Rozmowa z zaświatów. „Knaf’s Not Dead” w PGS Sopot
Pod koniec stycznia sopockie Monte Cassino jest wyludnione. Wieczorem na głównym placu mnoży się od plakatów na słupach, na których białą czcionką na czarnym tle wypisano: „KNAF’S NOT DEAD”. Kto nie zna tytułu wystawy w Państwowej Galerii Sztuki, może pomyśleć, że to jakiś manifest albo anons, który wieści czyjeś przybycie. Sceneria jak z powieści Orwella albo Burgessa ma swoją dystopijną kontynację na wystawie Leszka Knaflewskiego, pierwszej indywidualnej prezentacji artysty po jego śmierci. Na pierwszy rzut oka najintensywniej świecą lightboxy z serii Killing me Softly i towarzysząca im postać – żołnierz, może strażnik jak z Powieści Podręcznej, trochę przypominający Dartha Vadera – która trzyma tablet z projekcją filmu Spirit. Ale ubrany na czarno odnosi się do duchowieństwa, które Knaf zaciekle krytykował. A jeśli przywołam w pamięci niejedno medialne określenie imperium słynnego toruńskiego redemptorysty, to wcześniejszy ciąg skojarzeń wydaje się domykać.
Wystawa podkreśla różnorodność wypowiedzi i niejednoznaczność postaci Knafa. Bo bywa on – jak w serii Killing me Softly – lekko przerażający, ale jest też prześmiewczy i baśniowy jak w Stoisz na swoim miejscu, gdzie w czarnym płaszczu uderza kijem golfowym w żarówkę, aby po jej zgaśnięciu pojawiły się kolejne tytuły jego prac.
Najstraszniejsze jednak jest to, że prace powstałe w 2005 roku to także koszmary AD 2020. Usta z perłami zamiast zębów, sterowany gołąbek pokoju czy duchowny na hulajnodze, która jednocześnie jest anteną nadawczą – wypisz wymaluj mowa złotoustych polskiego duchowieństwa, za którą kryją się układy i manipulowanie masami, co znamy przecież nie od dziś. W każdą postać wciela się sam Knaflewski – wygląda jak model z sesji zdjęciowej, dostojny i przerażający jednocześnie, kiedy lśnią jego nazębne perły albo gdy twarz ma zasłoniętą kominiarką jak terroryści. Wspomniany film Spirit, trochę w konwencji horroru, a trochę w stylu ujęć z ręki w myśl Dogmy 95, opowiada historię księdza będącego sędzią meczu, w który grają dwie dziewczyny. Młodocianym bohaterkom głowy zmieniają się w pomarańczowe piłki, a czarny bohater (sic!) kładzie na nich ręce. Możemy tylko domyślać się, czy chodzi o sterowanie umysłami czy molestowanie seksualne – Knaf tę przewijającą się dzisiaj przez media debatę wywołał już ponad dekadę temu. Związki katolicyzmu ze społeczeństwem porusza też Catolic Cola – wielka ścienna instalacja, która z jednej strony pokazuje konia spulchniającego drewnianym krzyżem ziemię, a tuż obok w rzędach jednakowe szklanki wypełnione zaschniętą, a więc nienadającą się do użytku ziemią. Tu widzimy Kościół jako produkt, na dodatek coraz mniej użyteczny i żyzny.
Wystawa współtwórcy Koła Klipsa prezentuje wycinek jego prac, w przeważającej mierze tych z pierwszej dekady XXI wieku, które w dzisiejszym kontekście zyskują przerażającą wymowę o niezwykłej aktualności. Bo i molestowanie, i zakłamanie duchowieństwa to coś dzisiaj w dyskusji oczywistego, po tym jak medialnie przybrało na rozgłosie za sprawą artykułów o prałacie Jankowskim czy historii z filmu braci Sekielskich. W tym kontekście lightboxy poznańskiego artysty i pedagoga niepokoją swoim proroczym charakterem.
Ekspozycję otwiera cykl niezatytułowanych szkiców z lat 80., najstarszych z pokazywanych w PGS prac artysty. Ale są tu już motywy, które będą powracać później w jego krytycznych realizacjach. Cykl (Raincarnation) Kalendarz to zwrot w kierunku natury, co w obliczu zbliżającej się nieuchronnie katastrofy klimatycznej zyskuje zupełnie inny wymiar interpretacji. Korzenie splecione z włosami i drobinami fizeliny są bardzo wieloznaczne – wygrzebane z gleby szczątki roślin ułożone w nowy artefakt przypominają plemniki; coś odradza się i powstaje na nowo. Siły życiowe, pęd ku górze, forma krzyża czy metafora ciała ludzkiego, które rodzi się lub zmartwychwstaje. Raz pędy widnieją na rysunkach, innym razem w gablotach. Punkty spotkania początku i końca, śmierci i życia, natury i kultury. Na jednej z prac krążą w około. Błędne koło? A może puszczające pędy ku górze rośliny to siła ziemi, która zemści się za działanie przeciw naturze?
Wystawa podkreśla różnorodność wypowiedzi i niejednoznaczność postaci Knafa. Bo bywa on – jak w serii Killing me Softly – lekko przerażający, ale jest też prześmiewczy i baśniowy, jak w Stoisz na swoim miejscu, gdzie w czarnym płaszczu uderza kijem golfowym w żarówkę, aby po jej zgaśnięciu pojawiły się kolejne tytuły jego prac. W wyświetlanym naprzeciwko filmie Złap F komicznie podryguje w żółtym kombinezonie z frędzlami niczym Wielki Ptak z Ulicy Sezamkowej. Obok miksuje kibolskie zaśpiewy w Cygańskim konstruktywizmie. Wszystko to jednocześnie jest absurdalne i lekko przerażające.
Z Cygańskim konstruktywizmem świetnie korespondowałaby praca White Power, która jednak jest w zupełnie innej części sali. To wideo, które w dobie narastających ruchów prawicowych wydaje się do nich ironicznym komentarzem, oto bowiem Knaflewski jest uwięziony w ogromnej tubce białej farby, z której nie może się wydostać. To jest więc to całe „white power” z manifestów faszystów? Tuba zamyka postać i krępuje jej ruchy, ogranicza i powoduje niewidoczność – a może to poza faszystów, która knebluje ich zachowania? A może gombrowiczowskie upupienie? Ciekawe jak Knaf skomentowałby dzisiejsze niepodległościowe parady? Może przepisem na działanie przeciwko nim – odpowiedź przynosi znajdująca się obok praca Good mit uns: swastyka stworzona z metalowych rurek, na której ramionach zostały nałożone prezerwatywy. Powinni się nie urodzić?
W rogu sali wiszą Oni śpią za nie z 2010 roku – seria wielkoformatowych portretów kobiet z wymazanymi twarzami, w miejscu których znajdują się metalowe pręty, przypominające maski albo kagańce. Próba ograniczenia a może blokada przed tematami, o których niełatwo mówić. I znów: powstały dekadę temu, ale teraz, po zainicjowaniu skandalu #metoo, wyglądają proroczo. Może wśród nich są bohaterki filmu Spirit, który znajduje się tuż obok?
Wystawa w PGS to też epizod o jego działalności dydaktycznej. Zestawienie prac Full Screen i This is the soundtrack pokazuje utarte relacje nauczyciel-uczeń: mikrofon jest w centrum uwagi, wije się jak bat; projekcja ma miejsce w sześcianie, do którego można wejść, ale odstraszają przed tym kolce na jego bokach. Szkoła jako miejsce tortur? Piszę to po lekturze kolejnego artykułu o problemach polskich uczniów.
Wystawa w PGS to też epizod o działalności dydaktycznej Knaflewskiego. Zestawienie prac Full Screen i This is the soundtrack pokazuje utarte relacje nauczyciel-uczeń: mikrofon jest w centrum uwagi, wije się jak bat; projekcja ma miejsce w sześcianie, do którego można wejść, ale odstraszają przed tym kolce na jego bokach. Szkoła jako miejsce tortur?
Krążę pomiędzy poszczególnymi instalacjami i projekcjami, które przekrojowo prezentują twórczość Knaflewskiego, ale trochę, mam jednak wrażenie, bez większego zamysłu. Skoro to przede wszystkim ostatnie lata jego twórczości, to co robią szkice na wstępie? A jeśli już są, to dlaczego zabrakło większej prezentacji jego twórczości z tamtego okresu? Nie do końca rozumiem chaotyczną strukturę ekspozycji – brakuje tu narracji, przejścia od punktu A do Z, wszystko w zasadzie można oglądać w dowolnej kolejności, a i poszczególne cykle (Raincarnation, Killing me Softly) nie są w jakikolwiek konsekwentny i logiczny sposób osadzone w przestrzeni. Po takiej monograficznej wystawie Knafa oczekiwałbym więcej, chociażby zrozumienia dlaczego tu i teraz postanowiono ją zorganizować.
W 2015 Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski przygotowało wystawę Przestrajanie. Leszek Knaflewski i audiosfera, pierwszą po jego śmierci, ale nie indywidualną – wtedy prace Knafa kurator Jarosław Lubiak (w PGS autor obszernego, ale trochę przegadanego tekstu w katalogu) zestawił z twórczością jego uczniów z poznańskiej Pracowni Audiosfery. Biorąc pod uwagę jak świetna to była kuźnia (wymagająca szerszego opisania na wzór warszawskiej Kowalni), z której wyszli chociażby Wojciech Bąkowski, Konrad Smoleński, Piotr Bosacki czy Honza Zamojski, ukazanie ich razem to frapujący pomysł. Tym bardziej, że stosunki Knafa z wychowankami były dalekie od hierarchicznej relacji mistrz-uczeń. W Sopocie po działaniach audialnych nie ma prawie śladu. Jest jedynie jego słynna Trumna elektryczna, na której grał przejmujące performanse, ale wygląda jakby ktoś zostawił ją tu przy planowaniu ekspozycji: przypadkowo, niechlujnie, jakby nie tu było jej miejsce, chociaż ciężko ją ominąć. W pomieszczeniu obok można zobaczyć jeden z jego performansów na ten instrument. Niestety – co w kontekście dźwięku ma kolosalne znaczenie – jakość nagrania, które wydobywa się nie z porządnego systemu nagłaśniającego, ale małego głośniczka odtwarzacza DVD, pozostawia wiele do życzenia. Ledwo cokolwiek słychać, a dźwięk zagłuszają nagrania z małej salki obok, oddzielonej jedynie cienką zasłoną (przez którą na dodatek co chwila przechodzą ludzie, zasłaniając projekcję).
Odszukuję później to nagranie w Internecie – nazwa pracy może nasuwać skojarzenia z krzesłem elektrycznym, ale to nie urządzenie do zabijania, raczej do nawiązywania kontaktu ze śmiercią. Muzyka jest tajemnicza, industrialne i trochę folkowe brzmienie ma mantryczny charakter, a Knaf na instrumencie cedzi dźwięki – trumna to łącznik z zaświatami, ogromne pudło rezonansowe, które pozwala zajrzeć do innego świata – nie spojrzeć, ale usłyszeć – zmierzyć się z tematami ostatecznymi. W kontekście śmierci Knafa, ale też tytułu wystawy, jest ona żywym powiązaniem z jego przemyśleniami. Artysta na trumnie gra pałeczkami, przykłada do niej magnetofony albo oddycha, co wzmacniane efektami dźwiękowymi brzmi głośniej, ale w bardzo delikatnej, wysublimowanej formie. Jest dla niej czuły, co widać w sposobie, w jaki jej dotyka. Traktuje jak kogoś bliskiego? A może za pomocą dźwięku z nią rozmawia? Piszę o tym w czasie teraźniejszym, relacjonując nagranie, ale wydaje się, że Knaf wciąż prowadzi z widzem tę rozmowę z zaświatów.
Trzeba jej tylko nadać odpowiednie ramy, żeby dziś, w 2020 roku znaleźć dla niej nowe odniesienia, spróbować zrozumieć proroczą na swój sposób i jego zaskakująco aktualną twórczość. Ekspozycja niestety nie pomaga jej wybrzmieć, prace nie układają się w sensowny przyczynowo-skutkowy związek, a bardziej przypominają luźną kolekcję. Myśli Knafa słychać głośno i rezonują, ale jest tak tylko dlatego, że są mocne i wykrystalizowane tak jak jego język, a nie ze względu na włożony zamysł kuratorski i pokazanie dorobku poznańskiego artysty na nowo. Szkoda, bo wydaje się, że jego twórczość zasługuje na rzetelne przepracowanie i dogłębną, przemyślaną prezentację.
Jakub Knera – dziennikarz i kurator; od 2012 prowadzi stronę noweidzieodmorza.com. Publikuje w „The Quietus”, „Tygodniku Polityka”, „Dwutygodniku” i „Radiowym Centrum Kultury Ludowej”. Współzałożyciel Fundacji Palma.
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Leszek Knaflewski
- Wystawa
- Knaf's Not Dead
- Miejsce
- Państwowa Galeria Sztuki w Sopocie
- Czas trwania
- 30.01-8.03.2020
- Osoba kuratorska
- Cezary Pieczyński
- Fotografie
- Jurek Bartkowski/fotobank.pl; dzięki uprzejmości PGS Sopot
- Strona internetowa
- pgs.pl