Na cmentarzu marksizmu
1.
„Ruszymy z posad bryłę świata…” Ten znany fragment wyklętego dzisiaj hymnu rewolucjonistów to jeden z ostatnich śladów determinacji i wiary przenikających niegdyś środowiska postępowe. Na przestrzeni wielu stuleci, bo już od zarania kapitalistycznej nowoczesności w wiekach XVI i XVII konfrontowały się one z siłami państwa oraz kapitału dążącymi do powstrzymania emancypacji i utrwalenia podporządkowania. Religijni radykałowie, zbuntowani chłopi, piraci, dezerterzy, sufrażystki, niewolnicy, spiskowcy, niedoszli królobójcy, miejski i wiejski proletariat oraz wiele innych grup walczyło o lepszy świat, w którego możliwość uparcie wierzyło pomimo wszystkich przeciwności losu i zabiegów władzy. A ta nie tylko bezwzględnie broniła status quo, ale robiła, co mogła, aby zdusić w zarodku wszelkie przejawy radykalnej wyobraźni.
Karol Marks w Przedmowie do Przyczynku do krytyki ekonomii politycznej twierdził, że „ludzkość stawia sobie zawsze takie zadania, które jest w stanie rozwiązać”[1], jednak historia karlejącego radykalizmu pokazuje raczej coś odwrotnego: możliwości walki o lepszy świat nigdy nie były tak duże jak dzisiaj, a ewentualne kary za bunt równie mało dotkliwe, tymczasem współczesne ruchy postępowe są tylko cieniem swojej przeszłości. W czasach, gdy nie istniały tanie linie lotnicze – a nawet żadne linie lotnicze – gdy pociągi nie jeździły szybciej niż 60 kilometrów na godzinę, gdy jedynym w miarę dostępnym środkiem indywidualnego transportu był osioł, przemierzenie Atlantyku zajmowało kilka tygodni, a największym osiągnięciem w dziedzinie telekomunikacji był zainaugurowany w 1858 roku transkontynentalny telegraf, ruch robotniczy powołał do życia swoją pierwszą Międzynarodówkę. Widmo komunizmu, na rzecz którego działała, przez kolejne stulecie nawiedzało światową burżuazję na jawie i w najbardziej dręczących koszmarach sennych. Dzisiaj, gdy nawet osobę zarabiającą płacę minimalną stać na dostęp do technologii pozwalających natychmiast komunikować się z dowolnymi zakątkami planety, języków obcych naucza się w szkołach publicznych, a podróżowanie stało się tańsze i łatwiejsze niż kiedykolwiek wcześniej, ruchy postępowe pogrążone są w marazmie i depresji, a okrzykiem: „Rewolucja!” można wywołać co najwyżej kpiny pewnych siebie kapitalistów oraz ich medialno-akademickiej gwardii.
W łańcuchu wewnętrznych sprzeczności kapitalizmu diagnozowanych przez Marksa są też słabsze ogniwa, a szczególnie problematyczne wydaje się przekonanie Marksa o immanentnie wbudowanej w proletariat tendencji do antykapitalistycznej, kolektywnej mobilizacji.
Dlaczego się tak stało? Marks ufundował swoje myślenie na temat dynamiki kapitalizmu na dialektyce jego wewnętrznych sprzeczności. Widział je w różnych obszarach funkcjonowania społeczeństw kapitalistycznych: burżuazja nie jest w stanie kontrolować żywioł.]ów społeczno-kulturowej zmiany przez nią samą wywołanych; to znana z Manifestu komunistycznego metafora czarnoksiężnika pokonanego przez żywioły, które sam powołał do istnienia – rynkowa rywalizacja kapitalistów sprawia, że stopa zysku asymptotycznie dąży do zera, co podważa dalszy sens kapitalistycznej produkcji, a wielki przemysł, skupiając ogromne masy robotnicze w fabrykach, sam stwarza warunki ich antykapitalistycznej organizacji. Wbrew temu, na co wskazują tyleż złośliwe, co mało trafne interpretacje, nie oznacza to bynajmniej żadnego determinizmu: nie jest tak, że zdaniem Marksa z kapitalizmu koniecznie musi samo wyłonić przez złego Hitlera. O wiele trafniejsza wydaje mi się opinia Wilhelma Reicha, która znalazła później twórczą kontynuację w koncepcji produktywnego pragnienia Gillesa Deleuze’a i Félixa Guattariego: masy chciały faszyzmu. Tak samo dzisiaj masy chcą ksenofobii i szowinizmu, a nazwą owego pragnienia jest „populizm”. Przy czym pragnienie jest, rzecz jasna, efektem społecznej i jak najbardziej materialistycznej produkcji; nie chodzi tu bynajmniej o jakąś złą „naturę ludzką” czy konieczny „autorytaryzm robotniczych mas”. W tym sensie populizm jest produktem neoliberalizmu. Jego rozwój sprawił, że wspólnotowość i solidarność zastąpione zostały indywidualizmem i egoizmem. W efekcie marksizm, który w XIX wieku był prawdziwy zarówno strukturalnie, jak i fenomenologicznie – to znaczy trafnie tłumaczył, co działo się z kapitalistycznymi społeczeństwami, oraz odpowiadał wewnętrznemu doświadczeniu wyzyskiwanych robotników – dzisiaj jest co prawda nadal prawdziwy strukturalnie, przestał jednak korespondować ze strukturą uczuć proletariatu w rozwiniętych krajach centrum: nie chcą one wcale rewolucji i wywłaszczenia bogatych, ale zamknięcia granic, otwarcia centrów handlowych i igrzysk w stylu Euro 2020.
2.
Tak wygląda mniej więcej krajobraz śmierci marksizmu, w który wpisuje się wystawa Goshki Macugi w Gdańskiej Galerii Miejskiej. Rozbite lustro witające widzów naprzeciw drzwi wejściowych do galerii (Rysunek nr 4. „Tor ruchu punktu” według K. Malewicza) dobrze oddaje owo rozproszenie i indywidualizację, które zastąpiły dawną jedność i solidarność ruchu robotniczego. Rozglądając się po pierwszej sali, gdzie umieszczono większość z 16 prac składających się na wystawę, najpierw można odnieść wrażenie, że artystka wpisuje się w popularną krytykę marksizmu jako autorytarnego prądu ideowego i politycznego, który był ślepy na opresję i niesprawiedliwości obecne w obrębie samego ruchu komunistycznego. W prezentowanych pracach silnie obecny jest bowiem wątek feministyczny, który odczytać można jako być może polemikę, a przynajmniej uzupełnienie marksizmu o nieobecną w nim źródłowo kwestię kondycji kobiet. Swoimi kolażami, w których artystka w zdjęcia przywódców rewolucji październikowej wkleja postacie kobiece (Lenin przemawia do żołnierzy przed moskiewskim teatrem Bolszoi, Spokojny spacer brzegiem kanału Wołgi, Zebranie petersburskiego oddziału Związku Walki o Wyzwolenie Klasy Robotniczej), Macuga zdaje się dyskutować z centralnym dla ortodoksyjnego marksizmu przekonaniem o nadrzędnym charakterze konfrontacji pracy z kapitałem. W takiej optyce śmierć marksizmu byłaby warunkiem możliwości narodzin feminizmu. W ten sposób można by spojrzeć na pracę, od której swoją nazwę wzięła wystawa Macugi – wełnianą tapiserię z 2013 roku zatytułowaną Śmierć marksizmu. Kobiety wszystkich krajów łączcie się. Widzimy na niej kobiece postaci zgromadzone wokół grobu Marksa na cmentarzu Highgate w północnym Londynie podczas czegoś w rodzaju rytuału przypominającego trochę czuwanie, a trochę egzorcyzmowanie zmarłego rewolucjonisty. Jedna z kobiet czyści miotełką nagrobek, co przywodzi na myśl zamiatanie Karl-Marx-Platz przez Josepha Beyusa 1 maja 1972 roku.
[…]
Pełna wersja tekstu jest dostępna w 34. numerze Magazynu „Szum”.
[1] Karol Marks, Przedmowa, [w:] tegoż, Przyczynek do krytyki ekonomii politycznej, tłum. Edward Lipiński, w: Karol Marks, Fryderyk Engels, Dzieła, t. 13, Książka i Wiedza, Warszawa 1966, s. 9.