List do Dawida Radziszewskiego
Dawidzie Radziszewski,
Choć swój list kierujesz do Rektora Macieja Kuraka, próbujesz w nim uderzyć również we mnie, czego nie zamierzam pozostawić bez odpowiedzi.
Do dnia 14 października 2016 roku traktowałam Ciebie jako osobę, z którą można szczerze pogadać, pośmiać się i ponarzekać, choć jeden z moich najlepszych studentów – mający znakomite wyczucie relacji interpersonalnych – przestrzegał mnie przed kontaktami z Tobą.
W naszych rozmowach dotykaliśmy trudnych spraw dotyczących mojego Wydziału, ale też, ze względu na przyjacielskie relacje, mówiliśmy sobie rzeczy niemiłe, a nawet się wyzywaliśmy, co przy naszych temperamentach, wydawało się całkowicie normalne. Do momentu, kiedy spotkaliśmy się na Kongresie Kultury, i doskonale zdajesz sobie sprawę z tego, że ja – myśląc jeszcze po staremu – nazwałam Ciebie szują w cudzysłowie.
Ale może faktycznie, jak piszesz, niewiele zrozumiałeś z mojej wypowiedzi, a kto uciekał, tego już nie pamiętam, bo mam wrażenie, że to Ty uciekłeś. Podobnie jak uciekało przede mną wiele koleżanek i kolegów z naszego towarzystwa (cokolwiek to znaczy), którzy na wspomnianym Kongresie omijali mnie szerokim łukiem lub dawali do zrozumienia, że już mnie nie lubią i mam sobie iść „z piaskownicy”.
Może zresztą było i tak, że ja odeszłam zniesmaczona kompletnym niezrozumieniem z Twojej strony tego, co mówiłam… Jednak na pewno nie uciekałam przed Tobą! Więc, proszę, sprostuj tę informację, która jakoby ma sugerować, że wystraszyłam się Ciebie. Czego niby miałam się bać? Twojego zacietrzewienia i niechęci do zrozumienia tego, co mówię? Ciebie i Twojej facebookowej frakcji???
Mój student miał rację, żeby nie ufać takim jak Ty oraz nie używać facebooka. Ale – jako wychowanka Piotra Piotrowskiego (udało się Tobie w końcu zrobić dyplom z historii sztuki? Jeśli tak, to gratuluję, choć Twoje wycieczki w stronę Rektora Mateusza Bieczyńskiego mogą świadczyć o jakimś osobistym urazie…), a więc jako wychowanka Piotrowskiego, wierzę w demokrację, która wyłania się z nieustannego agonu. To również jeden z powodów, dla którego odpisuję na Twój żenujący list do Macieja Kuraka.
Zabawny jest jedynie Twój „luzacki” ton, za który zawsze Ciebie lubiłam. Do czasu (czyli do 14.10.2016), kiedy tej broni nie wykorzystałeś jako obosiecznej, czyli żarty żartami, ale, jak widać złośliwość, umiesz wykorzystać w donosie pisanym nie tylko na mnie, ale na nowe władze UAP w ogóle. Donosisz więc do „centrali”, czyli do kolegów z „Szumu”, choć jeden z nich sam pracuje jako adiunkt na uczelni, którą Twój list stawia w tak złym świetle… Liczę też na jego komentarz w tej sprawie.
Oto więc zaczęła się nowa karta w naszej znajomości – będę już się pilnować, rozmawiając z Tobą, bo zawsze mogę spodziewać się donosu na siebie…
Jestem zniesmaczona Twoją „kulturą osobistą”, bo wychodzę z założenia, że rozmów prywatnych nie powinno wyciągać się „na wierzch”. W odniesieniu do Twojego donosu, nie jestem w stanie dowieść mojego cudzysłowu. Mogłabym jedynie odwdzięczyć się pięknym za nadobne i też wykorzystać nasze prywatne rozmowy, gdy np. nazywałeś niektóre osoby „głupimi”. Nie mam jednak zamiaru zniżać się do takiego poziomu, osobiście wychodzę z założenia, że nikim nie powinno się gardzić i nikogo też nie uważam za „głupiego”.
Nie dzieje się dobrze na naszej uczelni, bo wiele lat niedobrego zarządzania pozostawia po sobie skutki, choćby w postaci starzenia się kadry, które narasta w lawinowym tempie.
Ufam, że z tego biorą się posunięcia obecnego Rektora, aby zrobić choć trochę miejsca dla młodszych. Zaznaczam, że nikt z emerytowanych profesorów nie został zwolniony. Na innych uczelniach jest to praktyka powszechna, podobnie jak chyba nigdzie indziej – oprócz szkół prywatnych – nie zatrudnia się emerytów i drugoetatowców na czas nieokreślony. Odmłodzenie kadry wydaje się w tej sytuacji wręcz niemożliwe….
Dlatego rozpowszechnianie na facebooku informacji zatytułowanych: „UAP bez Kozłowskiego i Dudkowiaka” było zwykłym kłamstwem, sugerując jakoby zostali zwolnieni. Chyba osoby, które to wydarzenie założyły, zdały sobie sprawę z tego, że coś jest nie tak, zmieniając w końcu tytuł na: „UAP bez…”. Tymczasem fałszywe informacje poszły w świat – „A, to ta uczelnia, gdzie zwalnia się profesorów” – słyszę od znajomych.
Co do informacji zawartych we wspomnianym wydarzeniu o niegodzeniu się na odbieranie komuś funkcji, mam wątpliwości, skoro pełnienie tych funkcji nie było zgodne z prawem (obecne próby tłumaczenia, że funkcja – kierownik pracowni – nie jest funkcją to jeszcze większe brnięcie w pozostawiony po poprzednikach bałagan prawny[1]).
Podkreślam, że emerytowani profesorowie wciąż mogą dyplomować. Czy faktycznie więc zostali tak bardzo skrzywdzeni? Czy chodzi w tych informacjach raczej o to, aby traktować artystów, nawet pracujących jako nauczyciele akademiccy, jako stojących poza prawem? I dlaczego akurat dwóch profesorów miałoby pozostać poza prawem, a reszta nie? Tym samym, jak nie traktować takich informacji, jak te wciąż wrzucane na FB przez kilka osób, w tym Ciebie, za rozpowszechnianie kłamstwa i podgrzewanie konfliktu?
Masz rację, że przeprowadzenie tych zmian było mało eleganckie. W tak szybkim czasie i w tak rozgorączkowanej atmosferze łatwo popełnić błędy, ale to już nie ja powinnam się z tego tłumaczyć. Mało eleganckie jest też bezustanne zaognianie konfliktu, który rozpoczął się wraz z kampanią wyborczą na UAP, a przypomnę, że obecny Rektor wygrał stosunkiem głosów 47:3. To chyba o czymś świadczy… Jednak od tego czasu obecna władza wciąż obrzucana jest inwektywami, mowa jest o „dobrej zmianie”, „chorej zmianie”, o „idei prowincjonalnej szkoły gdzieś pomiędzy Warszawą a Berlinem”, o „hucpie” czy – jak u Ciebie – o Mosinie (przypomnę Tobie jednak, że szkoła to nie tylko malarstwo!).
Kultura polityczna jest w Polsce raczej karykaturą kultury i przykre jest, że przeniosło się to na naszą uczelnię. Nie mogę zrozumieć tego ciągłego jątrzenia, manipulowania faktami, braku szacunku dla prawa. Nie mogę zrozumieć też wylewającego się wciąż jadu (szczególnie ciekawym przypadkiem był prywatny blog byłego kontrkandydata obecnego Rektora).
Rozumiem, że niektórym trudno pogodzić się z odsunięciem od władzy, jednak uważam, że ten wyborczy i powyborczy konflikt nie powinien być przenoszony na studentów i studentki.
Jako społeczność akademicka powinniśmy myśleć o dobru wspólnym, jakim jest uczelnia, o tych, których uczymy. Oni też powinni mieć kontakt z młodszymi artystami i artystkami, a nie tylko z emerytami. Nie można kultywować wciąż modelu pedagogicznego opierającego się na relacji „mistrz – uczeń/uczennica”. Ty, jako student Piotra Piotrowskiego, powinieneś doskonale wiedzieć, że najwspanialsza jest pedagogika partnerska. Myślę, że w naszej uczelni taką pedagogikę stosują intermedia i to właśnie ich absolwenci osiągają największe sukcesy w obszarze sztuki. Oczywiście nikt nie neguje autorytetu „mistrzów”, takich jak Jarosław Kozłowski, którzy powinni pozostać mentorami i do tego, jak sądzę, dąży obecny Rektor. Nie można traktować ich jednak jako autorytetów niepodważalnych, bo, jak uczył przywoływany tu Piotr Piotrowski, autorytet, którego nie można podważać, nie jest autorytetem!
Wskazujesz, że nowe władze mówią o podburzaniu studentów. Przypomnę Tobie, że pod ochoczo udostępnianym przez Ciebie wydarzeniem na FB, głoszącym wcześniej nieprawdę („UAP bez Kozłowskiego i Dudkowiaka”), a wciąż jeszcze niezgodę na stan prawny, pisałeś do Tomka z mojego Wydziału, aby robił strajk i nie zgadzał się z posunięciami władz. Jak to nazwać, jeśli nie podburzaniem?
Przykre jest to, że w tę aferę zaangażowani są studenci i studentki Wydziału Edukacji Artystycznej, którego jestem dziekanem, a na którym sam robiłeś dyplom. Wydziału, którego profesorowie nie mogli dyplomować studentów z innych wydziałów (choć nasi studenci mogą robić dyplomy, gdzie chcą); wydziału, w którego wielu pracowniach brakuje asystentów (czy też, co było powszechną praktyką w szkole – pracują na zasadzie wolontariatu lub na godziny zlecone); wydziału, który został najgorzej potraktowany w sensie lokalowym.
W zrewitalizowanym budynku B – który jednym przypomina więzienie, innym – bunkier, a przez poprzednie władze rektorskie traktowany był jako ich największy powód do dumy – nie znalazła się ani jedna sala wykładowa, nie zaplanowano sal seminaryjnych ani gabinetów dla teoretyków, abyśmy mogli prowadzić konsultacje ze studentami. Zabrakło miejsca na pracownie specjalistyczne istniejące na Wydziale. Obecnie na część wykładów skierowanych do studentów całej uczelni udało się użyczyć miejsca od UAM-u (poprzednie władze uczelni nie były w stanie wpaść nawet na tak prosty pomysł!). Jednak wciąż większość zajęć teoretycznych odbywa się w nienadających się do tego, ciasnych, dusznych salach, a w dodatku z ławkami ustawionymi w duchu XIX-wiecznej autorytarnej pedagogiki.
Dlaczego więc za poprzednich władz, nikt nie namawiał do buntu, nie podburzał studentów, aby robili strajk, nie godząc się choćby na nieludzkie warunki studiowania? (W ubiegłym roku prowadziłam wykłady dla stu osób w sali przeznaczonej dla sześćdziesięciu, bo większej nie było, po 30 minutach, mimo otwartych okien, kończył się nam tlen…)
Dlaczego nikt nie bił na alarm, że asystenci pracują za darmo lub na umowy śmieciowe? Dziwi mnie najbardziej, że tego problemu nie widziały osoby walczące jakoby o prawa pracownicze. Czy niezauważanie tych wszystkich nieprawidłowości i obecne bicie na alarm, nie wiąże się z hipokryzją i kontynuacją kampanii wyborczej?
Niestety, w czasie kadencji poprzednich władz rektorskich nie było miejsca na otwartą krytykę tego, co się działo na uczelni (nasze listy w sprawie tragicznych warunków lokalowych były zbywane lub mówiono nam, że na pewno nie będzie lepiej…).
Obecne władze, podążając w stronę demokratyzacji uczelni, pozostawiają miejsce na agon. I bardzo dobrze, że pojawił się spór, bo jest nam bardzo potrzebna dyskusja na temat wizji zarówno Akademii, jak i sztuki (traktowanej wciąż przez wielu pedagogów jak wieża z kości słoniowej), metod pedagogicznych, poziomu nauczania, oczekiwań studentów i studentek. Władza, która nie potrafi dopuścić do siebie krytyki nie jest żadną władzą. Osobiście, jeśli nie będę zgadzać się z decyzjami obecnych władz rektorskich, pierwsza będę je krytykować (ale krytyką nie jest dyskredytowanie i ośmieszanie, bo nie na tym polega agon!). Ale niech te spory toczą się wewnątrz uczelni! Tymczasem wciągani są w nie zewnętrzni emisariusze, którzy przy okazji chcą załatwić coś dla siebie, ale też nie wiedzą, co dokładnie dzieje się na UAP, a przede wszystkim, co działo się wcześniej!
Z poważaniem
Izabela Kowalczyk
[1] Przykładem na to jest chociażby informacja, która pojawiła się w komentarzu Andrzeja Syski, zamieszczonym na stronie wspomnianego tu Wydarzenia na FB, który podpisał się jako były przewodniczący w byłej komisji statutowej UAP w kadencji 2012/2016. Broniąc dotychczasowych decyzji i składów Rad Wydziałów, przywołuje par. § 35 ust. 2 Statutu UAP: „W skład Rady Wydziału wchodzą: (…) 3) zatrudnieni na Wydziale nauczyciele akademiccy posiadający tytuł naukowy profesora lub stopień naukowy doktora habilitowanego”. Nie rozumiem jednak, jak były przewodniczący komisji statutowej może nie pamiętać o innych paragrafach: § 26 1. „Organami kolegialnymi Uniwersytetu są: Senat i Rady Wydziałów”; § 66 „Mandat w organach Uniwersytetu wygasa, gdy: (…), 4) osoba posiadająca mandat utraciła bierne prawo wyborcze”. § 50 2. Bierne prawo wyborcze w Uniwersytecie przysługuje nauczycielom akademickim zatrudnionym w Uczelni jako podstawowym miejscu pracy, którzy nie ukończyli sześćdziesiątego siódmego roku życia, a w przypadku osób posiadających tytuł profesora – siedemdziesiątego roku życia, pracownikom nie będącym nauczycielami akademickimi, zatrudnionym w pełnym wymiarze czasu pracy, studentom oraz doktorantom”. Statut dostępny na stronie: http://uap.edu.pl/media/2011/02/STATUT_UAP_20_kwietnia_2015.pdf Zapisy te wynikają z art. 71 ust. 1 pkt 3 ustawy Prawo o szkolnictwie wyższym. Sprawa, której próbuje zaprzeczyć Andrzej Syska jest więc jednoznaczna i nie trzeba być prawnikiem, aby zrozumieć przytoczone tu paragrafy…