Nad naszą wsią przeleciał meteoryt. „Statek kosmiczny wielki na pół wsi” Bartosza i Tomasza Zaskórskich w Miejscu Projektów Zachęty
Groza jest prawdziwa. W filmie Goście wieczerzy pańskiej Ingmara Bergmana mieszkaniec cichej wioski rybackiej wyznaje pastorowi, że żyje w paraliżującym lęku przed atomową zagładą. Pastor, sam zmagający się z egzystencjalnym kryzysem, przyznaje się do bezradności wobec tego wyznania. Rybak wreszcie nie wytrzymuje napięcia i popełnia samobójstwo. Jest jakiś absurd w dotyku atomowej apokalipsy w scenografii, której większość niewiele pewnie zmieniła się od XIX wieku i której spokojna, surowa monotonia nie współgra z potworami nowoczesności. Szwedzcy rybacy toczący swój solenny, poczciwy żywot nie powinni bać się bomb. W takim miejscu wierzy się raczej, że „Pan Bóg będzie chyba osłaniał swą dłonią małe Bullerbyn”, jak mawiał dziadek Britty i Anny. A jednak spod warstwy codziennego bytu przebija podszewka trwogi. Dlaczego więc nie w Żytnie w powiecie radomszczańskim? Takie zdjęcie: na pierwszym planie widać co prawda łagodny spokój figury Matki Boskiej w czerni wiejskiej nocy. „Czegóż się bać, przecież siano pachnie snem” (Józef Czechowicz). Ale w ciemności już czają się dożynkowe świnki z balotów słomy, łypią na nas, i oto łagodność krajobrazu, niewinna wesołość przeobraża się w coś unheimlich. Groza płynąca z uświadomienia sobie, że żyjemy i jesteśmy ludźmi, trwoga, z którą jako częścią kondycji ludzkiej mierzyli się Kierkegaard i Heidegger, w Żytnie skrapla się jakby mocniej, ale jest tam grozą, z którą da się żyć, a nawet bywa na swój sposób wesoła.
Tomasz i Bartosz Zaskórscy, junior i senior – których wspólna wystawa Statek kosmiczny wielki na pół wsi otworzyła się w Miejscu Projektów Zachęty 24 września – nie są z Bergmanowskiego imaginarium, podobnie jak ich wieś zamieszkiwana przez kosmitów i krasnoludki. Raczej przypomina ono telewizję, w której co jakiś czas na skutek usterki pojawia się przebitka z równoległego wymiaru. Może to kreska Bartosza naprowadza mnie na takie skojarzenia jakby ze świata Davida Cronenberga – kto miał okazję zapoznać się z jego pracami, czy to rysunkowymi, czy rzeźbiarskimi, ten zna dobrze jego ulubione mutancie formy, hybrydy, rozrastające się plechy prowadzone precyzyjną kreską. William Burroughs na pewno by je docenił; sama wyobrażałam sobie mniej więcej tak kosmicznych agentów z „Nova Trilogy”. Bartosz Zaskórski to artysta bardzo zajęty i multimedialny, rysuje, tworzy gry komputerowe, dziwną muzykę elektroniczną i słuchowiska, teraz wydaje również komiksy (o Postapolsce, którą zainicjował już swoją pomysłową konceptualną kasetą dla Not Not Fun). Tomasz Zaskórski zaś to rzeźbiarz, ilustrator i nauczyciel, działający bardziej lokalnie, w Żytnie i okolicach. Ojciec i syn współpracowali już kilkakrotnie, na przykład przy wystawie Circle of life, order of death, gdzie ten pierwszy odpowiadał przede wszystkim za rzeźbiarskie konstrukcje. Wystawa w Zachęcie odsłania też oblicze Tomasza Zaskórskiego jako prankstera, który wykonał przekonującą figurę kosmity-szaraka i umieszczał go za oknem, albo utrzymywał z absolutną powagą przez długi czas, że w ogrodzie żyją krasnoludki, wywracając żartem przewidywalną konstrukcję rzeczywistości.
Groza płynąca z uświadomienia sobie, że żyjemy i jesteśmy ludźmi, trwoga, z którą jako częścią kondycji ludzkiej mierzyli się Kierkegaard i Heidegger, w Żytnie skrapla się jakby mocniej, ale jest tam grozą, z którą da się żyć, a nawet bywa na swój sposób wesoła.
To wystawa częściowo retrospektywna, i to bardzo: ponieważ jej osią jest i osobista, i twórcza relacja ojciec-syn, wiele obiektów to stare prace z Żytna, powstałe na prywatny użytek osobiste, domowe artefakty, takie, jak statek piratów, który w przypływie fascynacji Muminkami Bartosz przerobił na statek widmo. Rodzinny aspekt Statku kosmicznego ma w sobie coś odświeżającego, bo temat relacji rodziców i dzieci obfituje w pułapki, scylle psychoanalitycznych rozrachunków i charybdy hołdów, idealizacji, cukierkowej nostalgii. Tu kluczowe okazują się dwie kwestie: lęk i żart, a raczej ich osobliwe współistnienie. To wspólny, międzypokoleniowy idiom.
Rzeźby i asamblaże Tomasza należą bardziej do świata Przyjaciela wesołego diabła, ich groteskowe formy kojarzą się z ilustracją i rysunkiem satyrycznym lat 80. Przedstawiają klasyczne postacie kina fantastyki i grozy, wampiry, kosmitów, mumie. Wczesne prace Bartosza to już wyobraźnia ucyfrowiona, nasiąknięta grami komputerowymi, ale jest w nich też nieusuwalny idiom outsiderstwa, który rozpozna każdy, kto przeżył młodość wiejską czy małomiejską według tego scenariusza („15-latek natrafia w lokalnej bibliotece na Nagi Lunch albo przypadkiem ogląda w telewizji film Hardware). Najdobitniej zderzenie pokoleniowych estetyk i odniesień przejawia się we wspólnej, asamblażowej pracy ojca i syna, w której formalnie nieco Hasiorowska kompozycja lalki w zegarze z manometrem spotyka się z motywami z trylogii Illuminatus. W zegarze mieszka bogini niezgody Eris, a krytyczne punkty pomiaru wynoszą 23 (liczba, której symboliczne znaczenie przypisywał W.S. Burroughs i święta liczba dyskordianizmu) oraz 93 (liczba, której wyjątkowe znaczenie przypisywał Aleister Crowley, numerologicznie oznaczająca miłość – agape i wolę – thelema). Te symbole rozpozna od razu każdy dzieciak zaabsorbowany wszystkim, co niesamowite, i czytający Oko w piramidzie, w kieszonkowej, niedrogiej wersji z serii Kameleon.
Ten motyw uważam za bardzo interesujący, nie tylko dlatego, że rezonuje osobiście z moim własnym życiorysem, ale też dlatego, że zbyt słabo wybrzmiewa w polskiej kulturze, mniej, niż na to zasługuje. Statek kosmiczny czytam bowiem trochę szerzej, jak komunikatywny i solidny przewodnik po swojskim życiu popkultury. Piszę celowo „swojskim”, a nie „prowincjonalnym” czy „peryferyjnym”, bo nie widzę powodu, żeby umieszczać swoje miejscowości, w których czujemy się komfortowo i u siebie, na jakiejś dalekiej orbicie. Gdy mieszka się w małej miejscowości, łatwiej zbudować sobie prawdziwie osobną wyobraźnię, bo bywa się beneficjentem przypadku. Do dużych miast na bieżąco trafiają wszystkie najnowsze trendy, łatwiej znaleźć swoją grupę odniesienia, która narzuca swoje konformizmy, choćby i te undergroundowe. Tam, gdzie miewasz jedną bibliotekę (w Żytnie była też wypożyczalnia wideo), dwa kioski na krzyż i sklep z kasetami w starym pawilonie handlowym (jak, na przykład, w Kłobucku), to, co do nich trafia, bywa losowe. Znalazca takich artefaktów, książek, filmów, dowolnych przedmiotów interpretuje je po swojemu i układa w autorskie kombinacje, bo nie dostał żadnego memo o „właściwych” sposobach obchodzenia się z nimi, i zostaje outsiderem-mutantem obdarzonym potężną mocą widzenia rzeczy inaczej niż „należy”. To mój ulubiony rodzaj wyobraźni, i typowy również wśród ludzi, których spotykałam na różnych ścieżkach życia. Wielu takich oryginałów, niestety, nie wychodzi ze swoimi pasjami poza własny pokój czy garaż, nie mówiąc o kroku w bardziej sformalizowane obszary życia artystycznego.
Filmy grozy i pulpowa literatura to źródło wiedzy o tym, co najbardziej w danej chwili straszy: kryzys ekonomiczny, rozpad więzi społecznych, zimna wojna, nowe technologie – ale przebiera te obawy w konwencjonalne kostiumy duchów, demonów, opętanych zabójców.
Oczywiście zgromadzone na Statku kosmicznym eksponaty są zabawne, mają w sobie poetykę sklepu ze śmiesznymi rzeczami i eksplorują popkulturowe rejony wyobraźni: niskobudżetowe filmy science fiction, horrory z Phantom Press, komiksy przygodowe, czasopisma o zjawiskach nie z tej ziemi. Ale jak mawiał John Carpenter, reżyser Halloween, „horror to nie gatunek, lecz reakcja”. Filmy grozy i pulpowa literatura to źródło wiedzy o tym, co najbardziej w danej chwili straszy: kryzys ekonomiczny, rozpad więzi społecznych, zimna wojna, nowe technologie – ale przebiera te obawy w konwencjonalne kostiumy duchów, demonów, opętanych zabójców. Nie trzeba zresztą wcale bieżących zagrożeń, bo istnienie samo w sobie bywa dość przerażające. Ale żart, zwłaszcza ten wisielczy, to niezawodny sposób radzenia sobie z trwogą. Nie poznałam pana Tomasza, ale z opowieści i prac jawi mi się jako człowiek, którego szanowałby Viktor Frankl, twórca psychoterapii egzystencjalnej, to znaczy jako ktoś, kto we właściwych okolicznościach radziłby sobie z napięciem poprzez czyny. Kosmicznej skali katastrofa byłaby powodem nie do załamania się, a do zakasania rękawów. Dopóki jednak apokalipsa tylko czasami łypie, wystarczy humor. W końcu ktoś kiedyś powiedział mi, że w jednym z polskich etnolektów słowo „wesoły” oznaczało tyle, co „odporny na przeciwności losu”.
Olga Drenda — pisarka, tłumaczka, etnolożka i antropolożka kultury. Autorka m.in. książek Duchologia polska. Rzeczy i ludzie w latach transformacji, Wyroby. Pomysłowość wokół nas (Nagroda Literacka Gdynia 2018, nominacja do Paszportu Polityki) oraz Słowo humoru. Prowadzi stronę Duchologia poświęconą śladom codzienności lat 80. i 90.
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Bartosz Zaskórski, Tomasz Zaskórski
- Wystawa
- Statek kosmiczny wielki na pół wsi
- Miejsce
- Miejsce Projektów Zachęty, Warszawa
- Czas trwania
- 24.09–28.11.2021
- Osoba kuratorska
- Magda Kardasz
- Fotografie
- Anna Zagrodzka; dzięki uprzejmości MPZ
- Strona internetowa
- zacheta.art.pl
- Indeks
- Bartosz Zaskórski Olga Drenda