Ostatnie podrygi na kupie śmieci. Rozmowa z Mają Demską [Groszowe Sprawy]
Dominika Olszowy, „Biały wiersz”, w ramach „Obrotów” (Biennale Warszawa), fot. Monika Stolarska
Anna Sidoruk: Jak długo mieszkasz na Pradze?
Maja Demska: 2,5 roku. Wstyd się przyznać, ale przed przeprowadzką do Warszawy nigdy nie byłam nawet w okolicach placu Hallera.
Zanim uruchomiłaś Groszowe Sprawy często bywałaś na bazarze Namysłowska?
Co kilka weekendów, jako miłośniczka targów staroci. Dowiedziałam się o nim dopiero po pół roku mieszkania nieopodal. Ale jak go zobaczyłam, to już przepadłam. To najbardziej hardkorowy bazar w Warszawie.
Co cię skłoniło do wprowadzenia sztuki w bazarowy obieg?
Moim celem nie było „oświecanie sztuką”. W zeszłym roku wiedziałam, że muszę spędzić całe lato w Warszawie ze względu na pracę, bez żadnej perspektywy wakacji, i stwierdziłam, że muszę sobie wymyślić jakąś rozrywkę, żeby ten czas jakoś przeżyć. Na bazarku często spotykałam swojego sąsiada Bolesława Chromrego i pod wpływem tych spotkań pojawiła się myśl, żeby zrobić Groszowe Sprawy. Wielu artystów fascynuje się rzeczami, używanymi przedmiotami, i takie miejsca jak Namysłowska ich inspirują, więc to połączenie wydało mi się naturalne.
Bolesława Chromrego, gościa pierwszych Groszowych Spraw, który dokładnie rok temu sprzedawał swoje artystyczne wytwory z łóżka polowego w kwiatki. Skąd wzięłaś łóżko?
Kupiłam je na Allegro.
Już po wymyśleniu formuły Groszowych Spraw?
Nie, wcześniej. Ale cały ten pomysł wydawał mi się trochę głupi, taka rozrywka w sam raz na lato. Zaczęłam oglądać łóżka polowe na OLX i Allegro i stwierdziłam, że jak znajdę coś poniżej 50 zł i wygram aukcję, to robię Groszowe Sprawy, a jak nie, to nie robię. I wygrałam. W sumie OLX i Allegro to też są takie bazarki, na których spędzam sporo czasu, nic właściwie nie kupując. Na Namysłowskiej też mało kupowałam. Bardzo lubię oglądać przedmioty, uspokaja mnie to i świetnie robi na stres, ale z kolei posiadanie przedmiotów bardzo mnie stresuje, czuję się wtedy uziemiona, mało mobilna. Jak coś kupię, to mam wielkie poczucie winy. Lubię patrzeć na rzeczy, ale nie chcę ich mieć na własność.
Wracając do tematu współpracy z Bolesławem Chromrym – dlaczego zdecydowałaś się sprzedawać artefakty utrzymane w bazarowym duchu?
Nie chciałam, żeby to były rysunki, tylko coś, co będzie współgrało z bazarem i właściwie większość przedmiotów pochodziła stamtąd. Została kupiona przeze mnie lub przez Bolesława i wróciła w bazarowy obieg, ale w zmienionej formie. Nie chciałam, żeby to były wyjątkowe i dziwaczne przedmioty, tylko rzeczy zwyczajne, poddane prawie niewidocznej interwencji artysty.
Pierwsze Groszowe Sprawy koncentrowały się na handlu i usługach. Właściwie jednej – strzyżenia przez Katkę Blajchert.
Katka odziedziczyła po swoim dziadku fryzjerze około trzydziestu par nożyczek Gerlach, które on kupił hurtowo, myśląc, że taka okazja może się nie powtórzyć. Katka zrobiła z nich edycję artystyczną. Na każdej parze był wygrawerowany numer od 1 do 26. Obcinanie włosów miało zadziałać jak coś w rodzaju żywej reklamy, przyciągać ludzi do naszego stoiska.
To twoje włosy zostały obcięte.
Od początku cel był taki, że sprzedam te włosy. Wcześniej zrobiłam risercz na temat rynku sprzedaży włosów. To bardzo ciekawe zagadnienie, bo jest wiele zmiennych, które wpływają na cenę: długość, kolor, waga, stan włosa. Po wstępnych wyliczeniach spodziewałam się, że za moje super długie słowiańskie blond włosy dostanę przynajmniej 1,5 tys. zł, a dostałam niecałe 400 zł. Ale w sam raz na wynajęcie pawilonu na 2 tygodnie.
Celem było przeniesienie się z terenu giełdy do pawilonu?
Od początku działania Groszowych Spraw nie było żadnego ustalonego z góry programu. Wszystko działo się spontanicznie. Najpierw myślałam, że będę na bazarze tylko w sezonie letnim, tylko na tym łóżku polowym. Ale perspektywa zmienia się, kiedy jesteś sprzedawcą. Inny charakter ma część giełdowa, którą częściej odwiedzałam, od części, gdzie stoją pawilony handlowe, która zawsze wydawała mi się mniej żywa. Okazało się, że faktycznie tak jest i że dużo pawilonów stoi pustych. Wtedy wpadłam na pomysł, żeby na zakończenie sezonu zrobić coś, co bardziej będzie przypominać wystawę niż jakiś wygłup. A jako że wystawa to już jest poważna sprawa i potrzebuje dachu, więc na ten cel zostały przeznaczone pieniądze ze sprzedaży włosów.
To się zbiegło w czasie z akcją Interes organizowaną przez Potencję w ramach WGW. Twój pomysł wpisał się w ich pomysł?
Odezwałam się do Potencji, żeby zrobić coś razem na bazarze, chyba chodziło o premierę „Łałoka”. Oni długo się nie odzywali, po czym odpisali, że jest niezręczna sytuacja, bo aplikowali z podobnym pomysłem na WGW. Stwierdziłam, że w sumie to nie jest przeszkoda, tylko okazja, żeby w jakiś sposób zhakować to wydarzenie i wykorzystać – z wzajemną korzyścią – piknik Potencji do tego, żeby dotrzeć do publiczności WGW. Łóżko polowe, które dotąd było siedzibą Groszowych Spraw, trafiło na ten piknik jako miejsce loterii fantowej. Wszystkie fanty zostały wcześniej kupione na bazarze, a nagrody można było odebrać tylko tam. To był sposób, żeby zwabić gości WGW do odebrania swoich nagród na Namysłowskiej.
Groszowe Sprawy Deluxe, czyli wystawa, na którą miała zostać zwabiona publiczność, była też pierwszym wyraźnym gestem skierowanym do sprzedawców z bazaru.
Na początku, gdy handlowałam na łóżku polowym, chciałam po prostu wmieszać się w tłum, w konwencję miejsca. Wielu klientom było wszystko jedno czy kupują nożyczki, które są edycją artystyczną, czy nożyczki, które są użytecznym narzędziem, bo tak naprawdę to było jedno i to samo. Z częścią zaproszonych gości nie sprzedawaliśmy niczego, co by pretendowało do bycia sztuką, np. Kurzojady wystawiły książki, Filip Lech płyty, czyli rzeczy, które i tak na tym bazarku są, ale w naszym przypadku były w jakiś sposób wykuratorowane przez właścicieli – to była część ich pieczołowicie tworzonych kolekcji. Wystawa Groszowe Sprawy Deluxe miała być widoczna. Mimo że część z pawilonami jest dość podupadła, wyróżnia się wielką różnorodnością branż. Jest i fryzjer, i rzeźnik, krawcowa z usługami szewskimi i nawet agencja bankowa. I to mi się wydawało ciekawe, bo zwykle na bazarach są tylko ciuchy i spożywka. Czułam, że po sezonie polowych Groszowych Spraw nie mam już niezbędnego dystansu do tego miejsca, postanowiłam więc zaprosić Magdę Morawik jako współkuratorkę wystawy i nawiązać kontakt ze sprzedawcami.
Jak oni reagowali na zaproszenie do udziału w wystawie?
Zaskakująco pozytywnie. Nikt z zaproszonych nie był podejrzliwy, ludzie reagowali życzliwie. Okazało się, że atmosfera w pawilonach jest o wiele milsza niż atmosfera na targowisku weekendowym, gdzie każdy zaciekle walczy o miejsce. Może też dlatego, że giełda jest skumulowana w dwóch dniach, a w pawilonach życie toczy się przez cały tydzień – widać, że często ktoś sobie tam robi przerwę na papieroska, są ustawione skrzynki i krzesła do siedzenia, sprzedawcy plotkują ze stałymi klientami i ze sobą… My wybrałyśmy dziesięć pawilonów, tak, żeby mieć z każdej branży po jednym. Słowo się rozniosło i panie z jednego mięsnego miały nawet do nas pretensje, że ich nie zaprosiłyśmy.
Uważam, że wygłup jest ważnym środkiem artystycznym. I że robienie czegoś totalnie serio w takim miejscu jak bazar i pokazywanie bardzo poważanej sztuki byłoby może w jakiś sposób niemoralne i niesmaczne. A doświadczenia rozrywki i konsumpcji idą w parze i na bazarze, i w centrum handlowym, a nawet na większości wernisaży w poważnych instytucjach.
W każdym z tych dziesięciu pawilonów zainstalowałyście jedną pracę, wymieniając ją z obiektami dekorującymi wybrane przez was sklepiki i punkty usługowe. A z obiektów zrobiłyście wystawę w wynajętym na ten cel pawilonie.
Jeżeli chodzi o dobór prac, to właściwie nikt się nam nie sprzeciwiał, chociaż się tego bałyśmy. W końcu była tam praca z parą uprawiającą seks (obraz Martyny Czech), był Jezus na krzyżu (rysunek Mikołaja Sobczaka), były prace, które „nie wyglądały jak sztuka”, tylko zwykłe przedmioty, jak orgia szczoteczek do zębów Maćka Chorążego. Ale raczej wszyscy sprzedawcy z zainteresowaniem reagowali na nasze propozycje. Widzieli, że nasze wybory są przemyślane i humorystycznie odnoszą się do ich oferty.
Po Groszowych Sprawach Deluxe zostałaś na dobre w pawilonie numer 34. Jak po tych kilku miesiącach zmienił się twój kontakt ze sprzedawcami? Interakcje się pogłębiły?
W przypadku większości rzeczy, które działy się w moim pawilonie, widać było, że nie jest to normalna działalność, bo nie był np. umeblowany w taki sposób, który by wskazywał, że jest poważnym gabinetem kosmetycznym czy innym tradycyjnym punktem usługowym. Tym bardziej, że otwierał się tylko na kilka godzin w sobotę, a przez resztę tygodnia stał zupełnie pusty. Z drugiej strony na bazarze dzieje się tyle nierzadko dziwnych rzeczy, że mimo wszystko to co robię wtapia się chyba w ten cały jarmark. Jeżeli chodzi o sprzedawców, to od czasu Groszowych Spraw Deluxe już mieli świadomość, że tam jestem, a z niektórymi nawet przeszliśmy na ty. Poza tym jestem ich klientką, teraz nawet częściej niż kiedyś, bo więcej czasu spędzam na bazarze. Więc jak zwykle w tego typu miejscach small talk jest elementem robienia zakupów, to teraz on jest na temat tego, co ja tam znowu śmiesznego wymyślam.
Jednak większość uczestników Groszowych Spraw to raczej osoby jakoś tam związane ze środowiskiem sztuki, rzadziej są to przypadkowi klienci bazaru.
Zawsze mam nadzieję, że przypadkowi ludzie z bazaru będą mieli chęć w czymś uczestniczyć, i czasami mają, a czasami nie. Siłą rzeczy zrobiła się z tego instytucja towarzyska, która się dorobiła grona fanów nie tylko Groszowych Spraw, ale też samego bazaru. Ludzi, którzy zaczęli tam przychodzić na zakupy, a przy okazji odwiedzać mój pawilon. Na bazarze rodzą się interakcje, nie wiadomo co jest na sprzedaż, a co po prostu sobie stoi (np. zawsze ktoś próbuje kupić ode mnie rower, którym tam przyjeżdżam). Ludzie nie mają oporów przed zapytaniem o różne rzeczy, ich cenę i właściciela. Tak samo nie mają oporów, żeby zagadać co się dzieje w moim pawilonie, przychodzą z ciekawości, zaglądają i pytają. Sporo się przyglądają, mniej uczestniczą, ale to też ze względu na charakter usług. Ja też jako osoba z przypadku nie zrobiłabym sobie np. tatuażu czy manikiuru u obcych ludzi na bazarze, więc się temu nie dziwię. Bazar to nie tylko miejsce do kupowania, ale też do gapienia się, przyglądania ludziom, a nawet podglądania – w końcu wiele osób sprzedaje tam swoje prywatne rzeczy.
Jednym z ostatnich projektów na bazarze była Laguna Marty Krześlak. Przyciągnęła więcej ludzi niż zwykle, także spoza środowiska artystycznego. W upalny dzień ludzie wchodzili pochlupać się w basenie.
Instalacja Marty była częścią cyklu Obroty w ramach Biennale Warszawa. Akcje z tego cyklu były bardziej widoczne może nawet nie ze względu na program, ale dzięki wsparciu finansowemu ze strony biennale. Miałam środki na to, żeby wyjść poza pawilon, który jest malutki, i zrobić coś na zewnątrz. To siłą rzeczy bardziej przyciąga ludzi. Wydarzenia w ramach Obrotów oferowały ponadto przestrzeń do odpoczynku, a takiej infrastruktury brakuje na bazarze.
Do czasu Biennale Warszawa byłaś kuratorką, producentką i mecenaską wystaw w jednym.
I sprzątaczką.
Angażujesz się mocno, ale nie traktujesz całej formuły Groszowych Spraw jakoś bardzo na serio.
To, co robię, ma żartobliwy aspekt, wręcz takiego wygłupu.
Myślisz o Groszowych Sprawach jako o wygłupie?
Tak. Uważam, że wygłup jest ważnym środkiem artystycznym. I że robienie czegoś totalnie serio w takim miejscu i pokazywanie bardzo poważanej sztuki byłoby może w jakiś sposób niemoralne i niesmaczne. A doświadczenia rozrywki i konsumpcji idą w parze i na bazarze, i w centrum handlowym, a nawet na większości wernisaży w poważnych instytucjach. Jako konsumenci, szczególnie ci urodzeni w kapitalizmie, jesteśmy przyzwyczajeni do tego, że razem z zakupem dostajemy jakąś rozrywkę. W tych okolicznościach, w jakich funkcjonują Groszowe Sprawy, czułabym się niedobrze sama ze sobą, robiąc coś, co tego aspektu nie bierze pod uwagę.
Wyobrażasz sobie prowadzenie poważnej white cubowej przestrzeni w innych okolicznościach?
Tak jak bycie bazarową babą jest jakiegoś rodzaju przebraniem, a wchodzenie i wychodzenie z niego kosztuje mnie trochę wysiłku – analogicznie można potraktować rolę white cubowej galerzystki. Pierwszy raz zetknęłam się z rynkiem sztuki podczas wyjazdu na Art Basel w charakterze kierowniczki galerii [Dawid Radziszewski – przyp. red.] i był to skok na bardzo głęboką wodę i spory szok. Przez to, że nie wiedziałam na czym polega rynek sztuki i jak działa, dużo uwagi zwracałam na wszystko wokół sztuki, całą tę oprawę i konwencję, którą widać nawet w tym jak ludzie się ubierają i jak powinien wyglądać pracownik galerii. Pracownik galerii to też jest jakieś przebranie, w które można wejść i z niego wyjść.
Na Groszowych Sprawach do każdej sytuacji też masz odpowiedni strój.
To prawda. Bo tak o tym myślę. Bycie towarzyską, śmieszną nagabywaczką nie przychodzi mi do końca łatwo, a ubieranie się odpowiednio do okazji ułatwia bardzo dużo interakcji. Wierzę w przebieranie się jako sposób na ułatwienie sobie życia w społeczeństwie.
Właściwie za każdym razem, kiedy coś robię na bazarku zastanawiam się, co z tą gentryfikacją, jaka jest moja odpowiedzialność w stosunku do tego miejsca i kim tam jestem – gościem czy gospodarzem. Z tego wynika moje przekonanie, że wydarzenia, które tam się dzieją powinny być atrakcyjne nie tylko z punktu widzenia wartości artystycznej, ale również w kategoriach rozrywki czy okazji do wspólnego spędzania czasu, czy ktoś się interesuje sztuką, czy nie.
Jak określiłabyś format Groszowych Spraw? To nie są żadne wystawy, tylko wydarzenia.
Nie jest to wystawa ani performens, ale na pewno jest to działanie artystyczne, a nie np. projekt antropologiczny. Sama do końca nie wiem, co to jest i w sumie to mi się podoba. To się staje trochę tym, co zaproszeni artyści z tego zrobią, a najczęściej jest to trochę coś poza ich medium. Siłą rzeczy ze względu na okoliczności ma to performatywny charakter. Zapraszając artystów zastanawiam się czy są to osoby, które są w stanie unieść taką sytuację, czy je to w ogóle interesuje, czy im to coś da i czy chcą swoją pracę prezentować w taki sposób. Bo właściwie jednym z wątków jest to, że artyści zaproszeni do udziału w Groszowych Sprawach nie pokazują swojej sztuki lub nie robią niczego, co jest ich sztuką, tylko coś na poboczu praktyki artystycznej, dla zarobku albo hobbystycznie. Na przykład Pamela Bożek, która piecze ciasta, czy Kuba Gliński, który nie jest zawodowym tatuażystą, czy kółko manikiurowe, w którym są malarki.
Do niedawna wydarzenia w ramach Groszowych Spraw eksplorowały związek między usługami, pieniędzmi, sztuką i pracą. Obroty z kolei nawiązują do innych aspektów bazaru, jak architektura. Marta Krześlak w odniesieniu do kompleksu basenowego zrealizowała instalację Laguna, z Dominiką Olszowy otworzyłyście Café Dobranoc.
Nieczynną kawiarnię, podobnie jak połowa pawilonów na bazarze.
Widać, że ciągle szukasz jakiegoś nowego sposobu wykorzystania aspektów tego miejsca.
Jest tu dużo interesujących mnie wątków. Nie tylko dotyczących szarej strefy ekonomicznej, ale też rodzaju oferowanych usług i towarów, czy architektury i lokalizacji – targowisko odbywa się na terenie zrujnowanych basenów miejskich, które od kilku lat czekają na modernizację i nie wiadomo czy ona się wydarzy. Obroty w zamyśle miały dotyczyć statusu przedmiotu jako takiego i tego jak łatwo zmienia się jego wartość. Ostatecznie jednym z ważniejszych wątków okazał się temat architektury i infrastruktury bazaru. Każda artystka podeszła do tego tematu w inny sposób, z czego się bardzo cieszę. Groszowe Sprawy zmieniały się do tej pory pod wpływem tego, że coraz lepiej poznawałam to miejsce i jego różne aspekty. Pod wpływem interakcji z ludźmi, którzy tam pracują i którzy tam kupują. Pod wpływem kontaktu z podmiotami, które tym miejscem zarządzają, czyli ośrodka sportowego Namysłowska i Zarządu Praskich Terenów Publicznych. Okazuje się, że dla zarządców to trochę taki gorący ziemniak, nikt tak naprawdę nie chce się tym podupadłym miejscem generującym co tydzień góry śmieci zajmować, nawet sprzedawcy uznają to miejsce za powód do wstydu. Ja nadal uważam je za ciekawe, temat jeszcze nie jest wyczerpany. Ale tak jak w momencie przeniesienia się do pawilonów, wiedziałam, że już nie wrócę na łóżko polowe, tak teraz nie chcę wracać do schematu, w którym artysta oferuje swoje usługi.
W takim razie co dalej?
Po roku wydarzeń o charakterze usługowym i po cyklu Obroty na pewno czas na nowy etap. Jako pewne podsumowanie, na pierwsze urodziny szykujemy wystawę Bolesława Chromrego Pieniądze to wszystko. To będzie wybór rysunków dotykających tematu pracy i pieniędzy z całej jego dotychczasowej twórczości.
Następne wydarzenia też prawdopodobnie będą mieć bardziej wystawowy charakter, chociaż interesuje mnie też bardzo temat przenoszenia się pewnych zwyczajów bazarowych do internetu, i mam nadzieję popracować trochę w internecie właśnie. Od strony wizualnej ten temat został rozpoznany już dobrych parę lat temu przez artystów, był np. album Real Foto Mikołaja Długosza czy Wynajęcie Natalii Fiedorczuk, ale od strony relacji międzyludzko-handlowych, i od strony, którą nazwałabym literacką, jeszcze nie. Handel internetowy zmienił się pod wpływem mediów społecznościowych, nikt już nie korzysta z Gumtree, ale za to jest cała masa różnych grup sprzedażowych na Facebooku, które często mają bardzo lokalny wymiar, np. każda dzielnica Warszawy ma osobne miejsce handlu, co jest dziwaczne, bo mimo tego że wszyscy jesteśmy w internecie, bardziej ufamy ludziom z naszej dzielnicy. Z kolei na takich grupach jak „Śmieciarka jedzie” występuje interesująca kategoria kupujących „poszukiwacze skarbu”, którzy funkcjonują też na normalnych bazarach, obok „poszukiwaczy okazji”. I ci poszukiwacze skarbu wypatrują bezcennego antyku lub dzieła sztuki, takiego Świętego Graala w tego typu grupach. Liczą na to, że ktoś nieświadomy tego co sprzedaje, sprzeda im coś bezcennego. Temu wątkowi na pewno chciałabym się przyjrzeć.
Poza tym, korzystając z okazji, chciałabym publicznie ogłosić, że chętnie udostępniam to miejsce różnym osobom i inicjatywom na różnego rodzaju działania, ale uwaga, jest ciężko. Zawsze albo za gorąco, albo za zimno, no i kible są tam dość koszmarne.
Na koniec chciałabym ci zadać pytanie, które wiem, że często pada. Co z tą gentryfikacją?
To było pytanie, którego się spodziewałam od pierwszych Groszowych Spraw, a ono pojawiło się właściwie dopiero przy okazji Obrotów, które najbardziej spośród dotychczasowych Groszowych Spraw problematyzują kwestię miejsca. Właściwie za każdym razem, kiedy coś robię na bazarku, zastanawiam się co z tą gentryfikacją, jaka jest moja odpowiedzialność w stosunku do tego miejsca i kim tam jestem – gościem czy gospodarzem. Z tego wynika moje przekonanie, że wydarzenia, które tam się dzieją powinny być atrakcyjne nie tylko z punktu widzenia wartości artystycznej, ale również w kategoriach rozrywki czy okazji do wspólnego spędzania czasu, czy ktoś się interesuje sztuką, czy nie. Groszowe Sprawy odbywają się w jakiejś koszmarnej z punktu widzenia przeciętnego konsumenta kultury porze, czyli o 10:00 rano w sobotę, kiedy tzw. towarzystwo wernisażowe idzie dopiero na after lub wraca do domu przespać się przed kolejną imprezą. A to jest czas, w którym na bazarku najwięcej się dzieje, są tam mieszkańcy dzielnicy i klienci. Czysto technicznie nie ma takiej opcji, żeby moje robienie wygłupów w weekendy sprawiło, że nagle na bazarek wjeżdża jakiś deweloper i zmiata go z powierzchni ziemi. To miejsce jest położone na gruntach miejskich, należących do publicznego ośrodka sportowego. Parę lat temu miasto obiecało pieniądze na modernizację basenów zewnętrznych, ale dotychczas nie wywiązało się z tej obietnicy. Wiadomo, że bazar nie zostanie tam na zawsze, basen kiedyś się wydarzy, ale cały czas nie wiadomo kiedy. Sprzedawcy i klienci czują się niepewnie, nikt nie wie jaka będzie przyszłość tego miejsca. Kiedy z Martą Krześlak zwróciłyśmy się o udostępnienie tarasu basenu na jej instalację, dyrektor basenu ucieszył się na naszą propozycję, ponieważ, jak powiedział, czuje się bardziej kustoszem muzeum niż kierownikiem ośrodka sportowego. Liczył, że nasza akcja zwróci uwagę władz miasta na problem obiecanych pieniędzy, które wciąż do nich nie trafiły. W tym momencie zastanowiłam się czy nie jesteśmy narzędziem czegoś złego, czy ja faktycznie chcę zwrócić uwagę miasta na jego niespełnioną obietnicę. I jestem rozdarta, bo bardzo lubię ten bazar i uważam, że jest ważnym kulturotwórczym miejscem, a z drugiej strony uważam, że dzielnicy, gdzie jest dużo szkół i przedszkoli, rodzin z dziećmi, należy się też nowoczesny ośrodek sportowy. I trudno jest mi powiedzieć komu bardziej kibicuję. Od początku wiedziałam, że działam w miejscu, które właściwie jest już przeszłością, jego los jest już przekreślony. To są ostatnie podrygi, taniec na kupie śmieci, ale może dzięki temu ktoś jeszcze się o nim dowie i zobaczy w nim coś ciekawego zanim ono zniknie.