Podwójne kłopoty z tożsamością. Barbara Gryka i Julia Golachowska w Galerii Labirynt
Choć Julia Golachowska i Barbara Gryka na swojej łączonej wystawie w Galerii Labirynt starają się opowiadać o mieście i jego mieszkańcach, trudno oprzeć się wrażeniu, że poszukują raczej własnej tożsamości. Projekt Tożsamość składa się z rzeczy małych funkcjonuje pod jednym parasolem, ale w gruncie rzeczy dwie osobne wystawy rozłożone pomiędzy dwa oddziały Labiryntu poza głównym budynkiem galerii: Labirynt 2 i Labirynt Plaza. Wystawy skrajnie odmienne, choć dobrze oddające postawy obu artystek.
Zarówno Golachowska, jak i Gryka związane są z Pracownią Działań Przestrzennych Mirosława Bałki na warszawskiej ASP i z tego tytułu są zaprawione w działaniach kolektywnych. Golachowska wraz z Jagodą Kwiatkowską oraz Anną Shimomurą, aktualnie asystentką w PDP, współtworzy kolektyw Łaski, znany z Nowego śpiewnika patriotycznego – zbioru tradycyjnych pieśni patriotycznych okraszonego alternatywnymi wersjami tekstów, w których wojna nie jawi się jako pociągająca męska przygoda, a najwyższym honorem niekoniecznie pozostaje śmierć za ojczyznę. Golachowska od strony teoretycznej do tropienia zarzewi nacjonalistycznych tęsknot jest zresztą świetnie przygotowana – dwa lata temu w Instytucie Kultury Polskiej UW obroniła pod okiem Iwony Kurz pracę magisterską zatytułowaną Nowe praktyki pamięci na przykładzie kultu „żołnierzy wyklętych”.
Przy całym swoim teoretycznym zapleczu Golachowska jako artystka wydaje się zbyt asekuracyjna, by mierzyć się z tematem polskiego nacjonalizmu.
Gryka z kolei aktualnie współtworzy z Agatą Rucińską duet Miłe Słowa. Nazwa dobrze odpowiada założeniom artystek. Ich działania mają być programowo pozytywne, a przy tym maksymalnie proste w przekazie, aż do granicy naiwności. Gryka od czasu do czasu nie pogardzi jednak dla odmiany działaniami bardziej spektakularnymi. A to przejedzie się po Lublinie limuzyną, zgarniając po drodze widzów do galerii (Perfo-limo, razem z Nadią Markiewicz i Svietlaną Bezkorovainą), a to w ludowym stroju podyryguje „tańcem” motocyklistów na parkingu. Jednak choreografia Gryki bardziej niż Balet koparyczny Izy Szostak przypominała estradowe występy rodem z Eurowizji.
Podwójna wystawa w Labiryncie to owoc zeszłorocznego konkursu w ramach wystawy Jak jest?. Artystki zdobyły w nim pierwsze miejsce za wideo Polirish, zrealizowane z innym studentem PDP, Jonaszem Chlebowskim (ten w obecnej wystawie udziału nie wziął, skupiając się w ostatnich miesiącach na rozkręcaniu z Armanem Galstyanem pozaartystycznego biznesu w postaci kawiarni Europa w lokalu po galerii Dawida Radziszewskiego na Krochmalnej w Warszawie. Swoją drogą polecam, zwłaszcza kawę nazwaną również Europa).
Wystawa Julii Golachowskiej znalazła się w galerii Labirynt 2 – oddziale położonym w samym centrum miasta, z niewielką przestrzenią ekspozycyjną na parterze i w piwnicy jednej ze śródmiejskich kamienic. Jak się okazuje, galeria sąsiaduje drzwi w drzwi z kebabem, ale nie takim zwyczajnym, jakich pełno dookoła, a „Prawdziwym kebabem u prawdziwego Polaka”, który swego czasu stał się internetowym memem. Zapotrzebowanie na prawdziwie polski kebab okazało się w Lublinie nadspodziewanie duże i dziś nie jest to już rachityczna budka obwieszona plandekami, a pełnoprawna lokalna sieć z trzema oddziałami. Na fejsbukowym profilu wszechpolskiego kebsa można znaleźć między innymi nagranie z otwarcia jednego z lokali jesienią zeszłego roku. Dumny właściciel najpierw mówi o Bogu, honorze i ojczyźnie oraz o tym, że niewyznające podobnych wartości państwa zachodnie niedługo znikną z mapy, a Polacy będą zawsze, a następnie oddaje pałeczkę – a w zasadzie kropidło – błogosławiącemu lokal księdzu. Aż się łezka w oku kręci za niewinnymi czasami, gdy księża błogosławili pierwsze polskie McDonaldy, a Agnieszka Osiecka i Jacek Kuroń rozpromienieni pozowali do zdjęć wśród papierków po cheeseburgerach.
Wystawa Golachowskiej opisana została ładnym eufemizmem jako „oszczędna do granic absolutnego minimum instalacja”. Na całość składa się frytkownica z rozgrzanym olejem oraz zawieszony na ścianie wycinek z mapą najlepszych kebabów w Polsce. Instalacja stanowić ma „metonimię kuchni jako bezpiecznego miejsca” oraz szerzej – kuchni jako lokalnego kodu kulturowego, który poprzez bariery etniczne czy ekonomiczne może też wykluczać. Choć leżąca na podłodze frytkownica ma w zamierzeniu stawać się „przedmiotem dziwnym” i „nabierać abstrakcyjnego, fetyszystycznego charakteru”, trudno oprzeć się wrażeniu, że przestrzeń Labiryntu 2 wygląda po prostu jak lokal z kebabem w trakcie likwidacji, po którym walają się jeszcze ostatnie niewyniesione sprzęty. Bardziej surrealistycznym widokiem niż sama frytownica są w tej sytuacji skazani na jej pilnowanie pracownicy galerii.
Przy całym swoim teoretycznym zapleczu Golachowska jako artystka wydaje się zbyt asekuracyjna, by mierzyć się z tematem polskiego nacjonalizmu. W jej pracy nie ma ani rozpasanej egzotyki i humoru Nomadic State, ani surrealnego, posthumanistycznego chłodu Bartosza Zaskórskiego, a więc tych artystów, którzy z największym powodzeniem pracowali, mówiąc uniwersalnym językiem kuratorskim, z medium kebabu.
O ile chorobą wieku młodzieńczego w przypadku wielu artystów bywa przegadywanie prac, mnożenie wątków i anegdot, o tyle Golachowska popada w skrajność przeciwną: obcina i redukuje środki wyrazu do tego stopnia, że koniec końców zostajemy sam na sam z, cóż, frytkownicą. A biorąc pod uwagę kontekst pracy, redukcja ta wydaje się dodatkowo podyktowana strachem przed uproszczeniem tematu i popadnięciem w łatwą drwinę. Skrajny minimalizm to w tym przypadku także skrajne ugrzecznienie.
W projekcie Barbary Gryki mniej liczy się socjologiczne zacięcie, a bardziej emocjonalny odbiór sytuacji. Rzecz w tym, że ona sama na tyle wybija się na pierwszy plan, że szybko zaczyna rozpychać się łokciami i wypierać bohaterów swojej pracy.
Barbara Gryka wydaje się nie mieć podobnych zagwozdek. W galerii Labirynt Plaza, ukrytej na uboczu jednego z lubelskich centrów handlowych, artystka pokazuje przestrzenną instalację, fotografie i wideo będące częścią projektu Architektura od środka, który realizuje od jesieni. W jego ramach Gryka przygląda się lubelskiemu osiedlu Słowackiego, a więc jednemu z najlepiej ocenianych założeń mieszkaniowych Zofii i Oskara Hansenów. Nie skupia się jednak na bryłach, założeniu urbanistycznym i teorii Formy Otwartej, ale zagląda do wewnątrz – do mieszkań lokatorów osiedla, przestrzeni, których zwykle nie widzimy, czytając o architekturze osiedla, a które stanowią przecież sedno jej istnienia.
Punkt wyjścia jest więc bardzo obiecujący, zwłaszcza że Gryka potraktowała temat na tyle serio, że projekt rozpoczęła od przeprowadzki na samo osiedle, powtarzając tym samym gest Filipa Springera, który w trakcie pisania Zaczynu mieszkał w bloku na Przyczółku Grochowskim. Drugim punktem odniesienia jest dla artystki Zapis socjologiczny Zofii Rydet. Odwiedzając kolejnych mieszkańców osiedla, Gryka fotografuje ich na tle wnętrz. Nie grupuje fotografii z naukowym zacięciem Rydet. Nie ma tu mniejszych serii poświęconych konkretnym elementom mieszkań. Nie ma też formalnego rygoru i skupienia na fotograficznej jakości. Gryka celowo porusza się raczej w estetyce taniego kompaktu. Przyjmuje ten modus z całym dobrodziejstwem inwentarza – refleksami flesza na szklanych powierzchniach, poruszonymi, rozmytymi kadrami, zaciemnionym scenami rodzajowymi pstrykanymi pod światło. Liczy się więc mniej socjologiczne zacięcie, a bardziej emocjonalny odbiór sytuacji. Rzecz w tym, że ona sama na tyle wybija się na pierwszy plan, że szybko zaczyna rozpychać się łokciami i wypierać bohaterów swojej pracy.
Gryka nie tylko fotografuje, ale i każe siebie fotografować. W salonach, sypialniach, pokojach dziecięcych, przedpokojach… W jednym z mieszkań ochoczo przyjmuje propozycję przymierzenia stroju marynarza i pozuje z pistoletem w dłoni. Zgromadzone w Labiryncie zdjęcia prezentowane są w fotograficznych albumach i w wykreowanym na jej potrzeby wnętrzu, na stoliku i meblościance. Na większości z nich znajduje się sama artystka. Nawet odbitki z jej wizerunkiem, oprawione w ramki i ustawione na półkach, są z reguły większe od pozostałych.
By nie było wątpliwości, co do kontekstów jej pracy, artystka rozkłada we wnętrzu-instalacji książki, na czele z albumem Rydet i Zaczynem. Tyle że o ile reporter zamieszkał na Przyczółku Grochowskim, by od podszewki poznać doświadczenie życia na osiedlu Hansenów, tak Gryka koniec końców i tak całą uwagę kieruje na siebie. Jednym z kluczowych elementów wnętrzarskiej instalacji artystki jest ustawiony na meblościance telewizor. Oglądamy na nim ośmiominutowy film złożony z kilkusekundowych ujęć, nagrywanych po każdej z wizyt. Przypominają one z grubsza film Honoraty Martin będący częścią jej Wyjścia w Polskę, jednak Gryka nie zawraca sobie głowy ani głębszymi introspekcjami, ani dłuższymi opowieściami o spotykanych ludziach. Odnotowuje strzępki zdarzeń: a to ktoś ją poczęstował herbatą, a to ktoś opowiadał o swojej dawnej pracy lub dzieciach studiujących za granicą. Wszystko to w pojedynczych, niczego niemówiących zdaniach.
Problematyczna jest wreszcie instalacyjna obudowa projektu. Przepastne wnętrze galerii artystka pomalowała lamperią, a w kąciku urządziła mały pokój. Jest tu wysłużony dywan, stary tapczan, kolekcja kapci, obrazek na ścianie, wreszcie meblościanka, zastawiona zdjęciami, kieliszkami i kryształami. Wnętrze to jest jednak czystą materializacją klisz. Artystka nie zastanawia się choćby nad pochodzeniem poszczególnych jego elementów. A przecież nawet nieszczęsna meblościanka nie narodziła się nagle gdzieś na Lubelszczyźnie w głębokim PRL. To gałąź wyrastająca z tego samego pnia, co samo osiedle Hansenów, rozwiązanie pokrewne choćby kuchniom frankfurckim, dopasowane do standardów modernistycznych osiedli mieszkaniowych wyznaczonych przez Kartę Ateńską. Gryce daleko jednak do artystek pokroju Henrike Naumann, w podobnych wnętrzarskich instalacjach rozdrapujących ich klasowe, społeczne i geopolityczne konteksty. Obudowa jej pracy to tylko toporna scenografia.
Rozpisana na dwie partie opowieść o tożsamości mieszkańców Lublina obraca się w zmagania z tożsamością samych autorek, przybierającą zresztą karykaturalnie skrajne postaci. Gdy Golachowskiej głos więźnie w gardle, Gryka beztrosko peroruje o sobie samej. Obie jednak pozostają równie bezsilne w stosunku do podejmowanych tematów.
Piotr Policht – historyk i krytyk sztuki, kurator. Związany z portalem Culture.pl, Muzeum Literatury im. Adama Mickiewicza w Warszawie i „Szumem”. Fanatyk twórczości Eleny Ferrante, Boba Dylana i Klocucha.
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Julia Golachowska, Barbara Gryka
- Wystawa
- Tożsamość składa się z rzeczy małych
- Miejsce
- Galeria Labirynt 2, Galeria Labirynt Plaza
- Czas trwania
- 08.03 - 19.04.2019
- Osoba kuratorska
- Magdalena Linkowska
- Strona internetowa
- labirynt.com