„Pozostaje jakiś niesmak”, czyli Mediations Biennale z perspektywy wolontariatu
Karolina Plinta w artykule o 5. edycji Mediations Biennale 2016 napisała, że pierwszy raz była na wystawach, na których niegotowe instalacje wypełniały śmieci, a zabiegane pracowniczki prosiły zwiedzających o radę, gdzie mają przykleić tabliczki z podpisami[1]. Tymi „zabieganymi pracowniczkami” były najprawdopodobniej wolontariuszki. Dlatego warto się przyjrzeć, jak organizacja tej imprezy (którą autorzy „Mapy Sztuki Polskiej 2015” wydanej przez magazyn „Szum” trafnie uznali za zapomnianą przez polskie środowisko i niedocenianą nawet przez samych poznaniaków[2]), wygląda z perspektywy wolontariusza/wolontariuszki.
Wolontariat to przedziwna rzecz. Przychodzisz gdzieś z własnej woli, pracujesz i nawet ci za to nie płacą. Dlaczego więc ludzie to robią? Zamiast pieniędzy zdobywa się niby inne rzeczy – kontakty, doświadczenia, poczucie bycia potrzebnym. Wolontariat na rzecz kultury wydaje się być szczególnie śliski. Mimo to wolontariuszy pracujących w sektorze kultury przy różnych eventach artystycznych jest co nie miara. Jest to zapewne efekt oddziaływania substancji zwanej artyzolem[3].
Wielu młodych ludzi marzy o karierze w polu sztuki. A wiadomo jak trudno znaleźć pracę w tej branży. Potrzebna jest praktyka. Człowiek rezygnuje więc z wynagrodzenia w zamian za kolejną pozycję w CV, w nadziei, że w przyszłości zaowocuje to wymarzoną pracą. Instytucje, które mogą wyzyskiwać darmową pracę wolontariuszy, nie muszą zatrudniać pracowników, dzięki czemu mogą radykalnie ciąć koszty. Wyzysk wolontariuszy to problem systemowy.
„Przeżyjesz przygodę”, „podejmiesz nowe wyzwania”, „zobaczysz jak wygląda praca w galerii od kuchni”, „będziesz rozwijać swoje talenty”, „poznasz fascynujące osoby”. Ogłoszenia o poszukiwaniu wolontariuszy widnieją na stronach uczelni, na forach internetowych, na Facebooku. W przypadku poznańskiego Mediations Biennale wystarczy zasygnalizowanie organizatorom chęci bycia wolontariuszem. W taki właśnie sposób jedna z nas została wolontariuszką 4. edycji tej imprezy w 2014 roku.
W tym też roku roku Fundacja Mediations Biennale otrzymała od miasta, m.in. na potrzeby prezentacji wystaw w ramach biennale, opuszczoną kamienicę w centrum Poznania, przy ul. Gwarnej 7. Miejsce zostało nazwane MONA, czyli Museum of the Newest Art. Na stronie internetowej muzeum pojawił się krótki komunikat o poszukiwaniu wolontariuszy. Z rozmów z uczestnikami dowiedziałyśmy się jednak, że trafili tam nie z powodu internetowego ogłoszenia, a informacji rozpowszechnianej pocztą pantoflową. Najczęściej byli to studenci Uniwersytetu Artystycznego oraz Uniwersytetu Adama Mickiewicza, którzy w ramach zaliczenia zajęć musieli odbyć praktyki. Było także sporo studentów świeżo po egzaminach wstępnych, którzy nie zdawali sobie sprawy ze złej sławy fundacji. Wielu do darmowej pracy zachęciła nie tylko chęć zdobycia doświadczeń, ale również wizja akumulacji kapitału symbolicznego, który będzie efektem współpracy ze znanymi artystami, nierzadko o statusie gwiazd, przy dużej, międzynarodowej imprezie, z poważnym budżetem.
„Kiedy jeszcze nie zaczęłam studiów na UAP, a zdążyłam przyjechać już do Poznania, rozpoczynały się przygotowania do Mediations Biennale. Poznałam ludzi, którzy gdzieś się dookoła tego kręcili. Jak się teraz zastanawiam dlaczego starsi studenci brali w tym udział, to myślę, że w którejś z pracowni profesor musiał zagrozić niezaliczonym semestrem i dać karny wolontariat” – wspomina jedna z wolontariuszek, której najwyraźniej trudno uwierzyć, że można się było w to przedsięwzięcie zaangażować z własnej, nieprzymuszonej woli.
Jak przerobić opuszczoną, popadającą w ruinę kamienicę w Museum of the Newest Art? W przypadku Fundacji Mediations Biennale odpowiedź jest prosta: należy dać małolatom narzędzia (m.in. farbę, pędzle, młotki) i do roboty! Przeprowadzony siłami wolontariatu remont trudno jednak nazwać gruntownym. Zresztą nie chodziło o gruntowny remont. „Można porównać funkcjonowanie MONA do tego jak odbywało się malowanie podłóg w tym miejscu. Brudnych podłóg, nawet bez odkurzania. Zrobiliśmy jak kazali” – wspomina inny były wolontariusz.
Studenci, nie zważając na panujący w pomieszczeniach MONA przenikliwy chłód, zajmowali się malowaniem podłóg, kuciem w ścianach, montażem prac – właściwie organizacją całego wydarzenia. Grafiki pracy ustalali między sobą, jednak godziny wpisane w tabelki nijak miały się do rzeczywistej ilości czasu spędzonego w tym miejscu, ponieważ trzeba było być ciągle pod telefonem. Zerwanie umowy w trakcie było trudne. Bardziej ze względu na pozostałych uczestników – znajomych i przyjaciół, niż na konflikt z koordynatorami. Skoro ja zrezygnuję, to będzie musiał przyjść mój kolega, albo artyści zostaną sami. Wolontariusze byli odpowiedzialni za większość spraw, również tych, na które nie mieli praktycznie żadnego wpływu.
„Na początku było bardzo sympatycznie. Mieliśmy jako wolontariusze zająć się artystami. Ale wszystko podszyte czymś takim lekko śmierdzącym. Brak ludzi w pełni odpowiedzialnych za to miejsce. Sąsiad opierdolił nas za to, że wyrzucamy śmieci do kosza na dziedzińcu, bo instytucja nie płaciła za wywóz, ale nikt nie potrafił wskazać osoby odpowiedzialnej za ta kwestie” – zapamiętał wolontariusz. Okazało się, że mieszkańcy pobliskich kamienic nie mieli pojęcia o tym, co dzieje się na ich podwórku. Zagraniczni artyści nie zostali poinformowani o tym, że obowiązuje cisza nocna. Jeden z zaproszonych gości przyjechał miesiąc wcześniej i niemalże codziennie, od świtu do zmierzchu, spawał elementy swojej pracy. W oczach sąsiadów miarka przebrała się w momencie, w którym ich kontenery na śmieci były nieustannie zapełnione powstałymi podczas procesu przystosowywania kamienicy do stanu ekspozycyjnego odpadami. Lokatorzy wyszli przed budynek i zrobili awanturę. Problem w tym, że awanturę urządzili nie organizatorom, a wolontariuszom, którzy musieli z tego jakoś wybrnąć, ponieważ organizatorzy sprytnie unikali konfrontacji. Poza pracami remontowymi, ta sama grupa wolontariuszy opiekowała się artystami z zagranicy. Wolontariuszka wspomina dość kłopotliwą sytuację, kiedy to jeden z przyjezdnych zapytał ją o toaletę: „Prawie spaliłam się ze wstydu kiedy musiałam mu powiedzieć, że najbliższy działający kibel jest w restauracji McDonald’s, ulicę dalej”.
Wolontariusze podkreślali, że z perspektywy czasu dziwią się artystom, że zgodzili się brać udział w tak prowizorycznym i nieprofesjonalnym wydarzeniu. Ale co ciekawe, po rozmowie z artystami, dowiedziałyśmy się, że całą sytuację odebrali nie jako mało profesjonalną, lecz mającą swój urok. Zrujnowana kamienica rzeczywiście miała swój specyficzny klimat i artyści nie musieli się ograniczać w swoich działaniach – tak jak w czystej i sterylnej przestrzeni galeryjnej typu white cube.
Po biennale koordynatorzy MONA zadeklarowali, że na jednym z pięter zostaną udostępnione pracownie dla artystów, w tym studentów. W praktyce wygląda to jednak tak, że MONA wspomnianych pracowni – czyli zagrzybionych pomieszczeń bez ogrzewania – nie udostępnia, tylko je wynajmuje: „Wszystko takie niby ładne. Bierzemy stary budynek i robimy z niego centrum sztuki współczesnej, a później wynajmujemy pracownie studentom za sporą sumę pieniędzy” – komentuje sprawę rozgoryczony wolontariusz. Wyremontowane przez wolontariuszy sale ekspozycyjne są wynajmowane m.in. Uniwersytetowi Artystycznemu, którego studenci stanowili trzon darmowej siły roboczej MONA.
W przypadku Mediations Biennale trudno się dziwić studentom, którzy wpadli w pułapkę wolontariatu. Skąd mieli wiedzieć, że ciężko zapracowane zaświadczenie o odbytym wolontariacie okaże się być lekceważone w oczach większości ludzi związanych ze światem sztuki?
„Nie wiem, jakoś nie chcę mieć zbyt wiele wspólnego z tym miejscem i nie muszę. Wypowiadanie się o MONA tworzy jakieś dziwne napięcia, tak, że niby nikt ci nigdy nic nie zrobił, ale pozostaje jakiś niesmak” – komentuje wolontariusz. Obecnie dobiega końca kolejne już Mediations Biennale 2016, którego hasłem-kluczem jest słowo Fundamental. Ciekawe jak wyglądała, z perspektywy wolontariuszy, tegoroczna edycja i czy komuś również pozostał tylko niesmak?
Autorki tekstu są studentkami UAP. Paulina Piórkowska była wolontariuszką 4. edycji Mediations Biennale 2014. Wspólnie z Marią Dutkiewicz przeprowadziła ankietę wśród wolontariuszek oraz wolontariuszy, których wypowiedzi są cytowane w tekście. Tekst powstał w ramach współpracy ww. autorek z Dorotą Grobelną (prowadzącą do czerwca 2016 roku, na Wydziale Edukacji Artystycznej UAP, przedmiot pt. „Promocja sztuki”) oraz z Rafałem Jakubowiczem (prowadzącym w UAP Pracownię Sztuki w Przestrzeni Społecznej).
[1] Karolina Plinta, Poznański standard. 5. Mediations Biennale „Fundamental”.
[2] Por. „Szum”, nr 10, jesień-zima 2015.
[3] Por. Kuba Szreder, ABC Projektariatu, O nędzy projektowego życia, Warszawa 2016, s. 24-25.