Kolonia przemytników sztuki. Rozmowa z Sylwestrem Gałuszką
Jakub Knera: Prowadzisz Kolonię Artystów już 20 lat. Jak to się wszystko zaczęło?
Sylwester Gałuszka: Kolonia wywodzi się ze Stoczni Gdańskiej, tam znajdowała się nasza pierwsza siedziba, skoncentrowana na działaniach oddolnych. Dopiero w roku 2015 założyliśmy działalnością gospodarczą, która poszerzyła model Fundacji.
Dlaczego zdecydowałeś się stworzyć Kolonię?
W 2004 chciałem wyjechać do Londynu, żeby zmieniać swoje życie, ale gdy wszyscy moi znajomi wyjechali, zrozumiałem, że ktoś musi zostać, aby tworzyć małą, alternatywną przestrzeń. Postanowiłem zostać i prowadzić Kolonię, by prezentować sztukę oraz tworzyć, otwierać pole na nowe manewry, a nie uciekać.
Kolonia wypełnia lukę pomiędzy instytucjami kultury?
Jeśli uważasz, że jest taka luka do wypełnienia, to właśnie to robimy. Podobają mi się działania Fundacji Bęc Zmiana. Prowadzą prężne wydawnictwo, księgarnię, wydają cały czas „Notes Na 6 Tygodni”, angażują się w różnego rodzaju działania, zbierają środki, wspierają artystów. Co roku stawiają sobie wyższą poprzeczkę. Po wielu latach uważam, że najlepsze co przytrafiło się Kolonii Artystów, to wyrzucenie w roku 2008 artystów z terenów postoczniowych. Obecna sytuacja na tych terenach całkowicie odbiega od mojej wizji tego miejsca, zresztą w samej stoczni w przyszłości szykują się spore zmiany. Od tamtej pory zmieniamy lokalizacje, a razem z nimi ewoluuje Kolonia.
Działasz jako organizacja pozarządowa, ale Kolonia ma wizerunek jak instytucja publiczna – ma siedzibę, stałe godziny otwarcia i ktoś, przychodząc tu, może nie zauważyć różnicy.
To chyba dobrze, że udało się osiągnąć taki status. To, co najbardziej zabiera czas w harmonogramie codzienności, to papierologia. Każdy projekt ma swój segregator, to nieustanne tworzenie umów, regulowanie faktur i innych płatności. Fundacja działa bez stałego dofinansowania – realizujemy projekty grantowe, a przestrzeń utrzymujemy z kawiarni. To wymaga dużej precyzji w dokumentach.
Najczęściej ludzie zakładają NGOsy, żeby robić coś po godzinach, jako coś dodatkowego, nie poświęcają się temu w pełni, równolegle, ale na przykład pracują gdzieś na etat. Ty wchodzisz w to całościowo – czy na pewnym pułapie ma to rację bytu także ze względów finansowych?
Bardzo długo funkcjonowałem bez grantów i finansowania – koncerty i wernisaże odbywały się dzięki wsparciu uczestników. Od 2001 do 2008 roku, jeszcze na terenach postoczniowych, utrzymywałem Kolonię tylko ze sprzedaży biletów. W momencie, gdy powstała fundacja z możliwością pozyskiwania funduszy na projekty wystawiennicze i koncerty, bardzo to usprawniło nasze działania w tworzeniu programu artystycznego. Po 11 latach mam wrażenie, że jest mi potrzebny nowy projekt, który nie będzie rozczłonkowany na kilka różnych sekcji, tylko gromadzący możliwości wszystkich projektów, które funkcjonują już teraz. Może będzie miał jedno źródło finansowania, będzie mógł zatrudnić 2-3 osoby, które od początku do końca roku będą zajmować się Kolonią. Działając inaczej, zaczynamy naginać naszą niezależność i funkcjonowanie do tego, jak działają instytucje, a tego cały czas chciałem uniknąć. To moment decyzji, jak to dalej robić. A może odpuścić konkursy grantowe?
Co roku stawiają sobie wyższą poprzeczkę. Po wielu latach uważam, że najlepsze co przytrafiło się Kolonii Artystów, to wyrzucenie w roku 2008 artystów z terenów postoczniowych. Obecna sytuacja na tych terenach całkowicie odbiega od mojej wizji tego miejsca, zresztą w samej stoczni w przyszłości szykują się spore zmiany.
Stracisz duże wsparcie w postaci dofinansowania projektów. W 2021 roku otrzymałeś od miasta ponad 130 tys. zł wsparcia. Jak na instytucje publiczne mało, jak na organizacje pozarządowe sporo.
W Trójmieście istnieje bardzo dużo NGOsów funkcjonujących od projektu do projektu, który zamyka się w kilkudniowych wydarzeniach. Oczywiście praca nad nimi trwa bardzo długo: to zdobywanie kontaktów, podejmowanie decyzji programowych. Granty to również rodzaj zobowiązania umową. Potem są kolejne i robi się z tego pędząca kula. Z drugiej strony grant to gwarancja finansowania, możliwości realizacji i realne stwarzanie przestrzeni do prezentacji sztuki. Czy jest możliwość utrzymania Kolonii tylko z kawiarni? Odpowiedź brzmi: nie. A może tylko z biletów na wydarzenia? Oczywiście nie. Byłem już po tamtej stronie, interesuje mnie znalezienie całkowicie nowego systemu, może jakaś hybryda? Chciałbym ten model oprzeć nie na sponsoringu, ale hojności osób, które wyedukowały się w Kolonii Artystów. Czy się uda? Też mam wątpliwości.
Może konieczne jest poszerzenie działalności kawiarni: 50 stolików na tarasie tak jak wtedy, gdy funkcjonowała tu w PRL Kawiarnia Morska? Albo abonament odbiorców – coś takiego zrobiłeś w czasie pandemii i ludzie ci zaufali, awansem kupując wejściówki.
Przejęcie przestrzeni przy ulicy Grunwaldzkiej w 2015 roku było momentem, gdy interesowała mnie tylko sztuka. Nie było tu gastronomii, bo byłem pewien, że model grantowy zapewni mi możliwość utrzymania tego miejsca. Przez kolejne lata zaczęła zwiększać się infrastruktura: stoliki, rośliny… Teraz jest równowaga: sztuka i kawiarnia, ale gastronomii, o której wspominasz, chciałbym uniknąć. Jesteśmy przemytnikami: zapraszamy na koncert, ale możesz też napić się kawy, zapraszamy na pokaz filmowy, a przy okazji można zobaczyć wystawę. Takie kawiarnie funkcjonują przy wielu dużych instytucjach artystycznych i galeriach na całym świecie. Hybrydowy charakter fundacji i tego miejsca daje możliwość pozyskiwania nowych odbiorców, którzy są zainteresowani sztuką. To interdyscyplinarność zgromadzona w jednym miejscu.
Piotr Bosacki napisał kiedyś, że ekspert to ktoś, kto wie bardzo dużo o bardzo wąskim zakresie, aż w pewnym momencie swojego życia wie wszystko na temat niczego. Nie chciałbym doprowadzić do takiego sfokusowania Kolonii Artystów, jednak jestem świadom pewnego snobizmu artystycznego, który się tutaj wydarza.
Co masz na myśli mówiąc o snobizmie?
Kolonia funkcjonowała na początku jako squat, potem jako fundacja i galeria, która organizowała wydarzenia od czasu do czasu, teraz jest otwarta dla wszystkich codziennie. Ten nie do końca nawet intencjonalny snobizm artystyczny, ale ironiczna nazwa na wniosek płynący z obserwacji: jesteśmy w centrum, jesteśmy oszyldowani, a jednak z osób przechodzących codziennie ulicą Grunwaldzką wejść do środka decydują się nieliczni. Po przekroczeniu progu niektórzy odwracają się i wychodzą szybko, inni siedzą po kilka godzin.
Dookoła ciebie są same budynki mieszkalne, które powstały w ramach powojennego założenia Grunwaldzkiej Dzielnicy Mieszkaniowej. Mieszkańcy tu przychodzą?
W tym roku zauważyłem wzmożoną aktywność studencką osób z Erasmusa i zwiększone zainteresowanie mieszkańców. Często słyszę słowa: „Mieszkam tu kilka lat, ale jestem tu pierwszy raz – fajnie, że wreszcie się odważyłem”. Zwróć uwagę, jakich zwrotów używają: jest w nich sugestia, że sztuka wymaga pewnej odwagi.
We Wrzeszczu Kolonia jest od 10 lat, do tego jest wspomniana przestrzeń na Dolnym Mieście. Projektów z roku na rok przybywa, nawet po pandemii, weźmy na przykład Wieszajmy artystów każdego dnia, Otwarte Pracownie Artystyczne, cykl Drone Noise Ambient albo festiwal Open Source Art w Sopocie.
Tworząc program pragnę mieć klarowność podstawowych założeń danego projektu. W przypadku pierwszego, który wymieniłeś – Wieszajmy artystów każdego dnia, interesuje mnie cykliczność, rytm. Każda praca jest prezentowana raz w tygodniu co środę i ma wtedy swoją premierę. Skupiam się tylko na środowisku trójmiejskim. Z kolei DNA to skondensowana dawka muzyki dronowo-noise’owo-ambientowej: rodzaj dźwięków, który według mnie w tej przestrzeni jest najbardziej odpowiedni. Kilka razy zorganizowałem koncerty zespołów rockowych, jednak one nie brzmiały tak dobrze.
Jesteśmy przemytnikami: zapraszamy na koncert, ale możesz też napić się kawy, zapraszamy na pokaz filmowy, a przy okazji można zobaczyć wystawę.
Wyjątkową sytuację stanowią Otwarte Pracownie Artystyczne – projekt realizowany w Kolonii na Dolnym Mieście. Powstały z potrzeby spotkań podczas obostrzeń pandemicznego zamknięcia. Nazwa funkcjonowała wcześniej, ale dopiero teraz przerodziła się w kilkugodzinne wydarzenia. W kamienicy przy ulicy Dolnej 4 na Dolnym Mieście na dwóch piętrach mieści się galeria o powierzchni 150 metrów kwadratowych, która służyła do prezencji środowiska akademickiego; odbywały się tam obrony czy doktoraty. Przez 8 lat jako white cube spełniła swoją funkcję, dając możliwość wystawiania się studentów i absolwentów. Był tam też program rezydencji dla artystów z Trójmiasta i ze świata. Obostrzenia pandemiczne i zakaz organizacji wystaw doprowadził do powstania nowego miejsca spotkań ze sztuką.
Zacząłeś robić cykliczne wieczory łączące muzykę, sztuki wizualne i performans.
Gdy w maju 2021 okazało się, że w pewnych reżimach można funkcjonować, nie chciałem wracać do white cube’a, zatem powstał projekt OPA: 12 spotkań z działaniami wystawienniczymi, performance’ami i koncertami, każde wydarzenie zawiera w sobie różnorodność tych form dziejących się równolegle. Otwarte zarówno dla debiutantów, jak i osób o ugruntowanej karierze. Aby wejść do środka, trzeba się zapisać na listę, dostać kod do domofonu. Każdy projekt jest efektem możliwości, okoliczności i czasu, w którym powstaje. Podobnie jak projekt OPEN, który ma miejsce w Kolonii we Wrzeszczu. W tym roku odbyło się pięć większych wystaw, a poza jedną, każda z nich powstała specjalnie na to wydarzenie.
Rozróżniasz swoje zajęcia na to, co jest pracą, a co czasem wolnym i hobby? Bo jak jedziesz latem na festiwal do Berlina to też po to, żeby potem kogoś zaprosić do Trójmiasta.
Jestem jednocześnie odbiorcą i organizatorem. Czerpię dużą przyjemność z tego, że będąc na urlopie moja aktywność odbiorcza jest skondensowana wokół poszukiwania nowych postaci i eksplorowania gęstości artystycznej. Ostatnio byłem w Kopenhadze i zwiedzałem miasto: chciałem poczuć klimat klubów, miejsc, poszukać rozwiązań w architekturze. To rodzaj uzależnienia: szukam czegoś nowego, co mógłbym przywieźć do Kolonii Artystów. Kiedy jadę do Berlina, grzebię kilka dni w płytach winylowych z myślą o tym, aby w Gdańsku puścić je przed koncertem, zadbać o akustyczną oprawę miejsca. Konsekwentnie przez ponad 20 lat funkcjonowania Kolonii zacierałem różnice między czasem wolnym a pracą.
Jak widzisz Kolonię na tle innych działań w Gdańsku?
Instytucje i NGOsy, które funkcjonują w Trójmieście są otoczone płotami. Wiemy, co się dzieje, ale nie uczestniczymy w swoich działaniach nawzajem, nie spotykamy się i nie rozmawiamy. Nie mówię o wielkiej debacie, ale żeby czasem przejść się do sąsiada i zobaczyć, co prezentuje. Uczestniczę w wydarzeniach innych instytucji, gdy tylko mogę, ale nigdy nie spotykam dyrektorów czy kuratorów w Kolonii. Ważny jest naturalny przepływ informacji oraz pewnego programu artystycznego, żeby wiedzieć, co się dzieje, wynikający z naturalnej chęci uczestniczenia w wydarzeniach.
Jakub Knera – dziennikarz i kurator; od 2012 prowadzi stronę noweidzieodmorza.com. Publikuje w „The Quietus”, „Tygodniku Polityka”, „Dwutygodniku” i „Radiowym Centrum Kultury Ludowej”. Współzałożyciel Fundacji Palma.
Więcej