Od megakryzysu do hiperawangardy #2: Skazani na Reims? (Marta Nadolle i Patryk Różycki)
Zacznę od truizmu. Nawet społeczeństwa opóźnione w rozwoju współtworzą, nolens volens, zaawansowany kapitalizm. Właśnie dlatego potrzebna będzie w Polsce – i tu od razu rekomendowałbym zapięcie pasów – reaktywacja wybranych elementów marksizmu. Marks bowiem należał do tych przenikliwych pionierów, którzy w dobie nowoczesności wczesnej zrozumieli wyzwania, jakie w dalekiej przyszłości przyniesie nowoczesność późna.
Neomarksizm zatem, gdyby zaistniał tu i teraz, umożliwiałby radykalną krytykę kluczowych problemów społeczno-politycznych oraz kulturowych. Na przykład lustrację sztuki późnonowoczesnej w jej lokalnych formach ideologicznych. Są one peryferyjne, a zarazem mutują w kontekstach uniwersalnych i transhistorycznych. Neomarksistowski materializm historyczny operowałby wobec tego w kombinezonie archeologa pamięci kolektywnej. Zadanie? Odsłaniać korzenie lustrowanych mutacji.
*
Kalibrując obiektyw, konkretyzując cel analizy, popatrzmy na rozwój sytuacji w malarstwie. Uwagę opinii publicznej zogniskowała ostatnio formacja drobnomieszczańska. Z sukcesami reprezentują ją Marta Nadolle i Patryk Różycki.
Aby zrozumieć ich aktualne znaczenie, wróćmy na chwilę do korzeni. Marks z Engelsem mieli jastrzębie detektory. Byli ironistami, którzy z dalekowzroczną ostrością zrozumieli ponadczasową funkcję kompromisowej krytyki kapitalizmu. Otóż w społeczeństwach postchłopskich krytyka, która próbuje dekonstruować megalomanię burżuazyjnych wzorców kulturowych i egzystencjalnych, często wchodzi w sojusz lub idzie na kompromis z wyobraźnią „drobnomieszczańską i drobnochłopską”11 Marks, Engels, Manifest komunistyczny, Instytut Marksa-Engelsa-Lenina przy CK WKP(b), w: tychże, Dzieła wybrane, t. I, s. 47. ↩︎.
Ponieważ społeczeństwo takie działa w strefie zgniotu między mamucim idiotyzmem życia wiejskiego i słoniowacizną wielkomiejskich fantazji o modernizacji wolnorynkowej, szuka schronienia w zonie pośredniej. Lądują tam odpryski samowiedzy desperacko lawirującej między Scyllą regresu do ciemnoty chłopskiej – a Charybdą kontrolującą wlot do metropolitalnego kanału, gdzie czeka nas postęp równie depresyjny i dewastujący.
To fantazja o cepeliowej rekonstrukcji przestarzałych modeli współżycia i współpracy na pobojowisku transformacji kapitalistycznej.
Kulturę drobnomieszczańską warto tutaj docenić o tyle, o ile jej siłą bywa przenikliwość, precyzyjnie rejestrująca najdrobniejsze „sprzeczności we współczesnych stosunkach produkcji”. To kultura rozdrobniona i poharatana, ale właśnie dlatego produkowany przez nią podmiot potrafi skutecznie falsyfikować „szalbiercze upiększenia ekonomistów”. Bankructwo obiecanek i złudzeń zna przecież z autopsji, doświadcza go na własnej skórze. Dzięki temu umie odzwierciedlić „krzyczące dysproporcje w podziale bogactw” i „rozkład dawnych obyczajów, dawnych stosunków rodzinnych, dawnych narodowości”22 Tamże. ↩︎.
Słabością podmiotu drobnomieszczańskiego jest jednak regresywność. Chcąc nie chcąc, próbuje on na powrót wtłoczyć siebie i innych w archaiczne schematy stosunków interpersonalnych, ekonomicznych, społeczno-politycznych. Okazuje się przy tym „reakcyjny i utopijny”. Reakcjonizm oznacza uwsteczniający protest przeciw rewolucji kapitalistycznej. A ona, choć brutalna i krzywdząca, bywa tyleż nieunikniona, co mimo wszystko pożądana, ponieważ rozwala stare ramy wytwórczości i kooperacji, które tak czy inaczej „rozsadzone być musiały”33 Tamże. ↩︎ (więziły bowiem nowe siły wytwórcze, dziejowo bardziej postępowe od poprzednich, na przykład chłopskich czy cechowych). Utopia z kolei staje się tym, co Bauman nazwie później retrotopią. To fantazja o cepeliowej rekonstrukcji przestarzałych modeli współżycia i współpracy na pobojowisku transformacji kapitalistycznej.
*
Lepiej sytuowana część klasy średniej zalicza lekcję historii oraz empatii, by szybko wylądować na jaśku samozadowolenia.
W takim pejzażu snują się dzisiaj różne ekshumaty „etnograficzne”. Wraz z siwiejącym „postmodernizmem” opuszczają pole pastiszu, by wejść w dorzecze postironii, gdzie nie ma już miejsca na wcześniejsze mruganie okiem, nachalnie sygnalizujące dystans do ekshumacji i jej wytworów. Teraz wchodzimy w sferę intymnej celebry, gdzie nawet autoironia będzie podwykonawczynią fetyszyzmu, cackającego się z chałupnikami i folklorystkami produkującymi skansenowe namiastki wspólnotowości kulturowej oraz solidaryzmu społecznego. Przy czym celebrujemy zarówno formy populistyczne, produkowane pod kątem elektoratów niewybrednych – jak snobistyczne, dla klienteli elitarnej. W Polsce ta druga aktualnie docenia wykopki na polu „historii ludowych”. Atrakcyjność artefaktów „etnograficznych” wynika z ich dwuznaczności: to maskotki chropowate, lecz pasujące do przytulnych wnętrz. Często grubo ciosane, ale bez kolców. Zazwyczaj nie grożą rabacją, nie mówiąc już o rewolucji – natomiast delikatnie budzą sumienia, uwrażliwiając bogatsze mieszczaństwo na historie „słoików” i dekoracyjne sploty ich peryferyjnych korzeni.
Niestety stanem docelowym będzie tu regres do komfortowej drzemki. Lepiej sytuowana część klasy średniej zalicza lekcję historii oraz empatii, by szybko wylądować na jaśku samozadowolenia. Jasiek tanim kosztem legalizuje kolekcjonerskie pieszczenie się ze „słoikami”. Nade wszystko jednak służy do autoterapeutycznej konsumpcji tej przelotnie współczującej więzi, jaką burżuazja nawiązuje z klasą ludową w kurorcie drobnomieszczańskiej krytyki kapitalizmu.
*
Możesz nie cierpieć swojej roboty, tylko nie pyskuj prosto z mostu, że w Warszawie należy ci się bezwarunkowy dochód podstawowy.
Marta Nadolle w tym układzie zasłużyła na Paszport „Polityki”. Jej „hafciarstwo” nie kłuje, nie drażni, i to mimo ironizującego zacięcia – a „weduty” zapraszają do metropolii modelowo małomiasteczkowej. Odnajdzie się w niej przedstawicielka każdej klasy, o ile nie będzie artykułować wyolbrzymionych roszczeń pod adresem władzy i przesadnych pretensji do innych. W zamian dostanie licencję na wysyłanie innym „nudesów”, multimedialnych rejestracji własnych stanów afektywnych. W ramach takiego przedstawienia (obrazu malarskiego, fotografii, filmu wideo, instalacji) może właściwie pokazać wszystko, ale z dwoma zastrzeżeniami. Eksplicytny lub podprogowy przekaz nudesa powinien brzmieć: „nigdy nie wychylam się poza osobiste doświadczenia”44 https://comingout2014.asp.waw.pl/?p=36&fbclid=IwAR3nu9u-fwDCD6N_1BOX5SqfV-kuTXOorepr2xuFddXm7xTsHF3lJZDmOuw, dostęp: 19.03.2024. ↩︎. Poza tym w obnażaniu własnych emocji nigdy nie pójdę za daleko, w stronę jednoznacznie konfliktogenną społecznie i politycznie.
Możesz nie cierpieć swojej roboty, tylko nie pyskuj prosto z mostu, że w Warszawie należy ci się bezwarunkowy dochód podstawowy. Lepiej doceń stolicę, choćby z przekąsem, zaszyfrowanym w tytule obrazu: W Poznaniu nie dostałabym takiej pracy (2020). A najlepiej fantazjuj wieloznacznie, w dialekcie niezobowiązująco obcym, bezpiecznie niekonkretnym: Maybe some day you won’t gonna have to work (2022). Ten, kto chwyta systemowy wydźwięk tak sformatowanego nudesa, jego ogólny przekaz podprogowy (powiedzmy: nie ma sensu szarżować, rzucać się na druty) – zrozumie dlaczego Nadolle wygrała współzawodnictwo o Paszport „Polityki” z Patrykiem Różyckim.
Gdyby rynek wymagał dziś od młodych artystów radykalizmu – Różycki byłby rozczarowaniem.
Różycki to także postironiczny (czyli śmiertelnie poważny) ekshibicjonista, stroniący od wypowiedzi emfatycznie politycznych, ale w jego malarstwie są jeszcze jakieś okruchy bezpośredniego krytycyzmu klasowego i społecznego. Resztkę bezpośredniości, szczątkowo lub potencjalnie antysystemową, wyrażają tytuły niektórych obrazów: Moment śmierci mojego brata Rolanda w kontenerze pracowniczym (2022), Rodzice biorący kredyt na moje studia (2022). Gdyby jednak rynek wymagał dziś od młodych artystów radykalizmu, testującego granice zbiorowej wyobraźni w sposób manifestacyjnie wywrotowy – Różycki byłby rozczarowaniem. Ale polski rynek sztuki, integralnie drobnomieszczański, kreuje popyt na skrajnie zminimalizowane i subiektywne ekspresje jednostkowych doświadczeń, idiosynkrazji, frustracji (wyrażanych przez Różyckiego w konfesyjnych komentarzach do obrazów, będących ich integralną częścią). O zobiektywizowanym, czyli zbiorowym niezadowoleniu społecznym w ogóle nie ma mowy. Popularność Różyckiego potwierdza tę prawidłowość.
Nadolle przy tym okazuje się jeszcze lepsza. Uosabia to, co Marks nazwał niegdyś „idealną średnią”, standardem formatującym relacje produkcji i konkurencji. Galeria, która reprezentuje artystkę, tak charakteryzuje jej sztukę: „Wielkomiejskie narracje łączą się z intymnym rękodziełem i folklorem”. Racja, ale wymijająca istotę rzeczy. Bo w ramach tych narracji dochodzi ponadto – a w zasadzie przede wszystkim – do odfiltrowania najdelikatniejszych nawet cieni upolitycznienia. W rezultacie narracja wielkomiejska okazuje się bezkonkurencyjnie uśredniona: małomieszczańska. Jako taka odpowiada na potrzeby klasy średniej skuteczniej od Różyckiego. I za to otrzymuje nagrodę. Nudesy nie przynudzają wszak o „słoikach” obnażających swą skrajną rozpacz lub maksymalne wkurwienie. Galeryjna opowieść o Nadolle ostatecznie więc trafia w sedno. Malarka jest „weducistką emocjonalnego pejzażu metropolii, w którym ludność współczesnych miast coraz rzadziej żąda chleba i igrzysk” – czytamy na stronie internetowej galerii Leto55 https://leto.pl/pl/artysci/858-marta-nadolle, dostęp: 19.03.2024. ↩︎.
Faktycznie, ludzie w Polsce nie są roszczeniowi wobec kapitalizmu, nie chcą wielkich widowisk wywrotowych. Związek Spartakusa? Coś kojarzę, był taki filmik z Russelem Crowe. O czym? Nudzisz, przystopuj, ja chcę „odrobiny emocjonalnego spokoju”66 Tamże. ↩︎.
*
Spokój, okruch ukojenia, satysfakcji, sukcesu, pogodzenia się ze sobą, z najbliższymi, z dominującym kontekstem kulturowym – to dobra skąpo racjonowane, lecz przecież wciąż osiągalne. Czy jednak nie za wygórowaną cenę?
Gdybym stąd nie wyjechała, już dawno miałabym męża i dzieci (2020) – oznajmia tytuł jednego z obrazów Nadolle. Aluzja do ucieczki z „rodzinnego miasteczka”, w którym bohaterka byłaby skazana na replikację konserwatywnych matryc, wywołuje jednak z mroku niepokojące widmo, stopklatkę z pytaniem o pozytywny finał emancypacyjnej emigracji. Taki hipotetyczny nudes mógłby sugerować, że happy end nie nastąpi, jeśli emigracja do metropolii skończy się ugrzęźnięciem w matrycach porównywalnie ciasnych i beznadziejnych. Nie są to obawy bezpodstawne, ponieważ artystkom takim jak Nadolle grozi to, że będą w pocie czoła wykonywać najtańszą pracę nakładczą. Innymi słowy, „haftować” sztukę gładko przyswajaną przez klasę średnią, w porywach popularną i chodliwą, lecz ostatecznie rozmienianą na drobniaki. Byłyby nimi klasyfikacje i wyceny, które odpłacają za pot po taniości, liczmanami płytkich waloryzacji i sztampowych ocen.
W tym kontekście jasne jest, że niektórzy krytycy nieprzypadkowo zaczęli już przysposabiać Nadolle na wnuczkę Dwurnika. Z jednej strony robią jej krzywdę powierzchownym skoligaceniem, które bardziej upupia niż nobilituje – ale z drugiej cała autokreacja artystki prowokuje, żeby odstawić ją do stoiska z asortymentem beznadziejnie drobnomieszczańskim. Podobne fatum czyha na Różyckiego. Aneta Szyłak widziała w nim sztampowego freaka-nadwrażliwca. Miał całym sobą dekonstruować wzorzec „macho” jak „Ptasiek, trzepocący się, zalękniony, ale świadomy, że tak być powinno”77 Szyłak, O słabości, https://nn6t.pl/2023/03/28/o-slabosci/, dostęp: 19.03.2024. ↩︎. Piotr Policht z kolei twierdzi, że „[p]olemika z maczystowskim, opartym na emocjonalnej niewzruszoności modelem męskości to podstawowy wątek spajający prace artysty”. I dostrzega w tej „polemice” powinowatą Didiera Eribona88 https://culture.pl/pl/tworca/patryk-rozycki, dostęp: 19.03. 2024. ↩︎.
Cała Polska bowiem to takie większe „Reims”, gdzie ciśnienie grawitacyjne redukuje nas wszystkich do drobnomieszczan, socjalizując tak, byśmy za wszelką cenę unikali pryncypialnych konfrontacji z machinami piekielnymi.
Ktoś mógłby dodać, że programowe rozedrganie afektywne powinno oddziaływać jak dialektyczna kontra, fala destabilizująca „niewzruszoność” tych „maszyn piekielnych” (uwarunkowań ekonomicznych, rodzinnych, środowiskowych, edukacyjnych), o jakich Eribon pisał m. in. w Powrocie do Reims. Ja natomiast powiedziałbym, że „Reims” jako sceneria normatywna, czyli pole, na którym według krytyków i artystów powinniśmy inscenizować nasze rozgrywki z kapitalizmem – to kompletny kanał. Ostatecznie bowiem cała „wrażliwość” protagonisty (autora, narratora, bohatera) grzęźnie tam na manowcach rozgrzeszenia. Chodzi o rozgrzeszenie ojcowskiego robota, który jest mechanizmem paradygmatycznym. Eribon, chociaż opancerzony dyskursywnie, pęka pod wpływem presji emocjonalnej, jaką zawsze i wszędzie wywiera na nas drobnomieszczańska socjalizacja. Jej cel? Odpuszczać „ojcom”.
I ostatecznie tak to się kończy, sakramentalnym uwolnieniem rdzeniowo-zwornikowego przemocowca od odpowiedzialności. Cały wywód, wbrew autorskim zamierzeniom, rozpływa się w absolucji: „Wszystko, czym był mój ojciec, to znaczy wszystko, co mu wyrzucałem, wszystko, za co go nienawidziłem, ukształtowała przemoc świata społecznego”99 Eribon, Powrót do Reims, przeł. M. Ochab, Kraków 2019, s. 174, pdf. ↩︎.
Amen i R.I.P. Oraz zero zdziwienia, że tę narrację właśnie w Polsce witano dziękczynną aklamacją. Cała Polska bowiem to takie większe „Reims”, gdzie ciśnienie grawitacyjne redukuje nas wszystkich do drobnomieszczan, socjalizując tak, byśmy za wszelką cenę unikali pryncypialnych konfrontacji z machinami piekielnymi. Można je wprawdzie opisać, najlepiej sine ira et studio, czyli bez stronniczości i gniewu, ale nie wolno nawoływać do bezpardonowej konfrontacji. Ta bowiem byłaby zbyt ryzykowna, nie tylko z perspektywy porażki, być może nieuniknionej w zderzeniu ze zmechanizowanym monstrum – lecz również dlatego, że niosłaby ryzyko bezpośredniego konfliktu z „robotnikiem”, będącym kółkiem w maszynie albo robotem, który ją serwisuje. U nas problem polega na tym, że „wrażliwość społeczna” nie chce i potrafi podburzać „robotników” do akcji progresywnie antysystemowych. Jednocześnie boi się ich urazić, skrzywdzić krytyką nadmiernie rozliczeniową lub niedostatecznie wyczuloną na krzywdę. Dlatego inwestuje w empatyczną wyrozumiałość, we współczujące pojednanie z robotami.
Eribon podsuwa tutaj formułę wzorcową, obsługującą dwie zasadnicze potrzeby tej uwikłanej w rozmaite mistyfikacje klasy, jaką jest w Polsce inteligencja postępowa. Dzięki tej formule najbardziej uświadomione warstwy naszej inteligencji mogą dowartościować siebie, kreując specyficzny autoportret klasowy. W jego ramach afirmuje się kompetencje redukujące ryzyka, a zarazem zapewniające gratyfikacje afektywne i polityczne. Z jednej więc strony afirmowana jest zdolność do polerowania dyskursu zobiektywizowanego, neutralnego uczuciowo. Umożliwia on „naukowe” (materialistyczne, poststrukturalistyczne) opisy położenia klasy „robotniczej” (pojmowanej najszerzej: jako ogół robotów zintegrowanych z machiną piekielną). Przy czym „nauka” ma tę zaletę, że pozwala unikać zasadniczych konfliktów z systemem oraz z tymi, którzy powinni system kontestować, ale nie chcą i nie potrafią. Z drugiej strony „naukę” uzupełnia się empatią, zastępującą zdolność do kumulowania rewolucyjnego gniewu i kompensacyjnie wynagradzającą jego deficyt jako demobilizująca nagroda pocieszenia. Empatia ma tutaj zakłamane podbrzusze, kumulujące czułostkowe racjonalizacje impotencji własnej, inteligencko-drobnomieszczańskiej, oraz „robotniczej”. Współczucie, integrujące inteligenta z robotem, integruje wspólnotę spacyfikowanych i uległych. A jeśli nawet przezwyciężamy uległość, to jedynie chwilowo i miejscowo, by po emancypacyjnym epizodzie wracać do stanu posłuszeństwa. Możemy, podobnie jak sam Eribon, przeciąć gdzieś pępowinę, jaka wiąże nas z machiną, miasteczkiem, rodzinnymi korzeniami, ale potem znowu wpadamy w pacyfikującą sieć. Jest ona miękkawa, elastyczna, zroszona płaczliwością i wciągająca w tryby wymuszonego powrotu – na przykład na pogrzeb „starego”. Kiedy bowiem roboty wreszcie zaczynają się sypać lub zdychać, wtedy tłocznia systemowa wyciska z nas poczucie winy i łzawe epitafia. „Ale nad czym chciałem płakać? Nad kim? Nad bohaterami książki? Nad moim ojcem? Ze ściśniętym sercem myślałem o nim i żałowałem, żeśmy się nie spotkali. Że nie próbowałem go zrozumieć. Że nie próbowałem z nim rozmawiać”1010 Tamże. ↩︎.
Rozmycie, unikające bezpośrednio oskarżycielskiej konfrontacji z ofiarami, jest samą esencją kanału o kryptonimie „Reims”.
Różycki w swoim malarstwie odtwarza mechanizm uczuciowy, który ciągle reintegruje cały układ scalony. Obrazowi Tata pierwszy raz w życiu doświadczający przemocy od swojego ojca (2023) towarzyszy znamienny komentarz artysty, opublikowany na Instagramie: „Mnie tata nigdy nie uderzył, nigdy nie krzyknął, nie zawstydził, że się boję, że jestem słaby. Być może dlatego, że skupiał się na moich starszych braciach”. Widać tutaj wyraźnie zasadę systemową. Bezpośrednia konfrontacja z prawdą o przemocy wychowawczej, formacyjnej – jest niemożliwa. Unikając kolizji, ocieramy się o tę prawdę tylko dzięki elipsie, czyli wyrzutni komunikacyjnej, która przenosi nas ze sfery klarownych uświadomień w sferę rozmytych aluzji. Pożądana klarowność powinna tu wynikać z ekspozycji oczywistego wniosku, że za brutalizację stosunków społecznych odpowiadają ekonomiczno-ideologiczne mechanizmy kapitalizmu (przemocowo-wyzyskowy model rodziny, edukacji, pracy). Ale równie istotna byłaby krystalizacja świadomości, że odpowiedzialność ponoszą nie tylko wyzyskujący, lecz również wyzyskiwani. Ofiary machin konserwują i serwisują machiny nie zawsze pod przymusem, często robią to dobrowolnie, dla korzyści emocjonalnych, ekonomicznych, statusowych. Sztuka i krytyka społeczna, które nie umieją lub nie chcą tego dostrzec, jednoznacznie wypowiedzieć, przyczyniają się do rozmywania odpowiedzialności. A rozmycie, unikające bezpośrednio oskarżycielskiej konfrontacji z ofiarami, jest samą esencją kanału o kryptonimie „Reims”.
*
Jeśli coś lub ktoś nas wyzyskuje, to problemem rdzeniowym okazuje się zawsze nasze jednostkowe i klasowe przyzwolenie na wyzysk.
Oczywiście dochodzenie do artykulacji jednoznacznie konfrontacyjnych nie będzie łatwe. Trudność zaś nie wynika z osobniczych słabości. Mamy tu raczej do czynienia z trudnością strukturalną, zakodowaną genetycznie w myśleniu lewicowym. Lewica bowiem od dawna stoi na rozdrożu, gdzie trudno rozstrzygnąć dylemat kluczowy. Obwiniać czy uniewinniać uciskane jednostki i klasy społeczne? Odpowiedzialność ponoszą podmioty (indywidualne, kolektywne) czy ponadpodmiotowe mechanizmy ekonomiczno-polityczne? Sam Marks też stał wobec tych kwestii w rozkroku. Z jednej strony twierdził: „Z mego punktu widzenia mniej niż z jakiegokolwiek innego można obarczać jednostkę odpowiedzialnością za stosunki, których sama, społecznie biorąc, pozostaje wytworem”1111 Marks, Przedmowa do wydania pierwszego, w: tenże, Kapitał, tłum. nieznany, t. I, Warszawa 1951, s. 6. ↩︎. Z drugiej natomiast sądził, że alienacja, będąca paradygmatyczną matrycą każdego zniewolenia, jakiego doświadcza człowiek uciskany przez wrogie struktury kapitalizmu – jest również samowyobcowaniem1212 Marks, Rękopisy ekonomiczno-filozoficzne z 1844 r., w: K. Marks, F. Engels, Dzieła, t. I, przeł. K. Jażdżewski, Warszawa 1976, s. 550. ↩︎.
Jeśli coś lub ktoś nas wyzyskuje, to problemem rdzeniowym okazuje się zawsze nasze jednostkowe i klasowe przyzwolenie na wyzysk. Właściciel środków produkcji „czyni w stosunku do robotnika wszystko, co robotnik czyni w stosunku do siebie”1313 Tamże, s. 560. ↩︎. Na tym polega wina wyzyskiwanych.
Wbrew rozgrzeszającemu werdyktowi Eribona nie jesteśmy więc całkowicie plastycznymi odlewami, a co za tym idzie – wolnymi od odpowiedzialności ofiarami ponadpodmiotowej przemocy świata społecznego. W Powrocie do Reims, na marginesie wywodu analizującego rosnące poparcie klasy robotniczej dla Frontu Narodowego, pojawia się zatem inspirująca sugestia. Mianowicie powinniśmy przypomnieć sobie, wskazuje Eribon, o Wilhelmie Reichu, który już w 1933 roku analizował „procesy psychologiczne, jakie skłoniły klasy ludowe do poparcia faszyzmu”1414 Eribon, Powrót do Reims…, s. 108, pdf. ↩︎.
Co jednak symptomatyczne, Eribon zapomina o zasadniczym przekonaniu Reicha, że nikt nie zmusił mas podstępem – ani przemocą – by poparły faszyzm1515 Reich, Psychologia mas wobec faszyzmu, przeł. E. Drzazgowska, M. Abram-Diefenbach, Warszawa 2009, s. 13, 42. ↩︎. Była to sprawa wolnego wyboru: „Milionowe masy wyraziły zgodę na własny ucisk”1616 Tamże, s. 54. ↩︎. Zgoda mogła zaskakiwać, ale nie zmienia to faktu, iż wyrażono ją z premedytacją: „Kiedy przyszło wybierać między »socjalizmem a barbarzyństwem«, masy – wbrew oczekiwaniom – wybrały barbarzyństwo”1717 Tamże, s.32. ↩︎. Reich rozpoznawał w tej decyzji „orgazmiczną tęsknotę”1818 Tamże, s.20. ↩︎. Czterdzieści lat później Lyotard zauważył w podobnym duchu, że dla robotników, a generalnie klas uciskanych przez rozwinięty kapitalizm, sadomasochistyczna kolaboracja z jego maszyneriami bywa źródłem głębokiej rozkoszy. Wyzyskiwany to często „cwel przecwelony maszyną”1919 Lyotard, Économie Libidinale, Paryż 1974, s. 136. W grę wchodzi tu niełatwa do przetłumaczenia fraza „fouteur foutu par elle (machine de machine)”. Po konsultacjach z romanistką Małgorzatą Zadorożną wybrałem rzeczownik „cwel”, wulgaryzm konotujący uległość i zakorzeniony w polszczyźnie potocznej. Zadorożna natomiast proponowała wersję bardziej awangardową, z wykorzystaniem humorystycznego neologizmu: „dupcyngiel wydupczony przez maszynę” (korespondencja mailowa). ↩︎.
*
Badania reakcji robotników na intensyfikację automatyzacji w fabrykach wykazały, że robotnice podczas pracy oddawały się marzeniom erotycznym.
Dziś warto wyciągnąć właściwe wnioski z tych lektur. Trzeba porzucić czułostkowość oraz uniki w ramach komunikacji wewnątrz- i międzyklasowej. Brutalnych prawd nie należy serwować w mglistych otulinach. Powinniśmy dyskutować ze sobą bez pruderii, w stylu zdezawoalowanym – takie powinny być nasze neomarksistowskie nudesy. Neomarksizm powinien umożliwić nam konfrontację z problemem grzęźnięcia w drobnomieszczańskiej pułapce klasowej. I sformułować dialektyczną sugestię, jak przystąpić do wychodzenia z pułapki w wymiarze hiperawangardowym, ogólnosystemowym.
Sartre swego czasu zwrócił uwagę na istotny fakt. Badania reakcji robotników na intensyfikację automatyzacji w fabrykach wykazały, że robotnice podczas pracy oddawały się marzeniom erotycznym. Fantazjowały o ucieczce do domu, sypialni, łóżka; o stosunku seksualnym jednej osoby z inną. W istocie jednak nie były to ich marzenia, gdyż nie osoba, ale maszyna pracująca w osobie „marzyła o pieszczotach”2020 Sartre, Critique de la raison dialectique, tom I, Paryż 1960, s. 290. ↩︎. Rdzeniem układu było pragnienie automatycznego utrwalania reprodukcji. O ile bowiem w miejscu pracy reprodukowano produkcję przemysłową, o tyle w łóżku, a szerzej w całym obszarze zdominowanym przez prywatność, miała miejsce reprodukcja stosunków społecznych, które bazowały na tradycyjnej pasywności i podporządkowaniu. Zdaniem Sartre’a w takim układzie każda jednostka, zamknięta w pułapce subiektywnej jednostkowości, była skazana na to, by mechanicznie odtwarzać kapitalistyczną obiektywność2121 Tamże, s. 291. ↩︎.
Z perspektywy neomarksistowskiej ten rodzaj alienacji tym bardziej dotyczy drobnomieszczanina. Burżuazji wszak udało się rewolucyjne wyjście poza feudalizm, proletariat niekiedy wychodził z kapitalizmu. Drobnomieszczaństwo tymczasem tkwi w kapitalizmie, urządziło się w nim i nie chce nigdzie iść. Czasem gdzieś pozoruje krytykę, lecz jest to regresywna krytyka kapitalistycznych stosunków społecznych. Klasa ta dawno wpadła w potrzask i teraz sama jest uniwersalnym, a zarazem ciasnym potrzaskiem.
Konstytutywną dla potrzasku ciasnotę wcześnie wyszydził Max Stirner. Małomieszczanie są „małorolni”2222 Stirner, Jedyny i jego własność, przeł. J. i A. Gajlewiczowie, Warszawa 1995, s. 295. ↩︎. Chodzi o ich fiksację na fetyszu własności osobistej, pojętej jako „działka”. Przy czym można ją definiować wąsko, ekonomicznie, jako spłachetek ziemi, domek lub choćby mieszkanko, mająteczek, a przynajmniej lokatę oszczędnościową – oraz najogólniej. W drugim wariancie konstytutywne będzie dążenie, by uwłaszczyć się na najmniejszym nawet, ale nieodbieralnym poletku jednostkowej autonomii. Stirner drwi, iż w grę wchodzi domena „tak niewielka, że odchody tylko jednego człowieka wystarczyłyby do jej użyźnienia”2323 Tamże. ↩︎.
Odchodami mogą być te realne resztki, jakie zostają z naszych subiektywnych iluzji po przefiltrowaniu ich przez krytykę deziluzyjną. A prawda z perspektywy krytycznej jest nieprzyjemna. Liberalny kapitalizm pozwala nam gnieździć się na prywatnych spłachetkach i rzeźbić w resztkach złudzeń – bo jeśli zostaniemy małorolnymi, to nie zaczniemy walczyć o realną suwerenność. Jednak odór resztek może równie dobrze obudzić małorolnego, który nagle przejrzy na oczy i ujrzy własną małość. Wtedy filisterski sobek mógłby zapragnąć przemiany, przystąpić do rzeźbienia nowego Ja i przeistoczyć się w wielkiego oryginała, czyli w „egoistę”. Byłby to „Jedyny”, indywidualista negujący ciasnotę liberalnego społeczeństwa. Emancypacja ze stanu małorolności pozwoli Jedynemu zyskać władzę nad własnym życiem i dostęp do całego świata. W zasięgu ręki będzie panowanie i nad sobą, i nad społeczną całością.
Marks z Engelsem wyśmiali ten suwerenizm. Jedyny wszak tylko wyobraża sobie, że jest kimś, kto skutecznie unika redukcji swej oryginalności (afektywnej, dyskursywnej, egzystencjalnej) do społecznych schematów. Ponieważ społeczeństwo chce wtłoczyć kreatywną nieograniczoność egoisty w formę małorolną, więc egoista całościowo neguje uspołecznienie („wydobywa się ze społeczeństwa”2424 Tamże, s. 321. ↩︎.). Wkraczam w bezkres wolności – myśli Stirner. Ale realnie dialektyka ta wywołuje skutki odwrotne od zamierzonych. Jedyny dekonstruuje mniemania i fetysze innych, jednocześnie zamykając się w kręgu własnych fetyszy. Drugi z tych kręgów, choć imaginowany jako bezkresny, będzie także ograniczony, gdyż jedyność nie wyjdzie poza samą siebie. Mniemając, że wychodzi z małorolności, wróci do punktu wyjścia, w którym rzekoma wielkopańskość nowego Ja okaże się równie małostkowa i trywialna jak mentalność filistra. Dlatego Stirnerowski plan bezwiednie zmierza do tego, by „doprowadzić nas z powrotem do drobnomieszczańskiej dzierżawy dziedzicznej”2525 Marks, Engels, Ideologia niemiecka, przeł. K. Błeszyński, w: K. Marks, F. Engels, Dzieła, t. 3, Warszawa 1976, s. 440. ↩︎.
*
Praca artystyczna, nawet najwybitniejsza, jest rezultatem podziału pracy, czyli kooperacyjnego uspołecznienia sztuki.
Z perspektywy neomarksizmu dziedziczność oznacza bezwiedną replikację mechanizmów, które odtwarzają małorolność w ramach każdej kolejnej formacji klasowej. Dziedziczenie przestaje być przekazywaniem złych uwarunkowań z pokolenia na pokolenie i zaczyna oznaczać przekazywanie ich z klasy na klasę2626 Marks i Engels posługiwali się wąską, wyłącznie ekonomiczną kategorią dziedziczności. Projektowany przeze mnie neomarksizm proponuje rozumienie maksymalnie poszerzone, ogólnosystemowe. ↩︎.
Jak myśleć o przerwaniu tej transmisji w sposób dialektyczny, dialogujący z drobnomieszczaństwem – a zarazem awangardowy? Inspiruje do tego szkic komunistycznej teorii malarstwa, szerzej zaś produkcji artystycznej w ogóle, pojawiający się na marginesie konfrontacji marksizmu ze stirneryzmem. Sednem szkicu jest problem zasadniczy. Czy praca artystyczna ma być pracą „jedyną”? Innymi słowy, czy należy podporządkować sztukę fetyszowi wyjątkowości? Stirner odpowiada twierdząco. Według niego dzieło wyjątkowe musi być zawsze i wszędzie kreacją wyjątkowej jednostki – Jedynego. Ponieważ „nikt nie potrafi za ciebie skomponować twoich utworów, sporządzić twoich szkiców”, więc „nikt nie jest w stanie stworzyć dzieł Rafaela”2727 Stirner, Jedyny…, s. 320. ↩︎. Przyszli autorzy Manifestu komunistycznego kontrują to złudzenie deziluzyjną korektą: „Rafael »zrealizował« sam jedynie znikomą część swych fresków”2828 Marks, Engels, Ideologia niemiecka…, s. 443. ↩︎.
Praca artystyczna, nawet najwybitniejsza, jest zatem rezultatem podziału pracy, czyli kooperacyjnego uspołecznienia sztuki. Uspołecznienie ma charakter, a przynajmniej potencjał emancypacyjny, gdyż wyzwala artystów ze schematycznych powinności, obstalowanych przez dogmatyzm. Gdyby każdy artysta musiał być Jedynym, wówczas działałby pod dyktando dogmatu „jedyności”. Byłby przez nią sformatowany i zniewolony. Jego kreatywność uległaby wtłoczeniu w ciasnotę, wynikającą z przymusu działania w ramach samej tylko wyjątkowości – na tym polegałaby „ograniczoność jego rozwoju zawodowego”2929 Tamże, s. 445. ↩︎. Natomiast za sprawą „komunistycznej organizacji społeczeństwa odpada podporządkowanie artysty […] jakiejś określonej sztuce”3030 Tamże. ↩︎. Organizacja powinna być samoorganizacją animowaną przez transdyscyplinarność, która neguje sztywny podział funkcji. Twórcze podmioty mogą przekraczać granice dyscyplin, wymieniać się funkcjami oraz zadaniami – a kooperacyjna transgresyjność pracy artystycznej powinna kooperować z transgresyjnością pracy naukowej3131 Tamże, s. 444. ↩︎. „W społeczeństwie komunistycznym nie ma malarzy, są co najwyżej ludzie, którzy zajmują się między innymi malarstwem”3232 Tamże, s. 445, podkreślenie moje – T.K. ↩︎.
Role warto tasować do woli, zgodnie z jednostkowymi kaprysami – jak rewolucjonizujące kostiumy
Z transdyscyplinarności wynika wolnościowość, kluczowa dla neomarksizmu awangardowego. Komunistyczna samoorganizacja sztuki-nauki powinna radykalnie poszerzać poznawcze, estetyczne i polityczne horyzonty jednostek oraz kolektywów. Skutkiem ma być negacja małorolności, którą neomarksizm definiuje ogólnie – jako filisterski przymus, przywiązujący jednostkę lub grupę już nie do dosłownie pojętej „ziemi”, ale do „roli” pojmowanej jako wyłącznie jedna, sztywna, niewymienialna funkcja (poznawcza, estetyczna, społeczna, polityczna). Stirner niegdyś zarzucał komunistom, że chcieliby odebrać ludziom własność osobistą oraz indywidualne właściwości, a następnie zarządzać nimi odgórnie, przydzielać je autorytarnie. Marks i Engels zaprzeczali ze wściekłym oburzeniem3333 Tamże, s. 439. ↩︎, ale historia komunizmu potwierdziła później wiele ze Stirnerowskich obaw. Dziś zatem każdy, kto myśli poważnie o progresywnej reaktywacji marksizmu, musi mówić wyraźnie. Funkcje można zmieniać swobodnie według indywidualnych potrzeb – jak rękawice i kombinezony robocze. Jednocześnie warto radykalizować ten imperatyw. Role warto tasować do woli, zgodnie z jednostkowymi kaprysami – jak rewolucjonizujące kostiumy.
Czy wiesz, że ten tekst powstał dzięki wsparciu naszych Patronów i Patronek? Bez nich nie byłoby to możliwe. Dziękujemy, że jesteście z nami! Więcej o naszych celach i ofercie dla Patronów i Patronek dowiecie się na patronite.pl/magazynszum.
*
Czy jednak będzie to możliwe w ramach późnej nowoczesności, gdzie drobnomieszczaństwo stało się klasą uniwersalnie dominującą3434 Renner, The Service Class, w: Austro-Marxism, red. T. Bottomore, P. Goode, Oxford 1978, s. 250, 352. ↩︎? Wątpliwości mógłby mieć choćby Marcuse, który uznawał ją za nową klasę niewolniczą. Wprawdzie cieszy się ona bezprecedensowym dostatkiem materialnym, a nawet wolnością polityczną, lecz nie może wyjść z kapitalistycznej ramy. Położenie białych kołnierzyków oraz pracowników sektora usługowego nie odbiega zatem, przy wszystkich różnicach, od położenia dziewiętnastowiecznego „woła roboczego”. Niemożność wykroczenia poza granice systemu jest uwarunkowaniem wspólnym, łączącym zróżnicowane skądinąd warstwy formacji drobnomieszczańskiej. Bezwyjściowość określa istotę „zniewolenia maszynistki, kasjera bankowego, sprzedawcy czy sprzedawczyni w hipermarkecie i spikera telewizyjnego”3535 Marcuse, Człowiek jednowymiarowy, przeł. W. Gromczyński, Warszawa 1991, s. 46. ↩︎.
Pesymizmowi Marcusego można jednak przeciwstawić trop Sartre’owski. W Krytyce rozumu dialektycznego Sartre wskazuje, jak już widzieliśmy, na znaczącą dwuznaczność fantazji erotycznych, wszczepianych podmiotowości robotniczej przez systemowy automatyzm. Fantazje są formatowane seryjnie i towarzyszą seriom czynności wykonywanych mechanicznie w miejscu pracy. Role odgrywane w fantazjach mają tę właściwość, że wzmacniają funkcje wykonywane w rzeczywistości. Realna funkcja i fantasmagoryczna rola tworzą sprzężenia zwrotne, integrujące podmiotowy konformizm, uległość wobec systemowych mechanizmów (ekonomicznych, egzystencjalnych, politycznych). Robotnica może sobie uciekać w wyobrażoną prywatność, jednak ucieczka nie ma znaczenia, ponieważ zarówno fabryka, jak i buduar są integralnie kapitalistyczne. W rezultacie człowiek tak naprawdę nie ma gdzie uciec. Z drugiej strony natomiast już sama potrzeba ucieczki sygnalizuje obecność sprzeczności w kapitalistycznym układzie scalonym. Trybik, zintegrowany głęboko z układem, mimo wszystko fantazjuje o przestrzeni zewnętrznej. Zdaniem Sartre’a dynamika tej sprzeczności mogłaby w pewnym momencie wyrwać się spod kontroli i rozsadzić cały układ, być może na dobre kończąc reprodukcję jego struktur3636 Sartre, Critique de la raison dialectique..., s. 291. ↩︎.
Przypuszczenia te dotyczą klasy robotniczej, ale neomarksista zaryzykowałby analogiczną hipotezę w odniesieniu do drobnomieszczaństwa. Alegorią hipotezy będzie gryzetka. Klasyczny marksizm miał do niej stosunek dwuznaczny. Z jednej strony akcentował jej nieistotność, podejrzewał ją o płochą niezdolność do pracy rewolucyjnej. Zdaniem Marksa wyzwalająca i wolna praca – między innymi artystyczna – okazuje się „diabelnie poważnym trudem”. Dlatego nie może być tylko zabawą „w duchu gryzetek”3737 Marks, Zarys krytyki ekonomii politycznej, przeł. Z. J. Wyrozembski, Warszawa 1986, s. 491. ↩︎. Jednocześnie cała sprawa ma drugą stronę, a kontrapunktem deprecjonującej pobłażliwości jest dialektyczna przychylność. W świetle tej drugiej ujawnia się wywrotowy potencjał modystki. Marks twierdzi, że w Tajemnicach Paryża Eugeniusza Sue modystka uosabia wywrotową, być może rewolucyjną ostrość. Tutaj „charakter paryskiej gryzetki”, konkretnie zaś „ostre kanty jej charakteru” sygnalizują gotowość do radykalnej negacji „instytucji małżeństwa”3838 Marks, Święta rodzina, przeł. T. Kroński, w: K. Marks, F. Engels, Dzieła, t. II, Warszawa 1961, s. 93. ↩︎. Tym samym modystka personifikuje sektorową gotowość do przerwania cyklu reprodukcyjnego burżuazyjnych relacji rodzinnych. Co więcej jednak, skumulowana w niej negatywność mogłaby kooperować z innymi figurami, które współtworzą maksymalnie poszerzone pole radykalizacji, skoncentrowanej na negowaniu reprodukcji najogólniejszej, odtwarzającej cały kapitalistyczny „porządek świata”3939 Tamże.[/ref[. [gallery columns="2" ids="175602,175592"] [gallery columns="2" ids="175600,175585"] * Na tym tle chciałbym naszkicować teorię awangardowego nudesa. Będzie on obscenicznym ujawnieniem (dyskursywnym, wizualnym; estetycznym, politycznym) prawd i potencjałów klasowych, ukrywanych i eliminowanych przez kapitalistyczną sceniczność. Takie rozumienie koresponduje z klasycznie Marksowską koncepcją krytyki społecznej, animowanej pragnieniem, by „odkrywać to, co ukryte”[ref]Tamże, s. 67. ↩︎.
Każda drobina chce być odmienna, wszystkie walczą ze sobą wzajemnie o okruchy wygody, komfortu, luksusu. Każda żąda okruchów wyłącznie dla siebie, nie chce dzielić się niczym z innymi.
Neomarksizm powinien tutaj podkreślić ważną różnicę względem własnej tradycji. Marksowska krytyka klasy średniej mobilizowała się w istotnej mierze przeciw manii wielkości nadymającej burżuazję. Ujawnienie drobnomieszczańskiego jądra w Stirnerowskim marzeniu o mocy nazwałbym nudesem falsyfikacyjnym, który na pewnym etapie historycznym modelowo obnażył prawdę o burżuazyjnej maniakalności i jej samooszustwie. Przy czym różne etapy dziejowe kryją różne prawdy. A jedna z prawd dzisiejszych jest taka, że w drobnomieszczanach nie buzują już sny o potędze. W miejscu dawnej manii rządzi depresja, gasząca wielkie ambicje społeczne – nawet pozornie rozbuchany prawicowy populizm to teraz zasłona dymna masowej apatii politycznej. Dlatego pożądany radykalizm nie może być tylko przekłuwaniem wielkich balonów ideologicznych. Wiele z nich już dawno oklapło. Funkcja radykalizmu wciąż może być jednak deziluzyjna, ponieważ złudzenia i mistyfikacje ideologiczne nadal występują, ale nie przybierają form tak hipertroficznych jak dwudziestowieczne. Masy są zdetonowane, więc należałoby raczej zaangażować się w ponowne pompowanie odważnych aspiracji. Progresywną deziluzję powinna prześcigać awangardowa wiedza o mobilizacji społecznej i dialektyczna sztuka nowatorskiej reorganizacji klasowej. Jako neomarksista wnioskuję: zamiast demistyfikacji liderką będzie dynamologia.
Dynamologię animują ambicje antydepresyjne i transmutacyjne. Krytykowaną formację klasową trzeba zdynamizować tak, by dotychczasowa apatia została przezwyciężona, a reorganizacja nie przeszła w reakcjonizm, lecz zyskała rozpęd rewolucyjny. Z oczywistych względów dotyczy to współczesnego drobnomieszczaństwa – mamy wszak do czynienia z klasą uniwersalną, której struktura poglądowo odzwierciedla ogólną atomizację społeczeństw późnego kapitalizmu. Uległy one kalejdoskopowemu rozdrobnieniu, każda drobina chce być odmienna, wszystkie walczą ze sobą wzajemnie o okruchy wygody, komfortu, luksusu. Każda żąda okruchów wyłącznie dla siebie, nie chce dzielić się niczym z innymi. Jest to uniwersalna zasada gry o sumie zerowej, w ramach której składowe kalejdoskopu, mimo przygodnych różnic – okazują się systemowymi fraktalami. Fraktale to lusterka, w każdym na różne sposoby opalizuje powszechna zasada systemowa: nie ma mowy o wyjściu poza kapitalizm. W ramach bezwyjściowości, pomimo całej szarpaniny, panuje istotowy bezruch, ponieważ bezwyjściowość implikuje niemożność ruchu antysystemowego. Neomarksizm kontruje ten marazm postulatem: luksus dla każdej, dla każdego, dla wszystkich.
Grę o sumie zerowej trzeba przekształcić w jej przeciwieństwo komunizujące. W rozgrywkę całościową, w totalizującą negację kapitalizmu. Dlatego konieczna jest praca z drobnomieszczaństwem, ukierunkowana na jego wywrotową transformację. Neomarksizm musi infiltrować tę klasę, szukać w niej takich sprzeczności i potencjałów, które byłyby zarzewiem rewolucyjnej reakcji łańcuchowej. Pod tym kątem trzeba zlustrować każdy fraktal, rozdmuchać każdą iskrę – to ogólne zadania dynamologii hiperawangardowej.
*
Luksus będzie ideą kluczową. W jej etymologicznej historii skompresowały się znaczenia niezbędne neomarksizmowi. Starofrancuski i łacina kojarzyły pojęcie luksusu z rozpustnością stosunków seksualnych, ekstrawagancją, ekscesem, a jednocześnie z walką, bojem, batalią4040 https://www.etymonline.com/word/luxury, dostęp: 17.03.2024. ↩︎. Dynamologia chce kooperacji z podobnymi skojarzeniami. Hiperawangarda komunistyczna będzie inwestować w ekscesywność, pojmowaną jako produkcja nadmiarowej energii, stymulującej drobnomieszczaństwo do walki z samym sobą, do wykraczania poza własną ciasnotę i beznadzieję klasową. A po wygranej batalii z beznadzieją niezbędna okaże się rozpustność neomarksistowska. Społeczeństwo wyzwolone z potrzasku, reprodukującego relacje przemocowo-wyzyskowe, powinno zainicjować rozwiązłą, czyli radykalnie wolnościową produkcję nowych stosunków ekonomicznych, politycznych i estetycznych. Każdy może swobodnie partycypować w całym procesie – to sedno neokomunistycznego sojuszu z luksusem.
Nudes? Powinien krystalizować dyskursy-obrazy luksusowe. One z kolei – mobilizować do pożądanych wykroczeń. Krystalizacja, implikująca szlifierską precyzję spekulatywną i estetyczną, korelowałaby z produkcją abstraktów, kondensujących energię ekscesywną politycznie. Pod względem metodologicznym neomarksizm działałby więc inaczej niż sam Marks. Autor Świętej rodziny nie ufał bowiem myśleniu, które „krystalizuje” swoją esencję w formie ideologicznych abstrakcji4141 Marks, Święta rodzina…, s. 71. ↩︎. Myślenie takie było według niego burżuazyjnym idealizmem, reprodukującym kapitalistyczny porządek społeczny. Jedną z kluczowych funkcji pełnił tu „szlifierz brylantów”4242 Tamże, s. 67. ↩︎. To ktoś polerujący stwardniałe prawdy złej wiary – na przykład służące bogatym mniemanie, że nędza mas jest nieunikniona i musi być odtwarzana na każdym etapie rozwoju cywilizacyjnego4343 Tamże, s. 68. ↩︎. „Krystalizacja” zatem jawiła się Marksowi jako abstrakt będący kwintesencją ideologii wyzysku. Marcuse zauważył jednak, że nie każda abstrakcja jest zła, ponieważ istnieją abstrakcje „fałszywe i prawdziwe”4444 Marcuse, Człowiek jednowymiarowy…, s. 172. ↩︎. Pierwsze utrwalają błędne mniemanie (abstrahujące od rzeczywistych doświadczeń historycznych), że klamka zapadła i nie ma już żadnego wyjścia poza kapitalizm. Drugie natomiast są abstrakcjami, które kondensują przekonanie o fałszu zakodowanym w wizji kapitalizmu nieprzekraczalnego.
Komunizm potrzebuje własnych abstrakcji również dlatego, że zniewoleni ludzie często nie mają żadnych osobistych doświadczeń wolnościowych. Stąd właśnie potrzeba kondensatów mobilizacyjnych, wypreparowanych z cudzej empirii poznawczej, estetycznej i politycznej. Kondensaty tego rodzaju pozwolą wykorzystać obce doświadczenia na etapie wstępnym, zanim niewolnicy zorientują się, co mogliby samodzielnie zrobić dla wolności4545 Tamże, s. 63. ↩︎.
Dziś wyobraźnia lewicowa cofnęła się masowo i utknęła tam, gdzie każdy odważniejszy ruch w przód ma łatę fantasmagorii księżycowej.
Neomarksista powinien myśleć podobnie o krystalizacyjnych nudesach. Byłyby to inicjatywne abstrakcje, elektryzujące kwintesencje ideologiczne. „Brylanty” jako krzesaki do emisji iskier spekulatywnych, spektakularnych, rewolucyjnych. Przy czym produkcja krzesaków rozwijałaby się nie tylko wbrew Marksowi, lecz również zgodnie z nim. Warto bowiem pamiętać o Marksowskiej fascynacji feerycznością rewolucji burżuazyjnych. I o tym, że ta fascynacja kondensowała się w metaforze kamienia szlachetnego. Rewolucje mieszczańskie bywają spektakularne: „każdy dzień tchnie ekstazą”, a „ludzie i rzeczy rzucają ognie, jak brylanty”4646 Marks, Osiemnasty brumaire’a Ludwika Bonaparte, przekład nieustalony, w: K. Marks, F. Engels, Dzieła, t. 8, Warszawa 1964, s. 129. ↩︎. Jednak burżuazyjna feeryczność okazuje się efemeryczna, a szlachetność wygasa w szybko następującym reakcjonizmie. Dlatego rewolucje proletariackie powinny być mniej widowiskowe, bardziej samokrytyczne, głębiej przemyślane i w rezultacie trwalsze.
Niestety późniejsze klęski komunizmu i socjalizmu tak pogłębiły lewicowy autokrytycyzm, że stał się on trwale demobilizujący. Marks zalecał refleksyjne ekskursy wstecz, żeby przemyśleć popełnione błędy, a potem zacząć „to samo od nowa” – odważniej i skuteczniej4747 Tamże. ↩︎. Dziś jednak wyobraźnia lewicowa cofnęła się masowo i utknęła tam, gdzie każdy odważniejszy ruch w przód ma łatę fantasmagorii księżycowej. Trzeźwiącą deziluzję zastąpił narkotyzujący defetyzm, skondensowany w paraliżującym lęku przed apokalipsą klimatyczną i totalitaryzmem technologicznym. Wyjście z tego impasu nie nastąpi bez odzyskania nadziei na radykalizację „brylantową”.
*
W archiwach polskiej sztuki są tropy, które mogą pobudzać dialektyczne myślenie o tej kwestii. Czterdzieści lat temu grupa LUXUS parodiowała spektakularność zachodniej popkultury w kontrze do schyłkowej siermięgi „realnego socjalizmu”. Teraz tamte doświadczenia prowokują do kontrnamysłu nad potrzebą negowania nędzy późnego kapitalizmu wyobrażeniami o neokomunizmie „luksusowym”4848 Patrz także A. Bastani, W pełni zautomatyzowany luksusowy komunizm. Manifest, przeł. J. Bednarek, Warszawa 2022. ↩︎. Inny przykład? Szlifierz nocnych diamentów (1984) Ryszarda Grzyba to nie tylko epizod z historii efemerycznego upolitycznienia neoekspresjonizmu. Namalowany tuż po zniesieniu stanu wojennego obraz – hiperchuj krzeszący iskry – może być również bodźcem do transhistorycznej dyskusji o tym, jak subiektywne, idiosynkratyczne autoekspresje (afekty esencjalnie drobnomieszczańskie) przekształcać w nudesy bezczelnie antysystemowe4949 Przy okazji neomarksizm musiałby zmierzyć się z klasycznym zarzutem Marksowskim. Każda filozofia i sztuka emfatycznie autoekspresyjna „ma się tak do badania świata rzeczywistego, jak onanizm do miłości płciowej” (K. Marks, F. Engels, Ideologia niemiecka…, s. 255). Innymi słowy, jest „bezpłodna” z perspektywy społecznego obiektywizmu, jakiego żądał marksizm klasyczny. W realiach późnonowoczesnych dochodzi jeszcze pytanie o konformizm tej „bezpłodności”. Jedną z matryc kondensujących problem jest Die grosse Nacht im Eimer Georga Baselitza. Ten obraz z lat 1962–1963 to antecedencja Szlifierza nocnych diamentów. Baselitz namalował własną masturbację jako protest przeciw bigoteryjnej nudzie, rozpanoszonej w postfaszystowskiej RFN. Praca wywołała skandal polityczny i głośną debatę publiczną. Kiedy jednak neoekspresjonizm stał się hiperkomercyjnym krzykiem mody na przełomie lat 70. i 80., był już tylko kwintesencją politycznej autopacyfikacji. Neomarksistowskie rozwiązanie problemu może być następujące. Nawet skrajnie subiektywna autoekspresja ma szansę na skuteczną obiektywizację, jeśli zostanie odpowiednio zideologizowana. Ideologia to obiektywne narzędzie rozgrywania konfliktów politycznych – w tym sensie również subiektywizm bywa siłą materialną, o ile ma dynamikę ideologiczną, która wywołuje namacalne skutki polityczne (np. wpływa na liczbę głosów oddanych w wyborach, a tym samym na strukturę instytucji). Wagę tej kwestii podkreślał m. in. Reich (Psychologia mas wobec faszyzmu…, s. 33, 39). ↩︎.
Mobilizujący nudes powinien być atrakcyjny dla klasy, która ceni blichtr.
Oba przypadki sugerują coś jeszcze. Otóż pożądana „brylantowość” nie powinna fetyszyzować materiałów rzekomo najwyższej próby. Ludzie i rzeczy; dyskursy, obrazy i aktywiści nie muszą mieć serc ze złota, kręgosłupów z adamantium, rdzeni z tytanu. Luksus suflowany z ironią przez Luxusowców bywał tandetny, brudny, graficiarski, zinowy. Grzyb nierzadko malował na papierach pakowych. Teraz nie chodziłoby oczywiście o wintydżową rekultywację tamtych konkretnych materiałów, mediów i skryptów samoorganizacji. Z przypomnianych epizodów historycznych neomarksizm wyciąga wniosek ogólny, skrystalizowany w hasłowej abstrakcji: dynamologia neguje mit szlachetnego kruszcu.
Abstrakcja ta będzie ważna podczas infiltrowania drobnomieszczaństwa. Mobilizujący nudes powinien być atrakcyjny dla klasy, która ceni blichtr. Wartości najcenniejsze z punktu widzenia tradycyjnej lewicy (szlachetność ludu, czyste intencje, bezinteresowna żarliwość) – zostaną tylko częściowo skompresowane w neomarksistowskich „brylantach”. Potrzebne okażą się także kapitalistyczne świecidełka, tombak, plastik w pozłocie – bo „brylanty” trzeba sprzedawać w neokomunistycznych butikach. E. P. Thompson, doświadczony komunista angielski starej daty, utyskiwał w latach 70. XX wieku na marksizm „modowy”. W słynnym niegdyś liście do Kołakowskiego narzekał, że „swingujące butiki” handlują plakatami z Che i maoistowskimi „tunikami”. Dla burżuazyjnej nowej lewicy marksistowskie ikony były podobno już tylko gadżetami w „supermarkecie awangardy”5050 Thompson, An Open Letter to Leszek Kołakowski, w: tenże, Poverty of Theory & Other Essays, Londyn 1978, s. 309. ↩︎. Jednocześnie ta swingująca, rozkapryszona oraz skomercjalizowana lewica miała zdolność do skutecznej samoorganizacji. W RFN porwała masy młodzieży, które zerwały zasłonę milczenia z hitlerowskiej przeszłości rodziców. W USA ujawniła aferę Watergate i przyczyniła się do usunięcia Nixona5151 Tamże, s. 310. ↩︎. Dziś neomarksistowskie wnioski z tamtych ambiwalencji powinny być jednoznaczne. Skuteczny neokomunizm nie może wciskać konsumentów we włosiennice, powinien inwestować w modowe hipersieci. Żeby skutecznie agitować małorolnych, hiperawangarda musi być również hajpowa i w końcu dorobić się własnych hipermarketów.
Lukács zauważył kiedyś, że kapitalizmu nie pokonają półbogowie i dziewice niezbrukane kapitalizmem5252 Lukács, Czym jest marksizm ortodoksyjny, w: tenże, Historia i świadomość klasowa. Studia o dialektyce marksistowskiej, przeł. M. J. Siemek, Warszawa 1988, s. 101, 105. ↩︎. W rzeczywistości mogą tego dokonać jedynie ludzie głęboko uwikłani w kapitalistyczne relacje produkcji – zarazem zaś ożywieni pragnieniem wyzwolenia. Lukácsowi chodziło o proletariuszy, ale jego zasada jest uniwersalna i na kolejnych etapach dziejowych może dotyczyć kolejnych klas uniwersalnych. Dzisiaj dotyczy drobnomieszczan. Poza kapitalizm? Koniecznie z nowymi gadżetami i modystkami – w formacie luksusowym. I daleko od Reims!
Tomasz Kozak – filozof późnej nowoczesności, artysta wizualny. W kontrze do dominujących tendencji prawicowych często pozuje na marksistę z nożem w zębach. Autor książek: Wytępić te wszystkie bestie? (2010), Akteon. Pornografia późnej polskości (2012), Poroseidy. Fenomenologia kultury trawersującej (2017). W latach 2022–2023 opublikował cykl esejów oraz felietonów polityczno-filozoficznych na łamach „Krytyki Politycznej”. Aktualnie pracuje nad książką inspirowaną zaproponowanym przez Marka Fishera pojęciem libertariańskiego komunizmu.
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Marta Nadolle, Patryk Różycki