Szkoda, że nie mądra ikona
MżMpms
Grzegorz Piątek zauważył w książce Lukier i mięso, że przy okazji pierwszej prezentacji gmachu MSN (2007) porażką były już same wizualizacje: ponure, mroczne; projekt Christiana Kereza widniał na tle szaroburego nieba. Tym razem lekcję z tzw. pijaru odrobiono: oglądamy eteryczne bryły, słońce efektownie przebija chmury, a rozentuzjazmowany tłum cieszy się, spaceruje i robi zdjęcia tabletami. I tylko pusty, kamienny plac Defilad psuje to wrażenie, jednak tutaj projektant miał ręce związane Miejscowym Planem Zagospodarowania Przestrzennego – jest nadzieja, że do 2020 roku ulegnie on zmianie. Zaniepokoiły mnie natomiast beztrosko podawane przez Muzeum – i przez nikogo nie dementowane – informacje o tym, że zburzona zostanie trybuna honorowa z zachowanym godłem PRL, immanentny element założenia urbanistycznego placu i PKiN.
Jednak błąd popełniono gdzie indziej – otóż na facebookowym profilu Muzeum błyskawicznie pojawiła się hulająca po sieci przeróbka nowego projektu i komentarz: „Witamy pierwsze hejty!”. I choć po dwóch dniach próbowano jakoś tę sytuację rozbroić, publikując archiwalne i obecne przeróbki gmachów MSN, przykre wrażenie pozostało: oto dyskusja została ustawiona w ten sposób, że każda krytyka projektu Thomasa Phifera to hejt. Rozumiem emocję stojącą za tymi wpisami – krytyka projektu tak niepewnego może być łatwo odczytana jako krytyka Muzeum jako takiego. Może więc każda krytyczna wypowiedź o nowym projekcie – na podobieństwo skrótu słynnej frazy Antoniego Słonimskiego „Mimo że Gdynia się rozbudowuje” – powinna być poprzedzona pierwszymi literami sentencji „Mimo że Muzeum powinno mieć siedzibę”? Tak też zróbmy.
Muzeum, jak zwykle, starannie przygotowało się do prezentacji nowego projektu. Z jednej strony, w sposób wzorcowy zapewniło przejrzystość postępowania, prezentując na stronie WWW program inwestycji, korpus dokumentów itp. Z drugiej natomiast – opublikowało szereg tekstów problematyzujących pole współczesnej architektury muzealnej. Główna oś tej narracji – wybita w rozmowie z Joanną Mytkowską wieńczącej cykl publikacji – jest następująca: architektoniczne ikony się nie sprawdziły, a ich czas skończył; pora na budynki oszczędne w formie, zwrócone do widza, szanujące lokalny kontekst, powstające w oparciu o konsultacje społeczne. Trudno nie podpisać się pod takim dictum. Rzecz w tym, że to fałszywa alternatywa. Oczywiście, sprowadzając rzecz do absurdu, łatwo wykazać, że budynki „w kształcie wanny albo bumerangu” to groteska; oczywiście, bliźniacze „stemple” starchitektów stawiane na całym świecie bez poszanowania lokalnej specyfiki, psują architekturę i przestrzeń wspólną; oczywiście, „efekt Bilbao” okazał się fikcją, a w Walencji dramatycznie przeinwestowano; oczywiście, ostatecznie ważniejsze jest to, co w środku niż „skóra” budynku. A jednak pomiędzy budynkami-ikonami a projektem, który zaprezentowano w Warszawie – zieje przepaść możliwych rozwiązań.
Koncepcja Phifera może budzić zastrzeżenia już na pierwszym, czysto intuicyjnym poziomie. Przestrzeń pomiędzy budynkami – wielki wiatrołap, przeciąg w skali makro; brak zapowiadanego wcześniej dachu; ale przede wszystkim – bryła prosta aż do przesady. Nietrudno wyobrazić sobie memy z portretem architekta i tekstem „JESTĘ ARCHITEKTĘ / ZAPROJEKTOWAŁĘ BRYŁĘ” – lub wizualizacją budynku i komentarzem: „STUDIOWAŁ I BUDOWAŁ W USA / ZAPROJEKTOWAŁ BRYŁĘ DLA WARSZAWY”. Jasne, to tylko (domniemane) memy, a memów nie można przeceniać; jednak, jak dowodzi profil MSN, nie można ich też nie doceniać. Z prostej przyczyny – mem wydobywa esencję, a projekt Phifera jest wymarzonym obiektem takiej zabawy. Nowa koncepcja Muzeum doprowadza bowiem filozofię anty-ikony do granic; jest, by tak rzec, idealnym rewersem znienawidzonej doktryny. I jeżeli projekt nie ulegnie już zmianie, to będzie się mierzył z bliźniaczymi – choć na odwrót – ograniczeniami. Przyjrzyjmy się zatem uzasadnieniu takiego wyboru. Obowiązują wykładnię przedstawiła, jak się wydaje, Dorota Jarecka. W tym ujęciu zaprezentowany w piątek gmach miałby być wyrazem… filozofii „no logo”. I to dosłownie. „Żadnych reklam. A nawet szyldu” – pisze Jarecka. „Absolutna prostota, żadnych okien, jednolitość elewacji”. Jest natomiast tkanina z białego „teflonu”, która okrywa cały budynek. A więc nie tylko „no logo”, ale też „no okno”. Muzeum opakowane materiałem w mieście szmat – to istotnie jest brawurowa koncepcja. Jestem bezbrzeżnie ciekawy, jakiej intelektualnej wolty trzeba dokonać, żeby krytykować obserwowanie świata przez płachtę białej reklamy z tramwaju czy prywatnego mieszkania, a obserwowanie tegoż świata przez płachtę białej tkaniny w city rooms (pomieszczeniach między salami wystawowymi, z których rozpościera się widok na Warszawę) i biurach – już nie. Opis inwestora głoszący, że obraz miasta „łagodnie sączy się przez materiał fasady”, nie do końca mnie przekonuje. Trudno też bez ironii komentować koncepcję braku szyldu – to dobry przykład, jak na ołtarzu ortodoksji można złożyć zdrowy rozsądek (turyści będą szukać „dużego białego budynku”?). Warto też wspomnieć o nieuchronnym brudzeniu się białej tkaniny – architekt zapewnia, że teflon brudzi się wolno (zapewne nieprzypadkowe konotacje z patelnią, do której nic nie przywiera), ale codzienne doświadczenie każdego warszawiaka każe zachować tu zdrowy sceptycyzm.
I tak też odbieram projekt Phifera: jako intelektualną spekulację na temat pewnej skrajnej doktryny, wizualizację radykalnego projektu intelektualnego. Problem w tym, że w skali 1:1. Co mówi bowiem biały, eteryczny kubik MSN? Oczywiście odsyła do idiomu architektury modernistycznej, lecz w osobliwy sposób: z jednej strony, odwołuje się do najbardziej ortodoksyjnej tradycji tego nurtu, z drugiej natomiast – stara się to wrażenie rozmyć, na poziomie wizualnej metafory uczynić gmach niewidzialnym. Odczytuję to nie tyle jako przepracowanie ograniczeń rygorystycznego modernizmu, lecz jako uchylenie się od tej pracy. Gmach Phifera jest, ale można odnieść wrażenie, że chciałby, żeby go nie było – jakby był chmurą rozpływającą się w warszawskiej szarówce. Można powiedzieć, że ten budynek pokazuje zarówno fascynację, jak i wstyd. Nietrudno też zauważyć, że forma nowego muzeum sugeruje (podświadomie?) jego tymczasowość – czym jest opakowany budynek, jeśli nie wielkim namiotem? Jeżeli z kolei czytać ten projekt jako emanację władzy (nie tylko symbolicznej), jaką dysponuje każda instytucja publiczna i jaka manifestuje się w każdym budynku, również dostrzeżemy pewną ambiwalencję przekazu: przejrzystość nie jest tu jednoznaczna, zakłóca ją opakowanie budynku – tkanina jasna, prześwitująca, ale jednak zakrywająca wnętrze. Kulturowa władza, jaką bez wątpienia dzierży MSN, została przedstawiona tu jako słaba, niemal niewidoczna, niewinna (biel). Czy tak jest w istocie, czy siatka jest jednak kamuflażem? Budynek Phifera z pewnością nie krzyczy, przeciwnie – on milczy (jest zakryty, nie ma okien ani szyldu). Co zostało więc przemilczane?
Opis projektu zawarty na stronie MSN – mnożący liryczne metafory, a przez to przypominający retorykę… starchitektów i deweloperki – bynajmniej nie rozwiewa wątpliwości co do ideowego zaplecza projektu Phifera. Jakby sprawę ideowego odczytania tej bryły załatwiono wspomnianymi już tekstami o zmierzchu architektonicznych ikon. Tymczasem w myśl omawianego tu projektu centrum Warszawy wygląda następująco: socrealistyczny PKiN, architektura globalnego kapitalizmu, białe pudełko MSN, szczątki Ściany Wschodniej. Jarecka napisała, że „Pałac Kultury Phifer traktuje jako sympatyczny zabytek”. Rzecz w tym, że Phifer nie tyle ignoruje PKiN, co przed nim kapituluje. Odwrotnie niż Kerez.
Istnieją mądre, dobrze zaprojektowane ikony, które nie boją się mówić. By nie szukać daleko: to przykład Muzeum Historii Żydów Polskich POLIN czy szczecińskiej filharmonii (z projektów zagranicznych to Schaulager, New Museum i wiele innych…). O tej ostatniej Jarosław Trybuś powiedział, że spina idiomy modernistyczny (biel, czystość bryły, puryzm itp.) i ponowoczesny (gra z tradycją, uwzględnienie kontekstu etc.). Gmach Phifera to graniczna interpretacja modernizmu, co w kontekście sztuki ma przecież rangę deklaracji: oto gigantyczny white cube. Poza wszystkim, moda na radykalny minimalizm przeminie tak, jak wszystkie inne mody, a budynek będzie stać długie dekady.
Jakże w tym kontekście brakuje wspaniałej, wyrazistej, rozrzeźbionej, przesklepionej ażurowym dachem, mocno osadzonej w architekturze placu i mądrze wpisującej się w kontekst PKiN bryły Christiana Kereza!