Śmierć w piniacie
Początek wernisażu. Sala galerii CSW Łaźnia stopniowo wypełnia się ludźmi. W pewnym momencie z tłumu wyłania się Julia Kurek, ubrana w kobiecą papuzią sukienkę i czarną ramoneskę, w ręku dzierżąc kij bejsbolowy. Artystka pewnym krokiem podchodzi do zawieszonej w centrum piniaty, bierze zamach i wymierza solidny cios. Zaatakowana piniata zaczyna się nerwowo kołysać, lecz nie ustępuje. Z czasem coraz więcej widzów kieruje swój wzrok w kierunku akcji, a podekscytowane dzieci żywo komentują kolejne uderzenia, dopingując tym samym artystkę i poniekąd „kradnąc jej show”: „Ja cię kręcę!”, „O matko!”, „O Jezu!”, „Dlaczego ta piniata nie chce pęknąć?”, „Kiedy będą cukierki?”. Napięcie rośnie, a Kurek z zaciętą miną pałuje kulę w towarzystwie tych szelmowskich dziecięcych komentarzy, aż wreszcie rozrywa barwny kokon, a ze środka wysypują się na posadzkę strzępki martwych ciał wdrukowane w kolumny meksykańskich broszur wraz z wyczekanymi słodkościami.
Wernisażowe newsy z piniaty nie są „standardowymi dziennikami”, lecz czymś na kształt „gazet policyjnych”.
Na tych kilkunastu stronach gazet w rubrykach, obok zdjęć zmarłych nastolatków, można znaleźć, między innymi, reklamy mięsa. Takie zestawienie prawdopodobnie jest wynikiem felernego przypadku, choć mógł to być także chwyt reklamowy. Tak samo jak w jednej z europejskich gazet, w której obok zdjęcia ciała małego syryjskiego chłopca, wyrzuconego na brzeg morza, znalazła się reklama roznegliżowanej modelki zanurzonej w wodzie, promująca jeden z topowych domów mody. Całość prezentuje się dość przerażająco, a fakt, iż – jak wspomniała artystka – są to ogólnodostępne magazyny, budzi zdumienie. Wernisażowe newsy z piniaty natomiast z pewnością nie są „standardowymi dziennikami”, lecz czymś na kształt „gazet policyjnych”, takich jak „Policía – La Prensa” czy „alarma.mx”. Skupione wyłącznie na popełnionych zbrodniach mają zdecydowanie znikome przełożenie na rzeczywisty stan w państwie, pozostając jedynie bardzo zredukowanym i sprofilowanym doń komentarzem. To trochę tak, jakby za miarodajny obraz sytuacji społeczno-politycznej w Polsce uznawać najbardziej upokarzające wycinki z „Faktu” czy innych brukowców, gdzie w towarzystwie kobiety z gołym biustem znalazłby się jednocześnie Jan Paweł II. Nawiązując jednak do tytułu wystawy – Lucha Libre, co oznacza po prostu meksykański wrestling, łączący w sobie sztuki walki z elementami teatru – dostrzec możemy w tym działaniu pewnego rodzaju groteskowość i absurdalność przeciwstawione dyscyplinie i rygorowi, których zawoalowane połączenie stało się istotną uwerturą do całej ekspozycji. Te kontrasty wyłaniać się będą na kolejnych etapach analizy poszczególnych prac i ich zestawień niczym grymas groźnego zapaśnika w masce, pod przykrywką której kryje się wyłącznie twarz aktora.
Na samej wystawie uwagę bardzo przyciąga ściana „wytapetowana” ogłoszeniami, na których widnieją zdjęcia i informacje o osobach zaginionych w Meksyku. Ta „meksykańska ściana płaczu” niemal przygniata widza swoim ciężarem. Podchodząc jednak bliżej można dostrzec, że to nie tysiące różnych twarzy patrzą na nas z ogłoszeń, ale 7 czy 8 tych samym anonsów powielanych w dowolnej konfiguracji, powtarzającej się co jakiś czas niczym mozaika kafelków. To może zepsuć pierwotne wrażenie – zamiast pracy zaangażowanej, wymagającej dużego wysiłku ze strony artystki, widz dostaje fototapetę przyklejoną przez technicznych pracowników galerii do ściany. Z drugiej strony, to bardzo celny przykład tego jak w masowym przekazie ginie indywidualizm, a istotą staje się grupa jako całość, co w zderzeniu z najwyższą wartością, jaką jest życie jednostki, wydaje się być niezwykle brutalne.
Na tej samej ścianie możemy zobaczyć także kilka krótkich nagrań wideo z Meksykanami w różnym wieku, którzy wypowiadają się na temat obecnej sytuacji w swoim kraju. Po wysłuchaniu każdej z nich można odnieść wrażenie, że nieomal wszystkie te historie nie różnią się niczym od tych, które znamy z naszej polskiej rzeczywistości. Młoda dziewczyna opowiada, jak w zeszłym roku złodzieje wkradli się do jej domu, a policja po przybyciu na miejsce nie mogła nic zrobić. Sama parę lat temu miałam podobną sytuację, zatem to chyba stan niezależny od ustroju i sytuacji politycznej. Dalej – jak wspomina jeden ze studentów podczas wywiadu – niektórzy Meksykanie nawet nie zdają sobie sprawy z zagrożenia czy sytuacji, w jakiej znajduje się ich państwo i jego obywatele. Świadomi żyją w strachu, ignoranci zaś w wykreowanej przez siebie iluzji. Kobieta na kolejnym wideo zapytana zaś o to, czy boi się wygłaszać nieprzychylne zdania na temat władzy, odparła, że myślała o tym, ale ponieważ wie, że materiał będzie emitowany jedynie poza granicami państwa, to takiego zagrożenia nie czuje. Chwilę później sama przyznała, że w Meksyku na pewno nie jest „tak, jak w innych krajach”, gdzie za napisanie rebelianckiego hasła na murze może zastrzelić cię policja. W Polsce na szczęście wciąż jest podobnie, a co więcej, odnosząc się do niedawno opublikowanego w sieci nagrania byłego prezydenta Meksyku – Vicenta Fox Quesady – w którym pragnie on przekazać Donaldowi Trumpowi, że jego kraj „nie zapłaci za pieprzony mur”, można wręcz stwierdzić, że panuje tam atmosfera wyjątkowego rozluźnienia politycznego. Słowem, niezły Meksyk.
Kurek jako artystka zaangażowana z pewnością przemierzała ulice, zapuszczając się w niejedną ciemną uliczkę, czego efektem jest jej praca Santa Muerte.
Nie sposób oczywiście zaprzeczyć temu, że wkraczając na teren Meksyku będziemy mieć do czynienia z sytuacjami zagrażającymi losowi i godności człowieka. Pytanie tylko, czy odbiegają one od ogólnoświatowych standardów bezpieczeństwa? Życie w miejscu, gdzie policja łapie złodziei, a przechadzając się chodnikiem czujemy się bezpieczni, bo z drugiej strony ulicy macha do nas policjant pozdrawiający nas szerokim uśmiechem, jest niestety jedynie mrzonką zaczerpniętą z Hollywoodzkiej rzeczywistości, a nie realnym życiem. Nierówności społeczne są dziś widoczne niemal w każdym państwie i rozciągają się od klas wyższych do najniższych warstw społecznych. W oderwaniu od pocztówkowych widoków, zaledwie parę dni temu w centrum Gdańska widziałam nad brzegiem rzeki kobietę, która w deszczu na kolanach myła w strumieniu swoje ubrania; z kolei pod koniec maja na gdańskich Szadółkach znaleziono w śmieciach ciało noworodka i jest to już kolejny tego typu przypadek w ciągu kilku tygodni. Meksyk jest 11. co do wielkości państwem według populacji, a wyprzedzają go tylko między innymi takie kraje, jak Chiny, Indie, Brazylia, Japonia czy Bangladesz. Nawet będąc sceptykiem, nietrudno wyobrazić sobie, że przy tak olbrzymiej populacji będziemy mieć do czynienia z potężną amplitudą skrajności.
Myślę zatem, że dla niewymagającego odbiorcy wystawa świetnie może się sprawdzić, będąc po prostu prezentacją dokumentacji. Zupełnie jak zdjęcia z podróży. Kilka ujęć z wypowiedziami lokalnych mieszkańców, zamieszki na ulicy, policja, kobiety i mężczyźni przemierzający miasto. Figurki Santa Muerte, kwiaty, pamiątki, kapliczki i inne świecidełka widoczne także na zdjęciach po prawej stronie sali. Jako laik w kwestii podróżowania na amerykański kontynent muszę opierać swoją ocenę tej rzeczywistości jedynie na przekazie medialnym i chyba rzeczywiście na tej podstawie jestem w stanie bezsprzecznie stwierdzić, że najprawdopodobniej dokładnie tak tam jest i w zasadzie tak sobie tę rzeczywistość wyobrażałam.
Co ciekawe, kuratorka wystawy już w pierwszym akapicie swojego tekstu pisze, że Kurek w swojej pracy skupia się na tym, co niewidoczne i ukryte, a jednocześnie podkreśla, że wystawa będzie próbą ukazania Meksyku z perspektywy emocji ulicy czy lęków nawiedzających społeczeństwo. Ta druga kwestia z pewnością została spełniona, lecz jeśli chodzi o świat „niewidoczny i ukryty”, na wystawie będzie on zaskakujący jedynie dla „niedzielnego turysty”, który swoją wiedzę o Meksyku opiera na kolorowych kartach pocztowych. Kurek jako artystka zaangażowana – przebywająca dwukrotnie w Meksyku na pobycie rezydencyjnym – z pewnością przemierzała ulice, zapuszczając się w niejedną ciemną uliczkę, czego efektem jest jej praca Santa Muerte. Ukazuje ona mężczyznę przedstawiającego się jako mistrza światów duchowych, który ściąga do siebie ludzi pragnących oświecenia, gotowych zapłacić za modlitwę w nadziei na lepsze życie. Wciąż jednak jest to świat dostępny na wyciągnięcie ręki, gdyż Kurek, jak sama relacjonowała podczas wernisażu, trafiła do niego z ulicy spacerując po mieście.
Wśród tych techno-mechanicznych prac wyróżniają się, znów w kontraście, usytuowane na dwóch pozostałych równoległych ścianach dokumentacje performance’ów artystki – wideo Lucha Libre i lightbox Santa Libertad. Na wprost wejścia widzimy zapis Lucha Libre – performance’u, który miał miejsce 27 września 2013 roku pod Pałacem Prezydenta w Mexico City, zatem dokładnie dzień po tym, jak świat obiegła szokująca informacja o masowym porwaniu 43 studentów, których ciał nigdy nie odnaleziono. Na nagraniu widzimy jak artystka w zwiewnej sukience i wrestlingowej masce próbuje przedrzeć się przez policyjne straże pod pałacem. W kontrze mamy wspomniany lightbox, na którym Kurek w bezruchu niczym figurka świętej stoi na jednej z meksykańskich ulic, ubrana w długą szatę, w rękach trzymając ciężki karabin.
Wystawa z pewnością broni się pod względem kuratorskim. W działaniu Agnieszki Kulazińskiej podobają mi się – oczywiste, lecz dobrze widoczne – wspomniane wcześniej kontrasty, na których opiera się ekspozycja. „Ściana płaczu”, dla której opozycją stała się barwna ścienna instalacja, przyozdobiona łańcuchami z krepiny, przedstawia zdjęcia i nagrania pochodzące z miejsca kultu „Santa Muerte”, będącego też drugą częścią tytułu wystawy. Nazwę tę tłumaczyć można jako „Święta Śmierć”. To synteza rdzennych azteckich wierzeń i religii katolickiej, przywiezionej do Ameryki z Hiszpanii. I choć została oficjalnie potępiona przez Watykan, jest jednym z najszybciej rozpowszechniających się kultów religijnych naszych czasów.
W trawestacji tego swoistego sacrum znajdujemy sytuację polityczną, jej rangę i wagę, zaś profanum przybiera tu postać zakapturzonej kostuchy. Pozostając w tym groteskowym tonie można powiedzieć, że my też mamy swoje polskie absurdy: Jezusa w Świebodzinie, katolickie zbory pikietujące przed koncertem Behemotha i wycinkę drzew w Puszczy Białowieskiej, które są jednym z wielu skandalicznych sytuacji prowokowanych przez obecny rząd i nie potrzeba do tego połączenia dawnych pogańskich wierzeń z katolickimi wpływami, które przedarłyby się do mainstreamu, jak to ma miejsce w przypadku meksykańskiej fuzji.
Wystawa Julii Kurek jest zatem przeglądem materiału – zapisem, jaki artystka stworzyła podczas swoich pobytów rezydencyjnych w Meksyku. Próbą ukazania widzowi sytuacji w tym kraju, jej różnorodności i sprzeczności, lecz nie do końca w oderwaniu od naszej, polskiej czy europejskiej rzeczywistości, a z niemal bezpośrednimi analogiami odmiennymi jedynie w nasileniu i zakresie.
Wobec tego wystawa Santa Muerte. Lucha Libre może stać się jedynie przyczynkiem do głębszej analizy problemów, jakie dotykają to niemal 120-milionowe państwo; materiał pokazany na niej, choć momentami ciekawy, zdaje się nie odbiegać od tego, czego możemy dowiedzieć się o Meksyku z codziennej prasy, telewizji czy Internetu.
Przypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Julia Kurek
- Wystawa
- Santa Muerte. Lucha Libre
- Miejsce
- Centrum Sztuki Współczesnej Łaźnia, Gdańsk - Nowy Port
- Czas trwania
- 12.05 - 18.06.2017
- Osoba kuratorska
- Agnieszka Kulazińska
- Strona internetowa
- laznia.pl