Pojedynek na spojrzenia. „Cudowność powtarzania czegokolwiek” w Art Agendzie Novej
W krakowskiej Art Agendzie Novej odwiedziłem dosyć szczególną wystawę. Szczególną, po pierwsze, ze względu na koncept. Cudowność powtarzania czegokolwiek jest próbą nawiązania dialogu pomiędzy żyjącym artystą-kuratorem – Romanem Dziadkiewiczem – oraz Andrzejem Szewczykiem; twórcą, który odszedł przed dwudziestu laty, ale jeszcze za życia stał się postacią zmitologizowaną ze względu na silną osobowość, bezkompromisową twórczość, związki z legendarną Galerią Foksal oraz cenioną pracę w roli pedagoga. Omawiana wystawa jest szczególna także z uwagi na swoją architekturę. W pierwszym z dwóch pomieszczeń w galerii prace Szewczyka zostały wyeksponowane na karminowym tle. Nieregularne plamy czerwonej farby pokrywają większość ścian czy fragmenty podłogi i kontrastują z niebieską farbą, którą Szewczyk nałożył na pokazane tam deski. W drugim pomieszczeniu prace urodzonego w Szopienicach artysty zostały wkomponowane w instalację, która „pochłonęła” całe pomieszczenie: od wykładziny po czubek ścian, pokrytych roślinnymi ornamentami według projektu Szewczyka.
W pierwszym pomieszczeniu widzowie odnajdą wiele anty-obrazów Andrzeja Szewczyka, w tym te pokryte fragmentami ołówków, łupinami pistacji czy ołowianymi stemplami (w tym pracę z 1982 roku inspirowaną korespondencją Franza Kafki i Felicji Bauer, która według Andy Rottenberg oddaje za pośrednictwem ołowiu „ciężar słów, jakimi zapisane były [ich] listy”). To prace-szlagiery, przynajmniej dla tych, którzy znają już twórczość śląskiego artysty. Pozostali nie dowiedzą się zbyt wiele z tekstu, który przybliża raczej performatywną strategię Romana Dziadkiewicza niż sylwetkę Szewczyka. Jedyną zachętą, by przejść dalej dla części z nich pozostanie oryginalna scenografia (czerwone plamy na ścianach i podłogach pierwszego pokoju mogą kojarzyć się z krwią, chyba nie na wyrost – antycypują bowiem cytaty z horrorów, które Dziadkiewicz umieścił w dalszej części wystawy).
W drugiej części ekspozycji przewodnik przydaje się nieco bardziej. Tekst komentuje między innymi pozycję artysty-kuratora, który „nie rozumie i nie wie wszystkiego”. Nie znał też osobiście Szewczyka. Według tekstu (markowana) ignorancja dała mu jednak „przywilej dystansu, możliwość konfabulacji, wolność wyboru, przemiany, przepostaciowania, dokonywania rękoczynów, remiksowania i samplowania obrazów, form i treści archiwalnych”. Z dostępnego przywileju Dziadkiewicz skorzystał w pełni – im dalej w las, tym bardziej kanibalistyczny staje się jego wystawienniczy performans. Za pośrednictwem kuratorskich interwencji artysta „pochłania” archiwum Szewczyka; inkorporuje wyimki z jego pracowni i twórczego dorobku jako sztafaż w skrupulatnie zbudowanym environment.
W centrum drugiej sali, na różowej wykładzinie, w otoczeniu pastelowych tapet leży zamaskowana, budząca grozę kukła. Być może to Szewczyk powstały z martwych – a może zachłanne alter ego Dziadkiewicza, który w ostatnich latach chętnie posługiwał się maskami, kreował różne tożsamości i przyswajał na użytek swojej praktyki rozmaite sytuacje, media i metody pracy (nierzadko w ramach kolektywnych eksperymentów ze studentami oraz studentkami). Podobne do kukły mary rozpozna każdy, kto śledził działania trzech bytów powołanych przez niego do życia w chmurze informacyjnej, a więc – jak sam Dziadkiewicz nazywa omawiane działania – trzech odnóg „cyfrowej spółdzielni” (splndr.tv, Latencja Studio, Mango Gallery; wszystkie znajdziecie na Facebooku lub w Google). Opuściwszy komputerowy ekran, by udać się na wystawę w Art Agendzie Novej, strzyga przywdziała czarną kurtkę i świetlistą maskę, a po drodze ukradła skądś wałki, z których sam Andrzej Szewczyk korzystał, by wytwarzać serie kartonów pokrytych jednakowymi wzorami (m.in. serię Malarstwo obrazu ujednolicone z malarstwem ściany, która powstała w 1974 roku przy udziale Tomasza Wawaka). Obok samych wałków, które klęczący upiór trzyma w dłoniach, goście Novej mogą zobaczyć na wystawie wybór tych właśnie prac, a dostrzegalne w nich motywy powtórzono na otaczających ścianach. W rezultacie granica pomiędzy twórczością Szewczyka i scenografią – czy też twórczością własną – Dziadkiewicza przestaje być tutaj widoczna. Wrażenie to pogłębia proliferacja różnych drobnych obiektów wokół kukły-upiora: prace autora Listu F. Kafki do F. Bauer i narzędzia z jego warsztatu mieszają się tutaj z lalkami czy męskim obuwiem. Rzeczy osobliwe (obrazy wykonane przy użyciu płynów ustrojowych) i śmieszne (plastikowa figurka świni, okładka fingowanej płyty winylowej pt. Cudowność powtarzania czegokolwiek – Andrzej Szewczyk x Roman Dziadkiewicz) zrównano w przestrzeni wystawy z rzeczami pięknymi (jak poetycka praca Szewczyka dedykowana synowi, Ziemia Obiecana to trochę jak Chmura Obiecana).
Wiele ekspozycji opartych na tym samym pomyśle – „żyjący artysta odkurza artystę z przeszłości” – staje się pretekstami do taniej promocji jednego lub obu z prezentowanych twórców. Nieliczne dostarczają za to sposobności do nawiązania prawdziwego dialogu pomiędzy nimi czy ich pracami. Wystawa w Art Agendzie Novej zalicza się do drugiego zbioru.
O rozmieszczeniu wspomnianych przedmiotów zadecydowały anegdoty – przede wszystkim takie, które wykluczono z heroicznej narracji o Szewczyku jako wybitnym pedagogu i mistrzu konceptualnego postmalarstwa. Wprowadzający do wystawy tekst sugeruje to ogólnikowo, zwiastując „ożywianie, rozpakowywanie, uwznioślenie tego co podłe i plugawe, czy nawet pewnego rodzaju wystawiennicze przegięcia”. Tym, co Dziadkiewicz ożywia i rozpakowuje, mają być „plamy, ślady i skrawki” pozostawione przez Andrzeja Szewczyka, zaś efektem tych operacji ma stać się „nowy język rzeczy”, przekazujący na nowo „legendę o Szewczyku, smaku boomerstwa i mrokach końca ubiegłego wieku”. Niestety, widz nie dostaje przewodnika po tych śladach – ani tych obecnych namacalnie na wystawie, ani o tych, które tkwią w samej legendzie. Od starszych znajomych z artystycznego światka usłyszałem kilka kontekstualnych opowieści. Coś o świńskich wybrykach po pijaku, coś o skomplikowanych relacjach rodzinnych, coś o kontaktach Szewczyka ze środowiskiem hippisowskim i ambiwalentnym dziedzictwie owej formacji… Dziadkiewiczowi najwyraźniej zależało jednak na niedopowiedzeniu. Nie chodziło mu, zdaje się, o to, by „anulować” związanego z Foksalem twórcę za jego życiowe czy artystyczne ekscesy, lecz o sam cień podejrzenia i przyjrzenie się temu, jaki koloryt przyjmie w tym cieniu Szewczykowy mit.
Ponad Dziadkiewiczową strzygą, lalkami, pudełkiem kredek, pracami Szewczyka wykonanymi przy użyciu spermy lub krwi menstruacyjnej – dzisiaj trudno to rozstrzygnąć – góruje ścienne malowidło. To wymowny kadr z kultowej sceny Dziecka Rosemary, w którym tytułowa bohaterka pochyla się z nożem nad szatańską kołyską. O jego wymowie w kontekście wystawy decyduje niejednoznaczność. Z jednej strony, w Rosemary można rozpoznać kobietę zniewoloną przez patriarchat, która z pomocą noża próbuje – jakkolwiek bezskutecznie – stawić czoła opresji i poczuciu zagrożenia. Z drugiej strony, w odgrywającej tę rolę Mii Farrow: tę, która poddała się władzy kinowych patriarchów jak Roman Polański (choć ich przemocową postawę aktorka czasami zdaje się dezawuować). Niezależnie od przyjętej perspektywy nietrudno zrozumieć, że obraz na ścianie nie jest ledwie cytatem z historii dwudziestowiecznego kina, a raczej znakiem-kotwicą, który gruntuje wystawę w teraźniejszości – swoistym substytutem hasztaga #metoo. Chociaż Dziadkiewicz nie wysuwa przeciwko Szewczykowi konkretnych oskarżeń, z pewnością konfrontuje jego machismo – jego pewność gestu czy abstrakcyjne, modernistyczne myślenie, jak i obrosłą wokół jego postaci legendę – z kruchą męskością współczesnych facetów. Najpewniej nawet swoją. Czyż replikując w pastelowym salonie rodem z horroru swój własny awatar, Dziadkiewicz nie rzuca przypadkiem cienia podejrzeń na samego siebie? Rzadko piszę o wystawach takim językiem, lecz w tym przypadku muszę to zrobić: na wystawie udzielił mi się ten rodzaj wibrującej energii, jaką wyczuwa się czasem w miejscach, gdzie właśnie ktoś się pokłócił. Przesunięte krzesło, długopis na ziemi lub rzucony niedbale niedopałek mogą świadczyć w nich o intensywności relacji pomiędzy ludźmi, którzy jeszcze przed chwilą krzyczeli tam na siebie – na przykład ojca i syna, który próbował z tym pierwszym zawalczyć, połknąć i przetrawić go. (Dopiero ojciec wypluty będzie dla syna tym, od którego można się oddzielić, by później wreszcie zawalczyć o własne „ja”).
Można domniemywać, że kanibalistyczne pochłonięcie Szewczyka przez Dziadkiewicza – w roli scenografa oraz artysty-kuratora – jest rodzajem symbolicznego zabójstwa. Jego efekty są jednak nieoczywiste. Z jednej strony, legenda Szewczyka kruszeje nieco pod wpływem soków trawiennych. Z drugiej strony, wchłonięty Szewczyk zdaje się też przejmować kontrolę nad Dziadkiewiczem niczym wirus, który zmusza komórki organizmu-gospodarza do reprodukcji własnego DNA. Dziadkiewicz powiela na ścianach wzory jego autorstwa, ale powiela też samego siebie (co można chyba uznać za najwierniejszy przejaw naśladownictwa samego Szewczyka, który pisał kiedyś: „Powtórzyć się – to cud! Cudowność powtórzenia czegokolwiek jest tak znikoma, że prawie żadna”). Przyzwany z martwych i żywy mężczyzna przyglądają się sobie twarzą w twarz. To pojedynek na spojrzenia, który nie znajduje rozstrzygnięcia, choć żywy twórca ma przecież wyraźne fory. To on skonstruował scenę pojedynku i dał publiczności jasno do zrozumienia, że starcie odbywa się w momencie dialektycznym, w którym waży się wartościowanie dwudziestowiecznej tradycji. Tej, w której kluczową rolę odgrywają wysublimowane, abstrakcyjne modernizmy, ale i strategie kontestacji i transgresji – malowanie krwią menstruacyjną i spermą czy hippisowski (najczęściej męski) hedonizm. Nie bez znaczenia pozostaje fakt, że sam Dziadkiewicz długo rozwijał tę drugą, organizując projekty takie jak Orgia w Galerii Bunkier Sztuki. Być może spoglądając w oczy Szewczykowi przywołanemu z zaświatów, w jego szerokiej źrenicy wyraźnie dostrzega swą własną sylwetkę.
Cudowność powtarzania czegokolwiek to wystawa, która sprawiła mi dużą przyjemność. Wiele ekspozycji opartych na tym samym pomyśle – „żyjący artysta odkurza artystę z przeszłości” – staje się pretekstami do taniej promocji jednego lub obu z prezentowanych twórców. Nieliczne dostarczają za to sposobności do nawiązania prawdziwego dialogu pomiędzy nimi czy ich pracami. Ta jedna zalicza się do drugiego zbioru i może okazać się inspirująca nawet dla tych, którzy nie poszukają na własną rękę informacji o Andrzeju Szewczyku oraz kontekstach jego twórczości. Oczekiwaniom tych, którym hermetyczność wystawy przeszkadza, artysta-kurator postara się wyjść naprzeciw, przygotowując towarzyszącą publikację – a póki ta nie ujrzy światła dziennego, zachęcam czytelników do wizyty w krakowskiej Art Agendzie Novej.
Arkadiusz Półtorak – Kulturoznawca, kurator i krytyk sztuki; pracuje w Katedrze Performatyki na Wydziale Polonistyki UJ. Współzałożyciel niezależnej przestrzeni dla sztuki i muzyki współczesnej „Elementarz dla mieszkańców miast” w Krakowie. Absolwent De Appel Curatorial Programme, prezes Sekcji Polskiej AICA w kadencji 2023-2026. Autor książki „Konkretne abstrakcje. Taktyki i strategie afirmatywne w sztuce współczesnej” (IBL PAN 2020).
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Andrzej Szewczyk, Roman Dziadkiewicz
- Wystawa
- Cudowność powtarzania czegokolwiek
- Osoba kuratorska
- Roman Dziadkiewicz
- Fotografie
- 5.11.2021-28.02.2022
- Strona internetowa
- nova.art.pl/