Przepalona żarówka w kinie. Dominik Lejman w CSW Łaźnia
Opatrzenie w gdańskim CSW Łaźnia to, co dość zaskakujące, pierwsza retrospektywa Dominika Lejmana w jego rodzinnym mieście. W ostatnich latach Lejman funkcjonuje głównie na osi Berlin (gdzie ostatnio został uhonorowany Berlin Art Prize)–Poznań (gdzie prowadzi pracownię na Uniwersytecie Artystycznym). W rodzimych instytucjach pojawia się stosunkowo rzadko. W zeszłym roku pomyślany jako projekt do Pawilonu Polskiego na biennale w Wenecji Płot pokazywał w poznańskim Arsenale, w 2013 miał solową wystawę w lubelskim Labiryncie. W międzyczasie kilka prac mogliśmy zobaczyć na wystawach zbiorowych.
Jedna z najbardziej udanych realizacji Lejmana, tłum wyświetlany na trybunie honorowej na Placu Defilad, pokazywana była przy okazji wystawy Po wiecu w Galerii Studio w 2016 roku. Składał się na nią rój niemych, rozmytych figurek, pierwotnie zgromadzonych w tym samym miejscu podczas przemówienia Gomułki równe sześćdziesiąt lat wcześniej. Z drugiej strony artysta pokazywał zrealizowane w tej samej technice dekoracyjne zapychacze z powidokami ulicznego tłumu, dwukrotnie również w Gdańsku, przy okazji festiwalu Narracje.
„Dla mnie ważniejsze jest JAK, a nie CO. Można więcej powiedzieć na temat CO, gdy się koncentrujemy na JAK. Nie chcę oglądać kolejnych filmów, które znowu mówią CO, gdy ich forma jest cliché, czymś, co widziałem setki razy”, deklarował Lejman w rozmowie z Pauliną Jeziorek opublikowanej trzy lata temu w „Notesie na 6 tygodni”. Dość zaskakujące to wyznanie jak na artystę, w którego pracach z biegiem lat coraz bardziej uderza formalna powtarzalność. Gdańska wystawa zawiera prace powstałe w ciągu ostatnich dziesięciu lat, choć równie dobrze można by ten zbiór rozszerzyć o jeszcze jedną dekadę. Lejman zaczął bowiem wychodzić poza klasycznie rozumiane malarstwo, ożywiając je za pomocą krótkich projekcji wideo pod koniec lat 90. Początkowo tylko na płótnie, następnie idąc o krok dalej i jako podobrazie traktując architekturę.
Ewolucja sztuki Lejmana zachodziła organicznie, choć nie bez związku z tym, co działo się dookoła. Formuła jego „fresków wideo” wiele zawdzięcza temu, co na gruncie sztuki wideo działo się od początku lat 90. W nawiązaniach do obrazów m.in. Goi pobrzmiewa echo malarskich wideo Billa Violi (a czasem też typowo Violowski kiczyk, gdy na przykład artysta prosi żonglera, by zamiast piłek żonglował czaszkami). Zastosowanie kamer włączających w obraz widza to konsekwencja eksperymentów takich artystów jak Gary Hill z jego wideo Tall Ships, w którym widmowe postaci wyłaniają się z głębi ekranów gdy zbliży się do nich oglądający. Wreszcie zespolenie projektowanego obrazu z architekturą bliskie jest myśleniu Krzysztofa Wodiczki. Unikatowa formuła Lejmana to tyleż efekt jego własnych poszukiwań, co zręcznego wykorzystania strategii już przepracowanych.
Opis Płotu szczerze mówiąc nie brzmiał zbyt interesująco, choć na żywo praca ta, w porównaniu z pracami sprzed kilku lat wypada zaskakująco świeżo.
Wystawę w Łaźni otwiera jedna z nowych prac – 500 bażantów, w którym chmara tytułowych ptaków trzepocze skrzydłami w krótkiej pętli, jakby nie mogły zerwać się do lotu. Dalej trafiamy na serię klasycznych obrazów-wideo, na czele z Yo Lo Vi (wg Goyi) – podchodząc do przedstawienia skrępowanego skazańca w obrazie dostrzegamy samych siebie – rejestruje nas kamera, ale z kilkusekundowym opóźnieniem. To jeden ze sztandarowych motywów w pracach Lejmana, wprowadzający do pracy upływ czasu, obecność widza i nutę dodatkowego niepokoju wynikającą z poczucia obserwacji i braku kontroli nad własnym obrazem. Wszystko to jednak dobrze znamy, idźmy więc dalej, na kolejne piętro, gdzie trafimy na najgłośniejszy ostatnio projekt artysty – Płot.
Zwykła siatka ogrodzeniowa rozwija się jednostajnym ruchem dookoła sali. Kolejne warstwy nachodzą na siebie, to, co pierwotnie jest opresyjnym ogrodzeniem, wkrótce zaczyna przypominać delikatną firankę, aż w końcu nawarstwia się do tego stopnia, że zanika i stapia się z białą ścianą galerii. I zaczynamy od początku. Na podstawie tej minimalistycznej pracy można, jak Marek Bartelik w tekście kuratorskim towarzyszącym projektowi, snuć dość oczywiste rozważania na temat mentalnych i fizycznych granic, polskiej ksenofobii i antyimigranckich fantazji Trumpa, tego, jak bariery, które wytwarzamy z czasem przestają być dla nas przez swoje nagromadzenie dostrzegalne. Opis Płotu szczerze mówiąc nie brzmiał zbyt interesująco, choć na żywo praca ta, w porównaniu z pracami sprzed kilku lat wypada zaskakująco świeżo. Lejman wycisnął w niej swoją ulubioną technikę do, nomen omen, granic możliwości, wykorzystując techniczne możliwości projekcji i specyfikę architektury sali wystawowej.
O ile w konkretnych sytuacjach, jak w przypadku projekcji na Placu Defilad, Lejmanowi udaje się wypracowaną dawno temu formułę rozwinąć, tak w większości innych prac, od otwierających Opatrzenie bażantów do zamykających ją wspinaczy, artysta jedynie kopiuje samego siebie.
W ostatniej sali, po minięciu płotu, natrafimy wreszcie na nową pracę powstałą z myślą o gdańskiej wystawie. Zapowiadało ją już zdjęcie promocyjne, przedstawiające artystę wiszącego na ściance wspinaczkowej. Widmowe figurki łyżwiarzy i spadochroniarzy znane z wcześniejszych prac zastępuje więc tym razem grupa ludzi wdrapująca się na ściankę. Drobne sylwetki powoli pną sie do góry chwytając za niewidoczne w projekcji uchwyty i co jakiś czas odpadając. Już nie układają się w żaden bardziej złożony ornament-organizm; jedynie powoli suną w górę z uporem owadów włażących po pionowej ścianie. Lejman raczej unika bezpośredniego politycznego komentarza w swoich pracach, starając się pozostawić dla widzów sytuacje maksymalnie otwarte interpretacyjnie, choć w tym przypadku, gdy pracę tę oglądamy tuż po Płocie, trudno uciec od oczywistych skojarzeń – postaci wspinających się ludzi przypominają chmary orków w scenach batalistycznych z Władcy Pierścieni – budzących odrazę Innych zagrażających odwiecznemu porządkowi. A więc dostajemy swego rodzaju dopowiedzenie Płotu w postaci jeszcze bardziej bezpośredniej krytyki izolacjonistycznej, ksenofobicznej paranoi.
Jednak Równia pochyła, bo taki tytuł nosi praca zrealizowana z myślą o gdańskiej wystawie, wypada już mniej przekonująco, nie tylko przez dość toporne interpretacyjne zestawienie z Płotem, ale przede wszystkim wspomnianą wcześniej formalna wtórność. O ile w konkretnych sytuacjach, jak w przypadku projekcji na Placu Defilad, Lejmanowi udaje się wypracowaną dawno temu formułę rozwinąć, tak w większości innych prac, od otwierających Opatrzenie bażantów do zamykających ją wspinaczy, artysta jedynie kopiuje samego siebie. W samym tytule kryje się zapewne niezamierzona autoironia – prace Lejmana zdążyły się już mocno opatrzyć. A nic nie starzeje się tak szybko jak „nowe” media – wiele z poszerzających granice tradycyjnego malarstwa prac Lejmana z ostatnich kilku lat wygląda już dość archaicznie. Zwłaszcza prace z kamerami, które robią wrażenie za pierwszym razem, ale szybko tracą siłę, a jako krytyka masowej inwigilacji trącą dziś myszką – gdy rzeczywistość dogania Black Mirror, prace Lejmana przypominają raczej wintydżowe zimnowojenne thrillery szpiegowskie.
Zdecydowanie ulubioną metaforą Dominika Lejmana jest moment zapalenia światła w kinie (na podstawie jego repertuaru przywoływanych przy każdej możliwej okazji metafor można by zresztą spokojnie stworzyć „Lejman drinking game”). Nie chodzi więc o uwidocznienie obrazów, powiada Lejman, a samej projekcji, a przy okazji widza. Ale nie trzeba być elektrykiem, żeby wiedzieć, że maniakalnie pstrykając włącznikiem światła, w końcu przepalimy żarówkę. A zatem mały apel: panie Lejman, zostaw pan wreszcie ten włącznik.
Piotr Policht – historyk i krytyk sztuki, kurator. Związany z portalem Culture.pl, Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie i „Szumem”. Fanatyk twórczości Eleny Ferrante, Boba Dylana i Klocucha.
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Dominik Lejman
- Wystawa
- Opatrzenie
- Miejsce
- CSW Łaźnia
- Czas trwania
- 9.03–27.05
- Osoba kuratorska
- Jadwiga Charzyńska
- Strona internetowa
- www.laznia.pl