Król Mikołaj Niepowściągliwy. Wokół „Nowego Królestwa” Mikołaja Sobczaka
Mikołaj Sobczak wygrał tegoroczne Warsaw Gallery Weekend. I nie chodzi nawet o to, że został wyróżniony nagrodą Fundacji Sztuki Polskiej ING, która zaczyna funkcjonować jako coś w rodzaju nieoficjalnego Grand Prix galeryjnego weekendu. Rzecz raczej w tym, że na tle dyskurostwórczej energii Sobczaka inne artystki i artyści pokazujący się na WGW wydawali się osobami, które idą spacerem, stoją zatopione w zadumie, albo wręcz śpią, podczas gdy obok ktoś biegnie sprintem – tyle ma do zrobienia, do pokazania i do powiedzenia. Sobczak był „bardziej” –bardziej polityczny, bardziej polemiczny, bardziej qeerowy, bardziej dowcipny, błyskotliwy i narracyjny. A także bez wątpienia bardziej figuratywny; na jedną wystawę sam namalował więcej postaci niż połowa pozostałych uczestników weekendu razem wzięta.
Mówiło się niby, że w sztuce mniej znaczy więcej, ale po pierwsze to było dawno, po drugie w tym równaniu zawsze coś mi się nie zgadzało. Mikołajowi Sobczakowi chyba też. Powściągliwość i praca? Nowe Królestwo to była bez wątpienia wystawa zrobiona przez artystę niezwykle pracowitego, pragnącego robić karierę i robić wrażenie, zajmować widoczną pozycję, zabierać (donośny) głos. Co do powściągliwości, to w żadnym sensie nie była parametrem tego przedsięwzięcia. Prędzej można mówić o zuchwałości. Tym lepiej; ostatnie WGW stało na dobrym poziomie, ale akurat sztuka zuchwała stanowiła na nim towar deficytowy.
Jakże daleki wydaje się ten (niepowściągliwy) Sobczak od Sobczaka, który jeszcze niedawno wraz z Justyną Łoś (lub w wersji niemieckiej Los) performował w duecie Polen Performance. To był swoją drogą dobry duet, wchodzący w interesujące dialogi i polemiki z tradycją, kanonami i estetyką polskiego performansu oraz z instytucjonalizacją tego gatunku sztuki. Ale krytyka instytucjonalna, z całym dla niej szacunkiem, należy do departamentu „spraw wewnętrznych” świata sztuki; to taki nasz branżowy „inner joke”. Dla odmiany Nowe Królestwo to opowiedziana z rozmachem narracja rozgrywająca się na szeroko zakreślonym terytorium zbiorowej wyobraźni oraz aktualnych społecznych, politycznych i historycznych debat.
Cóż to za narracja? Sobczak mieszka od jakiegoś czasu w Münster i właśnie to miasto jest punktem wyjścia jego opowieści. W początkach reformacji miasto zostało opanowane przez anabaptystów, protestancką sektę podążająca za wizją radykalnej teokratycznej utopii społeczeństwa uwolnionego od władzy świeckiej, klasowych hierarchii i prywatnej własności. A było to tak. Samozwańczy ale charyzmatyczny prorok anabaptystów, były piekarz Jan Matthijs, wyliczył, że powtórne przyjście Chrystusa nastąpi w 1534 roku, w westfalskim Münster. Wizja okazała się zaraźliwa, porwała wielu mieszkańców, do miasta zaczęli również ściągać zwolennicy Matthijsa z innych stron Niemiec. Wkrótce anabaptyści zdobyli kontrolę nad radą miejską oraz stanowisko burmistrza i zaczęli zaprowadzać swoje porządki: burzyli wieże kościołów, znieśli pieniądz i własność prywatną, palili szkodliwe książki, czyli wszystkie z wyjątkiem Biblii. Katolicki biskup Munsteru przybył pod mury miasta, próbując je spacyfikować, ale zrewoltowani mieszczenie stawili opór. Rozpoczęło się więc oblężenie, które miało potrwać ponad rok. W tym czasie Jan Matthijs zginął w walkach, a jego miejsce zajął Jan Bockelson, z zawodu krawiec, ale z powołania natchniony przywódca, który obwołał się „królem Nowego Jeruzalem”. Do przeprowadzonych uprzednio reform dołączył poligamię; sam miał poślubić szesnaście kobiet. Komuna Münster, która pod rządami proroka Jana zmieniła się w autorytarną dystopię i dryfowała w coraz bardziej poliamoryczno-mistycznym kierunku, padła po 14 miesiącach na skutek zdrady. Do miasta wkroczyły wojska katolickie. Tortury, którym został poddany Jan Bockelson, kiedy wpadł już w ręce biskupa, to temat dla fascynatów dziejów sadyzmu. Umęczone ciało proroka, a także zwłoki jego przybocznych, wice-królów Nowego Jeruzalem, zostały umieszczone w klatkach powieszonych wysoko na wieży kościoła św. Lamberta. Kości anabaptystów pochowano po 50 latach, ale, co ciekawe, same klatki wiszą na kościelnej wieży do dziś.
Ciekawa historia, ale dlaczego właściwie się w nią zagłębiamy? Ano dlatego, że Mikołaj Sobczak wskrzesza Bockelsona jako zombie i zaprasza tego mściwego upiora do współczesnej Polski – kraju, w którym toczy się wojna kulturowa, a populizm spycha liberalną demokrację do kąta; w którym walają się stare, wysłużone rupiecie – choć owa demokracja dopiero co była podziwiana jako świeży nabytek, nowiutki i pożądany.
„Zombie Jan Bockelson po przeanalizowaniu współczesnego populizmu i jego mechanizmów, zamierza wskrzesić ideały swojej dawnej komuny Nowego Królestwa. Brak własności prywatnej, zniesienie pieniądza, równość, wyzwolenie obyczajowe brzmią jak mrzonki – czytamy w ulotce wprowadzającej w wystawę Sobczaka – Mogą się jednak zrealizować na polu sztuki”.
Tak oto Sobczak proponuje spojrzeć jeszcze raz na sztukę jako laboratorium, w którym można swobodnie poeksperymentować z mieszaniem różnych dyskursów, poobsadzać historyczne postaci w nowych rolach, rozegrać na polu symbolicznym zakończone już partie jeszcze raz, według nowych scenariuszy. Zobaczmy, co z tego wyniknie, kiedy poprzestawiamy figury na planszy, pozamieniamy maski i podłączymy do machiny produkującej tożsamościowo-polityczne narracje silne źródło erotycznej, nieheteronormatywnej energii. Może cała ta machina narracyjna przegrzeje się i wybuchnie? A może wyprodukuje nowe znaczenia, które posłużą za klucze do odczytania współczesnej kondycji w odkrywczy sposób, przekraczający rutynowe interpretacje?
Sobczak pracuje w poprzek ustalonych linii frontów ideologicznych i światopoglądowych konfliktów. Jako ramę dla swojej opowieści wybiera rewolucję komunistyczną, ale niemarksistowską, mistyczną. Populizm mieni się tu wszystkimi kolorami tęczy.
Za wstęp do narracji Sobczaka świetnie służył tytułowy dla wystawy 10-minutowy film Nowe Królestwo. Oto historia komuny anabaptystów w pigułce, inscenizacja rozgrywająca się na przecięciu konwencji teatru telewizji, Monty Phytonowskiego skeczu i performatywnego kłirowego kabaretu z udziałem drag queens i drag kings; role główne brawurowo zagrały Magdalena Ferat i Hieemeras, wspomagane przez Karola Kubasiewicza. Nieprzypadkowo oryginalnie rozgrywający się w Münster dramat, który tu zresztą zmienia się w sadomasochistyczna farsę, Sobczak inscenizuje w pałacu w Nieborowie. Tamtejsza klatka schodowa słynie z kafelkowej dekoracji pięknym, niebiesko-białym fajansem z Delft. Czy wiecie, że technikę wytarzania takiego fajansu przywieźli do Polski mennonici – odłam anabaptystów, którzy, prześladowani w Niemczech i Niderlandach, w XVI wieku szukali azylu w jagiellońskiej Rzeczpospolitej? To oni, jak zawiadamia Sobczak, spopularyzowali na naszych ziemiach ser gouda i przeszczepili na polski grunt wierzbę głowiastą, która jest dziś symbolem mazowieckiego pejzażu. To oni osuszali moczary, na terenie których stoi Saska Kępa; cóż by zrobiła bez tej dzielnicy, eleganckiej, ale w dobrym guście, ta część warszawskiej inteligencji, której udało się zbić grubszy szmal? Sobczak do anabaptystycznego dziedzictwa, które tropi w polskości, zalicza nawet Annę German. W jego opowieści wszystko splata się ze wszystkim i łączy w logiczną całość niczym w dobrej teorii spiskowej.
Poetyka teorii spiskowej nie jest jednym urządzeniem, które Sobczak pożyczył z konserwatywnego instrumentarium. Film był tylko przygrywką, Nowe Królestwo jest przede wszystkim królestwem malowanym, opowiedzianym w (siedmiu) obrazach. Do ich stworzenia Sobczak wytacza starą, XIX-wieczną machinę malarstwa historycznego. Kiedyś, w czasach romantyków, których artysta obficie zresztą tu cytuje, takiej maszynerii używano do produkcji obrazów tożsamości krystalizujących się nowoczesnych społeczeństw narodowych. Sobczak chce to urządzenie przeprogramować tak, aby generowało nowe wersje historii uwolnionej z jarzma chronologii, a także wytwarzało nowe tożsamości, wyzwolone z rygoru konserwatywnej normatywności i patriarchatu. Na jednym z obrazów mamy więc płynącą przez piekielne wody barkę Dantego zacytowaną z obrazu Delacroix; jednak w wersji Sobczaka na jej pokładzie nie znajdziemy ani Dantego, ani Wergiliusza. Zamiast nich mamy córkę marszałka Piłsudskiego, Jadwigę Piłsudską-Jaraczewską, architektkę i pilotkę RAF-u, oraz Hande Kader, transpłciową turecką aktywistkę ruchu walki o równouprawnienie osób LGBT, brutalnie zamordowaną w 2016 roku przez „nieznanych sprawców”. Trzecią pasażerką Barki jest Sylvia Rivera, słynna uczestniczka zamieszek w Stonewall.
Konserwatyści boją się, że wraz z ostatecznym upadkiem patriarchatu zawali się świat. Zamiast wyśmiewać ich lęki, Sobczak pokazuje, że osoby nieheteronormatywne, feministki, „ideologia LGBT” nie zniszczy świata, przeciwnie, może go uratować – i może jest w ogóle jedyną szansą na ratunek, którą mam teraz do dyspozycji.
Do Nowego Królestwa wchodziło się pod obrazem przedstawiającym Kryzys parlamentaryzmu; płótno zawieszono nad wejściem do lokalu, który jeszcze całkiem niedawno służył za salon sprzedaży sukien ślubnych. Sobczak zmienił to niepozbawione blichtru i glamu wnętrze w coś na kształt świątyni. Ustawił nawet ławki, jak w kościele, a ich oparcia ozdobił antyklerykalnymi rysunkami zacytowanymi z materiałów propagandowych przedwojennego PPS-u. W roli obrazu „ołtarzowego”, wyeksponowanego na środku sali występwały Smiths, co w tym kontekście należałoby przetłumaczyć jako „Kowalki”. Praca jest trawestacją Kucia kos Artura Grottgera. Miejsce powstańców styczniowych zajmują w niej Alina Pieńkowska, Ewa Ossowska, Henryka Krzywonos, Anna Walentynowicz, Joanna Duda-Gwiazda i Magdalena Wyszkowska. To „kobiety Solidarności”, jakby powiedziałaby Sanja Iveković, działaczki opozycji demokratycznej, bohaterki rewolty społecznej 1980 roku. Niektóre z nich nie żyją, inne stoją dziś po różnych stronach politycznych barykad, wszystkie zostały jednak w mniejszym lub większym stopniu zmarginalizowane. W roli tytułowych kowalek występują zaś dwie aktywistki ruchu równouprawnienia osób LGBT ze współczesnej Polski: drag queen Charlotte oraz Magdalena Farat, drag king, którą widzieliśmy również w filmie Nowe Królestwo.
Wystawę można widzieć jako sequel projektu Drag niezłomne, przedsięwzięcia również opartego przede wszystkim na malarstwie, które Sobczak pokazał wiosną 2018 roku, zresztą w tym samym byłym salonie sukien ślubnych. W tamtej wystawie, skądinąd znakomitej, artysta kłirował mitologię żołnierzy wyklętych, wysłał do ciemnych polskich lasów znane warszawskie drag queens i wciągał w tę historię ikony ruchu LGBT, a także figury zaczerpnięte z historii radykalnego performansu i emancypacyjnej sztuki krytycznej. Teraz używa podobnej metody, ale rozszerza pole działania a także wzbogaca malarskie środki. Malarstwo historyczne, Delacroix, Gericault, Grottger, fotorealizm, gry ze sztuką nawiną, groteską i wszędobylskimi na tej wystawie motywami pastiszującymi stylistykę kafelków z Delft – wiele się tu wizualnie dzieje. W ikonografii Sobczaka wydarza się jeszcze więcej. W sztuce naprawdę wszystko jest możliwe, w każdym razie na tej wystawie. W Orgii Nowego Królestwa bierze udział PRL-owski gwiazdor Bogdan Łazuka, przez otwarte Wrota inkwizycji wkraczają słowiańskie demony pochodzące z prac Zofii Stryjeńskiej, drag queens noszą bauhausowskie togi zaprojektowane przez Annie Albers. Łączniczka AK Halina Chlistunow spotyka Storme DeLaverie, czarną lesbijkę, która pierwsza rzuciła kamień podczas zamieszek w Stonewall – obie płyną przez Styks, a w rzece śmierci odbija się obraz piętnastoletniego patrioty, który w Białymstoku usiłował zatrzymać Paradę Równości, stając samotnie naprzeciw kordonu policji z wyciągniętym krucyfiksem w dłoni.
W inwencjach Sobczaka łatwo się pogubić, tyle ich napakował do Nowego Królestwa. Gdzie ono się właściwie znajduje? I kiedy? W nakręconym w Nieborowie filmie inscenizacje epizodów z dziejów komuny Münster przeplatają się z obrazami współczesnej Polski: miga przez chwilę oblicze Jarosława Kaczyńskiego, ulicami maszerują narodowcy, neofaszyści, patrioci. Jesteśmy w reformacyjnych Niemczech, w Stonewall, w grottgerowskiej kuźni opanowanej przez kobiety Solidarności, w PRL, w II RP, w IV RP, w Nieborowie, w zaświatach, nad brzegiem rzeki Styks. Chaos, natręctwo myśli? Być może, ale pędzą one interesującymi, bo nieoczywistymi ścieżkami. Sobczak pracuje w poprzek ustalonych linii frontów ideologicznych i światopoglądowych konfliktów. Jako ramę dla swojej opowieści wybiera rewolucję komunistyczną, ale niemarksistowską, mistyczną; w historii komuny z Münster nie da się rozdzielić społecznej emancypacji i orgiastycznego zachłyśnięcia się wolnością, od religijnego rygoryzmu i rewolucyjnej tyranii. Populizm mieni się tu wszystkimi kolorami tęczy. To w gruncie rzeczy bardzo inkluzywna wizja, każdy odnajdzie tu swoich bohaterów, również widz konserwatywny, z którym Sobczak rozmawia tradycyjnym, zrozumiałem językiem malarstwa historycznego, kodem romantyków, Matejki, melodią przebojów Anny German.
Nowe Królestwo Jana Bockelsona to fałszywa obietnica, podobnie złudnymi mirażami są suwerenne mocarstwa obiecywane przez populistów, różne tysiącletnie Rzesze i IV Rzeczypospolite przewodzące narodom na obszarach międzymorza. Odwiedzamy świat w politycznym i tożsamościowym kryzysie, ale dla Sobczaka nie jest on katastrofą, lecz okazją. Kryzys to najlepszy moment na przedefiniowanie pojęć, na przemodelowanie pola symbolicznego, wprowadzenie na nie nowych figur, nowych bohaterów, a właściwie bohaterek – kobiet, działaczek, aktywistek, drag queens. Konserwatyści boją się, że wraz z ostatecznym upadkiem patriarchatu zawali się świat. Zamiast wyśmiewać ich lęki, Sobczak pokazuje, że osoby nieheteronormatywne, feministki, „ideologia LGBT” nie zniszczy świata, przeciwnie, może go uratować – i może jest w ogóle jedyną szansą na ratunek, którą mam teraz do dyspozycji. Czy jest to projekt w sensie artystycznym ambitny czy raczej megalomański? Nowe Królestwo można postrzegać jako przedsięwzięcie wynikające albo z aroganckiej wiary młodego artysty w samego siebie, albo, jak kto woli, z gorącej wiary w moc sztuki jako dziedziny modelującej zbiorowe wyobrażenia. Czyż nie wychodzi jednak w gruncie rzeczy na jedno? Historia, którą znamy, zdaje się prowadzić nas do kryzysu, konfliktu, donikąd. Opowiedzieć ją jeszcze raz, ale tym razem inaczej, namalować i zobaczyć od nowa – to rzeczywiście mógłby być pierwszy krok do odmienienia postaci teraźniejszości, krok w kierunku wyjścia z impasu społecznych antagonizmów, a nawet w stronę jakiegoś nowego królestwa.
Stach Szabłowski – krytyk sztuki, kurator i publicysta. Autor koncepcji kuratorskich kilkudziesięciu wystaw i projektów artystycznych. Publikuje w prasie głównego nurtu, w wydawnictwach branżowych i katalogach wystaw. Współpracuje m.in. z magazynem SZUM, Przekrojem, dwutygodnik.com. i miesięcznikiem Zwierciadło.
WięcejPrzypisy
Stopka
- Osoby artystyczne
- Mikołaj Sobczak
- Wystawa
- Nowe Królestwo
- Miejsce
- Polana Institute, Warszawa
- Czas trwania
- 20-30.09.2019
- Strona internetowa
- polana.institute
- Indeks
- Mikołaj Sobczak Polana Institute