Północ dla sztuki
Festiwale gatunkowe coraz częściej otwierają się na inne dziedziny. Najważniejszym wydarzeniem sceny artystycznej festiwalu filmowego Nowe Horyzonty jest co roku Midnight Show. Ten artystyczny eksperyment reżyserowany jest przez wrocławską galerię BWA i tradycyjnie towarzyszy mu aura tajemnicy, teksty promocyjne są enigmatyczne i raczej mnożą pytania, niż proponują odpowiedzi. Z tematem wydarzenia łączy się cały ładunek kulturowych asocjacji, jakie niesie ze sobą północ. Godzina 00:00 funkcjonuje poza czasem świętym i świeckim. To czas przesilenia, kiedy prawa (natury czy społeczne) zostają zawieszone. I czas przemiany: dlatego w logo wydarzenia znajduje się baśniowy pantofelek, przypominający neony z lat pięćdziesiątych. Północ jako topos literacki uchyla na chwilę drzwi do nieznanego, pozwala podejrzeć alternatywny wymiar. Zeszłoroczny Midnight Show odbywał się w ciemności. Tym razem kuratorzy (Katarzyna Roj, Michał Grzegorzek i Stach Szabłowski) zdecydowali się na wystawienie 99 prac 99 artystów w 9 wydaniach pisma-artefaktu. Ten gest, nawiązujący do dyskusji o rzekomym przemijaniu „starych” mediów analogowych, doskonale wpisuje się w działania wrocławskiego BWA Dizajn, które od kilku lat skupia się na projektowaniu książek, typografii i organizuje warsztaty kopublikacji. Dlatego do grona kuratorów dopisałabym Kamę Sokolnicką, artystkę składającą każde wydanie Midnight Show, czyli konstruującą narrację spajającą ze sobą prace. Jeśli potraktować – jak chcieli kuratorzy – każdy numer pisma jako osobną wystawę – rola Sokolnickiej wzrasta i staje się jeszcze bardziej znacząca.
Północ, punkt zero ma swoje prawa: oczekujemy wtedy wydarzenia o charakterze ekskluzywnym, turbo-akcji, która przemieni także i nas. Do tego kuratorom potrzebny był Michał Frydrych, prowadzący codziennie akcję performatywną. Każdego dnia o godzinie 00.00, na podwórko przy ulicy Ruskiej we Wrocławiu wjeżdżał czarny, lśniący Ford Thunderbird. Zgrabny, o staromodnej, pełnej wdzięku linii. Wysiadał z niego kierowca w garniturze szofera – surrealistyczna, lynchowska postać, która zaraz stawała obok, paląc papierosa, dystansując się od akcji. Tymczasem na tylnym siedzeniu budziły się ubrane w srebrne kostiumy postacie: oto przywieziono „towar” najwyższej jakości – ludzi, z którymi można było się komunikować i wejść w interakcję. Pomysł Frydrycha polegał na tym, żeby pomiędzy performującymi postaciami a odbiorcami gazety pojawił się symboliczny spór. Coś, co było tylko dziecinnym przekomarzaniem się, przekraczało czasem granicę przemocy i stawało się lekko opresyjne: na tyle, na ile pozwala flirt. Nawiązanie kontaktu z postaciami było konieczne, ponieważ androidki powoli ujawniały każdy egzemplarz, a potem przytrzymywały tak, żeby potencjalny „czytelnik” zmuszony był podjąć symboliczny wysiłek i dosłownie wyrwać im gazetę z rąk. Podobał mi się ten para-oniryczny kolportaż wymuszający współudział. Granica pomiędzy aktorami a publicznością znikała, a kolejni odbiorcy stawali się elementami spektaklu. Trzeba było wyodrębnić się z tłumu, czyli wystawić na niebezpieczeństwo (oglądania, analizowania) poprzez ekspozycję. Człowiek, który się „pokazuje” przestaje być częścią anonimowej masy, staje się „widzialny”. Jest przedmiotem obserwacji, obiektem, tak jak androidki.
Ale nie dlatego ten performans okazał się kontrowersyjny, a przynajmniej szeroko dyskutowany. Otóż uczestnicy Midnight Show spodziewali się codziennie innej akcji, tymczasem przez dziewięć dni o północy na podwórko wjeżdżał czarny Ford i sytuacja powtarzała się. Czwartego dnia uznano to za żart, piątego pojawiła się irytacja. Jednak sądzę, że powtarzalność akcji miała przenieść uwagę na pismo, które było właściwą wystawą. Przesunięcie ciężaru z pokrytych srebrem, zgrabnych, wijących się w światłach neonów ciał – na czarno-biały papier nie jest łatwe. Kiedy formuła zdarzenia 4D się wyczerpała – chętniej koncentrowaliśmy się na pracach pozostałych artystów.
Jedną z ciekawszych prac jest maksi-fotografia Karoliny Freino. Przedstawia ona czarną nitkę przyczepioną do wełnianego swetra: jest w tym obrazie dziecięca lekkość i dowcip prac Miró, organiczność Beuysa i jakaś – pozostająca w sferze skojarzeń – personifikacja przedmiotów w stylu kreskówek z lat siedemdziesiątych. Równie ciekawa, choć z innych względów, jest Zjawa Łukasza Rusznicy, która – w oryginale biała – po transferze na papier złota – jest jednym ze zdjęć „japońskiej” serii Yokai. Tutaj, poza japońską mitologią, w kontekście północy, jego praca staje się bardziej uniwersalna: zakulisowa, o niepewnym statusie, można ją rozważać jako przedmiot i podmiot. Mirosław Bałka pokazał skan wezwania do „Mieszkańców Warszawy”, który zaczyna się od zdania „Dzisiaj o północy wprowadzono stan wojenny”. Artysta przypomniał, że Godzina Zero jest nie tylko efektowną ideą, pojemnym symbolem, ale też konkretnym, wpływowym punktem w historii. Z kolei abstrakcyjna praca Edgara Bąka – inspirowana digital artem lat dziewięćdziesiątych, pokazuje widzenie jako aktywność: „Widzenie jest czymś, co robimy, a nie czymś wrodzonym i niezmiennym” – pisał Nicholas Mirzoeff w Jak zobaczyć świat. Abstrakcja, która niesie ze sobą największe otwarcie interpretacyjne, pozwala jednocześnie odbiorcy na wejście w najintymniejszy kontakt z własnymi emocjami. Wysiłek, który ponosimy nadając pracy znaczenia, zwraca się w dwójnasób: im mniej mamy punktów oparcia z zewnątrz, tym pilniej musimy przetwarzać prywatne symbole. To wtedy artefakt staje się – jako część reprezentacji wewnętrznej – najbliższy odbiorcy. Komputerowo wygenerowane multiplikacje jednego motywu przypominają nam, że obraz zapośredniczony przez medium to tylko obliczenie. Praca Bąka pokazuje także estetyczną bliskość świata nowych technologii i organicznej struktury życia. Motyw kuli przypomina pop-przedstawienia komórek, pęcherzyki morskich glonów, lub też systematyczne piękno śluzowców. Op-artowe asocjacje przywołuje także praca Łukasza Filaka. Na kartoniku zdjęcia widzimy prostokątny obiekt, wyglądający jak monolit. Ustawiona na środku obiektu kreska sugeruje, że praca ma charakter sakralny lub naukowy (meteorologiczny, fizyczny, mityczny?). Jednak równie dobrze może być białą ścianą w fotografowanym od dołu pomieszczeniu. Ale patrzymy na zdjęcie, nie pracę sensu stricto. Zdjęcie trzyma męska dłoń, zatem na pierwszym planie znajduje się przeskalowany kciuk. Patrzymy na patrzącego, który jednocześnie chce, żebyśmy widzieli go podwójnie: jako osobę przedstawiającą i przedstawianą. Przesuwa to pracę z pozycji żarliwości w stronę ironii i otwiera na postmodernistyczną refleksję.
Midnight Show miało jeszcze jeden walor, który ujawnił się już po kilku dniach. Oto przez dziewięć kolejnych nocy artyści spotykali się o północy. Robiono zdjęcia, wymieniano uwagi. Wymyślano alternatywne scenariusze i rozwinięcia performansu. Spotkanie miało więc także wymiar społeczny. Performans roztaczał filmowy urok: powracający ruchomy kadr – luksusowy samochód, światła ślizgające się po czarnym lakierze, erotycznie kodyfikowane ciała-fetysze, cudownie anonimowe, pozbawione twarzy, uprzedmiotowione. Po wyjściu z kina uczestnicy festiwalu mogli poczuć się jak w kampowym Holy Motors albo w na poły ironicznym, na poły kiczowatym filmie Neon Demon. Spektakularny performance był też efekciarski, ale przecież wszyscy patrzymy czule na glamour Hollywoodu – tu pasował idealnie. Rozgrzane, wyperfumowane miasto z radością przyjęło eksces w takiej właśnie konwencji.
Pisząc o Midnight Show odwróciłam chyba proporcje… Wiadomo, Nowe Horyzonty to przede wszystkim kino, choć, jak co roku, z łatwością można tu było odnaleźć także filmy abstrakcyjne, skupione na samym medium. Takie, które równie dobrze pasowałyby do programu biennale WRO albo jakiegokolwiek innego festiwalu sztuki multimedialnej. I jak co roku publiczność badała różne ścieżki odbioru: jedni wybierali filmy kierując się prawem przypadku, drudzy już tydzień wcześniej przeczytali infosy o filmach, obejrzeli zwiastuny. Ale jedynie poddali się iluzji: marketing bywa przecież zwodniczy. A opisy są tylko interpretacją, najczęściej gubią sens. Można także oglądać po prostu konkretne sekcje. Sekcja „filmy o sztuce” w tym roku nie była tak zaskakująca jak w zeszłym, ale oczywiście znalazło się kilka filmów świetnych i cennych merytorycznie. Jak świeży, dowcipny Hot Sugar i jego zimny świat Adama Bhala Lougha, w którym obserwujemy życie i sztukę muzyka eksperymentalnego o pseudonimie Hot Sugar. To jeden z tych filmów, które nieinwazyjnie i bez wymuszeń zmieniają na pewien czas naszą percepcję. Oto pozornie zwykły chłopak, żyjący – jak wielu innych – w niewielkim mieszkaniu wśród komputerów, doniczkowych kwiatów i biurowych lampek. W jednej z pierwszych scen bohater podrywa się z łóżka i biegnie otworzyć okno. Zaspany włącza dyktafon, kieruje go w stronę ulicy: nagrywa dźwięk odgarnianego łopatą śniegu. Tak wygląda życie Hot Sugar: nagrywa bąbelki pękające w ustach dziewczyny (co przypomina nieco youtuberski trend „szeptanych filmików”), dźwięk, jaki wydaje szmatka pocierająca o grób nieżyjącego dziadka, klaskanie w katedrze, pojękiwanie sygnalizacji świetlnej. „To mi pomaga osiągnąć kontrolę nad własnym życiem” – mówi artysta. I trudno tego nie polubić.
Tegoroczne filmy o sztuce były najczęściej biografiami artystycznymi, jak Nicola Costantino: artefakt czy Chris Burden – portret artysty. Pokazywały twórców w kontrze do establiszmentu, jako zdeterminowanych dziwaków czy buntowników. Filmy obejrzane w pakiecie sprawiają wrażenie jakby były pochwałą radykalnych wyborów. Oto artyści, którzy wydają się robić rzeczy absurdalne i niecelowe / nieproduktywne – stają się jednocześnie jedynym elementem rozszczelniającym system 24/7. To oni realnie przeciwstawiają się kapitalizmowi, w końcu kwestionują sens istnienia materialnego działa sztuki i oczywiście – rynku. Ich działania są subwersywne i inteligentne. Myślę, że ci widzowie, którzy wybierają sekcję filmów o sztuce uczestniczą w trochę innym festiwalu niż reszta. Ale wszyscy czują ten sam smutek pofestiwalowy. Zaczyna się odsypianie, nadrabianie zaległości. Wydaje się, że Nowe Horyzonty kończą lato jak burza z Dziennika podróży Bobkowskiego: „Po tej burzy prawdziwe lato jak gdyby się skończyło. Słońce miało już inny kolor, bardziej żółty i gęstszy”. Show ma to do siebie: trwa tylko chwilę. Północ przechodzi w noc. Ale prace 99 artystów z Midnight Show możemy w kółko oglądać. Papier ma to do siebie.
Przypisy
Stopka
- Tytuł
- 16. Międzynarodowy Festiwal Filmowy T-Mobile Nowe Horyzonty
- Wystawa
- Midnight Show
- Miejsce
- Wrocław
- Czas trwania
- 21-31.07.2016
- Strona internetowa
- www.nowehoryzonty.pl