Marina Coelho Abramović Adams. „Do czysta” w CSW Znaki Czasu
Marina Abramović wielką artystką jest – przekonują liczne nagłówki prasowe, nagle zakochani w performansie recenzenci czy wreszcie rozentuzjazmowana publiczność, czekająca z niecierpliwością na otwarcie wielkiej wystawy wielkiej artystki w Toruniu. Jej dorobek oczywiście trudno zakwestionować. Marina Abramović przez niemal półwiecze działalności twórczej potrafiła zdobyć się na szereg odważnych decyzji i nowatorskich posunięć, przewartościowując sztuki performatywne. Następnie z niezwykłym powodzeniem udało jej się zbudować pozycję medialnej gwiazdy, która z czasem zaczęła przekształcać się w wizerunek artystyczno-duchowego guru. Abramović jest jedną z pierwszych globalnych art-celebrytek, na dobre i na złe – w ostatnich latach raczej na złe. Dlatego też warto dokonania i pomysły artystki oddzielić od jej kreacji, pieczołowicie pielęgnowanej przez nią samą i wspieranej przez sztab specjalistów od promocji, którzy ogarniają jej wystawy. Do czysta w CSW Znaki Czasu nie jest jednak wystawą, która taką krytyczną perspektywą by operowała – jest to produkt w ścisłym znaczeniu tego słowa pijarowy, przygotowany pod dyktando wybujałego ego artystki-celebrytki, oczekiwań masowej publiczności, ale także mediów, które w dobie clickbaitu gładko wchłoną stojące za wystawą narracje.
Wystawa Do czysta to przedsięwzięcie o charakterze międzynarodowym. Wyprodukowały ją trzy instytucje – sztokholmskie Moderna Museet, duńskie Louisiana Museum of Modern Art oraz Bundeskunsthalle w Bonn. Przygotowana w ścisłej kooperacji z artystką retrospektywa objeżdża obecnie europejskie miasta – w zeszłym roku była pokazywana we Florencji, w tym roku zawitała do Torunia. Jest to więc wystawienniczy produkt gotowy – niczym wielkie koncerty gwiazd popu – i to się w tej wystawie czuje. Ekspozycja jest przystępna, mało jest na niej tekstów, za to sporo gadżetów urozmaicających pokazy dokumentacji działań Mariny i aranżacji o charakterze scenicznym – niektórych z nich widz może dotknąć i poczuć się „jak Marina”. Skąpą kuratorską narrację uzupełniają filmowe wywiady z artystką, a na ścianach przewijają się natchnione bon moty – autorstwa Abramović, ale jakby wyjęte z ust Paolo Coelho. Dodatkową atrakcją pokazu są występy performerów odtwarzających wybrane performansy Abramović (także te wykonywane z Ulayem) – dodane najwyraźniej w obawie, że zdjęcia, filmy, obrazy i obiekty to ciągle za mało jak na wystawiennicze szoł celebrytki sztuki. Jednak to, co było odświeżające w MoMA przed dekadą (2010), w Toruniu wygląda jak tania prowincjonalna podróbka – reperformansów jest mało i można je oglądać tylko w weekendy. Na stronie CSW możemy oglądać też kiczowate obrazki ekipy i artystki pochylających się z troską nad modelem galerii – prawie jak Nowym Jorku, jednak prawie robi wielką różnicę.
Abramović w sposób mistrzowski przemyślała problem instytucjonalizacji i muzealizacji performansu. Wbrew przyjętej opinii, że performans to coś niepowtarzalnego, artystka zaczęła je odtwarzać. I to właśnie repetycja jest istotą dzisiejszej strategii artystki.
Autokreacyjna narracja artystki zaczyna się już przy wejściu, gdzie widz natyka się na starą pralkę z automatyczną wyciskarką, oblepioną złoconą folią. Odnosi ona do tytułu wystawy, a zarazem obrazuje historię z dzieciństwa artystki, kiedy pralka – jako ówczesny cud techniki – pojawiła się w domu państwa Abramoviców, wywołując podziw, ale i nieufność. Mała Marina lubiła bawić się wyciskarką, aż któregoś dnia zakleszczyła w niej dłoń. Ani jej babcia, ani przybyły do domu ratownik nie wiedzieli, jak zatrzymać pralkę, i że w tym celu wystarczy po prostu odłączyć ją od prądu – bohaterski kolega w końcu uwolnił rękę Mariny z wyciskarki, sam rażąc się prądem. Z kolei gdy do domu wróciła matka Mariny, w pierwszym odruchu wymierzyła córce siarczysty policzek. Tak właśnie przedstawia się nam Marina: jako córka serbskiego bohatera wojennego, wychowana najpierw przez babcię, gorliwą wyznawczynię prawosławia, a następnie przez surowych rodziców. Od maleńkości zachęcana do rozwoju swojej artystycznej wrażliwości (jej matka skończyła historię sztuki i pracowała jako muzeolożka), decyduje się na studia na Akademii Sztuk Pięknych w Belgradzie. Początkowo wyraża się głównie poprzez malarstwo – jej wczesne, ekspresjonistyczno-abstrakcyjne obrazy możemy podziwiać na wystawie – ale pod wpływem awangardowego środowiska skupionego wokół SKC (Studenski Kulturni Centar) zaczyna interesować się konceptualizmem i performansem, rozumianym wówczas głównie jako praca na własnym ciele. Artystka pokazuje swoje performanse w Edynburgu, Rzymie czy Neapolu, a podczas tych podróży poznaje m.in. Josepha Beuysa – postaci dla niej istotnej, szamana performansu, artystycznego guru, w którego wcieli się po latach w ramach swoich Seven Easy Pieces. W tym okresie tworzy też swoje pierwsze istotne akcje, których dokumentację zobaczymy na wystawie – Rytm 10, w którym odtwarza grę z nożem wbijanym pomiędzy palce, Rytm 5, podczas którego kładzie się pośrodku płonącej pięcioramiennej gwiazdy i traci przytomność, czy Rytm 0, w którym oddaje swoje ciało do dyspozycji gości galerii Studio Morra w Neapolu.
I tak dalej, i dalej… Fenomen Abramović polega na tym, że swoją biografię (hagiografię?) kreuje ona konsekwentnie i niezwykle sprawnie, a wszystkie jej kluczowe punkty poznaliśmy dzięki „dokumentowi” The Artist is Present. Druga połowa lat 70. to więc przede wszystkim love story z Ulayem, podróże furgonetką, znane wystąpienia na najważniejszych imprezach artystycznych, życie ubogie, ale szlachetne – a wszystko to zakończone rozstaniem na chińskim Wielkim Murze. „Nie mogliście po prostu do siebie zadzwonić?” – pytali ponoć przyjaciele artystów.
A co potem? Oczywiście na wystawie nie dostaniemy apokryficznej wersji biografii „babci”, „papieżycy”, „żywej klasyczki” performansu (hiperbole to typowy zabieg retoryczny w przypadku Mariny). Abramović nagminnie akcentuje, że to Ulay był słabszą stroną, i w trudnych performansach poddawał się szybciej. Marina, kobieta z żelaza, dla sztuki poświęciła natomiast wszystko. Dosłownie wszystko, bo w pewnym momencie zgarnęła dla siebie cały zysk symboliczny i prawa do wspólnych prac, o które Ulay później musiał się dopominać w sądzie. Widz dowie się jednak tylko, że wszystko zakończyło się happy endem: Ulay i Marina, niczym dwie turkaweczki, wpatrują się w siebie podczas performansu The Artists is Present. To właśnie wielokanałowa instalacja na podstawie tej pracy zamyka wątek ich relacji.
Artysta powinien żyć jak mnich buddyjski – mieć jedną szatę na lato i jedną na zimę oraz miskę do żebrania o jedzenie. Marina ma chyba szat kilka, i to od Givenchy, ale wiadomo, że drogowskaz nie idzie drogą, którą wskazuje. Dlatego artystka kilka lat temu ogłosiła, że nie chce być już alternatywna i wchodzi w komercję.
Bez wątpienia Abramović w sposób mistrzowski przemyślała problem instytucjonalizacji i muzealizacji performansu. Wbrew przyjętej opinii, że performans to coś niepowtarzalnego, artystka zaczęła je odtwarzać. I to właśnie repetycja, także w obiegu medialnym (oraz, jak widać, wystawienniczym), jest istotą dzisiejszej strategii artystki, chociaż oczywiście jej korzenie sięgają znacznie głębiej. Jak podkreśla ona sama, oraz powtarzają za nią kuratorzy wystawy, dla Abramović najważniejsze jest badanie możliwości i granic własnej percepcji i świadomości. Na wystawie znajdziemy też prace podejmujące inne tematy – erotyki, relacji międzyludzkich, bałkańskich korzeni artystki, wreszcie przemijania i śmierci. Te zresztą prace – jak Bałkański Barok lub jej Autoportret ze szkieletem – to jedne z najmocniejszych i najbardziej poruszających. Oraz najbardziej znanych. Gorzej jest z samą ideą bycia, którą można uzasadnić w kontekście sztuki konceptualnej lat 70., ale rozciągnięta do współczesności i rozdmuchana do performatywnej metody firmowanej przez Marina Abramović Institute stała się nieznośną manierą. I co tu nie mówić, świetnym sposobem do nabijania ludzi w butelkę. Można się o tym przekonać w jednej z ostatnich sal toruńskiej wystawy, gdzie pokazywane są filmy promujące metodę Abramović oraz różne gadżety, które mają ułatwiać medytację i zagłębienie się w sobie, świecie czy też nieokreślonym „teraz”. Abramović wierzy w cudowną moc kryształów – znajdziemy ich tu więc sporo, dodanych do medytacyjnych ław, zamontowanych na ścianach, wbitych w specjalne medytacyjne krzesło czy też… funkcjonujących jako włosie szczotek i mioteł (idea duchowego oczyszczenia została tutaj zobrazowana zaskakująco dosłownie). Do dyspozycji zwiedzających są także buty z kryształów, które można założyć i oddać się medytacji. Ich sposób użytkowania zaprezentowany jest na filmach, na których oglądamy jak tłumy siedzą lub stoją w milczeniu obok medytacyjnych mebli, grupkami kroczą w spowolnionym tempie, podobne do zombie, lub odizolowane od dźwięków liczą ryż. Tę ostatnią medytacyjną technikę można także wypróbować w toruńskim CSW – na parterze galerii jedna z sal kryje w sobie długi stół z wyłożonym zapasem jasnych i ciemnych nasion. Wszystko to jest upiorną kombinacją filmów kung-fu dla nastolatków i korporacyjnego medytacyjnego kiczu z Doliny Krzemowej.
Wisienką na torcie tej natchnionej prezentacji jest sala z manifestem Abramović, naklejonym na ściany i prezentowanym razem z archiwum pt. Archeologia prywatna. W półeczkach archiwum znajdziemy przedmioty odsyłające do źródeł sztuki Abramović (np. prawosławnych ikon), na ścianach zalecenia, jak powinien egzystować artysta. Artysta nie powinien więc okłamywać innych, iść na kompromis z sobą samym ani z rynkiem sztuki, nie powinien robić z siebie bożka; powinien cierpieć, lecz nie powinien mieć depresji, ponieważ depresja nie jest dla niego stanem produktywnym; powinien znajdować czas na długie okresy samotności, spędzać czas nad wodospadami, patrzyć na rwące rzeki lub… spędzać czas przy wybuchających wulkanach (powodzenia!). Artysta powinien żyć też jak mnich buddyjski – mieć jedną szatę na lato i jedną na zimę oraz miskę do żebrania o jedzenie. Marina ma chyba szat kilka, i to od Givenchy, ale wiadomo, że drogowskaz nie idzie drogą, którą wskazuje. Dlatego artystka kilka lat temu ogłosiła, że nie chce być już alternatywna i wchodzi w komercję – czy to poprzez rynek sztuki, czy też promocję butów marki Adidas.
Obraz artystki, jaki wyłania się z wystawy Do czysta, z prawdziwą Mariną ma więc niewiele wspólnego. Nie problematyzuje należycie jej twórczości, za to daje efekt „wow”, który do galerii przyciąga tłumy – czyli spełnia podstawowe kryterium interesujące CSW Znaku Czasu. Bo i toruńskie CSW to instytucja o specyficznej reputacji. Gdy cztery lata temu stery galerii obejmował Wacław Kuczma, wcześniej przez 14 lat dyrektorujący BWA w Bydgoszczy, konkurs na posadę dyrektora powszechnie odbierano jako ustawkę (w rozmowie kwalifikacyjnej więcej punktów miał zdobyć Stanisław Ruksza), a przeciwko nominacji Kuczmy było samo Ministerstwo Kultury i Dziedzictwa Narodowego, wtedy kierowane przez Małgorzatę Omilanowską. Jego kandydaturę wsparli jednak lokalni politycy, Kuczma więc dyrektorem CSW został, i już na samym początku zapowiedział, że planuje radykalny odwrót od dotychczasowej polityki tej instytucji. „Skończyła się w Polsce dominacja pewnej części działalności artystycznej, związanej z określoną grupą nazwisk i przepływem niebotycznych pieniędzy tylko na określone konta określonych artystów” – zapowiedział wówczas nowy dyrektor i zgodnie z nową strategią CSW Toruń odwróciło się plecami do środowiska artystycznego, zarówno najbliższego, lokalnego, jak i ogólnopolskiego. Do swoich wnętrz zaczęło zaś zapraszać albo artystów trzecioligowych, których wystawy przepadały bez echa, albo gwiazdy kina i estrady, nabijające CSW frekwencję i zapewniające medialną widzialność. W galerii można było więc oglądać wystawę Davida Lyncha, Bryana Adamsa, Davida Cronenberga. Żelaznym punktem programu CSW są pokazy World Press Photo, a jeśli już pojawiają się w nim artyści sztuki wizualnych, to przede wszystkim w rodzaju Jerzego Dudy-Gracza. Kuriozalna była także zorganizowana rok temu wystawa I po co nam wolność?, w której wzięło udział 37 artystów i tylko jedna artystka.
Jakkolwiek smutno to zabrzmi, Marina Abramović pasuje do tego zestawu nieźle – to w końcu medialna celebrytka, która nie musi się przejmować nikim i niczym. Nie ma też oporów, żeby wspierać swoich przemocowych kolegów (patrz jej list do Jana Fabre) i nie wydaje się być zainteresowana kontrowersjami wokół warunków zatrudnienia performerów do jej wystaw. Nie musi wiedzieć, a więc zadawać pytań ani tym bardziej czytać alarmujących listów przesyłanych jej przez polskie koleżanki, nie sądzę więc, żeby zastanawiała się długo nad tym, dlaczego jej sztukę pokazuje się akurat w Toruniu. Co jednak najgorsze, podobnych pytań nie zadają sobie również krytycy, ululani nieznośną bajeczką, jaką wciska im artystka i instytucja. Kilka dni temu na łamach „Wyborczej” Karol Sienkiewicz przekonywał, że na problematyczne aspekty wystawy Do czysta warto przymknąć oko, bo przecież Abramović wielką artystką jest. Podobny odbiór znajdziemy w „Polityce” (wielki reportaż Piotra Sarzyńskiego) czy dużych portalach internetowych. Ja powiem inaczej – jeśli chcecie ciągle mieć w głowie idealistyczny obraz Mariny Abramović, na wystawę do Torunia lepiej nie jechać. Podobnie nie warto afirmować śliskiej polityki CSW Znaki Czasu, jak i ogólniej polityki kulturalnej włodarzy Torunia, miasta obecnie funkcjonującego jako kulturalna pustynia. Ale o tym powiedzą wam już aktywiści z Grupy nad Wisłą i głodujący czasem pod CSW Znaki Czasu Arek Pasożyt. Jeśli więc już musicie jechać do Torunia, to raczej do nich.
Karolina Plinta – krytyczka sztuki, redaktorka naczelna magazynu „Szum” (razem z Jakubem Banasiakiem). Członkini Międzynarodowego Stowarzyszenia Krytyków Sztuki AICA. Autorka licznych tekstów o sztuce, od 2020 roku prowadzi podcast „Godzina Szumu”. Laureatka Nagrody Krytyki Artystycznej im. Jerzego Stajudy (za magazyn „Szum”, razem z Adamem Mazurem i Jakubem Banasiakiem).
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Marina Abramović
- Wystawa
- Do czysta
- Miejsce
- CSW Znaki Czasu, Toruń
- Czas trwania
- 8.03–11.08.2019
- Osoba kuratorska
- Lena Essling (Moderna Museet, Sztokholm), Tine Colstrup (Louisiana Museum of Modern Art, Humlebæk), Susanne Kleine (Bundeskunsthalle, Bonn), Wacław Kuczma (Centrum Sztuki Współczesnej w Toruniu)
- Strona internetowa
- marina.csw.torun.pl