Jesteśmy zsynchronizowane. Rozmowa z Weroniką Wysocką
Michalina Sablik: Protestujesz czy się izolujesz?
Weronika Wysocka: Protestuję, chodzę, jeśli mam z kim pójść. Ostatnio uczestniczę w manifestacjach także zdalnie, wykorzystując swoje umiejętności edytorskie i techniczne. Montuję na bieżąco filmy z protestów, które mogą się przydać do szybkiego rozpowszechniania ważnych informacji. Pomagam znajomym z RATS Agency, której fotografowie i fotografki są w pierwszych rzędach. Często trzeba zmontować film i puścić w obieg jak najszybciej, żeby pokazać nieprawidłowości w działaniu policji, tak jak było w przypadku aresztowania Agaty Grzybowskiej.
W jednym z esejów instagramowych w ramach projektu User X, pytasz: „Na jakich serwerach przechowywane są wszystkie nasze protesty przeciwko nadużywaniu przemocy oraz niesprawiedliwości?”. Okazuje się, że one są przechowane nie tylko przez agencje medialne i dziennikarzy – żyjąc w państwie skłaniającym się ku autorytaryzmowi, jesteśmy cały czas inwigilowani. Czy czujesz się zagrożona jako aktywistka?
Czuję się zagrożona, tak jak wszyscy. Myślę, że władza codziennie przekracza kolejne granice. Widniejemy na różnych listach, jesteśmy mapowani, a nasze działania są katalogowane, inwigilowane przez państwo. Na pewno tworzą listy osób niepożądanych. Inną sprawą jest to, że nasze prywatne informacje są walutą. Na szczęście powoli stajemy się coraz bardziej świadomi zasad cyberbezpieczeństwa. Uczymy się jak zabezpieczać serwery, dyski, kiedy wyłączyć sieć i automatyczne lokalizowanie. Kolejnym niezauważonym problemem związanym z przechowywaniem danych przez wielkie korporacje takie jak Facebook czy Google jest ekologia. Do chłodzenia hektarów serwerów potrzebne są gargantuiczne ilości wody oraz energii. Czy słyszałaś, żeby ktoś przeciwko temu protestował? Nie potrafimy i nie możemy już protestować bez mediów społecznościowych. Liczy się moment i zasięg komunikatu. Jednocześnie funkcjonując w mediach społecznościowych nieświadomie wykonujemy pracę dla wielkich korporacji. Oni zarabiają na każdym naszym kliknięciu, na przeskrollowanych metrach.
W czasie pandemii i protestów czuję, że jestem non stop przyklejona do ekranu – oglądam na żywo protesty, debaty, briefingi, czytam komentarze. Czuję jak technologia wpływa na mnie emocjonalnie, ale też somatycznie. Często nie mogę spać, jestem dziwnie pobudzona, innym razem zdołowana. Doświadczasz podobnych sytuacji?
Rozmawiałam kiedyś o tym z Billym Morganem, jedliśmy wspólnie obiad, był rok 2019 i wspominaliśmy poprzednie lato, które było w Warszawie niezwykle ożywcze, bogate w wydarzenia towarzyskie i kulturalne. Energia ludzka tak swobodnie się wymieniała. Funkcjonowaliśmy w internecie, ale tak samo intensywnie byliśmy w rzeczywistości i wśród ludzi. Rok później było już inaczej, poczułam to wtedy po raz pierwszy. Zastanawialiśmy się jak nasze nastroje mogą być tak bardzo zgrane. Jakby uczucia były przenoszone z użytkownika na użytkownika przez ekrany. Masowo i falami przechodzimy przez te same amplitudy emocji. Obserwuję to dokładnie. Kiedy czuję, że jestem na fali, to moi znajomi też na niej są. Innym razem są momenty, kiedy nikt ze sobą nie rozmawia, nie jest aktywny. Stajemy się zsynchronizowani i jestem pewna, że to ma związek, z przetwarzaniem tych samych samych treści.
Foliarze od razu by powiedzieli, że jesteśmy kontrolowani przez Wielkiego Brata, Billa Gatesa czy kogoś tam.
Jedyne, co z pewnością jest kontrolowane, to nasza uwaga, bo na tym zależy twórcom i właścicielom interfejsów. Wspomniane reakcje psychosomatyczne to jest przypadek. Nikt chyba nie ma możliwości nas tak wysterować, żeby przewidzieć, że w połowie lipca wszyscy będą mieli zjazd, a we wrześniu znowu nastąpi poruszenie. To jest też kwestia szybkości przekazu i wydarzeń w danym państwie, wspólnoty przeżywania ogromnych emocji, po których następuję dół, odsapnięcie.
Algorytmy social mediów nie rozpoznają intencji, ale samą nagość, co prowadzi do blokowania i kasowania postów o cielesności czy wyglądzie, tak ważnych w dyskursie feministycznym, queerowym czy antyrasistowskim.
Te tematy znalazły się też w twoim ostatnim filmie …and codes that break my heart. Anyway, który współtworzyłaś z Amy Muhoro i pokazywałaś na wystawie tegorocznej Warszawy w Budowie Coś wspólnego w MSN. W jaki sposób wykonałyście research do tego filmu?
Amy studiuje dziennikarstwo w Warszawie, znamy się od roku i komunikujemy głównie internetowo. Podczas pierwszego lockdownu razem skrollowałyśmy i zbierałyśmy informacje dotyczące ogromnej skali nadużyć w internecie. Śledziłyśmy nieetyczne zachowania korporacji, do których należą największe media społecznościowe, wobec osób prywatnych i organizacji. Katalogowałyśmy, wysyłałyśmy sobie screeny, posty dotyczące wykluczeń rasistowskich, ksenofobicznych, homofobicznych. To było zaraz po śmierci George’a Floyda. Czułyśmy misję, chciałyśmy coś udowodnić, zrozumieć jak działa opresja algorytmów. Początkowo chciałyśmy stworzyć timeline chronologizujący, łączący nasze „śledztwo”, albo nakręcić dokument na ten temat. W międzyczasie Facebook i Instagram zaczęły pisać PR-owe oświadczenia, że zmieniają swoje algorytmy, że będą bardziej inkluzywni, cenzura nie będzie dotyczyć artystów, będą zwracać większą uwagę na fake newsy itd. Jednak cały czas jest wielkie prawdopodobieństwo, że zostanie ocenzurowany ktoś, kto powinien dostać mikrofon.
Jakiego typu treści zbierałyście?
Zbierałyśmy posty znajomych czy obserwowanych przez nas użytkowników, które były blokowane przez Instagram. Nie byłby to tylko takie oczywiste kwestie jak nagość, ale też np. posty które miały hasztag #queer i dotyczyły dokumentacji wystawy. Algorytmy social mediów nie rozpoznają intencji, ale samą nagość, co prowadzi do blokowania i kasowania postów o cielesności czy wyglądzie, tak ważnych w dyskursie feministycznym, queerowym czy antyrasistowskim. Amy pochodzi z Kenii i dzięki temu zbierałyśmy też przykłady ukazujące jak wielkie korporacje i ich uprzedzenia odnoszą się do użytkowników w Afryce Wschodniej. Często w tych działaniach brakowało konsekwencji i chciałyśmy poszukać sensu, zrozumieć w jaki sposób użytkownicy są banowani, cenzurowani, jak algorytmy docierają do pewnych grup czy środowisk.
Na naszym podwórku przenikanie się sztuki, polityki, dziennikarstwa i aktywizmu jest na porządku dziennym, co widać chociażby na przykładzie tego wywiadu. Czujemy się zobligowane, żeby poruszać te tematy na wystawach, szybko reagować sztuką na zmiany.
Czym jest opresja algorytmów i na czyją korzyść one działają? Czy ci giganci mediowi chcą być politycznymi graczami?
Ciężko odpowiadać z mojej perspektywy na pytanie, jaka jest polityka Facebooka wobec pojedynczych jednostek. Zauważyłyśmy, że oni potrafią świetnie manipulować, przepraszać, zamiatać pod dywan poważne przestępstwa dotyczące dyskryminacji, ale też handlowania danymi. Funkcjonują ponad prawami państw i zawsze wypracowują metody, które im najlepiej służą. Dają nam fałszywe poczucie zmiany. Tak jakby nie byli globalnym przedsiębiorstwem zarabiającym niewyobrażalne sumy, a typem, który nadużywa swojej władzy i tłumaczy się, licząc, że nikt go nie pociągnie do odpowiedzialności.
Social media zmonopolizowały rynek, nie da się uciec od ich wpływów. Co jakiś czas niektórzy deklarują, że usuwają swoje dane i konta, pojawiają się ruchy niezadowolonych, którzy zakładają alt-rightowego Facebooka. Czy ty sama chciałaś uciec z ich sieci?
Cały czas uczę się, jak świadomie korzystać z sieci. Szukam alternatyw dla popularnych aplikacji. Z social mediami jestem w potrzasku, bo z jednej strony nie potrzebuję „istnieć” na Facebooku, ale z drugiej strony moje otoczenie tam jest i publikuje ważne dla mnie treści. Staram się ograniczać postowanie, bo zdaję sobie sprawę, że każdy mój post to kolejny zapełniony serwer. Nie publikuję zbędnych treści, dla mnie najważniejszy jest profil informacyjny tych mediów. Zielona energia w Holandii, która miała być dostarczona do Amsterdamu, zasila sieci Google i Facebooka, żeby chłodzić ich serwery. Wspominam o tym, ponieważ gigantyczne zużywanie energii jest sprawą międzynarodową.
Nie wiem, czy to jest moja bańka i efekt tego, że zablokowałam znajomych postujących prywatę, ale mam wrażenie, że są tam teraz głównie treści polityczne i społeczne.
My, twoi i moi znajomi, świat kultury i sztuki żyją polityką. Niedawno wróciłam z Amsterdamu, gdzie rozdział sztuki i polityki jest bardzo wyraźny. Wierzę, że wynika to ze względnego zaufania jakim Holendrzy darzą reprezentujących ich polityków. Na naszym podwórku przenikanie się sztuki, polityki, dziennikarstwa i aktywizmu jest na porządku dziennym, co widać chociażby na przykładzie tego wywiadu. Czujemy się zobligowane, żeby poruszać te tematy na wystawach, szybko reagować sztuką na zmiany.
Chciałabym znowu nie interesować się polityką. Ale może wróćmy do waszego wideo i jego formy. Zainspirowałyście się znaną nakładkę z Tik Toka Putin walk. Dlaczego zdecydowałyście się na ten zabieg?
Dla mnie jest to symbol dwubiegunowości użytkowników internetu. Powielając obraz tego omnipotentnego polityka chcemy przejąć jego siłę, a z drugiej strony cały czas nadbudowujemy jego legendę, umacniamy go jako oligarchicznego boga, który nigdy nie przeminie. Poza tym w trakcie naszego researchu Rosja cały czas pojawiała się jako ważny gracz dofinansowujący dezinformację. Ciekawe jest też to, że politycy w krajach Europy Wschodniej używają figury Putina żeby zatuszować własną nieumiejętną politykę. Rosja pojawia się w wielu teoriach spiskowych.
Cały czas zajmuje mnie sfera psychoemocjonalna człowieka. Moja melancholia i czarnowidztwo zawsze dotyczy pojedynczej osoby. Wykorzystuję internetową nowomowę, messengerowe sposoby komunikacji, amplitudy nowej emocjonalności.
Putin jest bardzo memiczną postacią. Jeżdżący z gołą klatą na niedźwiedziu, wszyscy to widzieliśmy.
To jest dokładnie taki wizerunek, jaki on chce nam przekazać. Przekraczający granice zrozumienia i absurdu.
Ważnym wątkiem waszego filmu jest studium współczesnego szaleństwa, którego doświadczamy zamknięci przed ekranami smartfonów. Wiele osób boryka się teraz z lękami, stresem, a nawet paranoją. Czy to jest pokoleniowe?
Wynika to z tego, o czym wcześniej mówiłam, że jako społeczeństwo przechodzimy przez te same fazy. Co wynika z szybkości i formy informacji, które do nas docierają. W lipcu 2020 roku wszyscy byliśmy w maniakalnym czasie! Moi znajomi przechodzili fazy psychotyczne, zresztą ja i Amy też. W bardzo krótkim czasie zinternalizowałyśmy ogromną ilość artykułów, teorii spiskowych, informacji o zarządzaniu danymi, bezpieczeństwie w sieci, manipulacjach. Nasza misja zaprowadziła nas pod ścianę bezsilności. To spowodowało załamania nerwowe, które, jak się okazało, były częścią procesu twórczego. Zaczęłyśmy się nawzajem nagrywać, a nasze rozmowy przekopiowałyśmy do scenariusza.
W projekcie User X badasz również zaburzenia spowodowane korzystaniem z social mediów. Jakie doświadczenia z social mediami tam pokazujesz?
Praca dorywcza i freelance to rzeczywistość większości osób zajmujących się sztuką. Zdarza mi się pracować doradzając lub prowadząc profile w social mediach. W 2018 roku współpracowałam z Zachętą. Przerodziło się to w pracę nad projektem User X, który był personifikacją doświadczeń różnych usieciowanych użytkowniczek i użytkowników. Pracując nad filmami, chciałam opisać realne emocje wynikające ze świata wirtualnego. To zderzenie światów powoduje dysonans poznawczy, z którym ludzie sobie nie radzą. Nasza emocjonalność była ukształtowana w czasach bez smartfonów. Dla mnie w Userze X było ważne używanie języka, który opisywałby zdarzenie się doświadczenia realnego i wirtualnego w bardzo intymny sposób. Chciałam tworzyć teksty namacalne, cielesne, ale dotyczące tego, co wydarza się między „jest” a ekranem. Wynikały one z mojej obserwacji siebie i bliskich, kiedy nie wiedzieliśmy już które emocje wydarzyły się naprawdę, a które zostały tylko wyobrażone.
Ze zgrozą wspominam sny, w których nie wiem co odpisać, scrolluję albo coś uploaduję. Często towarzyszą temu realne, silne emocje, co jest dla mnie niepokojącym znakiem czasu. Ale wracając do języka, intymności, poetyckości tej pracy – jak je tworzysz i czy czujesz się poetką?
Nie czuję się poetką, ale moje teksty czasem są liryczne. Pisanie bardzo wpłynęło na moją twórczość. Do momentu ukończenia studiów tworzyłam głównie obrazem. Od kiedy zaczęłam pisać, przestałam się wstydzić, że mam nerwy na wierzchu i zaczęłam doceniać, kiedy inni też udostępniają swoje emocje.
Przestrzenie w twoich filmach grają niezwykle ważną rolę, są dystopijne, heterotopiczne, sugerują porządek władzy albo są to miejsca zindustrializowane, zmaszynizowane. Jak ważna jest dla ciebie kategoria dystopii?
Moja prace biorą się z obserwacji teraźniejszości i zastanawiania się, jak może wyglądać przyszłość. Manipuluję tymi wnioskami. Pokazuję dystopijne wyobrażenia dotyczące przyszłości. Zawsze interesuje mnie sytuacja jednostki, nie projektuję przyszłości mas. Cały czas zajmuje mnie sfera psychoemocjonalna człowieka. Moja melancholia i czarnowidztwo zawsze dotyczy pojedynczej osoby. Wykorzystuję internetową nowomowę, messengerowe sposoby komunikacji, amplitudy nowej emocjonalności. Obserwuję jak wirtualny język przenika i kreuje świat rzeczywisty, np. abstrakcyjne symbole, na których często zbudowane są memy. Dlaczego moje prace są dystopijne? Bo to wszystko, co scrollujemy, jest takie postironiczno-śmieszno-smutnawe.
Historia ostatnio przyspieszyła. Twoje prace, które miały mówić o dystopijnej przyszłości, szybko się aktualizują i zyskują nowe znaczenia z biegiem lat. Ostatnio oglądałam twoje wideo Najdrobniejszy pył o drzemiącej sile feministycznej czy Set o dyscyplinowaniu policjantów, ich wymowa jest dziś bardzo aktualna.
Najdrobniejszy pył był nakręcony we współpracy z jedną z najważniejszych współczesnych feministek, Katarzyną Bratkowską. Kiedy rozmawiałyśmy, słuchałam o tym ile czasu, emocji, życia poświęciła ona na walkę o prawa kobiet w Polsce. Wyobrażałam sobie pokolenia feministek, które przekazują sobie energię i złość potrzebną do walki, jeśli same już nie są w stanie tego dźwigać. Dla mnie jest reprezentacją lat ogromnej pracy, której efektem niestety nie jest sytuacja kobiet w Polsce, ale świadomość mojego pokolenia. Nagrywałam ją jak się poci i wypływa z niej gniew, strach i frustracja. Teraz my wystawiamy swoje siły i nerwy na starcie z patriarchatem. Ta praca jest właśnie o tym brzemieniu i sile, która spływa z kobiety na kobietę. O masie złości wynikającej z miłości do sióstr, bo przecież nie idziemy w marszach dla samych siebie.
Michalina Sablik – historyczka sztuki, krytyczka i kuratorka. Doktorantka na Uniwersytecie Warszawskim, członkini AICA. Pracuje w Galerii Promocyjnej w Staromiejskim Domu Kultury w Warszawie, współpracuje z wieloma magazynami i instytucjami. Działa w duecie Dzidy. Więcej: linktr.ee/michalinasablik
Więcej