Narrator z kwadratową głową. O twórczości Przemysława Piniaka
Przemysław Piniak jest postacią literacką stworzoną przez Przemysława Piniaka. Jest także pisarzem, który opisuje swoje obrazy, malarzem ilustrującym własne teksty, lektorem, który owe teksty czyta, twórcą kostiumów, w które się przebiera i masek, za którymi kryje twarz. Wystawy buduje jak scenografie do performansów, zaś jego performansy balansują na granicy teatralnych monodramów. Dodajmy, że Piniak potrafi channelingować demony, a parę miesięcy temu, w Poznaniu, był nawet gołębiem. Mówimy zatem o twórcy, który dysponuje bogatym arsenałem różnorodnych środków i nie waha się ich używać do przedstawienia swojej historii.
Jej kolejny rozdział Piniak zaprezentował wraz z galerią Łęctwo w ramach WGW na wystawie Oczy ze środka głowy. W kontekście weekendu galeryjnego Piniak pozycjonował się w seksownej i zarazem ryzykownej roli (znanego) outsidera. Do Warszawy przyjechał z galerią z Poznania, która jest (jeszcze dość) młoda i na tle tłustych kotów oraz kocic stołecznego rynku sztuki. Łęctwo może zgłaszać pretensje nie tylko do świeżości, ale również do gotowości wychodzenia poza ramy sztuki mieszczańskiej i podejmowania ryzyka, czego wyrazem jest choćby pokazywanie Piniaka na WGW. Artysta wpisuje się, ale zarazem i nie wpisuje w poetykę tej imprezy. Wpisuje o tyle, że jest twórcą queerowym, a najciekawsze rzeczy na scenie artystycznej wciąż dzieją się w orbicie kultury queer. Do tego na imprezie, która w ostatnich sezonach coraz bardziej przypomina festiwal malarstwa à la Bielska Jesień, także i Piniak pokazał malarstwo. Wprawdzie tylko jeden obraz, ale za to tak ogromny, że gdyby go dalej rozbudowywać, stałby się panoramą. W podobną stronę, przynajmniej jeżeli chodzi o monumentalne wymiary prac malarskich oraz ich scenograficzny charakter, poszedł zresztą w tym roku na WGW także Mikołaj Sobczak, który razem z Dominiką Kowynią pod szyldem Polana Institute wystawiał się na scenie Nowego Teatru. Jesteśmy wciąż w fazie wzrostu: rośnie rynek, ceny i formaty. More is more!
Zarazem Piniak w poetykę WGW się nie wpisuje, co w kontekście grzecznego tonu, który w ostatnich sezonach dominuje na tej imprezie, należy zresztą brać za komplement. Weekend galeryjny ewoluuje w stronę wydarzenia premium. Etap bycia poor but sexy ten projekt ma już generalnie za sobą; teraz to już bardziej świat drogich hoteli, dobrych ciuchów i designerskich mebli; elegancka klientela wymaga eleganckiej sztuki podanej na tacy dobrej jakości.
Piniak nie tworzy sztuki w standardzie premium. Przede wszystkim dalekie od tego standardu jest uniwersum, w którym artysta osadza swoje narracje. Weźmy choćby literacko-malarsko-przestrzenną instalację Klepisko, którą pokazywał w 2021 roku na wystawie Nagi nerw w BWA Wrocław. Centrum przyziemnego (jak sam tytuł wskazuje) świata przedstawionego w tej pracy była metaforyczna Żabka. Taka jest właśnie rzeczywistość Piniaka: jeździ się w niej tramwajem od Żabki do Biedronki, kupuje na promocji, je się junk food i popija napojem gazowanym z plastikowej butelki; tymczasem w domu szafa trzeszczy od zbyt dużej ilości ciuchów przyniesionych z second handu, a internet dostarcza ciągle zbyt wiele bodźców, których ilość jest odwrotnie proporcjonalna do sensowności.
To zwykły świat, wiecznie rozkopany, bo trwają w nim ciągle jakiś samorządowe inwestycje, których końca nie widać. Świat z bąbelkami, z cukrem, zalatujący polo-kababem z budki na rogu, doprawiony konserwantem, podkolorowany sztucznym barwnikiem. Żyją w nim miliony z nas, ale oczywiście mało kto go zauważa, bo mimo pstrokacizny jest przeźroczysty – jak to codzienność. Piniak należy do wyjątków; widzi dzień powszedni i to w wysokiej rozdzielczości, a także świetnie słyszy jego brzmienie. Ma wyostrzony słuch na język potoczny. Punktem wyjścia jego realizacji są często formy literackie, opowiadania i strumienie świadomości, w które artysta wplata zasłyszane na ulicy, w dyskoncie i środkach komunikacji frazy; przemawia cudzymi głosami, celebruje błędy językowe i kolokwializmy wydobywając ich poetyckie potencjały i dwuznaczności. Ta proza jest krewniaczką pisania Doroty Masłowskiej, ale gdyby dokładnie przeanalizować DNA tekstów Piniaka, doszukalibyśmy się wspólnych genów z Mironem Białoszewskim, a nawet z Wojciechem Bąkowskim.
Wizualność Piniaka jest ściśle związana z jego tekstami, nierzadko wprost z nich wyrasta; obrazy nakreślone słowami zyskują widzialną postać. Jako podwójny absolwent malarstwa (najpierw Szczecin, potem Poznań), maluje, ale jest to malarstwo w rozszerzonym polu: towarzyszy mu szycie, tkanina, asamblaż, obiekt, rzeźba, kostium – wszystkie chwyty są tu dozwolone i już za chwilę obrazy zmieniają się w instalacje lub performans. Substancja wizualna Pianiaka jest podobnej natury, co tworzywo, z którego lepi teksty: artysta pozostaje wierny materii powszedniości, wyczarowując swoje światy z kolorowych szmat, plastikowych butelek, przedmiotów codziennego użytku i innych surowców wtórnych.
Piniak widzi dzień powszedni i to w wysokiej rozdzielczości, a także świetnie słyszy jego brzmienie. Ma wyostrzony słuch na język potoczny.
Jako literat, Piniak chętnie posługuje się groteską, co bynajmniej nie odbiera jego prozie realizmu; to raczej rzeczywistość, dokładnie zobaczona, uważnie podsłuchana i precyzyjnie opisana, ujawnia swoje groteskowe oblicze. W pracach wizualnych szczerzy się ono do publiczności pełną gębą. Biorąc pod uwagę, że mamy do czynienia z artystą-narratorem, nie dziwi, że obrazowanie Piniaka rezonuje z komiksem, kreskówką i memem. Artysta uwielbia powoływać do życia postaci; powierzchnie obrazów i przestrzenie instalacji zaludnia człekopodobnymi figurami. Trudno stwierdzić, czy to bardziej ludzie czy potwory. Niewykluczone, że gdyby Hieronim Bosch miał okazję tworzyć gdzieś między dyskontem a jakimś warszawskim czy poznańskim rozkopanym rondem, jednocześnie cały czas neurotycznie zaglądając w telefon, roztoczyłby wizje podobne do tych, które proponuje Piniak.
Wychodząc od tekstu, Piniak okrężną drogą, poprzez sztuki wizualne, wraca do niego – w tym sensie, że jego wystawy i projekty ostatecznie spełniają się jako rodzaj sceny, przestrzeni, w której wybrzmieć mają literackie narracje. Najlepiej brzmią zaś w autorskim wykonaniu – Piniaka dobrze się czyta, lecz jeszcze lepiej się go słucha. Artysta nagrywa swoje opowiadania w formie audiobooków, a także wykonuje je na żywo. Wciela się przy tym w różne role (zwłaszcza własną, ale nie tylko), przywdziewa kostiumy, które są w gruncie rzeczy kolejnymi obrazami i instalacjami, tyle że takimi, które artysta może na siebie założyć. Teatralizacja, maskarada, burleska i drag należą do integralnych elementów jego poetyki.
Piniak, używający różnorodnych środków do budowania prac, które w swoim barwnym chaosie okazują się w ostatecznym rozrachunku przewrotnie bardzo spójne, jawi się jako człowiek-orkiestra. Można by mówić wręcz o artyście totalnym, gdyby queerowy dyskurs Piniaka niejako automatycznie nie dekonstruował tego typu patriarchalnych, wagnerowskich figur. Przy tym, choć jest widoczny na scenie artystycznej od stosunkowo niedawna, od razu pojawił się na niej w obecnej postaci – jako twórca kompletny.
W 2018 roku Piniak dostaje wyróżnienie w konkursie Młode Wilki za wideoperformans Pylnice P. Wcześniej w świecie sztuk wizualnych mało kto o nim słyszał, ale od tego momentu, robi wystawę za wystawą, performuje, bierze udział w ostatniej (i niesławnej) wystawie finalistek Artystycznej Podróży Hestii, wiąże się z poznańskim Łęctwem. W 2019 roku kończy naukę na Akademii Sztuki w Szczecinie i na dwa następne lata przenosi się do Poznania na UAP. Formalnie rzecz biorąc sporą część dotychczasowej kariery rozwijał jako student, ale nie jest typowym debiutantem. W „poprzednim życiu” studiował wzornictwo na warszawskiej ASP, potem był związany z branżą modową, projektował dizajnerskie buty. Zwrot ku malarstwu, nauka w Szczecinie i Poznaniu, zaangażowanie się w obecność w artworldzie, to pakiet decyzji, które Piniak podjął pod koniec zeszłej dekady, mając już niemały bagaż doświadczeń i pewną historię do opowiedzenia.
Piniak, używający różnorodnych środków do budowania prac, które w swoim barwnym chaosie okazują się w ostatecznym rozrachunku przewrotnie bardzo spójne, jawi się jako człowiek-orkiestra. Można by mówić wręcz o artyście totalnym, gdyby queerowy dyskurs Piniaka niejako automatycznie nie dekonstruował tego typu patriarchalnych, wagnerowskich figur.
Bohaterem tej historii jest oczywiście sam Piniak, najważniejsza postać spośród dramatis personae sztuki Piniaka. Nie inaczej było na Oczach ze środka głowy, które artysta pokazał na WGW. Na wystawę złożył się tylko jeden obraz, ale za to szeroki na dobre dziesięć metrów i zakrzywiający się w zaczątek malarskiej panoramy. Tej kompozycji, gęsto wypełnionej postaciami i tekstami, nie sposób było obejrzeć obejmując ją jednym spojrzeniem; trzeba było oglądać z bliska, studiować kolejne sceny przedstawienia idąc wzdłuż obrazu-ściany. A kiedy doszło się do końca, należało przejść na drugą stronę i iść znowu, tym razem oglądając rewers, na którym namalowana została dalsza część opowieści.
Sposób prowadzenia narracji, gęstej od krótkich tekstów, miał charakter komiksowy; ekspresja kazała myśleć nie tyle o panoramie, która historycznie była przecież najbardziej spektakularnym formatem i kwintesencją malarstwa akademickiego, lecz raczej o współczesnym ekwiwalencie naskalnego malowidła. Całości dopełniał voice over – nagranie głosu Piniaka odczytującego opowiadanie Warszawa Chmuroczy (którego tekst dostępny był na miejscu również w formie wydruku). A może należałoby powiedzieć, że to raczej obraz dopełniał opowiadanie? Malowidło, które na pierwszy rzut oka wydawało się zbiorem hermetycznych alegorii, wyrwanych z kontekstu scen i groteskowych postaci o trudnych do określenia rolach, dopiero w świetle tekstu stawało się jasne.
“Jeżeli kiedykolwiek na mnie spojrzałaś, będziesz sądzona za to, co pomyślałaś” – oto jedno z kluczowych zdań wystawy, które pojawia się zarówno w opowiadaniu, jak i na obrazie. Oczy ze środka głowy to rzecz o spojrzeniach: tych, które spoczywają na protagoniście, Piniaku, osobie queerowej, chodzącym wyzwaniu rzuconym heteronormie, potencjalnym obiekcie niechęci, drwin i przemocy, a także o tych spojrzeniach, którymi Piniak odwzajemnia się patrzącemu na niego społeczeństwu.
„Kiedy lampią się na ciebie i wiesz, że jesteś w śmiesznym, według nich, jak na polskie heteryckie standardy – kapelutku. Taka para lampiła się na mnie – pisze Piniak – w tramwaju, więc i ja zacząłem się na nich lampić 5 min bez przerwy. Widziałem tylko jak jedno pyta drugie, czy cały czas się gapię. Nie wiedzieli, co zrobić. Udało mi się ich zszejmingować. Ale to przypadek dosłownie. Póki co raz na całe życie mi się udało tak się wziąć w sobie i kogoś pokonać. Czyli to jednak jest pojedynek, w którym bezkarnie wygrywają oni, ich spojrzenia”.
Piniak operuje językiem z kunsztem, ale i z lubością posługuje się mowąa potoczną, w której tak często się go atakuje, obraża, poniża. Nie jest zatem „czułym narratorem” – jest narratorem pasywno-agresywnym.
Do narracji Piniaka wkradają się gombrowiczowskie akcenty, a także paranoja. Piniak rzuca się w oczy; wszyscy na niego patrzą i wszyscy oceniają. „Następnego ranka czas na wizytę w żabce. To przynajmniej zmusza cię do spaceru wokół twojego sektora. Przed żabką spod byka patrzy na ciebie osoba, która wyszła na fajkę. I już na dzień dobry wiesz, że pomyślała o tobie, że idzie taki zbyt kolorowy łachmaniarz. Kurtka jak u heteryka, ale widać, że coś z nim nie tak. Może nawet przystojny, ale widać, że gej, ten wąsik i farbowane włosy. Teraz musisz kupić coś na ból głowy, co najtańsze. Nurofen. Do tego jakaś cola. Stajesz przed półką pełną szotów energetycznych, usprawniających «wypij po imprezie i działaj», «wypij przed imprezą i działaj do rana». Pewnie. Jeszcze bardziej nafaszerujcie wszystkich, żeby jeszcze dobitniej mnie oceniali”.
W tekście i performansie, czy raczej należałoby powiedzieć, performatywnym monodramie Demony: queerowy egzorcyzm, który wiosną 2022 roku zaprezentowany został na wystawie indywidualnej w Nowym Złotym we Wrocławiu, a później na wystawie zbiorowej Homesick demon w poznańskiej galerii Pani Domu, artysta wywoływał prześladujące go duchy; Demon Prawdziwego Faceta, Demon Małych Kłamstewek, Demon Niebieskiego Długopisu, Demon Sieczki w Głowie, Demon Pizzy Parmigiany czy Demon Screenshotów i Dyskontów – to tylko niektóre z nich. Do najpotężniejszych należy oczywiście Demon Lęków. „Stworzyłam idealny system. Coś jak plecaki z ikei, ale kombinezon” – mówi podczas egzorcyzmowania tego ducha Piniak, który w tej narracji jest Piniakową. „Przy dupie nosiłam power banka, a pod klatką na brzuchu miałam kieszonkę na telefon. Tak mi napromieniowało organy, że nabawiłam się neurosceptozy paranormalnej. Mam straszny wytrzeszcz. I zaciskam zęby. Nie wiem jaki grymas mam, bo nie patrzę. Znowu muszę kupić szybką ładowarkę i ściągnąć ten kombinezon grozy. A kiedyś szczytem techniki był parasol zakładany na głowę”.
W Oczach ze środka głowy demony zostają zastąpione przez potwory. To kolejny wymiar wystawy: jest ona ilustrowanym bestiariuszem. Ekspedientka z Żabki. Pasażer z tramwaju. Wspomnienia z przeszłości. Spocony knur. Wielki łysol. Facet w gaciach czerwonych jak dupa pawiana. Kraby z Lidla. Wszystko przybiera monstrualną postać, nawet potworne mole, które próbują Piniaka, osobę wyautowaną, wciągnąć z powrotem do szafy. „Droga instancjo. Kiedy w wieku 12 lat wchodziłem do szafy, nie sądziłem, że po wyjściu moja głowa i dupa na zawsze pozostaną kwadratowe. Ledwie nauczyłem się z tym żyć, a już odbywa się na mnie molowy sąd. Rozpoczyna się proces za spojrzenia”.
Do narracji Piniaka wkradają się gombrowiczowskie akcenty, a także paranoja. Piniak rzuca się w oczy; wszyscy na niego patrzą i wszyscy oceniają.
Piniak jest w tej rozprawie oskarżonym (o wąsik, o farbowane włosy, o niedostosowanie się do normy), ale zarazem oskarża. Z rzeczywistością łączy go ambiwalentna relacja; kocha ją opisywać i przedstawiać i jednocześnie się w niej nie mieści, jest z niej permanentnie wykluczany. Podobnie jest z językiem – Piniak operuje nim z kunsztem, ale i z lubością posługuje się mową potoczną, w której tak często się go atakuje, obraża, poniża. Nie jest zatem „czułym narratorem” – jest narratorem pasywno-agresywnym. Protagonista, którego powołuje do życia w literacko-wizualnych przestrzeniach swojej sztuki, zmaga się z traumą, boi się odebrać telefon, jest dręczony obsesją: co inni o nim myślą. Ale przecież i on myśli o innych – i swoje myśli spisuje, tekst zmienia w obraz, obraz w scenografie do odgrywania tragikomicznych dramatów codzienności, w których wszelkie podobieństwo do osób i zdarzeń jest zamierzone i nieprzypadkowe, choć niekoniecznie dosłowne. I zakończenia tych historii nie muszą być identyczne z wydarzającymi się w życiu, w którym górą zawsze jest większość. Przeciwnie, jeżeli Piniak przedstawia sam siebie jako osobę w najlepszym razie tolerowaną (choć często nie może liczyć nawet na takie minimum), na marginesach heteroświata, to w świecie, który sam kreuje, role się odwracają, a nerwice i lęki podlegają rafinacji i są przerabiane na paliwo zasilające artystyczne maszyny narracyjne. Twórczość Piniaka, czerpiąc żywotne soki z rzeczywistości, jednocześnie ma moc przekraczania jej uwarunkowań. Czy to pokaz triumfu transformacyjnej, emancypacyjnej mocy literatury i sztuki? W sumie tak, ale nie zapędzajmy się i poprzestańmy na tym, że to osobisty sukces Przemysława Piniaka, który potrafiąc opisać świat, jest zdolny jednocześnie go za pomocą artystycznych narzędzi osądzić i w konsekwencji zmienić.
Stach Szabłowski – krytyk sztuki, kurator i publicysta. Autor koncepcji kuratorskich kilkudziesięciu wystaw i projektów artystycznych. Publikuje w prasie głównego nurtu, w wydawnictwach branżowych i katalogach wystaw. Współpracuje m.in. z magazynem SZUM, Przekrojem, dwutygodnik.com. i miesięcznikiem Zwierciadło.
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Przemysław Piniak
- Wystawa
- Oczy ze środka głowy
- Miejsce
- Studio Bank
- Czas trwania
- 28.09-1.10.2023
- Osoba kuratorska
- Przemek Sowiński
- Strona internetowa
- www.lectwo.com