Jak sztuka krytyczna zniszczyła mi życie/ odc. 10: Ich te VHS-y. 1999
Wieści od babki nie ma miesiąc już któryś, przepadła jak w wodzie kamień, tak że widać w strumieniu kamień, ale niewyraźnie, bo niby wiemy, że ona coś robi, w filmach gra, ale co za tym wszystkim stoi już nie. W ciągu następnych dni jestem przewlekle chora, mam suchoty, gorączkę 40+, wydzielinę z krwią z gardła, konwulsje ciała i dreszcze. Nie wiem czy tak dobrze zadziałała autosugestia, bo do szkoły iść nie chciałam i powtarzałam: ,,Jestem chora, jestem chora…”, jak paciorek. Do szkoły wrócić nie mogę tymczasowo, póki sytuacja się nie unormuje, choć pewna jestem, że kazaliby mi iść gdyby nie ta gruźlica. Lekarza więc w poniedziałkową noc matka wzywa, bo całą miskę zacharkałam już mazią gęstą jak werniks damarowy. Lekarz przychodzi na wizytację domową późną porą. Każe mi wstać z łóżka i ściągnąć górę piżamki w księżyce, którą dostałam w paczce ze Stanów. Nie jest to dla mnie komfortowa sytuacja, że przed obcym mężczyzną muszę się rozbierać, nie wiadomo kto to, bo obcy i jakie ma skłonności. Przez koszulę jakby płuc, oskrzeli zbadać się nie dało. To nie po chrześcijańsku, nikt nie nauczył mnie przykazania takiego, gdzie zezwolone byłoby mi się rozbierać przed obcymi mężczyznami w wieku lat dziewięciu. Walkę wewnętrzną w sobie toczę, czy rozebrać się jak lekarz i rodzice każą, czy Biblii wierną być i nie rozbierać się, bo świat materialny nie ważny jest nic i nawet jak na gruźlicę umrę, to zbawienie i wieczna nagroda mnie czeka, a niech do tego czasu kamieniują mnie, niech rzucają kamieniami, kto bez winy. Ściągam jednakowoż górę piżamki, co zapisuje się w mojej biografii jako jeden z wielu pierwszych aktów złamania paktów. Słuchawkami słucha lekarz moich płuc oskrzeli, krtani po przytknięciu ich. „Oddychaj Aniu oddychaj głośno i powoli” – instruktaż wydaje lekarz, co gdybym jednak w pielęgniarstwo poszła, takie instruktaże też bym wydawała. Oddycham, wyrzucając z siebie werniks damarowy mu na twarz ,,Nie przejmuj się dziecko, niech się państwo nie przejmują nic się nie stało” – on mówi na to. Musi być przyzwyczajony do tego stanu, znać werniksu damarowego konsystencje. Daje mi cukierka jeszcze, potem jeszcze dwa, bo byłam grzeczna i nic się nie stało. Tezę moją o gruźlicy obala na rzecz oskrzeli lekkiego zapalenia. Autosugestia i tak zadziała, bo wirus jest i gra symfonię czwartą Beethovena na moich oskrzelach, mam discmana z nagrywaniem REC, z paczki z NYC. Nagram chyba, aż tę symfonię na przyszłość się przyda na pracę audio do MSN-u, bo już jak widzicie w wieku dziewięciu lat eksperymentuję z różnymi mediami, nie zamykam się na papier, gwasz i żel pena. Wszystko się przyda w swoim czasie, tylko trzeba rejestrować, prowadzić tę formę dziennika. Leżeć mam następny tydzień albo i dwa, lekarz każe, antybiotyki w syropie i w kapsułce zapisane, herbatę z żurawiną, lipą i miodem pić, termo buta elektrycznego na stopki kupić, aby stopki nie przemarzły i zapalenie się nie pogłębiło. Posiłków dużo jeść, mlecznych, sytych ciepłych szczególnie i rosołku, a z laktozą, że dzieci pić nie powinny to nowomodne kłamstwo z Zachodu, ciepłe mleko najlepsze na chorobę i rosołek też na kurze lub na kostce. „Nie słuchaj dziecko jak ktoś ci mówi, że jedzenie mięsa jest niehumanitarne, mięso jeść trzeba, twoi przodkowie mięso jedli, polowali sami, jedli tatara od dawna, to stara potrawa, bo rodzice mi twoi mówili, że ty mięsa nie jesz od trzeciego roku życia, nawet powiem ci tak, posłuchaj bo ja jestem doktor habilitowany medycyny, nawet jak nie chcesz mięsa jeść, to przez twoich przodków przeszło ci w krew i mięśnie i mózg masz taki dobry dzięki temu. Nie uciekniesz od tego, więc już lepiej jeść jak tak sytuacja wygląda, a orzechy same nie pomogą na mózg, jak chcesz być mądra musisz mięso jeść, chcesz być mądra, bo jak nie to sił ci braknie. Dziecko nie funduj sobie takich rzeczy, masz tu leki, dobre rady pana doktora i ich słuchaj, a państwo jakby problemy jakieś z małą mieli, jakby grymasiła na rosół i zęby zaciskała na łyżki widok, to proszę do mnie dzwonić w razie problemów to przyjadę i raz jeszcze się z małą rozmówię. Do widzenia”. Rodzice lekarza, doktora habilitowanego odprowadzają.
Czuję jakbym rekolekcje przeszła, szkoda, że komunikacji werbalnej tak rzadko używam, to bym mu opowiedziała co stoi za tym niejedzeniem mięsa od sześciu lat już wstecz, że to trauma tam stoi. Pewnie psychoanalityka, coacha mentalnego by mi sprowadził, dobrze że nic nie powiedziałam, dostałam to, co chciałam, zwolnienie lekarskie na siedem dni, a nawet czternaście, rosołku jeść nie będę to czternaście będzie jak znalazł. Przez czternaście dni discmana i walkmana sobie na klatce piersiowej postawie i nagrywać symfonie będę, mam nadzieję, że nikt mi tego performansu przerywać nie będzie. W pokoju rodziców telewizornym zarazem umieszczona, tak że przez dni czternaście w centrum wydarzeń jestem, bo tu ambona i wszyscy na plemienne oglądanie trójcy świętej się zbierają, tu się posilają, śpią tu. Ja na łóżku dostawionym, w księżyce piżamie, pod pościelą z kory, bo się boją, że na leżąco zachłysnę się werniksem damarowym i głowę mi każą na dwóch poduszkach trzymać podpartą, a matka w nocy się budzi i sprawdza, czy na pewno partyzantki nie uprawiam i czy tej głowy z poduszki nie ściągam by na płask spać. Pod kontrolnym okiem mieć mnie chcą, bo nie wiedzą czego po mnie mogą się spodziewać, brata mogliby oddzielnie kłaść, matka aż się w myślach trwoży, że tak całe życie będzie musiała mnie pilnować, bo widzi, że ja kompletnie bezradna pod wpływem bohemy i jakiegoś licha, którego chrzest nie zdołał wytępić jestem. Do pracy idą, ja leżę. Kładą się spać, ja leżę. Oglądają ON, ja leżę. Jedzą, ja leżę. Tak monotonia dni wlecze się, a ja na dwóch poduszkach leżę z karkiem nadwyrężonym i ścięgnami szyjnymi, boję się, że jak już zmartwychwstanę z tej potwornej choroby, to zostanie mi takie wklęśnięcie od poduszki z tyłu, taka anomalia ewolucyjna człowieka leżącego i trafię do cyrku objazdowego dziwolągów dożywotnio. Dnia pewnego nie wiem czy to już szósty, siódmy czy dziesiąty dzień mojej rekonwalescencji czytelniku, znasz pewno ten bezczasu stan kiedy robisz coś co pochłania cię bądź gorączka każe ci spać i nie wiesz ile dni minęło, może minęło parę lat i dopada cię panika, bo nie wiesz jaka godzina. To zależnie od jednostki może trwać i zgubne konsekwencje mieć. Mi konsekwencje zguby nie groziły, gdyż receptę i zwolnienie miałam wypisane na czternaście dni, nieodwołalnie, nie do podważenia, nie do odroczenia sprawy, właściwie wyrok trzeba było odleżeć i szansy na jakieś przedłużenie też nie było. Więc dnia tego pewnego, szóstego, siódmego, dziesiątego, na pewno nie czternastego, bo podskórnie wiedziałabym, że to koniec laby i trzeba wracać na szkolne ławy, ciotka przyniosła paczkę co listonosz do nas przyniósł i na stole położyła, stole co stał przy leżu moim w pokoju centralnego dowodzenia telewizornym. Rodzice w pracy jeszcze byli, brat w szkole, ciotka w domu tylko ze mą była na zwolnieniu z pracy urlopie. Dobra kobieta, to wszystko po to żeby się mną opiekować, w piecu palić, żebym leki co trzy godziny podane miała i obowiązki wiążące się z dziadkiem moim, ojcem jej dopełniała. Uradowana potrząsała tą paczką wielkości A4 grubą i grała palców opuszkami na niej pstrykając folią bąbelkową, wypstrykując rytm jakiś. „Paczka ta musiała od babci twojej osiedlowej przyjść, bo u nas nie tak dużo paczek z folią bąbelkową w środku jest, w miarę ciężka, bo nie lekka jak list i nie ciężka jak wałówka, więc jakaś cenna rzecz” – dodała rozpromieniona w rytm pstrykania. Cenna rzecz zabezpieczona solidnie była, bo się okazało, że dwa razy owinięta jest folią bąbelkową i się okazało to bez otwierania, bo z otwieraniem czekaliśmy na całą rodzinę, bo jak babcia coś ze Stanów przysyła, to zawsze wszyscy są zadowoleni i paczki są jak strzał w cel w środek tarczy i celebruje się ową chwilę razem, bo jaka radość może być z celebracji i świętowania solo. Egoizm to zła rzecz i samolubność, radość tylko dzieli się z ludźmi, których się kocha, a kochać siebie nie wypada, więc innych trzeba, więc rodzinę, a jak szczęście sprzyja to i przyjaciół się ma i kocha, ale rodzina i tak zawsze na tym pierwszym miejscu na podium i ta miłość do rodziny tak się dystansuje od miłości do przyjaciół, bo drugie miejsce to zawsze srebro, a nie złoto, że ta miłość do rodziny sprawia, że miłość do przyjaciół to nienawiść prawie że. A z paczką, że dwukrotnie folią zabezpieczona jest, to po pstrykaniu wyszło, bo ciotka wypstrykała folię już ze wszystkich czterech stron i odłożyć już tą paczkę na stół chciała, kiedy palec jej mocniej znów przylgnął i w paczkę wtopił się, tak że znów pstrykania dźwięk z siebie wydała, to pstrykać znów poczęła minut następnych dziewiętnaście, tak jak pstrykała dziewiętnaście minut pierwszych, a może i nawet dłużej tą drugą warstwę pod tą pierwszą się znajdującą pstrykała, bo wiedząc już, że czynność ta zajęła jej minut dziewiętnaście z doświadczenia, pstrykać poczęła coraz wolniej i wolniej, by przyjemność sobie wydłużyć pstrykania i tak się spowolniła bez mała. Ponad godzinę to było, albo i dłużej, bo rodzice wrócili i brat, za oknem ciemność zapadała, a ona dalej stała i pstrykała, wypstrykiwała ostatnie kulkowate bąbelki w paczce. Szczęścia innym tego nie dała, nie podzieliła się, zachłanna była. Nic nie powiedziałam ani rodzicom ani bratu o tym samolubnym pstrykaniu, powiedzieć planowałam, jakby pretensje mieli, że nic dla nich nie zostało, że to w trójkę wypstrykaliśmy ja, ciotka i dziadek, a dziadek tak się zmęczył po tym, że spać poszedł i leży na parterze w swym pokoju pod kilimem, jak kamień śpi. Pretensji żadnych nie mieli o pstrykanie, cieszyli się, że paczka przyszła, zawsze w paczce dla każdego domownika coś specjalnego było, dla mnie kurtka w pik z niedźwiedzim polarnym futrem maskująca ostatnim razem, dla brata Historia Ameryki od Kolumba, dla ciotki do kawy ekspres mini taki do ręki się mieszczący, ale nie używa do tej pory, boi się, nie wie jak, bo instrukcja po angielsku nie dla innych nacji, co najwyżej dla Polonii, która już zasymilowana. Ojciec dostał Mickiewicza Dziady po angielsku, matka zestaw nierdzewnych garnków, dziadek beret w flagę amerykańską, a babka szal w flagę amerykańską. Babki już nie było, już paczka przyszła po jej odejściu, zaginięciu i leży ten szal w pokoju i nie wiadomo czy doleży się. Matka herbaty zrobiła, łazanki podgrzała, dziadka specjalnie nie budziliśmy, prezent się mu później da, nikt sobie nie zagarnie jego prezentu, nie tacy ludzie tego typu w tej rodzinie.
Przy stole, gdy wieczerza już na niego wjechała, a paczka na środku, ja tylko leżałam głową na dwóch poduszkach wspartą i w stronę stołu ją lekko odwróciłam lewą, a leżałam głową do okna, więc od drzwi w prawą, by zobaczyć co tam jest w tej paczce, co przysłała. Nóż kuchenny matka ciotce dała, bo jak już ciotka od paru godzin w rękach tą paczkę miała, to niech otwarcia dokona. Przecina pieczołowicie paczkę, by prezentu nie uszkodzić, odwija raz, odwija dwa i wyciąga zawartość, podnosi w geście triumfalnym zwycięzcy. Na końcu jej ręki wyciągniętej na wysokość żyrandola kaseta VHS, nie dla każdego prezent, tylko kaseta VHS. Wielkie rozczarowanie na twarzach familii, bo to nie tak miało być według scenariusza. Babcia dziadostwo robi pieniądz żydzić zaczęła. Druga babcia jeszcze na manowce pójdzie na to wyjdzie. I tak trzyma tą kasetę VHS w górze, w zastoju, przestoju, bo to jakiś fant niespodziewany. „Daj ten VHS” – ojciec mówi. „Może babcia nagrała Manhattan i jak tam jej jest, może materiał dla nas z osobna, dla każdego jest na tej jednej kasecie, daj” – mówi. Ciotka podaje mu VHS i wsadza ojciec do odtwarzacza na ambonie ten VHS, by puścić go może, jednak niespodzianka jest. Pilotem ON, loading going i napis THE GAME OF TAG wyskakuje na czarnym tle. Pustostan jakiś korytarz pusty do pomieszczenia prowadzi, kamera w pomieszczeniu, z pomieszczenia kręcone. Ze światła korytarzowego babka naga wychodzi i śmieje się, a za nią następni wchodzą i ganiają się przy żarówce, a ktoś z tyłu ich kręci. Coraz lepiej się bawią i babki epizod kończy się, bo sami mężczyźni bawią się w części drugiej w innym pomieszczeniu. Na końcu napis po angielsku jest, tłumaczem jestem, język angielski w szkole mam, a rodzice rosyjski mieli i cyrylicę tylko. Pisze, że jedna część filmu w domu prywatnym piwnicy kręcona była, druga w komorze gazowej obozu koncentracyjnego. Director Artur Żmijewski, reżyser, to już każdy rozumie jak widzi nazwisko Żmijewski i Galeria Fundacji Foksal jest napisane. Ten film anonim jakiś wysłał nam, może babka sama wysłała byśmy przed premierą oglądnęli uprzywilejowani, 4:38 trwa, krótki to film, krótkometrażowy. Zszokowani wszyscy są, ja nie, co z tego, że tam babka nasza własna występuje, jak w telewizji gorsze rzeczy widzi się i w prasie, trupy z beczek, dzieci z zamrażarek, obrazy z Afryki i z Korei satelitarne rzuty. Szok ten chwilę sobie jest. „Nie jest źle” – ciotka mówi, bo może to i kontrowersyjny film, ale w komorze ona nie bawi w berka się, napisane jest na końcu, że to piwnica w czyimś domu, więc profanacji tutaj nie ma, wątpliwości można mieć tylko co do jej rozebrania się. Może i nie jest źle, może babka całkiem sprawnie w berka gra i ciało też na 3×20 plus parę lat w dobrej formie, lecz co ze mną będzie jak wrócę do szkoły? Czy ona choć przez chwilę pomyślała o rodzinie, o wnukach, że piekło na ziemi mieć będą, samorealizacja samorealizacją jej, ale czy choć przez sekundę o wnukach pomyślała to jak w serce cierń, kolec lodowy tak jakby wyrwała i szpic wbiła jak lodowa lodowata Królowa Śniegu. Na paczce co fakt znaczka nie było, co pominęliśmy ucieszeni przekonani, że ze Stanów ona i żadne z nas przezornością się nie wykazało. Pewnie bym zauważyła brak znaczka i nadawcy, odbiorcę tylko markerem na wierzchu napisanego, ale leżę dalej na dwóch poduszkach głową, by werniksem damarowym nie zakrztusić się. Anonim lub babka, lub wredny nieprzychylny nam ktoś, jakiś wróg co przykrość miał zamierzoną w tej wysyłce. Jeśli babka wysyłałaby to, czego ukrywa się po filmie, boi się naszej reakcji i wysyła przesyłkę, aby pojawić się za parę miesięcy, gdy temperatura opadnie i wrzawa we wiosce? A jak nie ona to anonimem, incognito któż mianował się. Może cały ten film jest próbą okupu wyłudzenia? Może ten film jak ci z Al Jazeery, terroryści umieścili w internetach, a to ukryty okup jest i od jutra telefony będą się urywały, będą dzwonili i stawiali warunki i stawki, ile za babkę damy. Przecież terroryści reklamę mogli z castingiem do filmu z wynagrodzeniem podać w internet, prasę, np. w „Tele Tygodniu”, babka to przeczytała i postawiła nie na samorealizację, a by zarobić dla rodziny grosz. Mogła się tu rywalizacja i zazdrość wkraść, a wszystko przez drugą babkę. Bo cały czas, non-stop osiedlowa paczki słała z New York ze stemplem i wszyscy kochali ją za te burżujskie prezenty, a babka nasza domowa jak czuć się mogła, jak tylko węgiel do pieca dorzucała, gotowała, myła, sprzątała i nic, żadnego dobrego słowa nie usłyszała. Odrzucona tak, a tamta kochana jak Święty Mikołaj, a ta odrzucona, desperacją do tego filmu pchana się zgłosiła, by zarobić choć dolara wartość w złotówkach. Smutek mnie naszedł, jeśli prawdziwie tak się sprawy mają, że ona to gestem dobroci, ten manewr zrobiła. „Będziemy czekać co się wydarzy, czy coś przyjdzie, musimy mieć oczy szeroko otwarte” – ojciec prawi. Dni, a może godziny pokażą, czy coś przyjdzie, czy telefony zadzwonią. Co to za grupa ta Fundacja Galerii Foksal? To ich nazwa ugrupowania, co to za hermetyczna sprawa, wglądu nie mamy w to, czekać musimy co przyniesie jutro. Rodzicom mówię, że w tym wypadku do szkoły nie wracam póki co, boję się, ktoś mnie porwie jeszcze dodatkowo, nie wiadomo jakimi torturami i jakie informacje od babki wyzyskali. Może wiedzą już kiedy jemy śniadanie i że ja rankiem świtkiem do szkoły pięć kilometrów łażę. Pewnym jest, że nie wiedziała w co pakuje się, tak to wygląda A z B dodając i 1+1=2. Do szkoły nie wracam przynajmniej parę dni jeszcze, szczęśliwie weekend po moim zwolnieniu przychodzi. Nie wiadomo ile kaset zostało rozesłanych, rodzice sobie poradzą, bo są dorośli, a dorośli wiedzą i dzieci też, że dzieci najpotworniejszymi istotami są i jak się dzieckiem jest to język ma się tak długi, że wszystko co nawinie na niego się, się mówi. Bezlitosne to stworzenia w bezpośrednim kontakcie, życie ich jeszcze kłamać nie nauczyło. Jak już dorosną to kłamać będą i będą szczęśliwi, bo wszyscy okłamują się wzajem stąd mogą wytrzymać ze sobą i żyć jako tako. Niestety ja się kłamać nie nauczę, co wielkim jest problemem mym, całe życie prawdę mówić będę, jak tylko skłamać spróbuję twarz moja wręcz bordo staje się i wysypka się pojawia pokrzywka. Każdy pozna to, więc nawet jakbym chciała kłamać, to nie mogę. Wielką to moją tamą na rzece, po której płynąć będę, może nie wypada teraz tego wszystkiego mówić. Sami się przekonacie, brnąć jeśli zechcenie ze mną dalej, a jak nie zechcecie, to znaczy, że nie jesteście inteligentni i bystrzy, bo to jest napisane tylko dla inteligentnych i bystrych, tylko dla elity. Więc zastanówcie się trzy razy, a nawet siedem, jeśli w tym momencie odkładacie na bok co czytacie, bo zabawa trwa, dopiero berek się zaczyna, co to o was świadczyć będzie jak się poddacie. Napisane to jest dla inteligentnych i bystrych czytelników i nie wykrzywiaj twarzy, jeśli myślisz, że autorka Anna S. jest krnąbrna i ma ego przerost, jest tak w istocie, nie krzyw twarzy, weź długopis i sam napisz swoją historię, każdy może zostać pisarzem, to cytat z Beuysa. Jeśli nie masz tak historii ciekawej życia jak ja, to czytaj i nie krzyw się Jasiu, bo ci tak zostanie jak dorośniesz!