Krytyk powinien być krytyczny także wobec siebie
Przeczytałem tekst Izabeli Kowalczyk opublikowany na stronach magazynu „Szum” pt.: „Krytyka powinna być krytyczna!”. Zanim przeczytałem, wydrukowałem go sobie, bo nie lubię czytać na ekranie. Jest to bitych 9 stron formatu A4. Po lekturze mam następujące trzy wnioski. Po pierwsze: jestem pełen podziwu dla pracowitości autorki. Po drugie: jestem zdumiony, że można się tyle natrudzić, żeby wyartykułować myśl w sumie banalną – że krytyka powinna być krytyczna, czyli, że powinna wartościować. Po trzecie: natrudzić się tak bardzo, wydać myśl banalną, a przy tym nie dotknąć sedna zagadnienia.
Jakie jest sedno zagadnienia? Trzeba pomówić o kryteriach wartościowania.
Żeby jednak wejść na ten interesujący obszar, trzeba najpierw zdać sobie sprawę z własnej sytuacji, spojrzeć się w lustro i zobaczyć jaką krytykę się uprawia. Jakie kryteria się samemu stosuje. Autorka próbuje dokonać pewnej samokrytyki zauważając – choć bardzo powściągliwie i raczej bijąc się w cudze piersi, nie własne – że nie zawsze mogła wyzwolić się od przyjacielskich czy merkantylnych zależności, które rzutowały na apologetyczną wymowę jej tekstów. Czyli, że pisała pochlebnie o znajomych artystach, a nie powinna. Powinna raczej knota nazwać knotem, zamiast udawać, że jest to dzieło sztuki. Znam autorkę i jej twórczość dość dobrze. Robiliśmy nawet doktoraty u tego samego promotora, Piotra Piotrowskiego, choć nie w tym samym czasie. I dlatego mogę z czystym sumieniem powiedzieć, że jest to samokrytyka przesadna. Autorka zawsze uprawiała krytykę krytyczną, tzn. wynikającą z pewnych podstaw teoretycznych. Podobnie zresztą jak jej mentor, Piotr Piotrowski.
Podobne jak Piotrowski stosuje też kryteria wartościowania, co nie znaczy, że nie różnią się one w szczegółach. Są to w pierwszym rzędzie kryteria polityczno-ideologiczne. Mniej o formę, strukturę dzieła, jego jakość chodzi, ale o ideologiczną wymowę. W tak rozumianym zestawie wartości dzieło sztuki może być już tylko z jakichś powodów: istotne, ważne, znaczące czy też po prostu: krytyczne. To słowo wyraża najwyższe uznanie. Oznacza ono, że dany artefakt dobrze ilustruje teorie demaskujące różnego rodzaju systemy władzy opisane w książkach takich badaczy, jak: Foucault, Bourdieu, Althusser, Barthes, Mouffe, tak się składa, że wychodzących z określonych pozycji ideologicznych: marksistowskich lub postmarksistowskich.
O ile Piotr Piotrowski to pole ideologiczne zakreślał dość szeroko, o tyle Izabela Kowalczyk skupiała się przede wszystkim na węższym zakresie – feminizmie. Przede wszystkim w jej linię krytyczną wpisywały się prace w różny sposób demaskujące przejawy tzw. patriarchalnej kultury mającej represjonować kobiety.
W tym obszarze znajdują się różne dzieła, o różnej jakości. Artystki, dla których forma dzieła była niezwykle istotna, tutaj można wskazać Izabellę Gustowską, ale też takie, dla których jest ona drugorzędna. Takim przykładem jest działanie Aleksandry Polisiewicz polegające na profesjonalnym myciu podłóg w instytucjach kultury. Nie chodzi tu o formę (w rozumieniu pewnej unikalnej struktury dzieła, a nie po prostu jego widzialności), ale „odczytanie w kontekście odniesień społecznych, płciowych oraz instytucjonalnych”, czyli o zwrócenie uwagi, że w instytucjach kultury pracują także panie sprzątające i ich praca jest ważna, co jest trafne, ale oczywiste. Przeglądając blog o sztuce Izabeli Kowalczyk odnosi się wrażenie, że trafiają tam prace bardzo różnorodne, lepsze, gorsze, zupełnie beznadziejne. Jednak wszystkie łączy jedno – wymowa ideologiczna. Każda praca na coś wskazuje: poczucie traumy, niesprawiedliwości społecznej, wynikające z bycia kobietą. Główny akcent nie pada na to, jak praca jest zbudowana. Nie pada też zresztą pytanie, czy to, co praca wskazuje jest odkrywcze, czy pokazuje coś, o czym byśmy wcześniej nie wiedzieli. Odnosi się wrażenie, że autorka bloga wszystko już doskonale wie, a przywołane prace są tylko tej wiedzy ilustracją. Stają się bardziej lub mniej krzykliwymi indeksami wskazującymi na ideologiczne treści. Podobnie jak reklama, która w różnorodny sposób odsyła jednak do konkretnego produktu.
Jak zatem rozumieć dzisiejsze nawoływanie do wartościowania? Czyżby autorka zmieniła zdanie i doszła do wniosku, że kryteria ideologiczne nie mają wiele wspólnego z kryteriami artystycznymi, że wartość w sztuce polega jednak na czymś innym? Oby tak było. Gdybym był naiwny, pewnie bym tak to zrozumiał, że odtąd Izabela Kowalczyk i Andrzej Biernacki mówić będą jednym głosem, broniąc jakości dzieła sztuki.
Nie sądzę jednak, by tak było. Chodzi, w mojej opinii, raczej o taktykę i próbę dostosowania się do obecnych warunków społeczno-politycznych. Poprzednia władza, reprezentowana w sferze kultury przez Panią Minister Omilanowską, popierała tego rodzaju postawy i kryteria. Świadczy o tym choćby fakt zaproszenia Kowalczyk do grona ekspertów mającego decydować o zakupie dzieł do publicznych kolekcji. Jeżeli ktoś zna krytyczną działalność Izabeli Kowalczyk, to wie, że będzie to raczej twórczość w rodzaju działań Aleksandry Polisiewicz, a nie na przykład zdolnego malarza, który nie interesuje się odniesieniami płciowymi, społecznymi czy instytucjonalnymi, ale maluje znakomite martwe natury bez motywów fallicznych czy waginalnych.
Jednak władza się zmieniła, co odczuła na sobie Izabela Kowalczyk, której nominacja do komisji eksperckiej została cofnięta. O czym autorka mówi dość szeroko. Wszystko wskazuje na to, że nowa władza w sferze kultury i w obszarze swoich kompetencji nie będzie odwoływać się do ideologicznych kryteriów stosowanych przez Izabelę Kowalczyk. Tak więc autorka próbuje, mówiąc kolokwialnie, wykręcić kota ogonem, pokazując, że białe jest czarne, to znaczy, że nowa władza wprowadza kryteria ideologiczne, a ona, uznana krytyczka, obstająca przy kryteriach artystycznych jest marginalizowana. Dowodzi też, że dzięki zbytniej pobłażliwości krytyków, którzy zamiast chłostać bezlitośnie malarstwo Dowigałły i niszczyć złą sztukę w zarodku, swoją łagodnością utorowali drogę grupie „frustratów” bez talentu, którzy teraz będą brać odwet na tych nielicznych, zdolnych, którym się udało odnieść sukces.
Sytuacja jest jednak dokładnie odwrotna. Oto właśnie przez stosowanie kryteriów ideologicznych, autorytety i krytycy, tacy jak Izabela Kowalczyk, doprowadzili do wspierania przez publiczne instytucje artystów bazujących na banalnych pomysłach (przypadek Aleksandry Polisiewicz), jednak w zgodzie z kluczem ideologicznym, których można świetnie powiązać z modnymi wśród teoretyków hasłami: rola płci, krytyka instytucji, prekariat etc. W ten sposób słabsi artyści, ale nie mający skrupułów czują się zachęceni do robienia prac – atrap. Prac nie tyle krytycznych, ale całkowicie bezkrytycznych, rzekłbym nawet bezmyślnych, wiedząc, że wystarczy wstrzelić się w modny klucz ideologiczny, a wtedy mogą liczyć na wsparcie m.in. takich autorytetów jak Izabela Kowalczyk.
Mam jednak tę odrobinę nadziei, że jestem w błędzie, że Izabela Kowalczyk rzeczywiście zmieni swoje nastawienie, że odrzuci kryteria ideologiczne. Nie będzie łatwo, trzeba będzie zaprzeć się samej siebie i wyrwać się z kolein dotychczasowego myślenia. Ale warto. Nie tyle dlatego, że będzie można znów wrócić na ministerialne salony, ale przede wszystkim dlatego, że dopiero to daje niesamowite poczucie wolności, niezależne od aktualnej władzy.