Mało, a jednak wiele. Curatorial Meetings w Cieszynie
Pod koniec marca w Cieszynie zebrała się śmietanka galerii z Europy Środkowej. Nikt nie rozmawiał jednak o strategiach promocji artystów, o targach, o kupcach czy kolekcjonerach. Organizatorzy projektu, Łukasz Dziedzic i Joanna Rzepka-Dziedzic, zaprosili do udziału w wydarzeniu kilkudziesięciu kuratorów, artystów i aktywistów, którzy w krajach Europy Środkowej prowadzą galerie niezależne.
Wydaje się, że o charakterze Curatorial Meetings i zagadnień, które na nim dominowały, decydowała w znacznej mierze specyfika problemów, z którymi na co dzień w swojej działalności spotykają się organizatorzy spotkania. Jak wiadomo, prowadzą oni istniejącą od ponad dekady galerię Szarą. Miejsce o tyle specyficzne, że chociaż osobom zainteresowanym sztuką miasto Cieszyn momentalnie kojarzy się z tą instytucją, to formalnie i w praktyce ze strukturami miejskimi nie ma nic wspólnego. Nie jest to więc pozostałość po jakimś lokalnym BWA, ale przedsięwzięcie absolutnie oddolne. Dopiero gdy kilka lat temu, z okazji 10-lecia istnienia galerii, ogłosili desperacką decyzję o zamknięciu galerii i wyprowadzce z Cieszyna, urzędnicy znaleźli 50 tysięcy złotych rocznie, żeby galerię dotować (i też ratować). Po tych kilku latach, okazuje się jednak, że ci sami urzędnicy przyznaną dotację stopniowo obcinają.
I chyba właśnie niejasna sytuacja, jeśli chodzi o finansowanie galerii przez miasto, a także topniejąca dotacja, utarczki z urzędnikami, ciągła konieczność pisania grantów i zdobywania zewnętrznych funduszy, które od zawsze towarzyszą Szarej, zdecydowały o strukturze spotkania. Polegało ono w głównej mierze na prezentacji 28 galerii przez prowadzące je osoby. Zaproponowana przez organizatorów formuła wystąpień przewidywała, aby nie tylko przedstawić instytucję, ale wskazywać źródła finansowania i, przede wszystkim, opisać, co w poszczególnym przypadku oznacza niezależność.
Nad tym ostatnim zagadnieniem warto się na chwilę zatrzymać. Wszystkie galerie zaproszone do udziału w wydarzeniu dlatego, że organizatorzy uznali je za niezależne. Problem w tym, że niespecjalnie wskazano, od czego miałyby być niezależne. Jeśli miała być to niezależność rynkowa, to trudno uznać za taką np. krakowski F.A.I.T, który wprawdzie działa jako NGO – zarejestrowana w KRS-ie fundacja – ale nie stroni przecież od działalności komercyjnej. Gdyby niezależność oznaczała brak konieczności zdobywania środków z zewnątrz i opłacanie działalności wyłącznie z własnej kieszeni, to, w przypadku zaproszonych galerii z Polski, do niedawna za taką można uznać toruńską Miłość. Do niedawna, bo istniejąca zaledwie pół roku galeria w listopadzie zdobyła z MKiDN kilkadziesiąt tysięcy złotych na program wystaw. Gdyby za niezależność uznać gotowość do permanentnego eksperymentowania, zapraszania do siebie artystów nieznanych, podejmowania oryginalnych, niepopularnych czy też przemilczanych tematów, to podobne kryterium w Polsce spełnia wiele, wiele instytucji publicznych. Trudno więc wskazać tutaj jakąś merytoryczną czy programową różnicę z tzw. galeriami niezależnymi. Bo poza instytucjonalnym umocowaniem (i np. związanymi z tym stałymi pensjami), taka np. Kronika w Bytomiu, podobnie jak galeria Szara, rozgląda się nieustannie za finansowaniem z zewnątrz, a potrzeba niezależności – jakkolwiek ją rozumieć – jest tam nie mniejsza niż w cieszyńskiej instytucji.
Stąd można było odnieść wrażenie, że wielu animatorów, kuratorów i artystów zabierających głos na Curatorial Meetings często zdziwionych było tą kategorią. Jakby nie całkiem przystawała do charakteru ich działalności lub jakby była zbędna, czy nawet archaiczna. Ciekawie było więc obserwować tę dezorientację i werbalne esy-floresy prezentujących, żeby jakoś się w nią wpisać lub w ogóle się do niej odnieść.
Było to o tyle ciekawe, że wszyscy odczuwają jednak pewną wspólną specyfikę działalności, którą prowadzą galerie zaproszone do Cieszyna. I chyba nie tyle „niezależność” jest jej wyznacznikiem, co po prostu potrzeba działania, którą z różnych przyczyn realizuje się poza instytucjami publicznymi lub galeriami komercyjnymi i do której jest się skłonnym zwykle dołożyć z własnej kieszeni, szukając jednocześnie grantów. Czasem decydują o tym względy osobowościowe (np. niechęć do zhierarchizowanych struktur oficjalnych instytucji), czasem smutny fakt, że nie udało się załapać na pociąg do „sławy i pieniędzy” i trzeba dojechać własną drezyną. Podobnie jak z polskim filmem „niezależnym” z przełomu XX i XXI wieku – krytyka filmowa rozpisywała się wówczas o np. zielonogórskiej czy białostockiej „undergroundowej” scenie filmowej. Jeśli jednak ktoś pamięta np. Czy życie ma sens, to wie, że produkcje tego typu pod względem oryginalności rozwiązań artystycznych nie różniły się niczym od schematycznych filmów z mainstreamu. Po prostu budżet był nie ten, dystrybutorzy nie byli zainteresowani kooperacją, dlatego takie Sky Piastowskie musiało wziąć sprawy w swoje ręce. Na tym polegała ta niezależność.
Wracając jednak do Curatiorial Meetings, pojawił się tam również postulat, aby wspólnie wszystkie galerie stworzyły platformę mniej lub bardziej sformalizowanej współpracy. Miałaby ona owocować w przyszłości, ułatwiając wzajemne kontakty, dając wsparcie itp. Jeśli jednak w tej samej sali znajduje się kilkadziesiąt osób, przyzwyczajonych do samodzielnego działania, realizowania własnych wizji i w dodatku funkcjonujących w różnych, lokalnych kontekstach rezultat łatwo przewidzieć – nawet żaden szkic takiej współpracy nie powstał. Chociaż problemy galerii rozsianych po Słowacji, Czechach czy Węgrzech są często podobne – a zazwyczaj sprowadza się to po prostu do braku pieniędzy – to z dyskusji, poza kilkoma luźno rzuconymi pomysłami, nie udało się ulepić czegoś, co mogłoby stanowić oparcie dla bardziej ustrukturyzowanej kooperacji.
I nic straconego, można by powiedzieć, bo od samego początku pomysł na Curatorial Meetings wydawał się interesujący z zupełnie innych powodów. W zasadzie nie miało znaczenia czy galerie, które tam zaproszono, określimy niezależnymi, autorskimi, niekomercyjnymi czy jakkolwiek inaczej. Nieistotne było również, czy uda się wypracować jakąś formułę, w ramach których toczyć miałaby się dalsza współpraca. Projekt ten spełnił swoją funkcję na znacznie prostszym poziomie: spotkały się, poznały i pogadały ze sobą osoby współtworzące środowisko sztuk wizualnych w Polsce, w Czechach, na Słowacji i na Węgrzech.
Być może to zbyt mało z perspektywy Łukasza Dziedzica i Joanny Rzepki-Dziedzic, którzy od dawna współpracują z galeriami i artystami z tej części Europy i znają jej specyfikę na wylot. Być może to absurdalnie mało również dla czytelników. Ale jestem przekonany, że jeśli przed spotkaniem w Cieszynie poprosilibyśmy uczestników, żeby wymienili dziesięć lub nawet pięć galerii funkcjonujących w każdym z pozostałych krajów regionu, w przypadku 90% pytanych wynik byłby marny. Wzajemna ignorancja, brak znajomości środowiska i instytucji jest w tym zakresie co najmniej zadziwiający i niezrozumiały. A szkoda. Przy czym nie chodzi o to, żeby kochać się i poznawać wyłącznie dlatego, że sąsiadujemy ze sobą. Rzecz dotyczy czegoś zupełnie innego.
Jeśli weźmiemy mapę Europy i przyjrzymy się szlakom komunikacyjnym, to okaże się, że o wiele łatwiej dojechać jest z Warszawy do Berlina (570 km) niż z Krakowa do Koszyc (250 km). Z Krakowa możemy łatwo polecieć do Paryża lub Londynu, ale nie można polecieć bezpośrednio do Bratysławy czy Budapesztu. To niby tylko szlaki komunikacyjne, ale obrazują również coś innego: wszystkie kraje Europy Środkowej interesują się kontaktami na linii Wschód-Zachód, linia Północ-Południe to skromne zalążki czegoś, co może kiedyś przerodzi się we wzajemną współpracę. Dotyczy to tak samo migracji ludności, jak wymiany kulturowej.
Być może sytuację tę spowodowała wspólna postkomunistyczna przeszłość i odgórnie sterowana współpraca pod okiem Wielkiego Brata. Kiedy od tej wymuszonej nieco zażyłości można było się uwolnić, chętnie to wykorzystano, szukając świeżego powietrza na zewnątrz i sięgając łapczywie po kulturę Zachodu. Z drugiej strony, ogromne znaczenie ma pewnie prozaiczny fakt, że państwa, które odzyskały wolność, nie mogły sobie wiele nawzajem zaoferować finansowo. Systemy grantowe, rezydencyjce, rynek sztuki, kolekcjonerzy, targi, galerzyści – wszystko to znajdowało się (i w zasadzie nadal znajduje się) na zachód, a nie na południe lub północ od własnej granicy. Stąd też ten „Drang nach Westen”, przy niewielkim zainteresowaniu tym, co dzieje się za postsowiecką miedzą.
Dyskurs tożsamościowy tego regionu ma długą tradycję i bogatą polemikę. Niespecjalnie jest tu miejsce, żeby wskazać choćby najważniejsze wątki. Natomiast warto przypomnieć sugestie Piotra Piotrowskiego, jeszcze z końca lat 90., gdy na łamach „Magazynu Sztuki” postulował stworzenie nowej geografii artystycznej. Jaka miała być jej stawka? Chodziło przede wszystkim o stworzenie narracji dotyczącej sztuk wizualnych regionu, w której nie przedstawiałaby się ona jako „ubogi kuzyn” sztuki z Zachodu, jej marginalny odprysk czy też kopia. Mimo że pokolenie Piotrowskiego wiedzę o kulturze wizualnej regionu ma na ogół większą niż późne roczniki 70. i kolejne, to wszystkim tym generacjom zachodnia kultura wizualna często jawiła się i jawi się jako model, który należy odzwierciedlić lub dogonić. Im bardziej brniemy w te koleiny, tym trudniej się z nich wydostać.
Taka też była dla mnie stawka spotkania w Cieszynie – przypomnieć przedstawicielom pokoleń, które nie pamiętają delegacji z bratnich państw, że tuż obok żyją ludzie, którzy mają podobne problemy, z którymi ze względów kulturowych często łatwiej dogadać się niż z mieszkańcami zachodniej Europy i którzy często ze względu na rozmiary Polski zerkają na nią jako lidera w regionie, z nadzieję, że wykaże inicjatywę. A rzecz nie w tym, żeby – jak wspomniałem – przyjaźnić się i lubić tylko ze względu na wspólne granice i wspólną przeszłość. Chodzi raczej o ciągłe stwarzanie możliwości współpracy poza zachodnimi „centrami”, a w konsekwencji w stawianie w sztuce zagadnień, które nie są kalką zewnętrznych dyskursów, ale chcą stematyzować problemy wynikające z tego, gdzie i jak żyjemy.
Będzie to możliwe dopiero zwyczajnie od momentu, kiedy się ponownie poznamy. Stąd niezależnie od tego czy w Cieszynie pojawiły się galerie niezależne, autorskie czy niekomercyjne i czy udało im się stworzyć sformalizowaną platformę współpracy, to Curatorial Meetings było spotkaniem niezwykle potrzebnym i interesującym. Warto było przyjechać, żeby się poznać i pogadać. Tak mało, a jednak wiele.
Przypisy
Stopka
- Wystawa
- Curatorial Meetings /Spotkania kuratorskie
- Miejsce
- Cieszyn
- Czas trwania
- 20-22.03.2015
- Strona internetowa
- www.v4curators.net
- Indeks
- Artwall Gallery Auróra BANSKA ST A NICA Chimera Project Curatorial Meetings DIG gallery Emil Filla Gallery Galeria F.A.I.T. Galeria HIT Galeria Miłość Galeria Raczej Galeria Szara Galeria Wschodnia INI Gallery Instytut Sztuki Wyspa Jama Joanna Rzepka Közelítés Kukačka Labor Łukasz Białkowski Łukasz Dziedzic Make Up Gallery Na shledanou Gallery Plusmínusnula galéria PYECKA GALLERY Sam83 Studio of Young Artists’ Association Tabačka Kulturfabrik Trafó Gallery Umakart Gallery Zona Sztuki Aktualnej w Szczecinie