„Pamiątka” wakacji. Łódź – Zakopane – Jarosław – Dyneburg – Awinion
Lato to dobry czas na podróże. Na przykład śladami sztuki. W takim celu wybraliśmy się do Muzeum Sztuki w Łodzi. To jedyne miejsce w Polsce, gdzie zobaczyć można prace Moshe Kupfermana (1926-2003). Ten artysta o polskich korzeniach uznawany jest za jednego z najważniejszych izraelskich malarzy. Urodzonemu w Jarosławiu Kupfermanowi wybuch II wojny światowej zabrał nie tylko rodzinę, ale także szansę na artystyczną edukację. Artysta opuścił Polskę emigrując do tworzącego się Izraela, gdzie zaangażował się w budowę kibucu, w którym do końca życia mieszkał. Pracował jako murarz, swoim talentem i determinacją udało mu się przekonać społeczność kibucu Lohamei Ha’Getaot, że jego praca artystyczna ma sens, a malowane przez niego obrazy mogą przynosić wspólnocie korzyści. Kupferman tworzył wyłącznie abstrakcje; choć był samoukiem, wypracował własny charakterystyczny styl wysublimowanej abstrakcji o mocnej formie i konstrukcji, dalekiej od popularnego w Izraelu malarstwa figuratywnego naznaczonego wpływem Chagalla. Jego przemiana z murarza w artystę, jak i akceptacja dla nowego rodzaju użyteczności społecznej ze strony społeczności kibucu, przyszła powoli. Normę pracy dziennej budowniczego pozwolono mu stopniowo skracać, by mógł oddać się malowaniu. Finalnie zwolniono go zupełnie z obowiązków murarskich i jako pełnoprawnemu malarzowi wybudowano mu pracownię, gdzie dziś mieści się jego muzeum i działa fundacja jego imienia.
Czy w związku z tym, że rzeźba Mirosława Bałki jest tak „znana”, może być ciągle ciekawa? A jednak zatrzymujemy się przy niej na dłużej.
Pamiątką po indywidualnej wystawie Kupfermana, która miała miejsce w 1993 roku równolegle w Muzeum Sztuki w Łodzi i Centrum Sztuki Współczesnej Zamek Ujazdowski w Warszawie, są prace artysty w kolekcjach obu instytucji. Łódź właśnie prezentuje swoje na kolejnej odsłonie wystawy Atlas nowoczesności. Kolekcja sztuki XX i XXI wieku, pokazywanej w budynku muzeum przy ulicy Ogrodowej. To, jak czytamy w zapowiedzi, wystawa pozwalająca w nowy sposób spojrzeć na kolekcję Muzeum Sztuki. Niby dzieła sztuki mówią same za siebie, ale prosimy pracownika muzeum o słowo wstępu – zawsze miło coś usłyszeć. Wystawa jest obszerna, trzy piętra prac, nie sposób opowiedzieć o wszystkich, skupiamy się tylko na wybranych. Dochodzimy do trzeciego piętra, tam Kupferman – cel naszej podróży. Nasyceni widokiem zawracamy mijając kolejne dzieła. Na tym piętrze znajduje się także Pamiątka I Komunii Świętej Mirosława Bałki. Nasz przewodnik wskazuje na nią i pyta: a czy tę pracę znacie? Co za (mało stosowne) pytanie – myślimy. Synonimami słowa „znany” są m.in. wiadomy, nieobcy, nienowy, rozpowszechniony, opatrzony, utarty, słynny, popularny, oklepany, wyświechtany. Wszystkie pasują, bo Pamiątka I Komunii to dyplom artysty z 1985 roku – praca wiele razy pokazywana, jeszcze częściej reprodukowana i wielokrotnie opisywana. Jest figuratywna i ma tytuł, który jest spójny z jej formą. Do tego odwołuje się do sakramentu, który jest wspólny dla niemal każdego urodzonego w Polsce człowieka. Co więc może być w niej „nieznanego”? Czy w związku z tym, że jest tak „znana”, może być ciągle ciekawa? A jednak zatrzymujemy się przy niej na dłużej. Jest rzeźbą – trójwymiarową formą, którą można obejść, co umożliwia sposób ekspozycji. Przewodnik zwraca uwagę na tył rzeźby, są tam czyjeś dłonie, widać palce dorosłej osoby oparte o plecy postaci. O tym nie wiedzieliśmy, a przecież udział kolejnych osób zawsze wnosi nowe wątki do sprawy. Zastanawiamy się więc, czyje to dłonie i jaki wykonują ruch? Czy jest to wepchnięcie młodej osoby w pierwszy sakrament, na który być może nie jest jeszcze gotowa albo którego wcale nie chce, ale nakazuje go tradycja? A może wręcz odwrotnie – jest to wsparcie w ważnej chwili obrzędu, który z racji swojej wyjątkowej oprawy pozostanie jednym z najważniejszych przeżyć dzieciństwa? Jeden ze znanych dziennikarzy radiowych pytany o to, jak radzi sobie z sytuacjami stresu w czasie audycji na żywo, powiedział, że wyobraża sobie, że stoi za nim babcia, która trzyma swoje ręce na jego plecach. Mirosław Bałka mieszkał w Otwocku ze swoimi dziadkami, w wypowiedziach wspomina swoją babcię, która była osobą bardzo pobożną. A może należy przyjąć zupełnie inną interpretację. Skoro to rzeźba figuratywna i w sposób obrazowy przedstawia scenę z Komunii Świętej, to może te dłonie to symbol dotyku anioła lub Boga, namacalne przedstawienie głębokiego duchowego przeżycia? Rozmawiamy o tym, kiedy dostrzegamy kolejną nieznaną nam rzecz. Młody komunikant trzyma coś w swojej ręce. To jakaś kulka. Co to może być? Nie widać jej na reprodukcjach, nie wspominają o niej teksty tak często opisujące tę rzeźbę. Zastanawiamy się wspólnie, ale nie mamy jednoznacznej odpowiedzi. Ten dodatkowy element kompozycji intryguje nas na tyle, że postanawiamy sprawdzić u źródła. Artysta żyje, można go zapytać. Odpowiada, że to oko. Oko? Hm. Co z tym interpretacyjnie zrobić?
Oko – okno duszy, oko świadomości, oko opatrzności, źródło poznania rzeczywistości i najszlachetniejsze z narzędzi poznania, symbol klasycznego i zachodniego pojmowania świata. Tomasz Swoboda, autor książki Historie oka, analizującej teksty Bataille’a, Leirisa, Artuauda i Blanchota, wydanej przez słowo/obraz terytoria w serii Przygody ciała, opisuje oko jako organ skrajny, graniczny, miejsce, w którym obraz świata wnika w człowieka, dziwne miejsce styku, część ciała zarazem ludzką i nieludzką, jak gdyby nie naszą, bo skupiającą i odbijającą to, co zewnętrzne. Dodatkowo oko dla Bataille’a jest miejscem, w którym skupiają się wszystkie nurtujące go problemy, jest źródłem i ujściem wszystkich egzystencjalnych pytań i wątpliwości. Jedną z najważniejszych kwestii bezpośrednio związanych z okiem i patrzeniem jest kwestia przedstawienia – przede wszystkim przedstawienia erotyzmu. Uprzedmiotowienie organu wzroku to – zdaniem Swobody – jeden z najciekawszych estetycznych pomysłów nowoczesności[1]. Wyjąć oko i trzymać w swojej dłoni – trudno o bardziej obrazowe ujęcie uprzedmiotowienia wzroku i próby przejęcia władzy nad nim. Proust w drugim tomie cyklu W poszukiwaniu straconego czasu pisze: „Gilberta wciąż nie przychodziła na Pola Elizejskie. A ja tak potrzebowałem ją ujrzeć! (…) Może też owa czynność wszystkich zmysłów naraz, próbująca poznać samym wzorkiem to co jest poza nim, zbyt pobłażliwa jest na tysiąc form, na wszystkie smaki, na ruchy osoby żywej, którą zazwyczaj, nie kochając, unieruchamiamy. Przeciwnie, model ukochany porusza się: otrzymujemy zeń zawsze tylko zepsute fotografie”[2]. Proust przestał wierzyć w unaoczniającą, racjonalizującą i porządkującą siłę spojrzenia. To, co najistotniejsze, znajduje się „poza wzrokiem”. Proustowski dylemat nie postawił w eksploracji wzroku ostatniego kroku, nie dotarł do kresu właściwego „poszukiwania”, jakim jest poszukiwanie formy. Swoboda pisze: „Tym kresem musi być bowiem zanik formy, bezkształtność, informe. Nadmiar, „tysiąc form”, „wszystkie smaki”, „ruchy” przeradzają się w brak, manque. Pozostaje tylko „silne wewnętrzne drżenie”. I podejrzenie graniczące z pewnością, że jest jeszcze coś i że próbie opisania tego czegoś warto wszystko poświęcić”[3]. Chęć ukazania tego, czego nie widać, co jest niedostrzegalne, czynienia zmysłowym tego, co nie istnieje, stała się głównym wyzwaniem dla nowoczesnej poezji i plastyki w walce przeciwko obrazom przy jednoczesnej fascynacji nimi. Pamiątka I Komunii Świętej zajmuje w twórczości Mirosława Bałki ważną rolę także dlatego, że egzemplifikuje okres figuratywny jego sztuki, który potem konsekwentnie porzucił.
Podróże kształcą, jak mówią niektórzy: w domu tego nie wysiedzisz. Przejeżdżam dobrze mi znaną drogą. Nagle widzę zaskakującą konstrukcję – oko o dwóch źrenicach. O co chodzi? Zawracam, żeby zrobić zdjęcie. Po chwili dochodzi do mnie, że to niestety chyba tylko stelaż na weselną bramę przed domem panny młodej. Wspaniałe oko o dwóch źrenicach to ślusarska odpowiedź na zadany temat dwóch obrączek. Gdyby jednak zostawić je bez balonów i wstążek, oko o dwóch źrenicach byłoby głębokim symbolem małżeństwa i świetną ilustracją słów Antoine’a de Saint–Exupéry’ego: „Kochać to nie znaczy patrzeć na siebie nawzajem, ale patrzeć razem w tym samym kierunku”. Jadąc tą samą drogą następnego dnia, mam nadzieję, że może tak właśnie będzie. Nadzieja topnieje jak lody na słońcu, konstrukcję bramy zakryła dekoracja. Szkoda, less is more. Tysiące podobnych zdjęć przydrożnym artefaktom przez blisko 30 lat robił Władysław Hasior, tworząc swój Notatnik fotograficzny, który dziś stanowi unikalny dokument polskiej kultury wizualnej ostatniej ćwierci XX wieku. Mówił: „To całe moje fotografowanie, tzw. notatnik fotograficzny, jest dowodem jak trenuję, ćwiczę oko, uczę się dostrzegać skalę dziwności w normalnym, otaczającym mnie życiu”[4]. Poza przydrożnymi reklamami, obiektami, okolicznościowymi transparentami, fotografował także swoje prace oraz inne dzieła sztuki, które chętnie prezentował w formie slajdowisk. Służyły mu jako ilustracje do wykładów i gawęd, które organizował w swojej zakopiańskiej pracowni.
Zgliszcza postaci Niobe według Hasiora robią duże wrażenie i zainteresować mogą także tych, których drażni kolorowa jarmarczność większości jego prac. Pożar strawił wszystkie ozdobniki, pozostało samo sedno.
Muzeum Sztuki w Łodzi w swoich zbiorach posiada dzieła Hasiora, w tym przejmującą Niobe z czarnego pożaru I (1961/1974), która prezentowana jest niedaleko Pamiątki… Mirosława Bałki. Swoboda analizując teksty Bataille’a z Historii oka i innych historii, ilustrowanych przez Hansa Bellmera, twierdzi, że Bataille chciał pokazać, że oko i spojrzenie, jak erotyzm i sacrum, to od pradawnych czasów mitu (Narcyza, Orfeusza, Meduzy) jednocześnie źródło lęku i fascynacji. Że nie muszą zostać zmienione w dotyk, by stać się źródłem jouissance/przyjemności, wreszcie – że jedynym kresem poszukiwań formy jest śmierć[5]. Niobe z łódzkiej kolekcji ma w opisie dwie daty, finalną formę nadał jej pożar. W karcie inwentarzowej w rubryce „materiał i technika” napisano: „assamblage – wosk, mydło, pakuły, listwy metalowe, szło, aksamit”. W „opisie”: „obiekt przestrzenny, na żelaznej ławce obitej aksamitem czarnym żelazna skrzynia, w skrzyni rzeźba – spalona postać, osmolona, sporządzona z wosku i mydła, brązowo-czarna z metalowymi zardzewiałymi drutami w okolicach brzucha”. W „historii przedmiotu” można przeczytać, że rzeźba prezentowana była na Wystawie prac Władysława Hasiora w Zachęcie w 1966 roku, gdzie została zarezerwowana dla Muzeum Sztuki w Łodzi i gdzie w 1967 roku częściowo spłonęła w czasie pożaru. Uszkodzona, została zwrócona Hasiorowi, który nadał jej nowy nową postać umieszczając w szklanej skrzyni (trumnie), a śladom pożaru nadał artystyczny i symboliczny sens. W takiej formie trafiła do Łodzi. W zbiorach zdjęć Hasiora zachowały się slajdy dotyczące tej pracy. Obszerny zbiór zdjęć Hasiora bardzo ciekawie opisuje nowe wydawnictwo Muzeum Tatrzańskiego, które opiekuje się archiwum Hasiora. NOT. FOT. Notatnik Fotograficzny Władysława Hasiora to magazyn sukcesywnie prezentujący i interpretujący jego fotograficzną spuściznę. W numerze drugim znajduje się zapis spotkania z artystą w jego pracowni z 1993 roku, utrwalonego na nagraniu magnetofonowym. Spotkanie rozpoczął Hasior od słów: „Proszę państwa, proponuję państwu krótką dokumentację o moich źródłach inspiracji, z których mam nadzieję wyniknie informacja, że nie wszystko wymyśliłem i w dużej mierze pomysły na te moje smutne, tragiczne eksponaty wynikają z podpatrywania rzeczywistości”[6]. W czasie spotkania Hasior pokazał 31 slajdów, dwa z nich dotyczyły Niobe. Mówił wówczas: „Na pierwszym planie, w tej szklanej gablocie, leży Niobe otoczona płomyczkami świec. To jest takie sanktuaryjne odosobnienie. I to jest drugi eksponat, z którym miałem niesamowitą przygodę. Otóż ta Niobe tutaj, ta postać ludzka, jest ulepiona z mydła. Nie dlatego, żeby było dziwniej, żeby było rzekomo awangardowo, bo się rzeźbi w kamieniu, w drzewie, a ja nagle w mydle. Nie. Tylko dlatego, że to mydło wtedy istniejące na rynku polskim było bardzo podobne do ludzkiego ciała. I pomyślałem, że jak ulepię kształt ludzki, to zbliżę się do przekonania, że was będzie boleć, skoro ja to przypalę na ognisku. I otrzymałem taki dramatyczny strzęp ludzki. Zamknąłem w tej gablocie szklanej, otoczyłem wianuszkiem świec i to jest moja forma adoracji tragicznej postaci. [zmiana slajdu] I znowu za kilka lat właśnie, kiedy byłem na Biennale w Wenecji [1970], dotarłem aż do Muzeum Pompejańskiego i znalazłem tę gablotę. Oto pompejańczyk w gablocie. Wygrzebany pod koniec XIX wieku spod lawy wulkanu”[7]. Georges Bataille pod hasłem „człowiek” wkleja cytat z badań angielskiego chemika (1929): „Tłuszcz z ciała normalnie zbudowanego człowieka wystarczyłby do siedmiu kostek mydła. W organizmie znajduje się tyle żelaza, ile potrzeba do wyprodukowania średniego gwoździa, cukru zaś – do posłodzenia filiżanki kawy. Fosforu wystarczyłoby na 2200 zapałek. Ilość magnezu pozwoliłaby wykonać jedną fotografię. Do tego odrobina potasu i siarki, lecz w ilości niezdatnej do użytku. Te różne surowce, szacując według aktualnych cen, warte są około 25 franków”[8]. Zgliszcza postaci Niobe według Hasiora robią duże wrażenie i zainteresować mogą także tych, których drażni kolorowa jarmarczność większości jego prac. Pożar strawił wszystkie ozdobniki, pozostało samo sedno. Planując wakacyjne podróże warto podążyć śladem Hasiora i zobaczyć Organy – pomnik w okolicy Czorsztyna na przełęczy łączącej Gorce z Pieninami. Śladem Kupfermana należy koniecznie odwiedzić podkarpacki Jarosław, z którego artysta pochodził i gdzie przy ul. Grunwaldzkiej 16 – w kamienicy, w której się urodził – znajduje się tablica poświęcona jego pamięci. Do Jarosławia dobrze wybrać się w drugiej połowie sierpnia, w czasie Festiwalu Pieśń Naszych Korzeni, który każdego roku prezentuje muzykę dawną na najwyższym światowym poziomie. Dla potwierdzenia Honorowym Obywatelem niespełna 40-tysięcznego Jarosławia jest Jordi Savall. A obrazy Kupfermana do 10 września tego roku można obejrzeć na Łotwie w Daugavpils Mark Rothko Art Centre, gdzie pojechały po wystawie Sprawna ręka. Kupferman/Chlanda pokazywanej w BWA Tarnów i Gdańskiej Galerii Miejskiej. Szeroki wybór prac Mirosława Bałki prezentowało ostatnio Pirelli HangarBiccoca w Mediolanie, uzupełniony wystawą w Galleria Raffaella Cortese. Warto zaplanować wyjazd do Awinionu, gdzie od 2015 roku na dziedzińcu przy Collection Lambert pokazywana jest jego stała realizacja Heaven (2010). Zdziwi tych, którzy twierdzą, że prace Bałki są tylko szare i smutne. Tam w wakacje 2019 roku odbędzie się wystawa łącząca prace polskiego rzeźbiarza i Giacomettiego. W czasie wakacyjnych podróży i nie tylko proszę dokładnie przyglądać się dziełom sztuki. Nawet te dobrze znane mogą nas zaskoczyć.
[1] T. Swoboda, Historie oka, wyd. słowo/obraz terytoria, Gdańsk 2010, s. 11.
[2] M. Proust, W poszukiwaniu straconego czasu, t. II: W cieniu zakwitających dziewcząt, wyd. PIW, przeł. T. Żeleński (Boy), Warszawa 1992, s. 61-62.
[3] T. Swoboda, op. cit., s. 18.
[4] Wywiad z W. Hasiorem, [w:] „Projekt. Sztuka wizualna i projektowanie” 1981, nr 2, s. 30.
[5] T. Swoboda, op. cit., s. 18.
[6] NOT. FOT. Notatnik Fotograficzny Władysława Hasiora, vol. II, wyd. Muzeum Tatrzańskie, Zakopane 2017, s. 52.
[7] Ibidem, s. 57.
[8] T. Swoboda, op. cit., s. 10 [za:] Homme, „Documents” 1929, nr 4, s.215.