Stare, dobre czasy współczesne. „Silver Lining” w Galerii Narodowej w Pradze
Adam Budak – kurator generalny Galerii Narodowej w Pradze, a także jeden z kuratorów wystawy Silver Lining – w tekście wprowadzającym stwierdził, że „wszystko, co złe, ma za cel coś dobrego” czy też „every cloud has a silver lining“. Jeśli tak brzmi wstęp do wspólnej wystawy dwudziestu pięciu finalistów najpopularniejszej (sic!) w Czechach nagrody dla artystów w wieku do 35. roku życia, to pytanie narzuca się samo: jak dziś poznać, co jest dobre, a co złe? Owa frustracja oraz „trauma niespełnionych ambicji”, które Budak próbuje zagłuszyć na własnym optymizmem, wynikają z obecnie panujących w sztuce realiów i jako takie nie są tematem samych dzieł artystycznych – stanowią raczej podłoże, na którym powstały. Budak chce (jak sam twierdzi, „beznadziejnie usiłuje”) zachować optymizm. W przypadku sztuki współczesnej jest to podejście niezwykłe. Optymistą można być tylko w stosunku do przyszłości, optymistą wobec przeszłości jest bowiem tylko wariat, natomiast we współczesności miejsce na taką postawę znalazłoby się wyłącznie w wymiarze praktyki, gdzieś na drugim planie. Jak w takim razie to deklarowane, pozytywne podejście przekłada się na kształt wystawy?
Silver Lining to przegląd artystów, którzy w ciągu ostatnich 25 lat zdobyli tytuł laureata konkursu Jindřicha Chalupeckiego, dedykowanego twórcom poniżej 35. roku życia. Jest to zatem wspaniała okazja do spojrzenia na czeską scenę artystyczną z odrobiną dystansu oraz odkrycia, gdzie nowy kurator dostrzega ową „srebrną krawędź ciemnej chmury” czeskiej sceny artystycznej. Jest to niełatwe zadanie: przedstawić w ramach jednej wystawy wgląd w dwadzieścia pięć lat twórczości artystów pracujących w różnych technikach, będących w różnym wieku, wychodzących z różnego zaplecza ideowego itp. Sprawę dodatkowo utrudnia fakt, że na Nagrodzie Jindřicha Chalupeckiego (NJCh) ciąży wiele warstw sentymentu, oczekiwań, a zarazem i pogardy. Ponieważ w 1990 roku, krótko przed śmiercią Chalupeckiego, nagrodę ustanowiły trzy legendarne autorytety (Jiří Kolář, Václav Havel i Theodor Pištěk), nagroda otoczona jest niemalże mistyczną aurą, a jej laureaci uchodzą za wybrańców. Oczekuje się, że wygrana przysporzy im dodatkowej popularności i wzbudzi zainteresowanie mediów oraz publiczności. Przedtem trzeba jednak zaprezentować się w ramach programu towarzyszącego, a przede wszystkim wystawić adekwatne, tj. najlepsze dzieła w narzuconej, często nieprzyjaznej przestrzeni oraz nieznanym wcześniej kontekście. Często kończy się to frustracją z powodu (dys)proporcji pomiędzy publicznością fachową i niefachową oraz czasu, energii i wspomnianych oczekiwań zainwestowanych w projekt finalny. Nie jest to regułą, ale zdarza się często. Na przykład, podczas ostatniej edycji sfrustrowani finaliści zorganizowali dyskusję o tym, co NJCh daje na przyszłość i w rezultacie organizatorów zasypała lawina krytyki. Zatem zadanie, jakiego podjęli się Adam Budak i Jen Kratochvil – spojrzenie na tę srebrną rocznicę z odpowiedniej perspektywy i odnalezienie wspólnego rysu wszystkich edycji konkursu, jawi się jako bieg z przeszkodami na tyle wysokimi, iż trudno nawet oczekiwać, że biegacze dotrą do mety. I rzeczywiście, bardziej niż ze spójną wystawą mamy w Pradze do czynienia z eksperymentalnym katalogiem.
Aranżację ekspozycji zaprojektował Dominik Lang (również laureat Nagrody) i jest to jego wkład w wystawę. Pierwotnie czysta i prosta, acz stosunkowo mała przestrzeń na parterze Pałacu Wystaw (Veletržní palác), otwarta poprzez okno wystawowe na ulicę, nie jest jednak odpowiednia do wystaw, co stanowi skądinąd niechlubną tradycję przeglądów NJCh. Niestety, kombinacja pomysłu zbudowania aranżacji złożonej z abstrakcyjnych paneli, ewoluowała tu w ideę wystawy jako rozpadającej się całości, nawiązującej w efekcie końcowym do kawałeczków skorupki od jajka, w których są uwięzione lub z którymi siłują się poszczególne dzieła. Z tego względu instalacja robi wrażenie kiczowatej, komicznej i przeładowanej. Jednocześnie dotyka ona problemu nadmiernych ambicji samego artysty i chęci wyeksponowania własnej osoby, z czym zapewne borykają się również pozostali prezentowani uczestnicy wystawy.
Brutalnie, swoim zwyczajem, rozwiązał sprawę Jiří Černický, który w przydzieloną sobie skorupkę wbił siekierę, na końcu trzonka posadził małego Buddę, umorusanego najwyraźniej w zwierzęcych fekaliach, a instalację nazwał Nezúčastněné nebezpeční. Kolejny zwycięzca – Mark Ther – wystawił z kolei własny portret autorstwa innego znanego artysty. To, że na portrecistę wybrał Václava Girsę – czyli prowokatorskiego, choć tradycyjnego pod względem tworzywa malarza – i umieścił swoją podobiznę na papierze pokrytym asfaltem, sugeruje jego bardzo ironiczny, a nawet lekko agresywny stosunek do sytuacji. W bardziej radykalny sposób postąpili już tylko – co w mojej ocenie stanowi zrozumiały gest – Vasil Artamonov i Alexey Klyuykov, którzy jako jedyni odmówili udziału. Na wystawie nie są wspomniani ani jednym słowem.
Prace pozostałych laureatów nie zaskoczyły, wpasowują się w poetykę ich twórczości i z tego powodu są przewidywalne, dla tych przynajmniej, którzy choćby w minimalnym stopniu śledzą czeską scenę. I tak, Petr Nikl zaprezentował dokumentację swoich plenerowych performansów w kostiumie Białego Krasnala. Wydawać by się mogło, że motyw kostiumu wpisuje się w dzisiejszy trend teatralności, w tym wypadku został on jednak użyty w celu podkreślenia pośredniczącej roli fotografii jako medium dokumentacyjnego. Poetyczność instalacji Nikla skonfrontowana została z transformującą siłą fotografii, która mimochodem estetyzuje, piękno przyrody łatwo zamieniając w kicz. W strukturze wystawy zaskakuje ponadto coś jeszcze.
Nikl pokazał także drugi artefakt: nadmuchiwane żyrafki, wystawiające szyję przez jedną z części instalacji. Żyrafy został zaprojektowane przez matkę artysty, Libuše Niklovą, w 1971 roku dla Przedsiębiorstwa Narodowego Fatra Napajedla. To wszystko prowokuje do ciekawej refleksji, co fakt wystawy w Galerii Narodowej może uczynić nawet z dojrzałego i dalekiego od zadęcia autora, jakim Nikl z pewnością jest (jego zeszłoroczna wystawa w Galerii Miasta Stołecznego Pragi była udana, a Nikl potwierdził swoją pozycję artysty dla szerokiej publiczności, w najlepszym znaczeniu tego słowa). Osobiście nazywam to syndromem pracy dyplomowej: skądinąd wyważony przekaz nabiera tu rozmiarów projektu skomplikowanego, fragmentarycznego czy wręcz megalomańskiego. Nikl oczywiście zna swoje granice lepiej niż dyplomanci, mimo to instalacja z nadmuchiwanych żyrafek i dokumentacja ruchu Białego Krasnala w ramach całościowo niehomogenicznej wystawy Silver Lining nie jest czytelna. Taki sam problem dotyczy także prezentacji klasycznego rzeźbiarza Michala Gabriela, który większość dzieł realizował w brązie. Na wystawie w Galerii Narodowej przedstawił Trójnóg (1991), który formalnie jakby wpisywał się w trend nacisku na materialność (rzeźba ponadto przypomina niektóre prace Kintery). Całość jednak została wymodelowana z jednej części, tak więc obiekt wygląda jak jedynie formalna imitacja czegoś, co można uznać za sztukę współczesną. Wydaje się także, że zaprezentowanie starej pracy wynika z braku zaufania dla kuratorów i ich pomysłu na wystawę.
Kolejną strategią wykorzystywaną przez zaproszonych artystów było stworzenie instalacji w swobodny sposób nawiązując do nurtu site-specific. Tomáš Vaněk zaprezentował charakterystyczne dla niego szablony, które tym razem są szczelinami w przydzielonych mu cząstkach skorupki. Do każdej jej cząstki przypiął pęknięte baloniki, układające się w nieregularne, ale bardzo estetyczne formy. Markéta Othová – jakby polemizując z fotografiami zeszłorocznej finalistki Lucie Scerankovej, która często korzysta z dowcipnej złudności przestrzeni codziennych, wprowadzającej poetycką niepewność – pokazała powiększoną fotografię dywanu leżącą na podłodze, która była chyba najlepszym możliwym miejscem do ekspozycji, jakie otrzymała artystka. Przez fotografię przerzucona jest niedbale skorupka. Niestety, bez względu jaką funkcję w wystawie pełni rozbite jajko: czy to architektury wystawy, czy jako integralna część samego dzieła, z reguły raczej przeszkadza i narzuca się, zamiast scalać.
Trzech artystów postanowiło zmierzyć się bezpośrednio z tematem adaptacji, jednak, co zaskakujące, rezultat ich starań jest całkowicie odmienny od zamierzonego: Jiří Skála zatrudnił dwóch pracowników, którzy uczą się kopiować swoje style pisania, podczas gdy Roman Štětina oblał kitem twarde, geometryczne bryły ze szkolnej pracowni matematycznej (repliki z gipsu). Eva Koťátková wystawiła kolejne ze swych przyrządów dyscyplinujących ciało. Jednym z nich jest powiększona do nienaturalnych rozmiarów stalówka wiecznego pióra, która dostosowała się wprawdzie do przestrzeni, ale straciła swoje pierwotne znaczenie. Podobnie jest z olbrzymimi nożyczkami, wyjętymi jakby z koszmarnego snu lub fantazji pacjenta szpitala psychiatrycznego, którymi Koťátková zajmuje się od dłuższego czasu – w przestrzeni wystawy wyglądają jednak dosyć nieszkodliwie. František Skála i Jiří Příhoda zbuntowali się przeciwko byciu częścią wystawy, a także – co za tym idzie – częścią instalacji. W innym sposób, pamiętając o specyfice sztuki Jána Mančuški, umieszczono dzieła (zmarłego już) artysty: zajęły one pozycję na obwodzie sali, ale skierowane są na zewnątrz, nie do wewnątrz pomieszczenia.
Z architekturą ekspozycji o wiele wyraźniej pracuje natomiast Michal Pěchouček, który ironicznie balansuje na krawędzi niebezpieczeństwa (tu symbolicznie ucieleśnionego przez pękającą skorupkę), a nierzucającym się w oczy wycofaniem. Podczas wernisażu, na zewnątrz przed budynkiem otworzył strzelnicę, na której można było „ustrzelić” karykaturalnie opracowaną głowę któregoś z laureatów. Jest to wspaniały gest, jednak jego wyrazistość tępi fakt, iż akcja ta zostanie ma być w ciągu wystawy powtórzona jeszcze kilkakrotnie. Nie tylko dlatego, że raz opowiedziany żart już nie śmieszy, lecz także dlatego, iż zatraca się wymiar radości z niepowtarzalnego, autentycznego przeżycia.
Prawdziwą niespodzianką była praca chyba tylko jednego artysty, Vladimíra Houdeka, który całkowicie odciął się od swojej techniki, czyli malarstwa (jego zwycięstwo w NJCh w 2012 r. było rodzajem zadośćuczynienia tym, którzy narzekają na ignorowanie tradycyjnych mediów). Wystawił on kostium (od wernisażu pusty) przypominający futurystyczne, teatralne projekty Schlemmera. Był on pozostałością po performansie, który bardzo wyraźnie czerpał z teatru awangardowego. Nie występował w nim sam artysta, ale tancerka, która powoli obracała się w swojej cząstce skorupki oraz (minimalnie i raczej w nieplanowany sposób) reagowała na inicjatywę widzów, którzy na wernisażu podziwiali jednocześnie inne wykonania performansów innych autorów.
Co jednak znamienne, ten awangardowy kostium wydawał się mijać z tym, co nadaje dziełom tego typu siłę (autentyczność, mechaniczność granicząca z dehumanizacją, doskonała koordynacja ruchu i przestrzeni, w której przedstawienie się odbywa). Powodem tego nie był jedynie brak doświadczeń autora w dziedzinie funkcjonalnej teatralizacji w sztuce, ale również sam temat i ucieleśniona esencja aktualnego problemu.
Jeszcze przed (dosłownie) kilkoma laty w galeriach, a także samej wystawie finalistów NJCh, występowało relatywnie dużo nawiązań do modernizmu, jego ideałów, ich niespełnienia czy, wręcz przeciwnie, ich aktualności. Wielokrotnie powtarzano hasło Buergela „modernizm to nasz antyk”. Jeszcze w zimie 2013 r. wygłosił je Jan Zálešák, kurator wystawy Wspomnienia z przyszłości 2, czyniąc je mottem tejże wystawy. Václav Magid natomiast na finale NJCh w tym samym roku użył awangardowej 12-tonowej skali Schönberga do szerzenia (pseudo)rewolucyjnych haseł. Zainteresowanie definiowaniem przestrzeni życiowej na nowo i inaczej, badanie reakcji i możliwości realizacji radykalnych haseł lewicowych odnośnie zmiany społeczeństwa, ale także refleksja o niemożności zmiany, mówiły w sumie coś o świecie wokół nas.
Od tego czasu jednak coś na czeskiej scenie artystycznej uległo zmianie. Bardziej od powielania dychotomii nowoczesny – nienowoczesny, przeszłość – teraźniejszość, dziś popularniejsze wydaje się być podkreślanie naszej kolektywnej obecności (w sensie tego, co dzieje się obecnie, i tego, że my jesteśmy obecni). Zmiana ta być może wynika z zainteresowania tzw. sztuką post-internetową, która dotarła do Czech w ciągu ostatnich dwóch lat, zmieniając sposób refleksji o świecie.
Przeszłość – jako nieprzebraną studnię traum – obecnie zastąpiła studnia wiedzy i temat (samo)kształcenia, posiadania informacji i informacji w ogóle. Jest to więc projekcja teraźniejszości, która wierzy w przyszłość. W aktualnej sztuce wyraźnie można dostrzec skłonność do absencji negatywności, czy wręcz nawet jakąś trzeźwość, która koncentruje się bardziej na tu i teraz niż na dawniej i gdzie indziej. Przyczyniają się do tego również zmiany instytucjonalne, przede wszystkim właśnie w Galerii Narodowej, która wzniosła się ponad spory personalne i od zeszłego roku znów, na przemian z Galerią Morawską, gości wystawę finalistów NJCh, a obecnie również wystawę Silver Lining, zorganizowaną z okazji jej 25 jubileuszu. Chodzi jednak również o samoorganizację sceny artystycznej i krytycznokuratorskiej w grupie Skutek, co generalnie pociąga za sobą większe powiązania pomiędzy poszczególnymi działaniami.
Chcąc porównać konkretne przejawy tych zmian z wystawą Silver Lining, napotkamy jednak na trudności. Widać na niej, że dzieła czerpiące z modernizmu odnoszą tutaj mniejszy sukces. Może to jednak wynikać z innych czynników, niezwiązanych z zeitgeistem.
Przede wszystkim trzeba zadać sobie pytanie, jak prezentować współczesność inaczej niż za pośrednictwem sztuki współczesnej. Jedną z najbardziej palących kwestii Europy (Środkowej) jest obecnie konieczność wykrystalizowania pokoleniowych wartości. Od lat dziewięćdziesiątych z lepszym czy gorszym skutkiem nauczyliśmy się pluralizmu i wzajemnej tolerancji wobec tych innych, młodzi byli prowadzeni do odkrywania i zdobywania umiejętności i wiedzy tych drugich. Dziś wręcz przeciwnie, zmuszeni jesteśmy ciągle na nowo do rozważań, czego właściwie chcemy, co możemy oraz jak – w ramach wszystkich tych możliwości, które w przeszłości osiągnęliśmy – pozostać tymi, kim jesteśmy. Oznacza to bowiem coś więcej niż tolerancję, ale przyjęcie innego jako równego. O ile stanowi to adekwatny obraz świata, który właśnie ulega gwałtownej transformacji, o tyle zainteresowanie artystów współczesnością jest w najwyższym stopniu istotne dla całego społeczeństwa, a wystawę Silver Lining można postrzegać jako próbę pozytywnego spojrzenia w przyszłość. Pewnie o takiej nowej sztuce można by mówić raczej jako o sztuce obecnej (zamiast pustego już pojęcia sztuki współczesnej).
Z tego względu być może na prezentację laureatów w Galerii Narodowej nie powinniśmy patrzeć jak na wystawę, spójną całość z jakimś zamysłem kuratora, czytelnym (lub nie) przekazem czy też hierarchiczną strukturę. Tej definicji Silver Lining po prostu nie odpowiada. Adam Budak w tekście wprowadzającym pisze, że swój wkład pojmuje jako udostępnienie przestrzeni dla zdefiniowania Nagrody Jindřicha Chalupeckiego jako pewneg0o rodzaju instytucji. Po samym obejrzeniu wystawy trudno to wyczytać, a jeśli już, to jedynie dzięki pouczającej i reprezentatywnej instalacji na piętrze poświęconej Jindřichowi Chalupeckiemu i współczesnym autorytetom wypowiadającym się o Nagrodzie. Budak ponadto odnosi się do historii nagrody i wystawiennictwa jako takiego, sugerując, że koncepcja całości przekracza dotychczas tradycyjne ramy wystawy.
Tytuł wystawy pochodzi z cytatu (patrz: wstęp niniejszego tekstu), który znajdziemy w poetyckim dramacie Comus, napisanym w 1634 r. przez Johna Miltona. Warto to pokrótce skomentować. Comus jest, jak to zwykle bywa w wypadku tego barokowego gatunku, reżyserowanym performansem ze scenariuszem, tańcem, śpiewem, ucztą i gośćmi. Tematem sztuki jest władza, przejawiająca się opętaniem związanym wyraźnie z erotyką oraz zaspokojeniem popędu seksualnego. Kobieta, opętana przed demona, nie poddaje się zbyt łatwo jego zapustom, ale wręcz przeciwnie, stara się ciągle walczyć (fizycznie uwięziona w przedziwnym fotelu) przeciwko irracjonalnemu opętaniu i namiętnościom przy pomocy rozsądku i czystości umysłu. Żadna z walczących stron jednak nie wygrywa – ani rozsądek, ani ciało nie są w stanie całkowicie ujarzmić przeciwnika, a w rozwiązaniu problemu muszą dopomóc krewni oraz nadprzyrodzone siły anielskie.
Dzięki temu, w odniesieniu do Silver Lining staje się jasne, że ingerencja Budaka w układ dzieł podkreśla relacje pomiędzy autonomicznymi jednostkami, gdzie żadna z nich nie może zbytnio opanować przestrzeni. Skorupki Langa przez kilku autorów zostały ujarzmione, przez innych odrzucone – na wystawie ścierają się racjonalność i nieracjonalność, cielesność i abstrakcja, jednak ten pojedynek jest nie do rozstrzygnięcia. Układ, który koniecznie musi się koncentrować na współczesnej, ciągle trwającej walce, na kolektywizacji przestrzeni, wchodzeniu we wzajemne relacje oraz balansowaniu autonomicznych jednostek, jest tym pozytywnym elementem, który wystawa w Galerii Narodowej wnosi na czeską scenę, a który jednocześnie jest wkładem w dyskusję o relacjach między sztuką i wyzwaniami współczesności.
Przypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Vladimír Kokolia, František Skála, Michal Nesázal, Martin Mainer, Michal Gabriel, Petr Nikl, Kateřina Vincourová, Jiří Příhoda, Jiří Černický, Lukáš Rittstein, David Černý, Tomáš Vaněk, Markéta Othová, Michal Pěchouček, Ján Mančuška, Kateřina Šedá, Barbora Klímová, Eva Koťátková, Radim Labuda, Jiří Skála, Mark Ther, Vladimír Houdek, Dominik Lang, Roman Štětina
- Wystawa
- Silver Lining
- Miejsce
- Galeria Narodowa w Pradze
- Czas trwania
- 30.09.2015 – 17.01.2016
- Osoba kuratorska
- Adam Budak, Jen Kratochvil
- Strona internetowa
- ngprague.cz
- Indeks
- Adam Budak Anežka Bartlová Barbora Klimova David Černý Dominik Lang Eva Kotátková František Skála Galeria Narodowa w Pradze Ján Mančuška Jen Kratochvil Jiří Černický Jiří Příhoda Jiri Skala Kateřina Šedá Kateřina Vincourova Lukáš Rittstein Mark Ther Markéta Othová Martin Mainer Michal Gabriel Michal Nesázal Michal Pěchouček Petr Nikl Radim Labuda Roman Štětina Tomáš Vaněk Vladimír Houdek Vladimír Kokolia