Szekspir, grzyby i wirtual. „Sen nocy letniej” Krzysztofa Garbaczewskiego w Starym Teatrze
Dla nikogo nie jest pewnie nowością, że to, co pojawia się w sztukach wizualnych, z lekkim opóźnieniem infekuje następnie teatr. Na przykład projekty z wykorzystaniem technologii VR wydarzają się w obszarze sztuki w zasadzie już od lat 80. Natomiast w teatrze są one nowatorską analizą hybrydy wirtualności i realności. Dzieje się tak w adaptacji Snu nocy letniej Szekspira w reżyserii Krzysztofa Garbaczewskiego, którą od lutego można oglądać w Teatrze Starym w Krakowie. Chociaż akurat „oglądanie” nie jest tu może najbardziej fortunnym określeniem. Współpracującemu od jakiegoś już czasu z VR-owymi artystkami i artystami Garbaczewskiemu, pewnie bardziej chodziłoby o „doświadczenie” spektaklu. Albo immersyjne zanurzenie – jak to się przyjęło mówić w odniesieniu do sztuki nowych mediów. Tyle, że nie sposób tu mówić ani o doświadczeniu, ani o zanurzeniu, a właśnie o oglądaniu. Bo Sen nocy letniej wizualnie jest zachwycający. Długo można patrzeć na efekt psychodeliczno-sennej estetyki. Koncepcja spektaklu też zresztą jest dobra. Ale ostatecznie, tak jak w przypadku zbyt dużej ilości grzybów psylocybinowych, jeśli mówimy o psychodeliczności, tak i Sen nocy letniej, od nadmiaru dobrego staje się niestrawny dla neuroprzekaźników.
W Śnie nocy letniej Garbaczewski sięga do mitu o Narcyzie być może po to, żeby go przepracować. Ale może być to też elegancka hochsztaplerka, która wraz z metaforą lustra idealnie nadaje się do tego, by mówić o pasażu realnego i wirtualnego.
Przed spektaklem, po zapoznaniu się z jego opisem na stronie Starego, pomyślałam, że Garbaczewski musi być moją bratnią duszą jak chodzi o wybory wizualno-tematyczne. Bo w adaptacji Snu nocy letniej sięga on i do VR-u, i do mitu o Narcyzie, filozofii Deleuze’a, motywu snu, który być może jest bardziej realny niż jawa, bada relacji pomiędzy realem i wirtualem, a także osobą ludzką i jej awatarem czy wreszcie obficie korzysta z psychodeliczno-fantastycznej estetyki – a więc wszystkiego tego, co było mi bliskie w kuratorskim tryptyku, który we współpracy z artystkami VR – Kariną Gorzkowską i Mają Szerel projektowałyśmy w 2020 roku. Pisałam wtedy w tekście kuratorskim do pierwszej odsłony VR-owej wystawy, którą razem z zaproszonymi do udziału artystkami i artystami, otworzyłyśmy na platformie Mozilla Hubs – „(…) jak wszyscy dobrze wiemy, współczesnymi lustrami są ekrany, w których z perwersyjną przyjemnością będziemy się przeglądać, przechodząc to na jedną, to na drugą stronę. Realne, wirtualne – mylą nam się. Na pohybel wieszczowi, który spytany czy Narcyz szczęśliwych lat dozna, odpowiedział – >>Jeżeli sam siebie nie pozna<<1. Jednak po obejrzeniu, pardon – doświadczeniu, spektaklu w Starym, stwierdziłam, że sorry Krzysiek, ale pomimo tej niebywałej bliskości formalno-tematycznej nigdy nie będziemy siostrzano-bratnimi duszami. Nie tylko z tego powodu, że Sen nocy letniej, oprócz aspektów wizualnych, bo te są zniewalające, jest dla mnie rozczarowaniem. Równie problamatyczny jest sposób pracy reżysera, będący w środowisku sztuki i teatru tajemnicą poliszynela. Wydaje się, że nie bez powodu skład kolektywu Dream Adoption Society, założonego m.in. przez Garbaczewskiego, ulega ciągłym zmianom. Oczywiście, proces jest istotny. Ale tak się jednak składa, że DAS działa trochę na zasadzie heliocentryzmu.
W Śnie nocy letniej Garbaczewski sięga do mitu o Narcyzie być może po to, żeby go przepracować. Ale może być to też elegancka hochsztaplerka, która wraz z metaforą lustra idealnie nadaje się do tego, by mówić o pasażu realnego i wirtualnego. Choć akurat w tym kontekście bardzo ciekawym zabiegiem jest powieszenie nad sceną telebimu, w którym mogą przejrzeć się widzowie i widzki, a przynajmniej ich część, bo kamera nie obejmuje całej widowni. Ja akurat mogłam. Następnie telebim staje się miejscem, gdzie oglądamy VR-ową przestrzeń, zaprojektowaną przez Anastasiię Vorobiovą i Mateusza Korsaka. Na scenie panuje bezruch, dystans, monotonia. Relacje oraz interakcje w pełni odbywają się dopiero w przestrzeni wirtualnej. Rozstawieni w dużych odległościach na scenie bohaterowie i bohaterki Szekspira z goglami na oczach i kontrolerami w dłoniach, błądzą w przestrzeni: rzucają w nią słowa i głaszczą powietrze, miejsca, w których w przestrzeni wirtualnej stoją awatary ich kompanów. Szekspirowski las Vorobiovej i Korsaka jest trochę w estetyce anime, a trochę vaporwave. Zarówno elfy z wielkimi oczami, jak i różne bugi VR-owego environmentu czy awatarów (typu – jeden awatar podchodzi do drugiego za blisko, więc głowa tego pierwszego przechodzi przez klatkę piersiową drugiego) mają swój urok. Statyczna sytuacja na materialnej scenie co jakiś czas jest przerywana wchodzeniem i wychodzeniem kolejnych postaci, ale w pewnym momencie zaczyna dominować monotonia. Udzielała się ona także widowni – dwie osoby obok mnie zaczęły drzemać. Choć może to jest właśnie ten efekt, o który chodziłoby w Śnie nocy letniej. Może dokładnie o takie doświadczenie teatru chodzi – całkowite utożsamienie z sytuacją na scenie i przeniesienie się do swojego własnego teatru. Ciężko stwierdzić. Przedłużeniem psychodeliczno-fantastycznej sytuacji VR-owej jest świetna scenografia i kostiumy Aleksandry Wasilkowskiej, która stworzyła magiczny las z kurtyną z różowych rękawiczek, gigantycznymi psychodelicznymi grzybami czy miękkim pluszowym portalem-ekranem w kształcie waginy, na którym pojawiają się animacje 3D Vorobiovej i Korsaka (co jakiś czas widać je też na mobilnych, zawieszonych nad sceną obiektach). To właśnie w tym portalu pojawia się majestatyczna Tytania, królowa elfów (Marta Ojrzyńska) w kostiumie z długimi mackami, lub raczej kłączami, które później oplatają inne postaci. Albo to one oplatają się wokół nich. Całość podbija intensywne, wielobarwne światło, za które odpowiedzialny jest Robert Mleczko. Ale nawet ten wizualny sztos w pewnym momencie nie unosi ciężaru i statyczności spektaklu. Tekst Szekspira (za dramaturgię i scenariusz odpowiada Patrycja Wysokińska) staje się tu rodzajem przytłaczającego kolażu, ginie wśród innych bodźców, rzeczy stają się niezrozumiałe, po prostu przepływają, nie sposób ich rejestrować. I znów, można byłoby to uznać za celową strategię. Rodzaj doświadczenia charakterystycznego dla działania grzybów halucynogennych, które przecież nie bez powodu znalazły się na scenie. Psylocybina wszakże odpowiedzialna jest za możliwość przeżycia fantastycznych momentów rozpłynięcia ego, zetknięcia z tym, co w codziennej praktyce życia staje się raczej nieosiągalne, przepracowania traum, słowem − stanów transcendentalnych. To w zwulgaryzowanej opinii, pozbawionej świadomości ich potencjału, traktowane są jak głupia używka. A przecież grzyby mają w sobie mądrość miliarda lat, są jednocześnie odnową i zagrożeniem. Dlatego znów ciężko stwierdzić czy trudno przyswajalny w tym kontekście tekst dramatu Szekspira, który tylko momentami przerywany jest innymi wstawkami, to rodzaj grzybowego zabiegu. Coś w stylu bycia na grzybach bez grzybów. Choć w sumie we właściwym przebiegu psylocybinowego doświadczenia, rzeczy stają się wtedy jasne, zrozumiałe, pełne wewnętrznej logiki i piękna. Może jednak więc mamy tu do czynienia ze zbyt dużą dawką.
Nie pomaga w tym wszystkim fakt wyniesienia tej sennej, wirtualno-realnej sytuacji w kolejne znaczeniowe rejestry. Mam na myśli filozofię Deleuze’a, do którego odwoływanie się jest w ostatnim czasie bardzo modne (a w duecie z Guattarim to już w ogóle). Może to ze względu na wysyp polskich tłumaczeń, które mają miejsce w ostatnich latach. W części krakowskiego środowiska deleuzo-guatariańskie „kłącze” stało się już memem. Nie niesie ze sobą żadnej radykalnej zmiany, którą proponują twórcy schizoanalizy, a staje się artystycznym bon-motem i puszczeniem oka do oczytanej odbiorczyni. Argumentem do tworzenia kolejnych nowych kolektywów, ale działających na starych zasadach. W każdym razie kłącze Garbaczewskiego odnosi się tu do struktury nieustająco rozrastającej się grzybni, która jest mikromodelem dla innych struktur – mózgu, internetu, natury, wszechświata.
„Wszyscy razem, w dodatku w VR-rze” – mówi pod koniec Snu nocy letniej Egeusz (Zygmunt Józefczak), na moment odchodząc od szekspirowskiego oryginału. I mówi to do bohaterów i bohaterek w trakcie orgii (w tym swojej córki Hermii). A następnie do nich dołącza. To jest ten moment, kiedy na chwilę można wybudzić się z sennego letargu proponowanego przez Garbaczewskiego. No cóż, jest to jakaś forma kolektywności, marzenia o utopii, społecznej emancypacji i przemiany, o których mowa było w opisie spektaklu. Ale czy chciałabym śnić ten kolektywny sen z Krzysztofem Garbaczewskim? Nie bardzo, bo więcej tu totalnie oldschoolowego i wielokrotnie już dekonstruowanego Freuda, niż Deleuze’a. W przypadku Garbaczewskiego ta proponowana rewolucja może być prześniona.
1 Owidiusz, Metamorfozy, tłum. A. Kamieńska, Wrocław 1996.
Przypisy
Stopka
- Osoby autorskie
- Wiliam Shakespeare
- Tytuł
- Sen nocy letniej
- Miejsce
- Stary Teatr im. Heleny Modrzejewskiej w Krakowie
- Czas trwania
- Premiera: 18.02.2022
- Osoba kuratorska
- Reżyseria: Krzysztof Garbaczewski
- Fotografie
- Magda Hueckel
- Strona internetowa
- stary.pl/