#bieda. O wystawie „Bogactwo” w Zachęcie
Bóg mi świadkiem, nie chciałem pisać tej recenzji. Redakcja jest jednak nieubłagana. Zamiast więc z przyzwoitości spuścić zasłonę milczenia, czas dobrać się do bogactwa w sztuce polskiej. Raz, że to być może ostatnia szansa. Dwa, że to wystawa symptom, więc nie tyle o konkretnych artystów tu chodzi, co o dużo szerszy problem. „Bogactwo w sztuce” (copyright red. Banasiak) to podobnie jak sport, medycyna i zbrodnia wdzięczny obiekt krytyki, ale przede wszystkim kolejny znak rosnącego odklejenia polskich instytucji od rzeczywistości. Za oknem demonstracje w obronie konstytucji, a my eksponujemy lalki i bawimy się w pantomimę. Po drugiej stronie placu minister rąbie aż wióry lecą, a my pieścimy sobie w galerii pozłotko. Wspólnota w kryzysie? Owszem, w Azji Południowo-Wschodniej. Świat się wali, a my zapraszamy na letnie warsztaty gotowania bezglutenowych wegańskich zup z zebranych w okolicy muzeum ziół i weekendowe zajęcia jogi. Krytyka i tak na nic się tu nie zda. Za późno, mleko się rozlało. Poza tym krytycy sobie piszą, a instytucje i tak robią swoje, a zatem do dzieła!
Bogactwo można czytać jako krytykę instytucjonalną à rebours. Strategia nadidentyfikacji z instytucjami ciekawie też pobrzmiewa w licznych pracach eksponujących motyw banknotów, złota, liczenia pieniędzy.
Wszystko zaczyna się od złego tytułu. Daje ironią na kilometr. Subtelna figura retoryczna zamienia się w przaśne kuratorskie żarcicho. Show zaczyna się od reklamóweczki i strefy VIP za dychę na wernisażu (po stówce i tysiaku nikt by nie wszedł, znając polski artworld), w środku sporo banknotów, wirtualnych sztabek, pozłacanych kuratorskich etykiet i innej post-pop-artowej taniochy, a na końcu zostajemy z bursztynowym kebsem, brzydkim Robin Hoodem i cinkciarską tapetką w sam raz pod selfiki z hasztagiem „bogactwo”. Z bogactwa jest tu niewiele. To raczej łatwy hajs i blichtr odmieniane na różne sposoby. Tak jak niegdyś synonimem kuratorskiej pychy były „ambity”, tak dziś wschodzące gwiazdy kuratorstwa lecą hasztagami. Wrzucasz, klikasz, wyskakuje. Bez niepotrzebnej napinki typowej dla kuratorskich akrobacji z Gwangju, Zurychu, Berlina czy MSN. I oczywiście tylko polscy artyści, bo to wystawa o polskim bogactwie i dla polskich bogaczy. Taki sobie lokalny odprysk skoncentrowanych na zarabianiu i kasie Manifesta 11. Dla reszty średnio ciekawa, prowincjonalna wystawa. Instytucja mieli, sensy znikają, wszystko się wyrównuje, redukuje, upraszcza i spłaszcza. Uklański i Różański, why not? Śliwiński i Smoleński, Borowski, Orski, a nawet Rogalski, ekstra! Azorro, Toboła, Mróz, Simon i Luxus, koniecznie! Całości patronuje „Zwykłe Życie”, o którym można powiedzieć wszystko poza tym, że traktuje o tytułowym zjawisku. Także wystawa to przegląd salonowy. Więc nie wystarczy sam hasztag, bo jeszcze coś dziwnego wyskoczy, a przecież nie o kłopoty chodzi. Selekcja musi być. Nie ma więc trudnych w obsłudze i dość antypatycznych dziadów i wątpliwych młodziaków, za to jest pokaźna lista jeszcze fajnych, na pewno fajnych i chyba już fajnych. Trudno powiedzieć dlaczego jest tylu artystów, a nie dwóch więcej czy pięciu mniej. W każdym razie po trzech, czterech pracach wiadomo już co się dalej wydarzy. Można też wystawę oglądać perwersyjnie: przyjść i dla jednej pracy (Dolar Uklańskiego!), a nawet zapisać się na oprowadzanie dla seniorów lub niewidomych (szkoda, że nie ma warsztatów dla biedaków).
Może jednak wystawa otwierająca sezon w głównej instytucji sztuki w tym biednym kraju nie jest aż tak zła? Owszem, ale tylko jeśli przeczytać Bogactwo jako – mimowolną – wypowiedź o stanie instytucji sztuki tu i teraz. Na taki trop naprowadza zblazowanego odbiorcę umieszczony przy wejściu na wystawę film Azorro. Członkowie grupy siedzą, smęcą i się nabijają. Właśnie dostali zaproszenie do wzięcia udziału w realizowanym przez ważną instytucje prestiżowym projekcie bez budżetu. Wideo z 2002 roku jest jak podróż w czasie. Tu bogactwo, tam bieda. Właściwie to dziś nawet trudno dociec, o co im chodzi. Instytucje mają godne budżety. Zapłacą wynegocjowane z OFSW honorarium, opłacą koszty przejazdu i hotel, a nawet od czasu do czasu coś kupią do kolekcji jak ministerstwo da lub kickstarter/towarzystwo przyjaciół uzbiera. Bo przecież dziś wystawa sztuki współczesnej tej klasy to w Zachęcie normalka. Normalka, która właśnie się kończy. Oglądając Propozycję Azorro pomyślałem o sequelu AD 2016. Dokrętka mogłoby na przykład wyglądać tak: siedzą w salonie na wygodnych kanapach, pomarszczeni, poważniejsi, i dyskutują nad propozycją kuratorek. Czy wziąć udział w niezbyt prestiżowym projekcie – ot, kolejna rutynowa zapchajdziura, pozycja w CV w rubryce „wystawy zbiorowe” – czy olać. Z jednej strony fajnie być w obiegu z młodymi i pokazać się w narodowej instytucji. Z drugiej, wystawa bez sensu, a 800 PLN na głowę też już nie robi różnicy. Tak, z pewnością Bogactwo można czytać jako krytykę instytucjonalną à rebours. Strategia nadidentyfikacji z instytucjami ciekawie też pobrzmiewa w licznych pracach eksponujących motyw banknotów, złota, liczenia pieniędzy. Gdybym był złośliwy, powiedziałbym, że kuratorki chciały zwrócić uwagę na własny, dość niski status i być może niewystarczające dochody, brak funduszy na pogłębiony research, o wyjazdach zagranicznych i pracy z międzynarodowymi artystami nie wspominając. To refleksja nasuwająca się przy obrazie Zbigniewa Rogalskiego, klasyku wypożyczonym z ING Banku oraz instalacji Nicolasa Grospierre’a. Jedni liczą zyski, drudzy liczą, że starczy im do pierwszego, a inni robią o tym sztukę.
Może jednak wystawa otwierająca sezon w głównej instytucji sztuki w tym biednym kraju nie jest aż tak zła? Owszem, ale tylko jeśli przeczytać Bogactwo jako – mimowolną – wypowiedź o stanie instytucji sztuki tu i teraz.
Kolejnym ciekawym wątkiem, który łatwo tu przeoczyć, jest relacja instytucji publicznych i krajowego rynku sztuki. Przez pryzmat poprzedzającej „dobrą zmianę” dyskusji o „mafii kulturalnej”, polityce zakupowej i zmianach komisji MKIDN można spojrzeć na pięknie prezentowane na ścianach narodowej galerii postmodernistyczne obrazy Radka Szlagi, Pawła Śliwińskiego, ale też Dolara Piotra Uklańskiego pozostającego poza zasięgiem polskich biedaków (i tych instytucjonalnych, i tych prywatnych). Z pewnością wielu artystów biorących udział w wystawie zachęca do podjęcia tematu spekulacji sztuką i sprzedawania artystycznej hucpy. Bogactwo trafia w punkt z niezawartymi wprawdzie w tekście kuratorskim, ale przemyconymi w narracji wystawowej pytaniami: czy po wystawie ceny raczej rosną, czy też notowania spadają? Czy zakupy z publicznych pieniędzy są trafione i czy odpowiednie komisje już powołane? Jak sektor bankowy i publiczne instytucje kształtowały pole sztuki współczesnej? Jaki miały wpływ na artystyczne kariery? Jak instytucje publiczne powinny sytuować się wobec sektora bankowego, funduszy inwestycyjnych i innych mechanizmów i narzędzi?
Powieszone obok złotej plomby, nieopodal bursztynowego kebaba fotografie Moniki Kmity przypomniały mi o Zuzie Krajewskiej, która z kolei była gwiazdą innej wystawy o bogactwie i bogaczach. Wywyższeni. Od faraona do Lady Gagi to wystawa z początków dyrektorowania Agnieszki Morawińskiej w Muzeum Narodowym, która przeszła do historii głównie dzięki wizycie Dody i Bronisława Komorowskiego (przypadek? nie sądzę #transformacyjneelity). Pierwsza część z planowanego kuratorskiego tryptyku była prowadzoną dość brutalnie krytyką relacji społecznych i można tylko żałować, że skierowana przez ministra z Zachęty do MNW Morawińska nie podjęła realizacji kolejnych wystaw z serii. Znów skończyło się na #bogactwie, zabrakło miejsca na refleksję nad #średniakami, o #biedzie nie wspominając.
Tymczasem wróćmy do Zachęty i centralnie ulokowanej pracy Jadwigi Sawickiej Daj mi wszystko. Jak to często bywa z urwanymi komunikatami, ich sens może być prosty, zgoła banalny, ale można doszukiwać się w nim głębszych sensów. Praca Sawickiej zapewne adresowana jest nie tyle do partnera i bliskich artystki, ani tym bardziej odwiedzających galerię Bogu ducha winnych widzów, co raczej do potencjalnych mecenasów, kolekcjonerów, a kto wie czy nie również instytucji sztuki. Jeśli chodzi o showtime, Zachęta daje Sawickiej faktycznie sporo i w przeciwieństwie do wielu stłoczonych na Bogactwie artystów autorka Daj mi wszystko nie może narzekać. Praca Sawickiej przywodzi też na myśl niedawny pokaz kolekcji Zachęty w należącej do holdingu śp. dra Kulczyka kamienicy Raczyńskich. Tamta wystawa przewrotnie zatytułowana za jednym z obrazów Sawickiej Prawda, piękno, dobro (przezywana w kuluarach „kłamstwem, brzydotą, złem”) podważała status nie tylko samej kolekcji narodowej instytucji, ale także relacje z prywatnym kapitałem. Umieszczony na Bogactwie obraz Sawickiej Daj mi wszystko wydaje się spełniać równie ambiwalentną i kłopotliwą funkcję. W ten sposób wystawa staje się narracją o nowych elitach, akumulacji kapitału, transformacji publicznego w prywatne, symbolicznego w ekonomiczne i odwrotnie. W tym kontekście miłym psikusem spłatanym działowi marketingu narodowej instytucji jest fragment kuratorskiego stejtmentu opisujący pracę Daj mi wszystko jako „niezwykle aktualne pragnienie wyrażone w znanej piosence I want it all […] I want it now”.
Artystą, który odchodzi od akumulacji bogactwa (rozumianej jako bezpardonowa kradzież publicznego mienia) i woli ciągnąć los w loterii artystycznego życia jest Janek Simon. Ten sam Simon, który wraz z Jakubem de Barbaro i Agnieszką Polską założył słynną Szaloną Galerię, czyli przewrotnie partycypacyjną odpowiedź na instytucjonalny marazm i oderwanie sztuki od tworzących społeczeństwo mas średniaków. Udział Simona w Zachętowej ekspozycji to przyczynek do refleksji nad bogactwem instytucji, relacjami z ministerstwem i mniej zamożnymi odbiorcami wspierającymi swoje ulubione galerie. I tak, nikomu nieznana i przez nikogo nie dotowana Szalona Galeria zebrała w kilka tygodni na Wspieram.to 46 000 PLN, realizując 167 procent założonego planu. Tymczasem pozbawiona w tym roku ministerialnej dotacji na zakupy do kolekcji instytucja narodowa o stuletniej tradycji wspierana szeroko zakrojoną akcją marketingową i medialną zebrała 88 500 PLN, co stanowiło 74 procent zakładanego budżetu niezbędnego do „uratowania” kolekcji (w obu wypadkach – stan na połowę września br.). Może prace z Szalonej były ciekawsze, pomysł żwawszy lub marketing bardziej cool? Może niezbyt bogata Galeria Simona, de Barbaro i Polskiej dotknęła problemu, który był poza horyzontem kuratorek z Zachęty? Jakby nie było, Szalona Galeria to w dzisiejszych realiach jedyna normalna galeria.
Przypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Azorro, Ewa Axelrad, Tymek Borowski, Rafał Dominik, Maurycy Gomulicki, Nicolas Grospierre, Łukasz Jastrubczak, Monika Kmita, Luxus, Mister D. i Krzysztof Skonieczny/głębokiOFF, Tomasz Mróz, Witek Orski, Zbigniew Rogalski, Gregor Różański, Jadwiga Sawicka, Janek Simon, Konrad Smoleński, Radek Szlaga, Paweł Śliwiński, Maria Toboła, Piotr Uklański
- Wystawa
- Bogactwo
- Miejsce
- Zachęta - Narodowa Galeria Sztuki
- Czas trwania
- 27.08-23.10.2016
- Osoba kuratorska
- Katarzyna Kołodziej, Magdalena Komornicka
- Fotografie
- Marek Krzyżanek
- Strona internetowa
- www.zacheta.art.pl
- Indeks
- Ewa Axelrad głębokiOFF Gregor Różański Grupa Azorro Jadwiga Sawicka Janek Simon Katarzyna Kołodziej Konrad Smoleński Krzysztof Skonieczny LUXUS Łukasz Jastrubczak Magdalena Komornicka Maria Toboła Maurycy Gomulicki Mister D. Monika Kmita Nicolas Grospierre Paweł Śliwiński Piotr Uklański Radek Szlaga Rafał Dominik Tomasz Mróz Tymek Borowski Witek Orski Zachęta – Narodowa Galeria Sztuki Zbigniew Rogalski