Nowoczesność umierająca na zawał*. O zakopiańskiej plastyce.
Kicz, atakująca ze wszystkich stron tandeta, wątpliwej jakości pamiątki i krzykliwe reklamy, gość przebrany za kufel piwa, zawodzący śpiewacy w ludowych strojach, góralska orkiestra, woń tłuszczu przemieszana ze swądem dymu i przelewający się ze wszystkich stron tłum. Po Zakopanem nie spaceruje się łatwo. A przecież mowa o zimowej stolicy Tatr, enklawie artystów, pępku świata nie tylko w mniemaniu Rafała Malczewskiego, ale też Stanisława Witkiewicza, Witkacego, Axentowicza, czy braci Pronaszków. I chociaż Zakopane do dziś żyje tą legendą, ba, a nawet żyje właśnie z niej, to samo miasto jest dużo bardziej złożoną tkanką, wielowarstwową strukturą, przestrzenią, która wbrew wszystkiemu, w myśl idei Roberta Smithsona, pozwala się czytać jak wystawa, ekspozycja emancypowana poprzez urbanistyczną grę znaczeń.
„Bo dobrze jest pamiętać, że Zakopane to nie tylko zakopiańszczyzna, oraz, że Witkiewiczów było dwóch” – pisał we wstępie do katalogu Marcowego w 1958 roku Andrzej Jakimowicz. I rzeczywiście, choć Zakopane i nowoczesność zdają się być jedynie zabawną zbitką słów, to idiom modernizmu, przefiltrowany przez regionalną tradycję i górskie powietrze, kuriozalne sprzężenie nowoczesności z trącącą myszką zakopiańszczyzną, nie tylko tu zaistniało, ale ma też ono swoje etyczne i estetyczne konsekwencje.
Dom Turysty. Budynek, który jeszcze do niedawna mógł się pochwalić największym w Europie dachem gontowym. Zaprojektowany przez Tadeusza Brzozę i Zbigniewa Kupca, oddany do użytku w 1958 roku to jedno z najważniejszych miejsc na mapie zakopiańskiej nowoczesności. Mowa tu nie tylko o oryginalnej bryle, łączącej regionalizm z funkcjonalizmem, wnętrzach projektowanych przez Brzozowskich, Górskich i Fajkoszy, ale też o zapisanych wewnątrz murów historiach, wystawach galerii Pegaz, konfrontacjach kabaretu Zaskroniec, rozmowach przy kawie w działającym tu kiedyś MPiK-u i dancingach, na których oprócz przyjezdnych bywała cała artystyczna śmietanka Zakopanego. Przestrzeń wypełniona nigdy nie opadającymi oparami papierosowego dymu. Dyskusje o sztuce i nie tylko. Spotkania, wykłady, pokazy slajdów. Nad wódą piękną i czystą, jak zwykł mawiać Hasior.
Dziś mieści się tutaj luksusowy Hotel Aries. Większość dawnego wyposażenia zniknęła. Filary z subtelną ceramiką Barbary Gawdzik-Brzozowskiej wmurowano w ściany butików, podobnie jak mozaikową kolumnę Fajkoszy ze szkliwionymi na niebiesko płaskorzeźbami, rzeźbiarską i dość tradycyjną w formie oprawę kominka z górującą głową barana, wykonaną przez uczniów Liceum Kenara pod kierunkiem Hasiora, wkomponowano w wystrój nowej restauracji, a freski autorstwa Brzozowskiego we wnętrza hotelowych apartamentów. Malowaną mapę przez lata witającą przyjezdnych, zniesiono do piwnic. Co z resztą? Podobno tak żyrandole Fajkoszy z zabawnymi kogucikami, rzeźbiony plafon Kenara i ten malowany przez Gawdzik-Brzozowską, jak i krata z owieczkami autorstwa Górskiej złożone zostały gdzieś w magazynach Szkoły Kenara. Gdzie dokładnie, nikt nie wie.
„Tok myślenia i motywacje były proste. Zakopane, silny ośrodek plastyczny o wieloletniej tradycji musi mieć możliwość eksponowania swojego artystycznego dorobku. Nie tylko czysto lokalnego jednak. Nawiązanie kontaktu z twórcami z całej Polski, wytworzy atmosferę zdrowego fermentu, da możliwość konfrontacji najrozmaitszych poszukiwań i rozwiązań. Wyzwoli Zakopane od groźby prowincjonalizmu i źle pojętego tradycjonalizmu” – pisali w 1964 roku Brzozowscy, Hasior, Walochowie, Fajkoszowie, Rząsa i Pecuch, artyści którzy przez ponad dziesięć lat (od 1963 do 77) działalności galerii Pegaz zorganizowali w niewielkim aneksie Domu Turysty kilkadziesiąt wystaw, pokazując prace takich artystów jak Panek, Stajuda, Mianowski, Gielniak, Pietsch i Ryszka, a tym samym gromadząc ogromną kolekcję sztuki współczesnej, liczącą ponad 140 dzieł. Zasada była prosta, za możliwość wystawienia swoich prac, nocleg w szkolnym internacie i miskę ciepłej zupy, artyści zostawiali galerii jedną ze swoich prac w darowiźnie. Bez wyjątków. Nawet wtedy, gdy swoją wystawę w Pegazie miał młodziutki Nowosielski, któremu już na wernisażu skradziono jeden z jego obrazów. A wszystko zaczęło się od egzotyzującej rzeźby Nefretete Rząsy. Na próżno. Mimo, że jeszcze w 1977 roku snuto plany wybudowania dla Pegaza małej galerii, a potem stworzenia Parku Rzeźby, kolekcja nie miała szczęścia i po rozwiązaniu Pegaza trafiła do magazynów. Nie tylko nie doczekała się stałego miejsca ekspozycji, o czym marzyli jej pomysłodawcy, ale też nigdy nie została zaprezentowana szerszej publiczności.
W pobliżu Domu Turysty zobaczyć można jeszcze rzeźby. Inspirowany sztuką ludową pomnik Ratownikom Górskim Hasiora (1961) i Bacę Henryka Burzca (1974). Rzeźbę, która wraz z zachowanymi na fasadzie abstrakcyjno-morficznymi reliefami stanowi część rzeźbiarskiej dekoracji Hotelu Gazda (spółdzielnia Gromada) i którą jeszcze w latach 90. zasłonięto drewnianą przybudówką, hotelową restauracją. Trochę lepszy los spotkał inne realizacje Burzca, m.in. Orbity swego czasu nazywane „uchem naczelnika”, dlatego, że ulokowane tuż przy Urzędzie Miasta, ekspresyjną płaskorzeźbę Pegaz zdobiącą fasadę tegoż oraz żelbetonowe rzeźby, w tym Kosmonautkę, Taniec góralski i Rodzinę stojące przy jego dawnym domu, budynku projektu Witkiewicza, który wcześniej pełnił funkcję letniej pracowni Teodora Axentowicza. A gorszy, obecnie zasłoniętą, kolorową mozaikę przedstawiającą mapę Polski, którą do lat 90. można było oglądać na budynku poczty.
Równie interesującą historię jak Dom Turysty ma usytuowana naprzeciwko Hotelu Gazda kamienica Trzaski. Budynek, który po wojnie został zakupiony przez Orbis i na ich zlecenie rozbudowany przez Stefana Żychonia skrywa w sobie wnętrza restauracji „Murowana Piwnica” i coctail-baru, kawiarni kontynuującej tradycję Cukierni Zakopiańskiej. Jeszcze do niedawna działało tu KFC, a dziś największy w Polsce salon Reserved. I właśnie pośród wieszaków z modnymi ubraniami odnaleźć można figuralne, poddane dekoracyjnym rygorom mozaiki o tatrzańskiej tematyce autorstwa Zofii Kowalskiej i Jana Sokołowskiego, drewniane drzwi i kamiennego niedźwiedzia o mocno wydłużonych proporcjach Antoniego Kenara, kasetonowy sufit i ozdobne kraty Anny Górskiej z podwieszonymi żyrandolami z pracowni Grześkiewiczów, fryzy Ludomira Ślendzińskiego i wreszcie, zasłonięte kratami na których zawieszono torebki, szaliki i buty, malowidła Tadeusza Brzozowskiego. Nowozakopiańskie. Nowatorskie w formie, ale w temacie ciągle jeszcze ciążące ku zakopiańskości. Nota bene, podobnie jak płaskorzeźba z harnasiami, autorstwa Kazimierza Fajkosza, zdobiąca znajdujący się nieopodal Bar Grota, skrzydło zakopiańskiego wieżowca DH Granit projektowanego przez Annę Górską w połowie lat 60..
Podobno jeszcze przed wojną Kornel Makuszyński po zawodach narciarskich częstował dzieci ciastkami z Cukierni Zakopiańskiej, a sam Trzaska w zamian za „trochę sztuki” pożyczał Witkiewiczowi pieniądze. W restauracji można było zjeść czarny kawior na szampanie, a w kawiarni zamówić nie tylko ciastko, ale i piosenkę. U starego pianisty Orlanda, który nie przygrywał, a koncertował, jak zaznaczają pamiętający go jeszcze Zakopiańczycy. Do jego pamiątkowej księgi, wpisali się podobno wszyscy najznamienitsi artyści doby PRL.
Idąc dalej, wchodząc w głąb Zakopanego więcej zobaczyć można pojedynczych eksponatów niż kolektywnych realizacji. Kierując się w górę Krupówek, widzimy m.in. kamienicę, w której kiedyś mieściła się popularna „Dziurka” do lat 80. zdobiona polichromią Sokołowskiego i Kawiarnię Europejską z częściowo zachowanym wnętrzem z lat 70., gdzie ciągle jeszcze można podziwiać witraże zaprojektowane przez Ewę Fajkosz (w Zakopanem mawia się, że powietrze dobre jest dlatego, że okna w Europejskiej są nieotwieralne) i cepeliowskie kilimy ujawniające świetne wyczucie koloru, z lekko już sfatygowanymi owcami. Legenda głosi, że właśnie tutaj Pimek Fedorowicz, zamawiał małą, czarną… i z zielonymi oczami.. A naprzeciwko Morskie Oko zdobione oryginalnym neonem z początku lat 70.. Dyskoteka w najgorszym znaczeniu tego słowa, a zarazem budynek o długiej tradycji sięgającej czasów fin de siecle. Kiedyś w tej samej piwnicy, w latach 50′ przez krótki okres działał artystyczny klub zainicjowany przez Tadeusza Brzozowskiego – później zresztą artysta próbował wskrzesić tę ideę w prowadzonej wspólnie z żoną galerii w willi „Wichura” na Antałówce, a potem w bloku na alei 3 maja, gdzie podobno do dziś przechowywane są jego obrazy.
I kolejna, obecnie już zamknięta, dyskoteka. „Wierchy”, w których mieści się Muzeum Figur Woskowych, odstraszające mocno postmodernistyczną wystawą ze srebrnymi manekinami. Podobnie jak charakterystyczne, obłożone kamieniem rzecznym, bary FIS i pod Smrekami oraz hala Centralnego Ośrodka Sportowego z dwukrzywiznowym siodłowym dachem nawiązującym do linii górskiego krajobrazu, Wierchy projektowane przez Jerzego Dajewskiego z wnętrzami autorstwa Teresy Lisowskiej-Gawłowskie są jednym z nielicznych przykładów architektury fisowskiej, związanej z Mistrzostwami Świata Federacji Narciarskiej w 1962 roku. Na bocznej fasadzie Wierchów od strony ulicy Tetmajera oglądać można uwodzącą bezpretensjonalnością, abstrakcyjno-geometryczną mozaikę z motywem kota i ryby projektowaną przez Barbarę Gawdzik Brzozowską. To zresztą nie był jej jedyny flirt z FIS-em, na wciąż trwającej wystawie „Po niebie został tylko księżyc” w Galerii Hasiora pokazano projekty jej murali utrzymanych w ilustracyjnym stylu, pierwotnie przeznaczonych do Hotelu Zakopane, bazy noclegowej COS-u.
I wreszcie Watra, góralski dancing. Wybudowana w dwudziestoleciu międzywojennym przez małżeństwo Dimerów dla Jędrzeja Stopki Borowego i zmodernizowana w latach 60′, jeszcze do niedawna mogła się pochwalić malowanymi przez Ewę Fajkosz oknami i witrażem Kazimierza Fajkosza. Po pożarze w 2014 roku, ostał się tylko witraż – tańczący harnasie kształtowani rytmem hipnotycznie wijącej się linii, wbudowani w klubową scenę nowej Watry. Malowidła na szkle Fajkosz zachowały się za to w „Rzemieślniku”. Tu na czwartym piętrze hotelu Diamond’s Rzemieślnik, ciągle pamiętającego lata 70′, czas swojej świetności, podziwiać można ogromne przeszklenie w odcieniach czerwieni i fioletów z motywem ptaków o ostro zakończonych dziobach, i o czym niewielu wie, drugą wersję Podhala Hasiora. Ta pierwsza z lat 60′ miała formę asamblażu i obecnie znajdują się w rękach prywatnego kolekcjonera z USA, druga w formie mozaiki z rzecznego kamienia, z rozmachem przemalowana fluorescencyjnymi farbami w latach 90′, ma się w Rzemieślniku wcale nieźle. I piszę to nie bez ironii. Na jednej ścianie ujęte w prostokątną ramę owce, na drugiej wiolinowy klucz ze wznoszącą się ku górze pięcioliną, motywy uwydatniające fakturowość, materię i walor kamienia, spowite w ciepłej poświacie quasi-witrażu, przyciągają spojrzenie przede wszystkim jarmarczną estetyką, drażniącym oko neonowym kiermaszem i złotą tabliczką z nazwiskiem Hasiora.
Ale to nie wszystko. Jest jeszcze cmentarz na Pęksowym Brzyzku z niskim murkiem, w który w latach 50. wkomponowano kilkanaście rzeźb uczniów z Liceum Plastycznego i z nagrobkami m.in. Rząsy, Kenara, Hasiora, Stryjeńskiego, czy Witkiewicza, gdzie każdy z nich stanowi osobne dzieło sztuki, legendarna Szkoła Kenara z całym jej artystycznym nadbagażem, budynek i wspomnienie Szkoły Koronkarskiej zmodernizowanej przez Marię Bujakową, która o koronce pisała: Nie żyje z nami – wegetuje tylko. Do życia zaś powołać ją może zupełne przewartościowanie… Radykalnie i całkowicie zacząć trzeba od początku, sklepik Fajkoszy, gdzie swoją drewnianą, surową biżuterię sprzedawała Krystyna Tołłoczko-Różyska, kamienne kosze na śmieci w kształcie misiów z oczami szkliwionymi na zielono, które w latach 60. zaprojektował Fajkosz i szereg wartych chociażby wzmianki galerii autorskich. Hasiora, Walocha, Rząsy i Kenara.
O Zakopanem krąży i krążyło wiele mitów. Niekoniecznie prawdziwych. Czasem wystarczy po prostu przejść się po mieście i zanurzyć w góralskim disneylandzie. Oddychać duszną prowincjonalnością tego miejsca, zachłystywać się się nie tylko jego historią, ale wszystkim tym, co wokół, otoczeniem. Trochę tak jak to czynił Hasior w swoich Notatnikach Fotograficznych, reklamy i przydrożne szyldy nazywając poezją przydrożną, ogrodowe krasnale sztuką plebejską, a sztukę, sztuką. Bo nie chodzi o to, żeby wiedzieć miejsca, ale żeby widzieć je i zobaczyć inaczej. Jak to patetycznie ujął Proust, prawdziwa podróż odkrywcza nie polega na szukaniu nowych lądów, lecz na nowym spojrzeniu, zamoczonej w herbacie magdalence cioci Leoni. Albo bloku czekoladowym z Cukierni Dańca, jedzonym chyłkiem w Romie, zakopiańskiej knajpie, gdzie na zabawach grywała cygańska kapela, do której nieraz dołączał się Komeda.
Dawno i nieprawda. Przynajmniej takie można teraz odnieść wrażenie. Ściany spękane, rdzewieją ze złocenia, jak pisał Konwicki.
* cytat z Małej Apokalipsy Tadeusza Konwickiego