Mafia bardzo projektowa. Głos w sprawie „Projektu” Anny Sudoł
Mój redakcyjny kolega Piotr Policht zrecenzował ostatnio książkę Anny Sudoł Projekt (Ha!art, 2020). Piotr ma rację, że jest to przede wszystkim satyra na polski świat sztuki – mimo że przez czytelników i czytelniczki spoza naszej bańki jest czytana np. jako krytyka światka korporacji. Ma również rację, gdy pisze, że „bohaterów i bohaterki trudno byłoby rozgraniczyć na tych pozytywnych i antagonistów – każdy jest tu po prostu mniej lub bardziej odpychający”. I dalej: „Niezależnie od stanowiska, umiejętności każdego sprowadzają się przede wszystkim do skutecznego wykorzystywania każdej sytuacji dla zawodowych korzyści”.
Dla Sudoł świat sztuki to stan natury, w którym kolejne dzieła i wystawy trafiają na afisz wyłącznie dzięki makiawelicznej skuteczności tych czy innych graczy. I tak sezon za sezonem, rok za rokiem.
Tak rzeczywiście widzi świat (sztuki) Anna Sudoł. Nie mogę jednak zgodzić się, że Projekt to rzecz udana, „lustro przystawione do rzeczywistości świata sztuki”. Nie chcę oceniać literackiej warstwy dzieła Sudoł, powiem więc tylko, że język jest tu potoczysty, scenografia i kostiumy odmalowane zostały akuratnie, kilka razy się zaśmiałem, jednak po kilkudziesięciu stronach zdałem sobie sprawę, że narracja zatacza eliptyczne kręgi, a kolejne sceny dotyczą w istocie tego samego, co wcześniejsze – zmieniają się tylko postaci i tła. Zdecydowanie zabrakło pomysłu na przełamanie fabuły, która szybko nuży, rozczarowuje też finał (a raczej jego brak, jakby autorka nie mogła zdecydować się, w jaki sposób odpowiedzieć na najważniejsze pytanie w książce). Niech to rozstrzygają jednak specjaliści od młodej prozy. Mnie interesuje przedstawiona w Projekcie wizja „rzeczywistości świata sztuki”. Jestem mianowicie zdania, że jest ona wulgarna, krzywdząca, nieprawdziwa, a przez to – szkodliwa. Nie jest to jednak szkodliwość tego rodzaju, że tej czy temu, którzy rozpoznali się w owym „lustrze” zrobi się przykro. Idzie mi o szkodliwość – by tak rzec – znacznie bardziej szkodliwą – to znaczy o szkodliwość społeczną wizji świata sztuki jako przestrzeni, w której „czysty darwinizm spotyka się z wyrafinowaną grą”. Zarazem – jak czujnie (i aprobatywnie) zauważa Policht – jest to przestrzeń, w której sztuka jest zupełnie nieobecna. Albo inaczej: jest ona jedynie konieczną funkcją stawek instytucjonalnych i rynkowych. To właśnie dlatego Projekt może być czytany jako krytyka właściwie każdej grupy zawodowej: przedstawione mechanizmy są na tyle ogólne, że można odnieść je do każdej sfery życia. I już tylko dlatego – z powodu nieumiejętności uchwycenia swoistości świata sztuki – Projekt to projekt nieudany; jego rzekomy „uniwersalizm” to więc nie tyle – jak chce Policht – coup de grâce zadany środowisku, lecz zaledwie corpus delicti zbrodni ignorancji.
Dla Sudoł świat sztuki to zatem stan natury, w którym kolejne dzieła i wystawy trafiają na afisz wyłącznie dzięki makiawelicznej skuteczności tych czy innych graczy. I tak sezon za sezonem, rok za rokiem. Dlatego Świętym Graalem ma być „Wielki Projekt” – realizacja tak udana, że zapewniająca uniezależnienie od doraźnego stanu gry. Innymi słowy, Wielki Projekt to awans z gracza na rozdającego karty.
Recepcja książki – właściwie wyłącznie pozytywna – jest najlepszym dowodem, że modernizacyjny projekt udał się w polu sztuki połowicznie. Instytucje notują znakomitą frekwencję, rynek jakoś tam rośnie, kompetentna krytyka artystyczna jest w niemal każdej gazecie… a jednak społeczna recepcja sztuki współczesnej wydaje się być krucha jak wafelek.
Nie wiem, czy Sudoł zdaje sobie sprawę, że wywarza drzwi otwarte przeszło pół wieku temu, a potem kopane długo i uporczywie, aż w końcu wyleciały z framugi – kwestia pozamerytorycznych uwarunkowań świata sztuki jest nienowa i dobrze rozpoznana, również na polskim gruncie. To jednak nieistotne. Znacznie ważniejszy jest fakt, że w dyskusji o polskim świecie sztuki Projekt cofa nas o całe lata. Jeżeli po 1989 roku istniała jakaś nadrzędna – strategiczna – stawka środowiska artystycznego, to było nią przywrócenie sztuki współczesnej polskim elitom i polskiemu społeczeństwu. To tragikomiczne, ale chodziło o kwestie elementarne: że kryterium formalnej maestrii nie powinno rozstrzygać o jakości dzieła, że korytarz z mydła może być sztuką, że sztuka może wypowiadać się na bieżące tematy polityczne, że rynek sztuki to nie spisek, że kanony współczesności nie są wynikiem zmowy… Był to w istocie bój o modernizację polskiego pola sztuki, środowisko toczyło go w latach 90., 2000., a po krótkiej przerwie musi toczyć go znowu – fantastyczna (i fanatyczna) koncepcja „mafii bardzo kulturalnej” to tylko kolejna odsłona tego samego zjawiska. Projekt zaś – jest odsłoną najnowszą, oferującą bliźniaczą wizję środowiska artystycznego jako splotu układów, a jedyną walutą jest tu przebiegłość i brutalność. Należy przy tym dodać, że Sudoł – podobnie jak Monika Małkowska – wylewa dziecko z kąpielą. Jasne, świat sztuki trawią rozmaite problemy, rynek jest rozregulowany i bywa przedmiotem spekulacji, konkurencja to fakt, władza też, ciemna materia również, a sektor jest niedofinansowany i podatny na polityczne naciski. Jednak strukturalne procesy to zupełnie co innego niż wielki spisek (Małkowska) czy wyścig szczurów i powszechny nihilizm (Sudoł).
Recepcja książki – właściwie wyłącznie pozytywna (niedawno Projekt został zakwalifikowany do Nagrody „Angelus”) – jest najlepszym dowodem, że modernizacyjny projekt udał się w polu sztuki połowicznie. Instytucje notują znakomitą frekwencję, rynek jakoś tam rośnie, kompetentna krytyka artystyczna jest w niemal każdej gazecie… a jednak społeczna recepcja sztuki współczesnej wydaje się być krucha jak wafelek. W debacie publicznej hasło „środowisko artystyczne” jest jak australijski busz w dobie schyłkowego antropocenu – wystarczy rzucić zapałkę, aby poszły z dymem całe hektary. Później następuje praco- i czasochłonny proces gaszenia, sadzenia i podlewania. Aż znowu ktoś przyjdzie i stwierdzi, że w polu sztuki „czysty darwinizm spotyka się z wyrafinowaną grą”, a samej sztuki nikt nie traktuje poważnie. Również i teraz wystarczyła iskra, aby wszyscy uznali, że w wizji Sudoł „coś jest na rzeczy”. Dotyczy to zarówno recenzentów z tytułów wszelakich, czytelników i czytelniczek Projektu, jak i tych, do których wizja pola sztuki jako kompletnego bagna dotarła już tylko w formie stugębnej plotki, komentarza na fejsie, kciuka w dół. Tym razem cierpliwe tłumaczenie, że jest nieco inaczej będzie o tyle trudne, że podobny głos wychodzi spod pióra młodej autorki, a nie konserwatywnych dziadersów, i jest publikowany w znakomitym wydawnictwie, a nie w „Do Rzeczy”. Jestem przekonany, że Piotr Marecki nie opublikowałby podobnej „satyry” na środowisko literackie czy teatralne. Uznałby ją bowiem za cokolwiek nieskomplikowaną, oderwaną od realiów i nudną, a może nawet niesprawiedliwą. Ale sztuka? Tu z pewnością „coś jest na rzeczy”, zresztą i tak nikt tego nie rozumie (no, może poza obrazami Marcina Maciejowskiego, które przynajmniej są zabawne).
Dlatego warto raz jeszcze warto przypomnieć czego w Projekcie nie ma. Tym czymś jest – powtórzmy – sama sztuka. „Sztuka jest – pisze Policht – bytem fantomowym. Nie ma tu rozmów o ideach i formach”. To właśnie ślepa plamka książki Sudoł – gdyby tylko sztuka (kompetentnie przedstawiona) się w Projekcie pojawiła, cała konstrukcja runęłaby jak domek z kart. No bo cóż – proszę nie posądzać mnie o idealizm (no, może minimalny), ale to właśnie robi środowisko artystyczne: rozmawia o ideach i formach, ciągle i do znudzenia; to one stanowią punkt wyjścia, nawet jeśli punkt dojścia jest zupełnie inny. Dlatego Projekt jest nie tylko szkodliwy, doktrynerski i niemądry – tak jak doktrynerskie i niemądre jest każde zdefiniowanie jakiegokolwiek środowiska jako strukturalnie jednorodnego – ale także krzywdzący. Krzywdzący dla setek artystów, aktywistek, krytyków i kuratorek, którzy i które starają się, aby świat sztuki był choćby minimalnie lepszy, bardziej sprawiedliwy, zasobniejszy, społecznie zrozumiały, inkluzywny, przystępny. Oczywiście (niech padnie w końcu ten komunał): znajdowali i znajdują się wśród nich gracze, cynicy czy karierowicze, jednak ostatecznie jest to kwestia niesprawdzalna i nierozstrzygalna, więc nie ma sensu zaprzątać nią sobie głowy (a co dopiero pisać o tym książki). Z pewnością też polskie środowisko artystyczne nauczyło się liczyć – w tym również liczyć na siebie. Dotyczy to przede wszystkim rynku sztuki, którego – jak ujął to Stach Szabłowski – urealnienie nastąpiło wraz ze zamianą WGW ze stowarzyszenia w spółkę. I to kolejny symptomatyczny brak u Sudoł: czarne charaktery odgrywają w Projekcie – jako się rzekło – wszyscy: krytyczki, kuratorzy, artystki, dyrektorzy, nawet instytucje. Brakuje tylko jednego: figur Galerzysty i Galerii, słowo „rynek” miga w tle ledwie kilka razy, bez żadnego znaczenia dla fabuły. Jest to dziura tak dojmująca, tak rozległa, a przy tym tak oczywista, że aż na pierwszy rzut oka niezauważalna. I ciągle nie umiem odpowiedzieć na pytanie, dlaczego Sudoł za najbardziej problematyczne uznała wszystkie inne elementy pola sztuki (żeby to zrobić, musiałbym zacząć psychologizować, czego nie umiem i nie lubię robić).
Niewykluczone, że środowiskowa solidarność i inkluzywność – jednak, mimo wszystko – wynika wyłącznie z półperyferyjnego umiejscowienia, niewielkich rozmiarów i takiegoż potencjału polskiego pola sztuki. A może nawet jest to warunek konieczny do jego jako tako sprawnego funkcjonowania? Może naprawdę hardkorowy darwinizm jest tu po prostu nieopłacalny? Może. Jednak nie trzeba znać koncepcji „ekonomii na opak”, żeby zdawać sobie sprawę, że nad Wisłą hierarchie nie są skręcone: że najważniejsze polskie galerie rzeczywiście są najlepsze; że najbardziej docenieni (dyskutowani, dostrzeżeni…) artyści i artystki to ci najciekawsi; że choć wielu i wiele zostało pominiętych, to trwa ustawiczna praca nad przywracaniem ich do kanonu; że instytucje o największej estymie naprawdę mają najciekawszy program; że scena nigdy nie była tak zróżnicowana. Spisek? Gra? Raczej splot wielu czynników: jasne, robotę robią odpowiednie kapitały, timing, zwykły fart, ale kluczowa pozostaje prozaiczna, codzienna praca – poza nielicznymi wyjątkami, za naprawdę niewielkie pieniądze. Wie o tym każdy, kto przygląda się temu wszystkiemu na co dzień. Piotr Policht pisze, że mamy do czynienia z książką „insiderki, która sama jest młodą i aktywną od paru lat absolwentką ASP w Warszawie”. Być może funkcjonujemy w innych środowiskach, ale wydaje mi się, że Sudoł-artystka jest dalece mniej aktywna niż Sudoł-pisarka. Na razie dała się poznać jako twórczyni umiarkowanie ciekawej wystawy podyplomowej i jej powidoków. Z pewnością nie zaprezentowała jeszcze Wielkiego Projektu.
Jakub Banasiak – historyk i krytyk sztuki, czasami kurator. Adiunkt na Wydziale Badań Artystycznych i Studiów Kuratorskich warszawskiej ASP. Redaktor naczelny magazynu krytyczno-artystycznego „Szum” (z Karoliną Plintą), członek zespołu redakcyjnego rocznika „Miejsce”. Ostatnio opublikował monografię Proteuszowe czasy. Rozpad państwowego systemu sztuki 1982–1993 (2020).
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby autorskie
- Anna Sudoł
- Tytuł
- Projekt
- Wydawnictwo
- Korporacja Ha!art
- Data i miejsce wydania
- 2020, Kraków
- Strona internetowa
- sklep.ha.art.pl