi, że powinnam zrezygnować z »Nagrody Specjalnej warsztatów w Sokołowsku«”.
Warto podkreślić, że krytyce nie podlegała w zasadzie tylko jedna kwestia – zdecydowana większość osób bardzo dobrze wspomina codzienny kontakt z koordynatorkami konkursu.
Konteksty
Warto umieścić te wypowiedzi w szerszym kontekście. W najszerszym wymiarze kontekstem tym powinna stać się dyskusja nad konkursami artystycznymi, która poza Polską trwa już od wielu lat i przynosi wymierne rezultaty. Kiedy w 2017 roku Agnieszka Polska (ta sama, która właśnie otworzyła wystawę w Muzeum Sztuki Nowoczesnej) otrzymała prestiżową nagrodę Preis der Nationalgalerie, przyznawaną przez Stowarzyszenie Przyjaciół Galerii Narodowej, razem z trzema pozostałymi uczestniczkami konkursu opublikowała list kwestionujący politykę konkursu. Artystka w rozmowie z „Szumem” mówiła: „Po otwarciu wystawy w Hamburger Bahnhof rozpoczęłyśmy wymianę mailową z organizatorami konkursu, w trakcie której przedstawiłyśmy brak honorarium dla artystów jako problem. Uznałyśmy, że brak wynagrodzenia wpisuje się w niebezpieczny sposób rozumowania, według którego obietnica rozpoznawalności może zastąpić zapłatę za wykonaną pracę. Później do naszych zastrzeżeń doszedł sposób, w jaki byłyśmy prezentowane w notach prasowych i w trakcie przemówień podczas ceremonii wręczenia nagrody. Miałyśmy poczucie, że jesteśmy infantylizowane przez ciągłe podkreślanie naszej płci: to, że w wystawie biorą udział same kobiety, stało się nachalnie powracającym dowodem na progresywność całej imprezy”.
Wcześniej, w 2014 roku, Agnieszka Polska zrezygnowała z udziału w Sydney Biennale. Powodem była współpraca Biennale z Transfield Holdings, firmą zarządzającą przymusowymi obozami dla osób ubiegających się o azyl w Australii. Podobna sytuacja, już na znacznie większą skalę, miała miejsce w Londynie: w zeszłym roku z jury BP Portrait Award usunięto przedstawiciela koncernu paliwowego na skutek petycji artystów i artystek, a w 2019 roku podziękowano sponsorowi Turner Prize – przedsiębiorstwu autobusowemu Stagecoach South East, którego prezes prowadził kampanię na rzecz zakazu „promocji homoseksualizmu”. Z kolei BelgianArtPrize 2019 pozostało ślepe na kwestie rasowe i genderowe, wyróżniając dziewiątkę białych mężczyzn, co spotkało się z protestami miejscowego środowiska artystycznego. W końcu, w zeszłym roku finaliści i finalistki 31. edycji Nagrody im. Jindřicha Chalupeckiego zdecydowali, że rezygnują z rywalizacji o tytuł laureata bądź laureatki, a organizatorzy na to ze zrozumieniem przystali. W tym samym roku zamiast nagrody głównej Turner Prize wypłacono artystom i artystkom stypendia w wysokości 10 000 funtów.
We wszystkim tych przypadkach ruch inicjujący zmiany pochodził od dołu – od artystów i artystek. Skutkiem ich działań i decyzji były środowiskowe dyskusje, ale temat reformy konkursów podejmowały również mainstreamowe media.
Oczywiście, problem, jaki wiąże się z konkursem APH, jest zupełnie innego rodzaju niż podane wcześniej przykłady kontrowersji – Towarzystwo Ubezpieczeniowe ERGO Hestia nie jest koncernem paliwowym ani przedsiębiorstwem, z którego środków finansowano homofobiczną kampanię. W jury konkursu zachowano gender balance, a ostatnia edycja, pełna sztuki zaangażowanej, przyniosła rozstrzygnięcie, w ramach którego laureatami zostały same kobiety (choć to ostatnie – zważywszy na brak wynagrodzeń dla osób uczestniczących w wystawie konkursowej – jest już bliskie przypadkowi Preis der Nationalgalerie z 2017 roku, o którym mówiła Agnieszka Polska).
Nie oznacza to jednak, że kryzys wokół APH zaistniał w próżni. Wydaje się, że należy go rozumieć jako skutek rewolucji, która od niemal dekady zmienia polskie pole sztuki. Rewolucja ta spowodowała, że artyści i artystki otrzymują wynagrodzenie za swoją pracę; że zostały wprowadzone minimalne stawki za udział w wystawach; że standardem stała się dialogiczność na linii artystki-instytucje; że zaczęła się dyskusja nad ustawą o statusie artysty zawodowego; że instytucje zaczęły zwracać uwagę na ekologiczny i etyczny wymiar realizowanych wystaw; że ważny aspektem pracy w polu sztuki stała się troska o najsłabszych. Najnowszy przejaw tej zmiany to ogłoszony niedawno Manifest twórczyń i twórców wizualnych, zainicjowany przez Łukasza Surowca, Martę Romankiv i Łukasza Trzcińskiego. Warto dodać, że choć walki te zostały zainicjowane przez aktywistki i artystów średniego pokolenia, to w istocie najbardziej dotyczą one sytuacji twórców i twórczyń młodych, mierzących się z prekaryzacją, niską (żadną?) pozycją społeczną czy paternalizmem cześći przedstawicieli i przedstawicielek polskiego pola sztuki.
W takiej też perspektywie – jak sądzimy – należy widzieć krytykę formuły APH ze strony jego uczestników i uczestniczek. Z PR-owego punktu widzenia z pewnością „źle” wygląda zrzutka zorganizowana przez Przemysława „Piniaka” Pińskiego czy decyzja o zezłomowaniu instalacji przez Natalię Galasińską. Jednak z perspektywy zdecydowanej większości uczestników i uczestniczek tak właśnie wyglądają realia, dzięki którym konkurs APH może funkcjonować – są to w większości osoby niezamożne, które sytuacja pandemiczna pozbawiła jakiejkolwiek stabilności finansowej; dla których wycieczka do Warszawy i z powrotem jest poważnym wydatkiem, a co dopiero transport prac innych niż skromnych rozmiarów płótno. Są to także osoby, które z obawą myślą o odprowadzeniu 10% od nagrody w postaci zagranicznej rezydencji, której szacunkową wartość poznają dopiero po ewentualnej wygranej. Wszyscy oni wyglądają wspaniale na grupowym zdjęciu, tworzą ciekawe i poruszające prace, chociaż wiedzą, że w 95% przypadków wystawa konkursowa była ich pierwszą i ostatnią w tym miejscu. Wszyscy oni dają wymierne kapitały sponsorowi konkursu oraz Muzeum. A przede wszystkim, wszyscy oni muszą z czegoś żyć, coś jeść, z czegoś utrzymywać mieszkanie, nierzadko także pracownię i wreszcie – z czegoś opłacać materiały, które wykorzystują w pracy twórczej. Nietrudno dowiedzieć się, że młodzi artyści i artystki są prekariuszami, wystarczy z nimi porozmawiać – co więcej, wystarczy przeczytać uważniej kilka opisów ich prac. Można też zauważyć, że działania Piniaka i Galasińskiej to w istocie gesty postartystyczne, „robiące użytek” z narzędzi przypisywanych sztuce – by odwołać się do tytułu ważnej wystawy współkuratorowanej przez Sebastiana Cichockiego. Z zaistniałego kryzysu zrobić użytek może także ERGO Hestia.
W stronę konkursów przyszłości
W przeciągu kilkunastu ostatnich dni byliśmy wielokrotnie pytani o stanowisko redakcji „Szumu” w opisywanej tu sprawie. Niniejszy podpunkt można uznać za takie właśnie stanowisko.
Ranga każdego ważnego konkursu, co mogłoby wydawać się oczywiste, opiera się na zaufaniu samego pola sztuki, które to zaufanie buduje się poprzez dobre praktyki, świadczące o profesjonalizmie organizatora. Również budowany od lat PR „przyjaciół sztuki” zobowiązuje do wrażliwości na postulaty środowisk twórczych. W przypadku APH tego wszystkiego zabrakło. Kiedy światła zgasły, autorzy i autorki świetnych, zaangażowanych prac stali się ciężarem, niewdzięcznikami, roszczeniową młodzieżą, którą się strofuje, a nie z którą się rozmawia. Dotychczasowe reakcje na krytykę APH pokazują, że wizja polskiego mecenatu korporacyjnego nadal uwięziona jest w neoliberalnych stereotypach rodem z lat 90.: artystka ma nie narzekać, tylko kwitować; nie wolno kąsać ręki, która karmi; łaska pańska na pstrym koniu jeździ.
Przemysław Głowacki w cytowanym już tekście pytał: „Może Sebastian Cichocki ma rację? Może następnych edycji konkursu nie będzie?”. Przywoływane przez nas głosy uczestników i uczestniczek pokazują, że konkurs nadal jest potrzebny. Jednak bez wątpienia niemożliwe jest funkcjonowanie Artystycznej Podróży Hestii w dotychczasowej formie. Nie dlatego, że Karolina Plinta zamieściła na Facebooku jeden wpis i „zmanipulowała” nim nieświadomych swoich „prawdziwych interesów” artystów i artystki. Jest to niemożliwe dlatego, że polskie środowisko artystyczne jest już znacznie dalej niż obecne kierownictwo Fundacji APH, a także dalej niż osoby, którym pozwolono stać się publicznym głosem całej sytuacji. W środowiskowej debacie neoliberalne mechanizmy zostały już dawno przepracowane, i dotyczy to nie tylko artystów i artystek, ale także najważniejszych instytucji. Dlatego krytycznej refleksji podlega dziś również sektor prywatny – tak samo jak każdy inny ważny aktor życia społecznego. Dotyczy to także działalności pro bono wielkiego biznesu. Mamy 2021 rok i strategia wykorzystywania argumentu „ad PRL” w celu zdyskredytowania postulatów adwersarzy nie jest już tak skuteczna, jak była jeszcze przed dekadą.
Głowacki zarysował następującą wizję konkursów artystycznych: „W sztuce liczy się, aby być zauważonym, aby pojawiło się nazwisko, aby ktoś zobaczył pracę artysty, aby miał szansę się nią zainteresować. Praca pojawia się na wystawie i do pracowni artysty przychodzi klient, który od razu kupuje dwie inne, następną kupuje bank do swojej kolekcji, dzwoni redaktor ze znanego kolorowego pisma, że jest zainteresowany młodym artystą, a potem jeszcze bardzo znana osoba, że też by chciała coś kupić. A jak ona już kupi i inni się dowiedzą to dopiero będzie… Niemożliwe? Właśnie z drobnymi zmianami dla zachowania anonimowości opisałem konkretną sytuację z tego roku”.
Rzecz w tym, że jest to wizja niezgodna z codziennym doświadczeniem artystów i artystek biorących udział w konkursach. Mówiąc inaczej: to mit, funkcja ideologii konkurencji i rywalizacji, a nie obiektywny opis rzeczywistości. Oczywiście indywidualny sukces w wyniku udziału w konkursie się zdarza i często jest zasłużony; sami bierzemy udział w konkursach jako jurorzy i jurorki. Jednak warto zdawać sobie sprawę, że za jednostkowymi przypadkami sukcesu rozpościera się szara materia pominiętych i niedocenionych, którzy muszą jednak funkcjonować jako tło dla kilku gwiazd – ciemna materia, o której pisał Gregory Sholette. Podobny mechanizm zachodzi nie tylko w sztuce. Dlatego właśnie dojrzałe demokracje zbudowały system rozmaitych osłon, które mają chronić słabszych, mniej zaradnych, mniej uprzywilejowanych, systemowo „pechowych”. W dotychczasowych konkursach APH wzięło udział kilkuset artystów i artystek. We wszystkich polskich konkursach – kilka tysięcy. Ilu z nich zostało zauważonych? Do ilu zadzwonił przedstawiciel banku i redaktorka kolorowego czasopisma? Wszystkie osoby uczestniczące pracowały natomiast na wizerunek organizatora – czy to prywatnego, czy to publicznego.
„Sztuka, aby móc funkcjonować, być skuteczną i budować wartości, musi mieć do tego stosowne warunki”, deklarował Jacek Sosnowski w tekście o kuratorowanej przez siebie wystawie sztuki w hotelu NYX. W pełni podzielamy to stanowisko, jednak zupełnie inaczej rozumiemy jego istotę: te warunki to nie wyłączony spod dyskusji mecenat prywatny, ale takie reguły gry, które upodmiotawiają artystów i artystki. Refleksja o konkursach – jak pokazaliśmy – zmienia się na całym świecie. Sytuacja wokół APH pokazała, ze należy pilnie podjąć ją także w Polsce. Na razie głos zabrali artyści i artystki. Na podstawie ich wypowiedzi można stwierdzić, że przedmiotem takiej debaty powinno stać się wynagrodzenie za sam udział w turnieju; kwestie związane ze zwrotem kosztów podróży i transportu dzieł; kwestie własnościowe; formuła autoprezentacji; rola artystów i artystek w trakcie aranżacji wystawy; charakter nagród (rezydencja? pieniądze?); zasadność samego mechanizmu wyboru jednej zwyciężczyni. Wiele z tych kwestii dotyczy pieniędzy, jednak – wbrew sformułowaniu Przemysława Głowackiego – nie chodzi o to, czy „dojna krowa” ma „nielimitowaną ilość mleka w wymionach”, ale o to, czy mowa jest o relacji wertykalnej (mecenas), czy też horyzontalnej (partner). Magdalena Kąkolewska podczas tegorocznej gali finałowej mówiła: „Ten czas zapewne, […] tak jak powiedział pan prezes, dla twórców był bardzo trudny. Dla instytucji kultury również, też. Dla nas to był bardzo trudny czas, w którym staraliśmy się nadążać za wami i podążać za naszymi brakami”. Na ile udało się „nadążać” za artystkami i artystami, najlepiej pokazują ich wypowiedzi. I czy rzeczywiście wszystkim „było ciężko”? A jeśli wszystkim, to czy na pewno są to sytuacje porównywalne? Jak informuje „Dziennik Gazeta Prawna” z 15 marca 2021, „mimo pandemii COVID-19, ubiegły rok był udany dla ERGO Hestii. […] zysk zwiększył się o ponad 30 mln zł, do ponad 317 mln zł. Dzięki ograniczeniom administracyjnym poprawiła się też rentowność w »komunikacji«, a działalność lokacyjna uzyskała rezultat o ponad 50 mln zł lepszy niż w 2019 r.”.
O randze każdego konkursu, jego pozytywnej recepcji krytycznej, decydują uczestniczki i uczestnicy, poziom ich prac i refleksji, która w nich się materializuje. Również o randze APH. Magdalena Kąkolewska w wypowiedzi dla „Restartu” deklarowała: „Z perspektywy kolekcji sztuki ERGO Hestii można powiedzieć wręcz, że interesują nas wyłącznie młodzi artyści. Konkurs przeznaczony jest dla […] twórców przeważnie dwudziestokilkuletnich, pozostających jeszcze w środowisku wpływów akademickich i tworzenia sztuki w bezpiecznej »laboratoryjnej« przestrzeni, ale już powoli przygotowujących się do opuszczenia murów uczelni, by zadać sobie pytanie: co dalej?”.
Przywoływane tu wypowiedzi artystek i artystów świadczą jednak o tym, że pytanie „co dalej?” dotyczy tyleż sztuki, ile sytuacji bytowej po opuszczeniu murów akademii. „Co dalej” to jednak także pytanie o dojrzałość mecenatu korporacyjnego w Polsce po 32 latach przemian. Mądrość ludowa mówi, że przyjaciół poznaje się w biedzie. Wobec faktycznej niezamożności najmłodszych artystów i artystek organizatorzy zdecydowali się postawić im ultimatum, ukazujące z całą mocą asymetrię zależności pomiędzy sztuką a biznesem. To właśnie dlatego niedługo „już nikt nie będzie chciał brać udziału w konkursach artystycznych”.
Mecenat korporacyjny może być pożyteczny, jednak musi być to mecenat, który traktuje wspierane przez siebie osoby podmiotowo. Art branding nie może stać się art washingiem. Dlatego rozwiązaniem zaistniałej sytuacji nie jest likwidacja konkursu APH, tylko jego głęboka reforma. Wizja mecenatu, jaka wyłania się z tekstów Przemysława Głowackiego czy Jacka Sosnowskiego, jest nie tylko archaiczna i coraz mniej popularna na świecie, ale też – jak widać – kontrskuteczna. Jednak aby to dostrzec, należy traktować młodych artystów i artystki po partnersku, a nie jak zmanipulowaną gówniarzerię, która śmie podnosić rękę na dobrodzieja. To jasne, że prestiżowe konkursy zmieniają swoje dotychczasowe polityki nie z altruizmu, ale dlatego, że opłaca się to wizerunkowo ich sponsorom. Należy przyjąć, że również w przypadku ERGO Hestii zmiana zadziała na korzyść. Tylko wtedy APH będzie mogła stać się konkursem realnie wspierającym artystów i artystki. Konkursem przyszłości.