Sanatorium dla projektantów. „Niebieskie Psy” w Gdańskiej Galerii Miejskiej
W piosence Na wyspach Sławomir Świerzyński, wokalista zespół Bayer Full, śpiewa co następuje: „Na wyspach, kochanie, gdzie stanie / Nasz dom / Wiatr będzie dyszał upalny / Nad dachem tropików rozpostrze / Się dach / I złote schylą się palmy”. Jedak Gabriela Warzycka-Tutak, kuratorka wystawy Niebieskie Psy w Gdańskiej Galerii Miejskiej, odwołuje się do Atlasu wysp odległych Judith Schalansky. W atlasie tym autorka pisze o istnieniu wielu wysp tak bardzo oddalonych od kraju macierzystego, że trudno umieścić je na mapach, a tym samym są one często pomijane. Obydwa odwołania – zarówno disco-polowe skojarzenie, jak i inspiracja kuratorska, będą dla mnie tropami do egzotycznej podróży po wystawie prezentującej projekty Pat Guzik i Tomasza Armady. A w zasadzie nie tylko projekty, ale i radykalną artystyczno-etyczną postawę.
Motyw podróży jest w przypadku tej wystawy nieprzypadkowy. Wędrówkę tę prowadzi Warzycka-Tutak z dużą dozą wrażliwości oraz uważności, prowadząc gości po przestrzeni „skrojonej na miarę dzisiejszych czasów”. Rzeczony krój to eklektyczna mieszanka zszyta ze skrawków tego, co wschodnie, a więc egzotyczne tudzież orientalne, z tym, co lokalne; tego, co zrównoważone z tym, co jednosezonowe, tego co przegięte, z tym co przytłaczające. W efekcie otrzymujemy starannie zaaranżowany pokoik, efekt intensywnej współpracy Guzik i Armady, w którym można zarówno medytować, jak i dostać ataku paniki. Czyli rzeczywiście idealnie skrojony na miarę dzisiejszych czasów.
Na płaszczu Armady przeczytamy refleksje autora na temat jego pracy, branży modowej oraz artystycznej, a nawet zmęczenia: „Jestem w takim momencie, że potrzebuję trochę opanowania, odzyskania kontroli. Po ostatnich miesiącach rozszalałej twórczości, robienia wszystkiego na pałę, absurdalnych skalach, ilościach i intensywnościach, pracując w domu (Domu Mody Limanka), zabierając przestrzeń mieszkalną współlokatora (bo w mojej pracowni było za zimno). Bez miejsca wytchnienia”.
Natomiast ja swoją podróż rozpoczynam w niedzielne, upalne południe, wchodząc do przestrzeni o najpiękniejszym odcieniu zieleni, jakim jest zieleń green screena. Najpiękniejszy to odcień ze względu na swoją ambiwalencję, krzykliwy, a jednocześnie przezroczysty. Nie-kolor, na który możemy nałożyć każdą barwę i dowolny obraz. Nawet i bez wyraźnej sugestii podróżowania zawartej w tekście kuratorskim green-screenowy odcień sam w sobie powiódłby nas na antypody podróżniczego doświadczenia. Po wejściu do galerii nakładam na niego wyobrażeniową tęczę, delikatnie przemieszczającą się wzdłuż ścian. Wprawdzie z jej wielobarwnego łuku momentami próbują przeciskać się na pierwszy plan memiczni Polacy, których nigdy nie chcemy spotkać w pociągu ani na wakacjach, ale i tak zawsze ich spotykamy – ale to wrażenie zapewne jest skutkiem ubocznym, powidokiem podróży PKP na linii Kraków-Gdańsk. Niemniej jednak, pozostają oni aktorami drugo- albo nawet trzecioplanowymi, bo harmonię i spokój przywraca unoszący się w galerii zapach kadzidełek, dźwięki muzyki medytacyjnej oraz rozlewające się ze stojącej lampy miękkie, ciepłe światło. W mojej podróży z tej wyciszającej muzyki tła wyłaniają się coraz wyraźniejsze nuty wspomnianej piosenki Bayer Full – cała aranżacja, wszystkie przedmioty, ubrania-obiekty, znajdujące się w tej przestrzeni, nakierowują nas na rejestry estetycznego przegięcia, właściwego również dla kultowego bandu polskiej muzyki tanecznej. Zresztą, nurt ten i podejmowane w związku z nim aktywności, na przykład zabawy weselne, są w końcu niemałą inspiracją w projektach Armady (w kolekcji Niech żyje wolność i swoboda pojawia się, na przykład, sylwetka składająca się z koszuli z napisami „disco-polo”). A jeśli w piosence Bayer Full mowa o palmach, to i te obecne są na wystawie – jako wizualny wyrzut egzotyki, przesłaniający lustro z czerwonym napisem „Raj jest wyspą, piekło też”. Co to znaczy? Do tego dojdziemy w kolejnym etapie podróży.
Nieopodal lustra widzimy materac z kołdrą i poduszkami, na których nadrukowany jest portret Armady na wzór maskotek idoli/idolek, do jakich można się przytulić podczas drzemki bądź strapienia. Łóżko, przywodzące na myśl słynną instalację Tracey Emin, jest tu jednak ładnie pościelone, kojarząc się raczej z miejscem przeznaczonym do lektury czy medytacji, a nie innych aktywności. Tuż obok niego odnajdziemy, między innymi, Kronosa Gombrowicza, rozsypane z gracją imbirowe cukierki czy figurkę złotego kotka maneki-neko (tego machającego łapką). Takich artefaktów, zestawionych z celową umownością, jest więcej − kwietnik, stolik ze szklanym blatem, posążek buddy, porcelanowa ręka do chiromancji, kryształowy ametyst.
Wśród tej scenografii z sufitu, ścian i krzeseł spływają ubrania-obiekty, na przykład biały płaszcz z recyklingowanego tyveku (z czterech roboczych koszul) zawieszony pod sufitem jak kimono. Projekt jest autorstwa Armady, co zresztą widać na pierwszy rzut oka ze względu na pojawiające się na nim sygnatury i charakterystyczne szkice oraz napisy, a także narrację konstruowaną przez owe napisy. Z daleka wyglądają one jak ornament, z bliska tworzą konkretną treść. Żeby się w nie wczytać, należy zmieniać pozycję, kucać, przekręcać głowę, chodzić dookoła, bo płaszcz kręci się wokół własnej osi. To trochę tak, jak ze słynną anamorfozą z obrazu Ambasadorowie Hansa Holbeina z 1533 roku. Na pierwszy rzut oka dziwny obiekt na płótnie wygląda jak nieregularna plama. Ale jeśli zmienić pozycję ciała, spojrzeć na niego z ukosa − mówiąc językiem Slavoja Žižka − dostrzeżemy konkretny kształt, a więc czaszkę. I idąc tropem psychoanalitycznym, to właśnie z tego kształtu wyłania się spojrzenie. Innymi słowy, nie my patrzymy na rzeczy, a rzeczy patrzą na nas. Co więcej, tuż pod płaszczem ustawione są przerobione z poprzedniej kolekcji buty Guzik, których cholewka wykonana jest z tkaniny z wydrukiem wpatrujących się w nas oczu. Nieopodal wisi, jakby lewitujący w powietrzu, kapelusz z tego samego materiału z dziesiątkami nieruchomych spojrzeń.
Pokoik Armady i Guzik staje się odległą wyspą, tak jak opisuje to Schalansky w swoim atlasie, oraz miejscem, gdzie stanie nasz dom, jak śpiewa Bayer Full. Hybrydyczną, wielokulturową, kiczowatą, sprzeczną i piękną przystanią na odpoczynek (albo atak paniki).
Na płaszczu Armady, który zapisany i zarysowany jest od góry do dołu, przeczytamy refleksje autora na temat jego pracy, branży modowej oraz artystycznej, a nawet zmęczenia: „Jestem w takim momencie, że potrzebuję trochę opanowania, odzyskania kontroli. Po ostatnich miesiącach rozszalałej twórczości, robienia wszystkiego na pałę, absurdalnych skalach, ilościach i intensywnościach, pracując w domu (Domu Mody Limanka), zabierając przestrzeń mieszkalną współlokatora (bo w mojej pracowni było za zimno). Bez miejsca wytchnienia”. Gdzie indziej, odnosząc się do problemu nadprodukcji przemysłu modowego, zastanawia się: „Czy te chore ubrania już same siebie nie produkują i mutują jak nowotwory?”. Refleksje te są fragmentami wirtualnych rozmów pomiędzy dwójką projektantów, które znajdują się również na pracach Guzik. Na przykład na spodniach z tkaniny z flag przeczytamy: „Jedynymi materiałami z których będziemy mogli korzystać to będą śmieci i to będzie luksus”. Spodnie te są zestawione z projektem Armady − formą bluzki powstałą z szalików klubów sportowych, wykończonymi frędzlami z różnych próbników z hurtowni. To właśnie owa wspomniana tekstylna hybryda, która łącząc projekty, zaciera sztywne granice autorstwa.
W ten sposób powoli docieramy do miejsca, w jakim zaczyna klarować się znaczenie napisu na lustrze. Jeśli raj jest wyspą, bo właśnie taki re- i upcyklingowy, zrównoważony, ekologiczny raj chcą kreować projektanci (i jaki tworzą takie marki jak Touch Wear, Reformation czy Bite Studios), to trzeba pamiętać również o piekle dominującej ciemnej strony mody. Sam tytuł wystawy nawiązuje do sfory psów, która przez kilka dni biegała po jednym z miast Indii, a ich nienaturalny kolor związany był z działaniem zanieczyszczonej wody i powietrza. Pokoik Armady i Guzik staje się w ten sposób odległą wyspą, tak jak opisuje to Schalansky w swoim atlasie, oraz miejscem, gdzie stanie nasz dom, jak śpiewa Bayer Full. Hybrydyczną, wielokulturową, kiczowatą, sprzeczną i piękną przystanią na odpoczynek (albo atak paniki). Armada, cytując wiadomość do Guzik, napisał na swoim recyklingowym płaszczu: „Zróbmy se sanatorium dla projektantów. Z dala od kalendarza mody, od presji, aby robić nowe, od H&M-u, który wypuszcza kolekcję co tydzień”. I Niebieskie Psy są właśnie takim sanatorium dla projektantów, bo gdzie lepiej jechać do sanatorium niż nad morze? W końcu to jedno z tych miejsc, w którym odnajdziemy właśnie kicz, sprzeczność i piękno. Spokój i wkurw. Miejsce, gdzie niebieskie psy mogą stać się jeszcze bardziej niebieskie albo zrzucić sierść, wylizać rany i biec dalej.
Przypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Pat Guzik, Tomasz Armada
- Wystawa
- Niebieskie Psy
- Miejsce
- Gdańska Galeria Miejska 1
- Czas trwania
- 8.06–13.07.2019
- Osoba kuratorska
- Gabriela Warzycka-Tutak
- Fotografie
- Bartosz Górka
- Strona internetowa
- ggm.gda.pl